J. Markuza, B. Markuza – „Skąd Litwini wracali” – recenzja i ocena
Życie Józefa Markuzy do najłatwiejszych nie należało. To wieloletnia tułaczka i próba odnalezienia swojego miejsca na ziemi. Jako urzędnik państwowy niepodległej Litwy i przedstawiciel inteligencji zmuszony był uciec wraz z rodziną z co dopiero odrodzonego kraju przed nadciągającą Armią Czerwoną. Pokrętne drogi zaprowadziły go do Polski, na Pomorze Zachodnie, gdzie wraz z córką, którą wychowywał samotnie od śmierci żony, próbował ułożyć sobie życie na nowo. Spisane pod koniec życia wspomnienia (Józef Markuza zmarł w 1994 roku) są świadectwem dramatycznych losów starszego pokolenia naszych wschodnich sąsiadów. Co ciekawe, książka nie porusza tematu wileńskiego, lecz ukazuje nam Litwę z jej kowieńskiej perspektywy.
„Skąd Litwini wracają” ma wiele zalet. Narracja Markuzy przeplatana jest wspomnieniami jego córki, Biruty. Dzięki temu zabiegowi omawiane historie zaprezentowane są czytelnikowi z dwóch perspektyw: dorosłego, czterdziestoletniego mężczyzny oraz kilkuletniego dziecka. Perspektywy te różnią się znacząco w ocenie biegu wydarzeń i ich percepcji. Markuza, spisując swe wspomnienia, nie przebiera w słowach. Jest politycznie niepoprawny w swoich osądach i ma odwagę je zamanifestować. Jego wspomnienia nacechowane są dużą dawką emocji, w których czuć wyraźnie rozgoryczenie autora. Ukazują go jako biernego obserwatora zdarzeń, bezsilnego wobec biegu historii, ma on jednak jeszcze siłę zademonstrować swój sprzeciw. Wspominając turystyczną wycieczkę z PRL do Moskwy, Markuza pisze:
W Moskwie zamierzałem zrealizować swój dawno powzięty plan. Miałem zbeszcześcić grób Stalina, którego uważałem za sprawcę wszystkich moich nieszczęść. [...] Miałem szczery zamiar wykonać mikcję na grobie Stalina, oczywiście nie mogło to się udać, ale za to splunąłem dwa razy, gdy przewodnik się odwrócił, a uczestnicy wycieczki milcząco na to zezwolili (s. 265–266).
Ograbiony z ojczyzny, przez całe swoje życie kontynuuje „podróż włóczęgi”. Na sowiecką Litwę nie ma po co wracać, obawiając się zsyłki na Sybir, a Litwa, do której przyjedzie u kresu swego życia, okaże się zupełnie innym miejscem niż to, które opuścił wiele lat temu.
Kolejnym ciekawym aspektem książki jest ukazanie skomplikowanych relacji narodowościowych i wzajemnego postrzegania się różnych narodów. O ścieraniu się kultur i obyczajów, o wrogości i nieufności Markuza pisze bez ogródek i nie przemilcza niewygodnych tematów. Dostało się również tym, wśród których zdecydował się zamieszkać po drugiej wojnie światowej. Według Markuzy Polacy to oszuści i cwaniacy i Litwini słusznie powinni mieć do nich żal o zajęcie Wilna przez Żeligowskiego. Poglądu tego, co przykre dla polskiego czytelnika, nie zmienił nawet po wieloletnim mieszkaniu w Polsce. Co zaskakujące, zajmując postawę skrajnie antysowiecką, autor przedstawia się nam jako germanofil. Ceni niemiecki porządek, punktualność i dyscyplinę. Nawet niemieckiej okupacji podczas pierwszej wojny światowej, kiedy to był dojrzewającym młodzieńcem, nie wspomina negatywnie. Formułując swoje sądy, przytacza konkretne zdarzenia, które pozwalają czytelnikowi na wnikliwą analizę jego poglądów i percepcji, co jest niezwykle cennym materiałem badawczym dla historyków, socjologów oraz lingwistów.
Wplecione wspomnienia córki, Biruty, pełnią nieco inną funkcję. Ponieważ kilkuletnia Biruta, którą zaopiekowało się i pomogło przy jej wychowaniu wujostwo, nie jest świadoma historii dziejącej się na jej oczach, koncentruje się w swych wspomnieniach głównie na przyziemnych i mniej dramatycznych aspektach. Pisze o życiu codziennym, ówczesnej obyczajowości i kulturze, a to z kolei czyni z tej publikacji cenne źródło do badań nad historią społeczną zarówno Litwy, jak i Europy Środkowo-Wschodniej. Mimo iż niektóre ze wspomnień Biruty, jak te związane z ojcem, mogą wydać się zbyt wyidealizowane, to jest to raczej nieodłączna cecha wspomnień spisanych z dłuższej perspektywy czasu, zwłaszcza jeśli dotyczą relacji rodzinnych. Trudno więc policzyć to książce na minus.
Co ważne, mimo że narracja wspomnień Markuzy osadzona jest w dramatycznych wydarzeniach historycznych XX wieku, w książce nie znajdziemy ani przypisów, ani żadnych komentarzy historycznych. Można by ich brak uznać za negatywną stronę publikacji, aczkolwiek ten brak wydaje się zamierzony. Naszpikowanie wspomnień tego rodzaju informacjami mogłoby zniekształcić lub zakłócić jej odbiór. Wydawnictwo Iskry zdecydowało się więc zaprezentować czytelnikowi dynamiczną opowieść, bez cenzury i oceny. Scenariusz, który napisało samo życie. W rezultacie otrzymujemy trzysta stron żywych i barwnie opisanych wspomnień wzbogaconych licznymi fotografiami dokumentującymi historię rodziny Markuzów. Całość sprawia, że otrzymujemy książkę wyjątkową, która wzrusza i zachęca do refleksji nad bolesnymi wydarzeniami poprzedniego wieku, pozwalając nam zrozumieć postrzeganie i punkt widzenia innych narodowości.
Zobacz też:
- Wywiad z dr. hab. Piotrem Niwińskim na temat XX-wiecznych stosunków polsko-litewskich:
- Część 1: Nieszczery Polak, nieistotny Litwin;
- Część 2: Polacy, zapomnijcie o Wileńszczyźnie!;
- Część 3: Do Wilna jest tak abstrakcyjnie daleko;
- Inne nasze książki w dziesiątkę.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska