Historyk w debacie publicznej: kapłan czy sługa?
Już Polska wymazana jest z listy narodów – dramatycznie pisał Tadeusz Czacki po roku 1795 a Józef Wybicki i Hugo Kołłątaj porównywali upadek Rzeczypospolitej polsko-litewskiej do upadku Troi, Rzymu, Kartaginy czyli do upadku nieodwracalnego. Państwo identyfikowano z narodem a naród z państwem. Nie ma państwa polskiego, nie ma i narodu polskiego. Gdy przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę – wówczas zostaniemy Polakami. Ale byli i tacy myśliciele co powiadali, że naród polski, choć odpadł od swego terytorium, to nie zaginął, gdyż przetrwał jego język i kultura. Ale dopiero romantycy uznali, że naród może istnieć niezależnie od państwa. Narody nie umierają – pisał książę Adam Jerzy Czartoryski. Romantycy podkreślali też, że polski naród stanowią wszyscy, nie tylko szlachta, w tym zwłaszcza polski lud. Lecz lud jeszcze o tym nie wiedział i nawet nie chciał wiedzieć. Pojęcie polskości i Polaka kojarzył z wrogiem, z panem i szlachcicem. Należało zatem lud przekonać, że jest w błędzie, że chłop jest takim samym Polakiem co szlachcic i pan. Tej misji podjęli się polscy inteligenci. Na ich czele podążali poeci oraz historycy. Poetów i historyków nazywano akuszerami narodu polskiego (wśród historyków nie było, co znamienne, przedstawicielek płci odmiennej, akuszerek), a nieraz ojcami, ale jak wiadomo bycie akuszerem a ojcem z reguły nie jest tym samym, aczkolwiek może się zdarzyć. Czy to oznaczało, że o matkach zapominano? Nie, nie zapomniano. Tylko matki grały inną rolę w narodowej sztuce.
W epoce romantycznej o historykach (dodajmy nie tylko polskich, ale w ogóle europejskich), Lelewelu, Mochnackim powiadano, że są kapłanami, gdyż budzą polskość, dowodzą że teza zaborców, iż Polska jest na śmietniku dziejów jest fałszywa oraz prowadzą naród do zbawienia, czyli odzyskania państwa. Polacy nie byli skazani na zabory, a dzieje Polski wcale nie wskazywały na wewnętrzny przymus upadku Rzeczypospolitej – podkreślali. Historycy byli kapłanami w rozumieniu świeckim, nie konfesyjnym, aczkolwiek powiadali, że są kapłanami polskości przewodząc „polskiemu kościołowi”, pouczając Polaków co czynić powinni, a czego czynić nie wypada, współtworząc etykę narodową. Romantyczna funkcja kapłańska, co zrozumiałe, niektórym historykom imponowała, tym bardziej, że mieli świadomość przynależności do elity elit oraz świadomość, iż znaleźli się w pierwszym szeregu walczących o godne miejsce Polski w Europie. Walczyli inaczej, niż żołnierze-powstańcy, a ich wysiłki nie zawsze były doceniane przez rodaków, gdyż byli mało medialni. Medialni byli romantyczni rycerze-powstańcy, wielbieni przez romantyczną Europę.
W miarę upływu czasu słabła romantyczna, kapłańska funkcja historyka, a rosła pozytywistyczna jako sługi. Historycy nie tylko wskazywali drogę, która powinien podążać naród, ale wykonywali konkretne narodowe zadania, choćby takie, by polskojęzyczni chłopi stali się Polakami. Zrozumieli, że ich praca jest służbą, gdyż to naród ją zamówił. Jednak bywało, że historyk w roli sługi swojego pana czyli narodu coraz bardziej spełniał jego życzenia, coraz częściej mówił i pisał to czego naród oczekiwał, co nieraz pozostawało w kolizji z prawdą historyczną.
Pod koniec XIX stulecia historycy, m.in. Korzon w Warszawie, Bobrzyński w Krakowie, Askenazy we Lwowie, chcieli połączyć dwa ideały: kapłana i sługi narodu. Mieli wysokie mniemanie o funkcji historyka. Korzon pisał nawet, że historyk jest tłumaczem nauki, jest świecznikiem i mózgiem społeczeństwa naszego. Uważał tak jak Bobrzyński i Askenazy, że historyk nie może zamykać się tylko w swoim gabinecie, bibliotece czy archiwum, oddając się przyjemnej lekturze książek i źródeł. Czyniąc tak – powiadali – gwałci narodowe obowiązki historyka jako kapłana i jako sługi. Historyk powinien być nie tylko uczonym tworzącym nowoczesny warsztat pracy, ale i pisarzem, obywatelem i społecznikiem, animatorem lokalnych społeczności, popularyzatorem dziejów ojczystych.
Wierność wobec „paradygmatu narodowego” mogła prowadzić do osłabienia więzi z nauką światową i wrażliwości metodologicznej historyka, mogła prowadzić do lekceważenia obowiązku służby nauce. Historycy dobrze to rozumieli, ale jeszcze lepiej to, że są kapłanami i sługami narodu będącego w potrzebie. Następstwem tego były przykłady konfabulacji i wymyślania narodowotwórczych mitów. Bywało, że historycy, nieraz amatorzy, publicyści, dziennikarze, dzieje i dokonania Polaków dowartościowywali, natomiast ich porażki i niepowodzenia minimalizowali. Oczywiście nie była to tylko specjalność polskich historyków, nie była to również specjalność wszystkich polskich badaczy, a jedynie niektórych, nowych romantyków.
W okresie międzywojennym obie te role historyka co zrozumiałe osłabły, co nie znaczy by zaniknęły. O roli historyka w tej oraz w powojennej, komunistycznej epoce sporo napisano. Może jedynie warto pamiętać, że w latach 80. XX w. historia stała się dla „Solidarności” jednym z głównych obszarów walki a takie hasła jak : pokażmy historię taką jaka była czy odkryjmy białe plamy historii_ stały się omal powszechne.
Zastanówmy się teraz, wspólnie, tak jak jesteśmy tutaj w tej pięknej sali, w towarzystwie najwyższych władz Rzeczpospolitej, władz miasta i województwa jaka była społeczna i kulturowa rola historyka w okresie ostatniego dwudziestolecia i jaka powinna być w przyszłości. Czy jeszcze komukolwiek do czegokolwiek historyk będzie potrzebny? Oczywiście każdy z nas znajdzie własną odpowiedź. Ale chyba się zgodzimy, że dosłowne powtórzenie historycznej roli kapłana i sługi nie jest możliwe i chyba nie jest konieczne. Historycy wykonują prace przynależne naukowcom, archiwistom, bibliotekarzom, muzeologom, dziennikarzom. To również oczywiste. A jak zostają politykami i obsadzają najwyższe stanowiska w rządzie, Sejmie i Senacie, to za swoje słowa i działania odpowiadają już nie jako historycy, lecz jako politycy. Czy można mieć zatem pretensje do historyków w roli polityków, jakie nieraz można było usłyszeć?
I.
Zatem jakie społeczne i kulturowe role spełniali historycy po 1989 r., czyli jakie prace użyteczne dla narodu i państwa wykonywali i dla kogo poza codziennymi obowiązkami? Przyjrzyjmy się temu na konkretnych przykładach.
Bywało, że zagraniczni politycy oraz dziennikarze prezentując obraz polskich dziejów odwoływali się i dalej odwołują do nieraz zmistyfikowanej lub jednostronnie interpretowanej historii. Polscy politycy i dziennikarze broniąc się przed tym szukali, co zrozumiałe, pomocy historyków. Ale czy to oznacza, że tak jak w wieku XIX, znów jesteśmy na pierwszej linii frontu? Niezupełnie. W XIX w. w takiej roli znajdowaliśmy się z własnej inicjatywy. Dzisiaj jest inaczej. Historycy wyjaśniają dostarczając argumentów, gdy są o to proszeni. Zapewne uważamy, że określanie miejsca historii w kreacji miejsca Polski w Europie i świecie, zwłaszcza w jego relacjach z sąsiadami, należy do państwa i jego organów. Szkoda jedynie, że jesteśmy proszeni wówczas gdy jest problem, gdy mamy do czynienia z politycznym wykorzystywaniem fałszywej historii. Jednak trudno nie zauważyć, iż to, że z reguły tylko się bronimy odpowiadając na zarzuty wynika z faktu, że nie było i nie ma do dzisiaj politycznego pomysłu jakie powinno być miejsce historii Polski w polityce, w kulturze, w promocji kraju za granicą.
Po drugie, historycy w roli firmy świadczącej usługi dla ludności odegrali istotną rolę w kształtowaniu krajobrazu symbolicznego i historycznego po roku 1989. Pisali m.in. ekspertyzy uzasadniające powrót do nazw dawnych patronów ulic, placów, szkół, miejsc pracy itd. Uzasadniali przeprowadzki dotychczasowych patronów miejskich pomników i intronizację ich następców, znaków wolnej Polski. Niejednokrotnie bywali inicjatorami przywrócenia do społecznej pamięci postaci i wydarzeń z historii regionalnej. Pomagali w rozliczeniu się z przeszłością i w oddaniu sprawiedliwości ludziom, którzy na dobre imię i na pamięć zasłużyli. Nieraz zgłaszali wątpliwości, czy nie zachować niektórych pomników z poprzedniej epoki jako świadectwa realnej historii PRL-u. Ich likwidacja oznaczałaby bowiem zabijanie pamięci o tamtych czasach. To były i są nieraz do dzisiaj dylematy, z którymi nie tylko historycy się zmagali. Historycy wyjaśniali, że zmiana krajobrazu symbolicznego służy lokalnym społecznościom, gdyż miała na celu jej dowartościowanie. W ten sposób historycy dokumentowali poczucie ciągłości dziejów oraz pomagali w zrozumieniu tego co łączyło historię lokalną z ogólnonarodową. Nieraz wiązało się to z potrzebą wyjaśniania tzw. białych a nieraz w istocie czerwonych plam. Ale czy zawsze wystarczało nam odwagi, determinacji i wiedzy by zmierzyć się z narodowym czy obyczajowym tabu, czy zawsze potrafiliśmy być wystarczająco aktywni w przestrzeni publicznej?
Po trzecie, historycy brali udział w porządkowaniu przestrzeni kulturowej. Wykonali dziesiątki, setki ekspertyz. Wypowiadali się na temat, przykładowo, nowego a zgodnego z tradycją podziału administracyjnego miast; na temat przywrócenia osadom praw miejskich, odtwarzali lub modyfikowali treść herbów miejskich, uczestniczyli w przygotowywaniu programów turystyczno-historycznych oraz planów promocyjnych miast i obiektów zabytkowych, cywilnych i sakralnych. Upamiętniali godne zachowania rodaków z czasów II wojny światowej i epoki komunizmu oraz martyrologię Żydów i Polaków.
Po czwarte, historycy, bywało, posiadali wpływ na treści nośników pamięci, filmów, audycji radiowych i telewizyjnych, tekstów prasowych. Pisali recenzje scenariuszy scen historycznych i batalistycznych, nagrywali m.in. dla TVP Historia setki godzin materiału dokumentacyjnego. Przygotowywali, co niezwykle ważne, wydanie w językach obcych monografii i podręczników. Niestety w latach 1989-2009 nie było zbyt wiele takich przypadków, a nawet można rzec, że było ich zdecydowanie za mało. Do tego wątku jeszcze powrócimy.
Po piąte, na szczególne podkreślenie zasługuje rosnący udział historyków w radach naukowych powstających muzeów oraz wystaw muzealnych oraz we współtworzeniu scenariuszy wystaw. Oprócz najbardziej znanych inicjatyw, a mianowicie Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Muzeum Historii Polski, muzeum AK i PPP, warto odnotować kolejne, które są przygotowywane: Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, Historii Żydów Polskich w Warszawie, a także Muzeum – centrum pamięci w fabryce Emalia Oskara Schindlera i Muzeum PRL-u 1945-1989, oba w Krakowie. Całkiem licznym prześmiewcom i szydercom muzealnych inicjatyw chciałbym przypomnieć, że w skali Europy pod względem ilości miejsc muzealnych i ich jakości jesteśmy na szarym końcu. Współczesne, narracyjne i interaktywne muzea, to nie tyle albo nie tylko miejsca zadumy i kultywowania tradycji, ale miejsca spotkania z wysoką kulturą, z kulturą pamięci, to miejsca dokumentacji zbiorów, prezentacji filmów. Nowoczesne muzea to miejsca ważne w strategii promocji miast, istotne z punktu widzenia ich budżetów, ale i państwa, miejsca, które opowiadają o naszej i nie tylko historii.
Po szóste, historycy uczestniczą w pracach instytutów kultury polskiej za granicą oraz w pracy jak dotąd niestety jedynego instytutu historycznego poza Polską tj. w Berlinie. Robi on prawdziwie znakomitą pracę, czego najbardziej znanym, wręcz podręcznikowym przykładem jest badanie i opisywanie polsko-niemieckich miejsc wspólnej pamięci i w ogóle studia z zakresu pamięci i kultury pamięci. Aż się prosi, by powstały kolejne instytutu historyczne lub referaty historyczne w ramach choćby instytutów kultury polskiej. W pierwszej kolejności w Moskwie i Kijowie. W dalszej w Rzymie, Londynie, Paryżu, Mińsku i Wilnie. Konieczność zaistnienia tego rodzaju placówek leży poza dyskusją. O tym rozmawialiśmy podczas spotkania u Pana Prezydenta RP i u Pana Ministra Kultury.
II.
Na przestrzeni 20 lat historycy, naukowcy, nauczyciele, bibliotekarze, dziennikarze, archiwiści i historycy-amatorzy podejmowali z własnej (podkreślmy) inicjatywy, trudne do opisania a jeszcze trudniejsze do wyliczenia prace na rzecz kraju i społeczności lokalnych, szkół, bibliotek, muzeów, archiwów i co istotne utrwalali pamięć. Czynili to dla zachowania tradycji, budzenia poczucia dumy, dla zachowania dziedzictwa historycznego. Ich przedsięwzięcia służyły popularyzacji, co oczywiście leżało w interesie nas wszystkich. Stawali w obronie zagrożonego krajobrazu kulturowego, miejsc pamięci, obiektów o wartości zabytkowej. Czyniąc tak czy to w ramach Polskiego Towarzystwa Historycznego czy lokalnych stowarzyszeń przyczyniali się do uruchomienia pokładów społecznej aktywności, tym samym pomnażali wartości pracy obywatelskiej. Spróbujmy wymienić przynajmniej niektóre przedsięwzięcia podejmowane przez historyków.
Po pierwsze, organizowanie stałych lub okolicznościowych konkursów historycznych. Przykładowo na temat tradycji walk niepodległościowych, tradycji polskiej demokracji i parlamentaryzmu, historii UJ, z okazji kolejnych rocznic I czy II wojny światowej i odzyskania niepodległości, powstania „Solidarności”, historii lokalnych. Ośrodek „Karta” organizował konkurs pt. „Historia Bliższa” a Fundacja „Shalom” konkurs pt. ”Historia i kultura Żydów Polskich”. Jednak najważniejszym przedsięwzięciem organizacyjnym i cyklicznym była i jest olimpiada przedmiotowa organizowana przez PTH.
Po drugie, urządzanie konkursów o nagrodę za najlepszą książkę historyczną wydaną w danym roku. Obok już tak znanych konkursów jak Klio czy od lat organizowanych, ale mniej znanych jak imienia Lelewela, Gieysztora czy Skowronka, w ostatnich latach pojawiły się kolejne: imienia Profesorów Wacława Felczaka i Henryka Wereszyckiego z zakresu historii Europy środkowej XIX i XX w., imienia profesora Tomasza Strzembosza oraz imienia profesora Oskara Haleckiego – obie z zakresu historii najnowszej. Konkursy te służą upowszechnieniu znajomości historii, wskazują na dzieła najbardziej udane. Warto wspomnieć o inicjatywie z 2009 r. a mianowicie o konkursie im. Tadeusza Słowikowskiego, który nagradza najlepszego w danym roku nauczyciela historii, w tym wypadku z Krakowa. Do jakże cennych inicjatyw należy konkurs na najlepszą pracę magisterską z zakresu historii najnowszej im. Władysława Pobóg-Malinowskiego oraz na najlepszą pracę magisterską o walorach metodologicznych imienia Marcelego Handelsmana.
Po trzecie, historycy organizowali lub przyczyniali się do ich urządzenia szkolnych izb pamięci oraz lokalnych muzeów. Troszczyli się o cmentarze żołnierzy z czasów I i II wojny światowej. Organizowali festiwale filmów historycznych, publiczne debaty i prezentacje książek i albumów historycznych oraz liczne konferencje naukowe i popularno-naukowe oraz wykłady publiczne. Mieli udział w przygotowaniu rocznicowych oraz jubileuszowych tekstów, wydawali monografie i roczniki naukowe.
Po czwarte, historycy dziejów najnowszych mieli niemały udział w upowszechnianiu historii mówionej. Doskonaląc warsztat badawczy przeprowadzali wywiady oraz rozmowy ze świadkami dziejów. To jedna z nowszych inicjatyw, coraz bardziej popularna, bo i potrzebna. Istotny w tym udział miał Instytut Pamięci Narodowej, wspomniany Ośrodek „Karta”, Fundacja Centrum Dokumentacji Polskiego Czynu Niepodległościowego, ośrodek Brama Grodzka z Lublina czy Stowarzyszenie Historii Mówionej. Te i inne jeszcze instytucje odgrywają ważną rolę w ogóle w dziele dokumentowania historii wieku XX. Wreszcie historycy włączali się też do często spontanicznych debat w sieci, w Internecie.
Wniosek z tego wszystkiego co wyżej może być następujący. Nie wiem czy Państwo z nim się zgodzicie, a może jeszcze do niego powrócicie np. przy piwie w olsztyńskich lokalach, które na czas naszego zjazdu podobno obniżyły ceny. Oto sugerowany wniosek: z roku na rok rośnie liczba oraz różnorodność inicjatyw z udziałem historyków. Są coraz bardziej obecni zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Poprawia się też jakość ich przedsięwzięć z czego należy się tylko cieszyć. Ich praca z pewnością bliższa jest XIX wiecznej służbie, niż romantycznemu kapłaństwu.
III.
Czego należy sobie, nam życzyć? Czyli porozmawiajmy o naszych marzeniach.
Polscy historycy, jak sądzę, winni w jeszcze większym niż dotychczas stopniu uczestniczyć w kreowaniu obrazu naszej przeszłości poza granicami Polski oraz wspierać zagranicznych badaczy polskich dziejów. Dlatego powinniśmy organizować raz na pięć lat kongresy zagranicznych badaczy dziejów Polski. Kolejny, miejmy nadzieję, odbędzie się w 2012 r., o ile uzyskamy wsparcie władz państwowych i samorządowych. Przypomnijmy, że I kongres odbył się w 2007 r. z udziałem ponad 400 badaczy zagranicznych z 40 krajów świata, historyków, polonistów, politologów i socjologów zajmujących się dziejami naszego kraju. Ale kongres to zdecydowanie za mało. Należy opracować długofalową strategię wspierania badań zagranicznych specjalistów i publikacji ich wyników, zwłaszcza najmłodszych. Kongresy nie mogą zastąpić bieżącej i systematycznej pracy. Historycy skupieni w PTH nie mogą też zastąpić organów państwa. Na szczęście możemy się poszczycić dobrą i pożyteczną współpracą z Muzeum Historii Polski w Warszawie oraz Instytutem Książki w Krakowie. Poza tym historycy winni się szerzej włączać do studiów i publikacji z zakresu historii powszechnej, Europy i świata. Nasz głos w debatach światowych dalej jest zbyt słabo słyszalny, aczkolwiek wartościowe wyniki naszych studiów wręcz skazują nas na szerszą obecność na rynkach historycznych świata. Powinniśmy być tam obecni by lepiej zrozumieć współczesność i odmienności kultury w Europie, by szukać dróg do pojednania i rozumienia innych. Współczesność wymaga umiejętności obcowania z różnymi stylami myślenia i życia.
Powinniśmy dokładać starań by książka historyczna o polskich czy światowych losach częściej, niż dotychczas była tłumaczona na języki obce, zwłaszcza kongresowe, by nie była tak jak na lekarstwo oraz by została dostrzeżona. Wspaniale byłoby, gdyby stała się wydarzeniem. Za słabą obecność polskiej książki za granicą trudno obwiniać tylko historyków. Niemniej fakt pozostaje faktem. Ale bez pomocy państwowych instytucji tego problemu sami nie udźwigniemy. Powinniśmy skorzystać z doświadczeń tych państw europejskich, które znakomicie wspierają własnych autorów. Trudno nie wymienić aktywnych Irlandczyków, Finów, a także Estończyków, Czechów i Węgrów. Chyba trudno oponować przeciwko zdaniu, że obecność książek z zakresu historii naszej kultury, literatury, sztuki, filmu, teatru, muzyki i w ogóle historii leży w naszym interesie. Nie jest to tylko korzyść dla autora i wydawcy, nie jest to tylko korzyść komercyjna.
Martwi zbyt skromna obecność polskich badaczy w roli organizatorów wielkich projektów badawczych, w roli moderatorów i kierowników sekcji podczas międzynarodowych konferencji oraz kongresów. Sami nie jesteśmy tu bez winy, aczkolwiek trudno nie odnotować rosnącej w ostatnich latach obecności młodej i najmłodszej generacji polskich badaczy, doktorantów i doktorów. Są wielką nadzieją polskiej historiografii ze względu na brak kompleksów, dobre przygotowanie metodologiczne, znajomość nowych trendów w nauce światowej.
Należy życzyć sobie większej aktywności w działaniach na rzecz dokumentowania i zachowania dziedzictwa historycznego, zachowania tkanki historycznej miast i osad, o zabezpieczenie krajobrazu kulturowego. Powinniśmy być skuteczniejsi w walce z oszpecaniem i bezmyślnym niszczeniem przestrzeni symbolicznej i dziedzictwa. Musimy zabierać publicznie głos, gdy interesy prywatne inwestorów, deweloperów biorą górę nad zdrowym rozsądkiem.
Historycy zawodowi winni wspierać lokalne przedsięwzięcia oraz instytucje, które uprawiają historię tzw. „stosowaną” czyli lokalną. Obecność na naszym zjeździe licznej grupy regionalistów oraz planowane wspólne obrady są krokiem w dobrym kierunku.
Wybranie przez historyka drogi wygodnej izolacji nie leży w jego interesie, gdyż to oznacza zlecenie prac niefachowcom, podrożenie projektów i narodowe straty.
Budujmy myślenie a nie emocje. Nie jesteśmy już ani romantycznymi kapłanami ani pozytywistycznymi sługami, natomiast nieraz, bywa, jesteśmy wzywani do wystąpienia w roli sędziego, który oceni i wyważy dokonania i przewinienia osób żyjących w czasach PRL-u. Historykowi nie wolno się obrażać, ale też nie może pozostać obojętnym, gdy historię próbuje się podporządkowywać wykładni politycznej. Nie może przechodzić obojętnie, gdy przeszłość i tradycję traktuje się tylko jako produkt medialny lub produkt popkultury. Historyk nie może być też bierny, skoncentrowany wyłącznie na przedmiocie swoich badań czy pracy zawodowej. I powinien być aktywny widząc jak słabnie ranga historii w szkolnej edukacji.
Podobno nieobecni nie mają racji. Trudno w to nie wierzyć.
Zobacz też
- Wszystkie artykuły poświęconego XVIII Powszechnemu Zjazdowi Historyków Polskich
- Wywiady z prof. Andrzejem Chwalbą na naszych łamach
- Chcemy uratować dobrych studentów! Antropologia historyczna na Uniwersytecie Jagiellońskim
- Historia ma odpowiadać na pytania współczesności! – rozmowa z prof. dr. hab. Andrzejem Chwalbą