Iwaszkiewiczowie w długim łańcuchu pomocy Żydom
Ten tekst jest fragmentem książki Beaty Izdebskiej–Zybały „Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie. Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”.
Pomoc Polaków przyjmowała różną formę. Mogła polegać na załatwieniu fałszywych dokumentów, pożyczaniu pieniędzy, przekazywaniu żywności, odzieży czy lekarstw, oferowaniu pracy. Najtrudniejszym i najbardziej niebezpiecznym wsparciem było ukrywanie we własnym mieszkaniu, domu. Mogło zakończyć się rozstrzelaniem dającego schronienie oraz jego rodziny.
Gunnar S. Paulsson, szwedzko-kanadyjski historyk, zwraca uwagę, że przynajmniej kilka osób musiało się zaangażować, aby znaleźć kryjówkę i zapewniać, że pozostaje bezpiecznym schronieniem. Było to skomplikowane przedsięwzięcie pod każdym względem. Autor przeanalizował relacje osób z 30 kryjówek, ukrywało się w nich 122 Żydów. Opiekę nad nimi sprawowało 68 osób – 67 Polaków i 1 Niemiec – średnio po 2,3 osoby na kryjówkę. Żydzi często zmieniali kryjówki, po tym gdy poprzednia zostawała „spalona”. Średnio przenosili się – według wyliczeń Paulsson’a – 7,5 razy podczas okupacji.
Autor pokusił się o następujące konkluzje wynikające z analiz. Otóż od października 1942 roku do sierpnia 1944 roku po tzw. aryjskiej stronie ukrywało się przeciętnie około 20 tys. Żydów. Uważa, że ich przechowanie wymagało naraz 5 tysięcy kryjówek (melin), doglądanych przez 11 500 opiekunów. „Łączna liczba melin, potrzebnych przez ten okres, wynosiłaby 35 tysięcy, a liczba doglądających – 80 500. Nie wszyscy pewnie wiedzieli, że pomagają Żydom, choć wielu z tych, którzy nie zostali uprzedzeni, musiało się domyślać. Przypuśćmy, że trzy czwarte opiekunów wiedziało lub się domyślało; okaże się wówczas, że blisko 60 tysięcy ludzi było świadomie zaangażowanych w organizację kryjówek dla Żydów”. Jego wyliczenia są zgodne z oceną Ringelbluma, który mówił o 40–60 tysiącach.
Niesienie pomocy – wraz z kolejnymi miesiącami okupacji – stawało się coraz trudniejsze. Niemcy zaostrzali bowiem skalę okrucieństwa. Jeszcze jesienią 1939 roku wprowadzili pierwsze przepisy i zarządzenia, m.in. nakaz noszenia opaski z niebieską gwiazdą Dawida. W styczniu 1940 roku zabronili Żydom jeżdżenia koleją. Kompleksowo opisuje powyższy proces Barbara Engelking, historyczka Holocaustu. Wskazuje, że narastające ograniczenia stanowiły element procesu Zagłady. Prowadziły do ustanowienia gett, a później masowego uśmiercania. „(…) stopniowo nie wolno im nie tylko podróżować między miastami, ale także oddalać się poza granice powiatu, potem – chodzić na wieś, dalej – opuszczać granice miasteczka, a w końcu – opuszczać obszar wyznaczonych ulic, które staną się gettem”.
Na terenie dystryktu warszawskiego Niemcy zaczęli tworzyć getta w styczniu 1940 roku. W grudniu 1940 powstało getto w Grodzisku Mazowieckim. Po kilku miesiącach jego mieszkańców przetransportowano do getta warszawskiego. Zwłaszcza po zamknięciu tego właśnie getta, pomoc wiązała się z ryzykiem śmierci. Getto warszawskie zostało zamknięte 16 listopada 1940 roku. Na obszarze 307 ha powierzchni zabudowanej stłoczono ok. 400 tys. osób, które wegetowały w 1483 domach/budynkach.
Niemcy realizowali antyżydowską politykę z coraz większą determinacją. Dlatego po niektórych osobach, którym Iwaszkiewiczowie pomagali, ginęły ślady. Niektórzy szczęśliwie odnajdywali się po wojnie, ale innym nie udało się przetrwać niemieckiej okupacji Iwaszkiewiczowie pomagali wielu osobom z dużego kręgu znajomych i przyjaciół pochodzenia żydowskiego. W dwudziestoleciu międzywojennym mieli rozległe przyjaźnie w tym środowisku, szczególnie literackim i muzycznym. Niektórzy z najbliższych przyjaciół, jak Antoni Słonimski (1895–1976) czy Julian Tuwim (1894–1953) wyjechali za granicę. Inni pozostali, jak Emil Breiter (1886–1943), Stefan Napierski (1899–1940) czy Aleksander Landau (?–1943?).
Pomagali również sąsiadom i znajomym z okolic Podkowy Leśnej, Milanówka i Brwinowa.
Część potrzebujących ukrywała się w ich domu, część w zabudowaniach należących do gospodarstwa rolnego (gospodarstwo było częścią majątku Iwaszkiewiczów, który Anna odziedziczyła po ojcu, Stanisławie Wilhelmie Lilpopie, zmarłym w 1930 roku). Większość nocowała kilka dni w oczekiwaniu na nową kryjówkę lub na fałszywe dokumenty tożsamości, o które gospodarze starali się u zaprzyjaźnionego urzędnika w gminie. Dla części starali się o kryjówki. Później czuwali, czy jest wciąż bezpieczna. Wspierali ukrywających się psychicznie, ale przede wszystkim materialnie.
Warto dodać, że Iwaszkiewiczowie szczególnie dużo ryzykowali. Wynikało to z faktu, że żołnierze Wehrmachtu zajmowali parter domu w Stawisku do czerwca 1940 roku. Niemcy poznali zatem dobrze to miejsce. Zdawali sobie sprawę, że gospodarze mają warunki i mogą angażować się w chronienie osób, które oni ścigają.
Taktyka pomocy
Ustalenie skali pomocy, jakiej udzielili Iwaszkiewiczowie, jest – z wielu względów – trudne do dokładnego oszacowania. Podczas wojny obowiązywało wiele zasad ostrożności i bezpieczeństwa. Nawet w kręgach najbliższych sobie osób panowała zasada, że unika się mówienia o konkretach, aby w razie „wpadki” nie ujawnić Niemcom istotnych informacji, które mogłyby powodować zagrożenie dla osób zarówno ukrywających się, jak i dających schronienie. Iwaszkiewicz tak pisał w dzienniku o taktyce pomocy: „Ja siedzę u siebie w gabinecie i niby o niczym nie wiem. Hania jest bardzo aktywna i porusza wszystkie sprężyny, a poza tym działają nieoficjalnie Władek [Kuświk], po części Ignac [Dworakowski], Maciek – syn gajowego – i inni, zależnie od stopnia poufności sprawy”.
Maria Iwaszkiewicz mówiła o zasadach bezpieczeństwa: „Jak czegoś nie trzeba było wiedzieć, to się nie dopytywało”. Dodawała: „Jeden coś wiedział, drugi coś wiedział. Nawet w najbliższej rodzinie nie mówiło się między sobą (…)”. Mimo to na podstawie wypowiedzi Marii można sądzić, że pracownicy Stawiska wiedzieli, że rodzice pomagają Żydom. W jednym z wywiadów przywołuje rozmowę ze służącym Stanisławem. Mówiła: „(…) Był prostym człowiekiem, doskonale zdawał sobie sprawę, kim Nowicka jest [Aniela Neufeld ukrywała się pod przybranym nazwiskiem], mimo to mogła się u nas czuć bezpieczna. Już takie mieliśmy szczęście do ludzi”.
Dyskrecję wymuszał również fakt, że podczas okupacji Iwaszkiewicz był aktywny w strukturach państwa podziemnego. W imieniu Delegatury Rządu na Kraj uczestniczył w rozdzielaniu pieniędzy przeznaczonych na pomoc pisarzom. Córka Iwaszkiewiczów pisała: „Kiedy przyszły pieniądze, komu ojciec je przekazał, o tym też nie rozmawialiśmy. Gdy zaczęłam chodzić na szkolenie konspiracyjne, ojciec powiedział mi tylko: uważaj, bo jeżeli ty wpadniesz, to będzie następny i następny i zrobi się cały łańcuszek. Niemcy mieli takie metody, że nie można nikogo winić za to, że wydał”.
Z powyższych powodów tylko nieliczne historie pomocy zostały zapisane i utrwalone. Po wojnie również nie było sprzyjającej atmosfery do tego. Panowała bowiem swoista niechęć do mówienia o wojennych przeżyciach. Ponadto w niektórych środowiskach nadal wyczuwalny był antysemityzm. Miał on inne tło niż przed wojną, ale również prowadził do aktów przemocy wobec Żydów, którzy przeżyli okupację. A ponadto Iwaszkiewiczowie nie lubili obnosić się ze swoją odwagą. Pomaganie Żydom w czasie okupacji było dla nich miarą przyzwoitości.