Historia według Julesa Micheleta i Leopolda von Rankego

opublikowano: 2022-01-07, 18:05
wszelkie prawa zastrzeżone
Jules Michelet i Leopold von Ranke wprowadzili do historiografii szereg nowoczesnych metod badawczych. Byli propagatorami wiedzy, a swoją pracę opierali zarówno na krytycznej analizie źródeł, jak i profesjonalizacji badań. Obok źródeł pisanych sięgali także po źródła ustne.
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Paula Thompsona i Joanny Bornat „Głos przeszłości. Wprowadzenie do historii mówionej”.

Michelet był wybitną postacią: zarówno jednym z czołowych historyków swojej epoki, jak i wielkim popularyzatorem historii. Odznaczał się też równie dużą wyobraźnią w używaniu źródeł aktowych, jak i ustnych. Oprócz tego stał się jednym z pierwszych historyków, którzy w swoim pisarstwie potrafili uwzględnić znaczenie ziemi i krajobrazu. Ślady jego wpływu można znaleźć u wielu autorów chociażby u Williama George'a Hoskinsa, który w pracy The Making of the English Landscape (1955) zajął się architekturą żywopłotów, czy u wybitnego francuskiego mediewisty Marca Blocha, który oprócz kwerend archiwalnych prowadził badania układów pól, nazw miejsc i folkloru wędrował po francuskiej prowincji i rozmawiał z wieśniakami, którzy na początku XX wieku wciąż uprawiali ziemię pod pewnymi względami podobnie jak ich średniowieczni przodkowie.

Jules Michelet (mal. Thomas Couture, 1865)

Michelet sam również korzystał ze świadectw ustnych, zwłaszcza w Histoire de la revolution francaise (1847), świadom, że zachowane oficjalne dokumenty odzwierciedlają punkt widzenia tylko jednej ze stron. W 1846 roku opublikował również pracę Le Peuple, znakomity szkic na temat wpływu mechanizacji na francuskie klasy społeczne. We wstępie opisał w wyrazisty, pełen pasji sposób, jak doszedł do swojej metody i co dzięki niej zyskał. Przez dziesięć lat zbierał informacje poza Paryżem zaczynał od Lyonu, potem odwiedzał kolejne prowincjonalne miasta i wsie. Oto, jak o tym pisał: „Moje badania nad żywymi świadectwami nauczyły mnie wielu rzeczy, o których milczą nasze statystyki. [...] Zgromadziłem w ten sposób masę nowych informacji, których nie znajdzie my w żadnych książkach i które mało kto potraktowałby poważnie”. To właśnie w ten sposób dostrzegł olbrzymi wzrost wydatków na pościel w ubogich rodzinach i wywnioskował z niego ważną zmianę w strukturze samej rodziny:

Ten fakt, ważny sam w sobie jako przejaw coraz większej higieny [...], dowodzi też wzrostu stabilności finansowej rodzin i gospodarstw domowych, a przede wszystkim wpływu kobiet, które, same zarabiając niewiele, mogły dokonać tych wydatków, jedynie przejmując część zarobków mężów. W tych do­ mach kobieta jest ostoją gospodarności, porządku i zapobiegliwości. [...] Dzięki temu dostrzegłem, że dane statystyczne i inne prace z zakresu eko­nomii politycznej są niewystarczającym źródłem danych pozwalających zrozumieć lud; tego rodzaju dokumenty mają bowiem charakter cząstkowy i sztuczny, stanowią spojrzenie z ostrego kąta, którego wyniki można błęd­nie interpretować.
reklama

Michelet wyjątkowo dobrze czuł się w tego rodzaju badaniach. Wy­nikało to w pewnej mierze z jego wczesnych doświadczeń jako dziecka w rodzinie paryskiego drukarza. Prowadzenie wywiadów zbliżyło go na powrót do jego korzeni społecznych, od których się oddalił za sprawą wykształcenia. „Napisałem tę książkę, czerpiąc z siebie samego, mojego życia i mojego serca. Jest ona owocem mojego własnego doświadczenia. [...] Oparłem ją na swoich obserwacjach i rozmowach ze znajomymi i są­ siadami; dane do niej zbierałem na gościńcach”. Michelet wydawał się znacznie szczęśliwszy, gdy rozmawiał z ludźmi ubogimi, niż jeżeli prze­ stawał z innymi członkami klasy społecznej, do której awansował:

Oprócz konwersacji z ludźmi wybitnymi i posiadającymi głęboką erudycję, z pewnością najcenniejsze informacje przynoszą rozmowy z przedstawi­cielami ludu. Gdy nie można rozmawiać z Berangerem, Lamennais'm czy Lamartine'em, trzeba się udać na pola i pogawędzić z wieśniakiem. Czego się można dowiedzieć od członków klasy średniej? Jeśli zaś chodzi o salony, to nigdy nie wychodziłem stamtąd, nie czując się w duchu pomniejszonym i odrętwiałym.

Micheletowi nie było jednak łatwo uzmysłowić sobie tego rodzaju uczucia. Jako młody człowiek, pełen determinacji i pnący się po drabinie społecznej dzięki wykształceniu, stał się w dużej mierze odludkiem. „Udrę­ki kształcenia na uczelni zmieniły mój charakter sprawiły, że stałem się wycofany i zamknięty, nieśmiały i nieufny.[...] Coraz mniej pragnąłem to­warzystwa innych ludzi”. Innych ludzi i siebie samego odkrył na nowo do­piero wtedy, kiedy podjął pracę dydaktyczną w Ecole normale superieure:

Ci młodzi ludzie, życzliwi i pokładający we mnie zaufanie, doprowadzili do mo­jego pojednania z ludzkością. [...] Samotny pisarz na powrót zanurzył się w tłumie ludzi, słuchał ich gwaru i notował ich słowa. Byli to dokładnie tacy sami ludzie.[...] [Moi studenci] oddali mi, nie wiedząc o tym, olbrzymią przysługę. Jeśli jako historyk mam jakąś szczególną zaletę, która pozwala mi stanąć w jednym rzędzie z moimi sławnymi poprzednikami, to zawdzięczam ją na­uczaniu, które dla mnie jest formą przyjaźni. Dawni wielcy historycy byli błyskotliwi, rozważni i wnikliwi, ja zaś miałem w sobie więcej miłości.

Dziewiętnastowieczni historycy nieczęsto uprawiali autoanalizę. Michelet w tych kilku akapitach ze wstępu wskazuje coraz silniejszą barierę utrudniającą uprawianie historii mówionej: przynależność klasową. Wiek XIX wszędzie stanowił epokę nasilenia się świadomości klasowej i statusowej. Historycy sami przeobrażali się w zamkniętą profesję, której członków rekrutowano na drodze specjalistycznego kształcenia. Nieliczni badacze, którzy weszli do niej mimo dosyć skromnego pochodzenia, ze względu na trudne doświadczenie mobilności społecznej byli bardziej skłonni do zachowania dystansu, podobnie jak Michelet we wczesnych latach dorosłości. Jednak okazał się on wśród nich postacią wyjątkową: mało kogo cechowały tak silne zaangażowanie polityczne i tak wyrazista osobowość, dzięki którym udało mu się nawiązać swobodne kontakty z przedstawicielami ludu. Bardziej atrakcyjny okazał się ekskluzywny profesjonalizm, którego przykłady można było znaleźć w Niemczech. Ponadto w połowie XIX wieku bogactwo wtórnych źródeł ustnych pozwalało wielkiemu histo­rykowi pisać bez korzystania z jakichkolwiek „żywych świadectw”.

reklama
Jules Michelet ok. 1873 roku (fot. Charles Reutlinger)

Sam Michelet wiedział o tym równie dobrze jak wszyscy inni. W 1831 ro­ ku został mianowany dyrektorem działu historycznego Archives Nationales, olbrzymiego zbioru dokumentów utworzonego podczas rewolucji francuskiej, wskutek której „zawartość klasztorów, zamków i innych naczyń została wysypana na jedną podłogę”. Michelet wykorzystał ją do prac nad dziełem Histoire de France, a posłowie do jej drugiego tomu stanowi równie wymowne świadectwo psychologiczne, tym razem umożliwiające wgląd w osobność historyka archiwisty. Jest to swego rodzaju pieśń pobudzonej wyobraźni:

Dzień ten będzie należał do nas, jesteśmy bowiem śmiercią. Wszystko ciąży ku nam, a każda rewolucja kończy się z korzyścią dla nas. Prędzej czy później przyjdą do nas wszyscy, zwycięzcy i podbici. Spoczywa tu monarchia, zabezpieczona w najdrobniejszych szczegółach, [...] spoczywają klucze do Bastylii i chwila ogłoszenia Deklaracji praw człowieka i obywatela.
Jeśli zaś o mnie chodzi, to kiedy po raz pierwszy wkroczyłem do tych katakumb pełnych manuskryptów, tego wspaniałego cmentarzyska pomników narodowych, miałem ochotę wykrzyknąć: ,,Oto miejsce mojego wiecznego spoczynku; tu pozostanę, albowiem tego właśnie pragnąłem!”.
W pozornej ciszy tych korytarzy prędko dostrzegłem jednak ruch i usłyszałem szepty, które nie wyszły z ust zmarłych. Te papiery i pergaminy, przez tak długi czas porzucone, pragnęły tylko zostać z powrotem wyciągnięte na światło dzienne; nie były to jednak tylko papiery, ale spisane życiorysy ludzi, prowincji i narodów. [...] Wszystko tu żyło i dobywało głosu, i otaczało autora tych słów niczym armia przemawiająca setką języków.
Wdychając ich kurz, zobaczyłem, jak powstają z grobowca tu głowa, gdzie indziej ręka, jak na Sądzie Ostatecznym Michała Anioła czy w danse macabre. Ten galwaniczny taniec, który wokół mnie urządziły, starałem się odtworzyć w tej pracy.

Wizja dokumentu jako rzeczywistości wykraczającej poza sam papier została tu przeobrażona w makabryczne gotyckie złudzenie, romantycz­ny koszmar. Jest to jednak jedno z założeń psychologicznych, które stoją za tradycją badań archiwalnych nie tylko we Francji, ale w historii jako takiej. Tę samą fantazję w nieco bardziej zawoalowanej postaci można znaleźć w arcydziele angielskiej profesjonalnej historii, Domesday Book and Beyond Frederica Williama Maitlanda (1897): ,,Jeśli mamy zrozumieć historię Anglii, musimy przeniknąć prawo Księgi Sądu Ostatecznego”. Mait­ lan wyobraża sobie moment, w którym wszystkie dokumenty zostaną skatalogowane, zredagowane i przeanalizowane. Według niego dopiero wtedy „krok po kroku myśli naszych przodków, ich zwykłe myśli o zwykłych sprawach, staną się znowu przedmiotem umysłu”. Marzenie to zawiera się już w samym tytule pracy Maitlanda: ,,Księga Sądu Ostateczne go wydaje mi się czymś, czego w istocie jeszcze nie znamy, ale możemy poznać. Jej kontekst wciąż kryje się w mroku, ale można go przeniknąć dzięki świadectwom normańskim”.

reklama

To właśnie tradycja badania dokumentów ukształtowała się w XIX wieku jako centralna dziedzina nowej, sprofesjonalizowanej historiografii. Jej korzenie sięgają sceptycyzmu epoki oświecenia oraz marzeń romantyków o zachowaniu przeszłości. Podsłuchaliśmy już rozmowę szkockiego historyka Williama Robertsona podczas śniadania z Samuelem Johnsonem. Ro­bertson w swoim dziele History of the Reign of Charles V (1769) publicznie skarcił Woltera za brak cytatów ze źródeł. Sam dołożył wszelkich starań, aby swoje dzieło The History of Scotland oprzeć na dokumentach źródłowych, i odwoływał się do kilku wielkich zbiorów archiwalnych, w tym zgroma­dzonych przez British Museum, chociaż tamtejszy zbiór „Noble Collection” nie był jeszcze publicznie dostępny. [...] Archiwa publiczne, podobnie jak zbiory prywatne, zostały splądrowane.[...] Jednak wiele ważnych dokumentów umknęło ludzkiej uwadze.[...] Moim obowiązkiem było ich odnale­zienie i przekonałem się, że to nieprzyjemne zadanie przyniosło znaczne korzyści. [...] W wielu przypadkach dzięki tym dokumentom mogłem sko­rygować nieścisłości w pracach wcześniejszych Historyków.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Paula Thompsona i Joanny Bornat „Głos przeszłości. Wprowadzenie do historii mówionej” bezpośrednio pod tym linkiem!

Paul Thompson, Joanna Bornat
„Głos przeszłości. Wprowadzenie do historii mówionej”
cena:
69,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Tytuł oryginalny:
The Voice of the Past. Oral History
Wydawca:
Centrum Archiwistyki Społecznej
Tłumaczenie:
Paweł Tomanek
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka
Liczba stron:
700
ISBN:
978-83-9622-641-9
EAN:
9788396226419

Na tym etapie kwerendę archiwalną postrzegano więc zasadniczo jako niewdzięczne zajęcie korygowania danych, a nie jako twórczą umiejęt­ność. Właśnie ten sceptycyzm skłonił Robertsona do odrzucenia z miejsca wszystkich przekazów ustnych dotyczących wczesnej historii Szkocji, które uznał za „fantastyczne opowieści[...] tkwiących w niewiedzy Kronikarzy”. Jego zdaniem historii Szkocji sprzed X wieku n.e. nawet nie warto było ba­ dać:,,Wszystko poza tym krótkim okresem, który obejmują dobrze udoku­mentowane kroniki, ginie w mroku. [...] znajduje się w dziedzinie czystych bajek i domysłów, dlatego powinno zostać całkowicie pominięte”.

reklama
Leopold von Ranke (mal. Julius Schrader)

Nie tak łatwo zrozumieć, dlaczego to sceptyczne podejście zatriumfowało w XIX wieku Paradoksalnie, ten sam duch romantyzmu, który tchnął życie w badanie dokumentów, zainicjował również w całej Europie ruch rejestrowania folkloru i przywrócił zasłużoną estymę wielkim po­ematom epickim i sagom. W Wielkiej Brytanii ruch folklorystyczny roz­winął się niezależnie od profesjonalnej historii, wśród lokalnych badaczy przeszłości i literatów, w dużej mierze amatorów, i przejął od Darwina własną ewolucyjną teorię „przeżytków”. We Francji i Włoszech, gdzie za­ interesowanie folklorem sięgało co najmniej twórczości osiemnastowiecz­nego filozofa i historyka Giambattisty Vico, folklorystyka stała się dużo bardziej szanowaną gałęzią nauki. Jednak największe znaczenie zdobyła w Skandynawii i w Niemczech. W tych krajach, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, znajdziemy wcześniejsze przykłady gromadzenia i publikowa­nia przejawów kultury ludowej, jednak ich początkowy antykwaryczny charakter ustąpił miejsca wyrafinowanej metodzie etnologicznej, w ra­ mach której przyjęto perspektywę historyczno-geograficzną na użytek systematycznej dokumentacji i porównań. Jak się przekonamy, to wła­śnie w tej postaci folklorystyka wniosła bezpośredni wkład w nowoczesny ruch badania historii mówionej. Jednocześnie zarówno w Skandynawii, jak i w Niemczech uznano ją za ważny sposób przywrócenia utraconego ducha narodowego i narodowej kultury.

Co równie ważne, ruch romantyczny na poziomie filozofii historii doprowadził do powszechnego uznania wagi historii kultury i do potrze­ by przyjęcia innych kryteriów zarówno oceny wcześniejszych epok, jak i w końcu innych społeczeństw. Ponownie dotyczyło to zwłaszcza Nie­miec, gdzie uniwersalistyczny i pełen zadufania racjonalizm oświecenia niemal od samego początku spotykał się z oporem zwłaszcza Johannesa Gottlieba Herdera, który uważał, że sama istota historii tkwi w jej obfi­tości i różnorodności. Jednak to w Wiedniu pod koniec XIX wieku naro­dziło się nowoczesne, psychologiczne rozumienie osobowości, skłaniające do przyjęcia mniej osądzającego i bardziej relatywistycznego stosunku do postępowania jednostek w historii. Niestety, niemieccy filozofowie historii nie interesowali się psychologią w sposób systematyczny. Jednak już wów­czas stało się możliwe dostrzeżenie historycznej wartości jednostkowych narracji biograficznych i przynajmniej jeden niemiecki filozof, Wilhelm Dilthey, czasem zbliżał się do tego stanowiska, o czym świadczą niektóre z jego uwag w pracy Znaczenie w historii:

reklama
Autobiografia jest najwyższą i najbardziej pouczającą formą rozumienia życia. Mamy w niej do czynienia z zewnętrznym, fenomenalnym tokiem biografii pozwalającym zrozumieć, jak się kształtowała w określonym środowisku. [...] Osoba szukająca motywów spajających jej biografię wprowadziła już do swo­jego życia, przyjmując różne punkty widzenia, pewną spójność, którą teraz wyraża słowami.[...] W swojej pamięci wyodrębniła i uwypukliła momenty, które przeżyła jako istotne, innym zaś pozwoliła odejść w zapomnienie. [...] Pierwszy problem związany z uchwyceniem i przedstawieniem związków historycznych został więc częściowo rozwiązany przez samo życie.

Dlaczego nie wykorzystano tych możliwości? Co doprowadziło w tych samych dziesięcioleciach do inspirowanego przykładem Niemiec triumfu metody badania dokumentów archiwalnych, zawężającej pole widzenia historyków? Tej kwestii warto poświęcić więcej uwagi. Jej czę­ściowe rozstrzygnięcie tkwi jednak niewątpliwie w zmieniającej się pozycji społecznej badaczy historii. Dziewiętnastowieczny rozwój historii jako akademickiej dyscypliny naukowej zaowocował ukształtowaniem się wyraźniej określonej profesji historyka, której praktycy byli świadomi własnej odrębności. Wymagało to również, aby tak samo jak inni specja­liści przyjęli oni pewną formę odrębnego kształcenia. Zarówno pisanie doktoratów badawczych, jak i systematyczne nauczanie metodologii histo­rii wywodzą się z Niemiec. Naukę prowadzenia badań rozpoczął Leopold von Ranke po mianowaniu go w 1825 roku na profesora Uniwersytetu Berlińskiego. Miał już wówczas trzydzieści lat, ale pisane mu było dożyć dziewięćdziesiątki, a przez kolejne dekady jego seminarium badawcze stało się najważniejszym ośrodkiem dydaktyki historii w całej Europie.

Von Rankego pod pewnymi względami można uznać za postać sta­roświecką mimo swojej fascynacji średniowiecznymi Niemcami był w równej mierze romantykiem, jak sceptykiem. Po tym jak odrzucił po­ wieści Waltera Scotta jako empirycznie nierzetelne, powziął postanowie­nie, że w swojej pracy będzie unikał wszelkich fabrykacji i fikcji, aby ściś­le trzymać się faktów. Jednak w swoim pierwszym arcydziele Geschichte der romanischen und germanischen Volker von 1494 bis 1514 (1824) mimo głośnego i skutecznego zniszczenia wiarygodności Guiccardiniego, jak również programowego stwierdzenia, że historię powinno się spisywać wie es eigentlich gewesen ist (taką, jaka naprawdę była), opowiedział się też przeciwko prowadzeniu badań dla nich samych. Dopiero pod koniec pracy nad danym tematem szukał w archiwach potwierdzenia swoich interpretacji.

reklama

Co więcej, chociaż Dzieje papiestwa (1837) oparł na bardziej aktywnym podejściu, nigdy nie podzielał fascynacji Micheleta jemu współczesne­ go pracą archiwalną. W późniejszym okresie życia wypracował wręcz metodę pozwalającą mu unikać jakiegokolwiek bezpośredniego kontaktu z archiwami. Dokumenty przynosili mu do domu asystenci badawczy, któ­rzy czytali mu je na głos. Kiedy tego potrzebował, zlecał im wykonanie ko­pii poszczególnych dokumentów. Ranke pracował codziennie od 9:30 do 14:00 z pierwszym asystentem, a od 19:00 z drugim; w międzyczasie spacerował ze służącym po parku, jadł obiad i ucinał sobie krótką drzemkę.

Historia (mozaika Fredericka Dielmana z 1896 roku)

Najistotniejsze u von Rankego było jego nieustępliwie krytyczne i systematyczne podejście. Osobiście wyszkolił ponad stu ważnych niemieckich historyków uniwersyteckich. Podczas swojego seminarium badawczego, chociaż pozwalał im wybierać własne tematy badań, zlecał im też pracę z dokumentami średniowiecznymi, po prostu dlatego, że była to umiejętność najtrudniejsza do opanowania. Kiedy natomiast profesjonalne szkolenie historyków zaczęło się upowszechniać, najpierw we Francji w latach 60. XIX wieku, a potem w innych krajach europejskich i w Ameryce, opierało się na założeniach von Rankego. Charles-Victor Langlois i Charles Seignobos z Sorbony we wprowadzeniu do swojego klasycznego podręcznika Introduction aux etudes historiques (1898) napisali stanowczo: ,,Historyk pracuje z dokumentami.[...] Nie można ich niczym zastąpić: jeśli nie ma dokumentów, nie ma też historii”.

Metoda archiwalna nie tylko okazała się idealnym poligonem szkolenia profesjonalnych historyków, lecz także dawała im trzy istotne korzyści. Po pierwsze test umiejętności młodego uczonego mogło stanowić napisanie monografii, dokładne zbadanie pewnego fragmentu przeszłości, być może wąskie, ale oparte na oryginalnych dokumentach, a więc samo również w tym sensie oryginalne.

Po drugie w badaniu dokumentów historycy zyskali wyrazistą metodę, którą (w odróżnieniu od używania świadectw ustnych) mogli uznać za swoją specjalność, niedostępną przedstawicielom innych nauk. Ta autoidentyfikacja oparta na konkretnej metodzie, jak w przypadku prac wykopaliskowych w archeologii, sondażu w socjologii czy badań terenowych w antropologii, była typowa dla dziewiętnastowiecznego profesjonalizmu. Co więcej, w ten sposób ocena wartości prac naukowych stała się wewnętrzną sprawą danej dyscypliny, niedostępną osobom z zewnątrz.

Po trzecie dla coraz większej liczby historyków, którzy woleli odizolować się za murem badań, zamiast przestawać z bogatymi i wpływowymi albo zwykłymi ludźmi, badania archiwalne stanowiły nieocenione narzędzie ochronne. Odcięci od społeczeństwa, mogli też zgłaszać roszczenie do obiektywizmu i neutralności, a nawet uznać, że ta izolacja jest pozytywnym wyróżnikiem ich dyscypliny. Nie przypadkiem zalążki tego profesjonalizmu akademickiego pojawiły się w dziewiętnastowiecznych Niemczech, gdzie profesorowie uniwersyteccy stanowili niewielką, wsobną grupę członków klasy średniej, szczególnie wyraźnie wyodrębnioną przez jej odizolowanie w prowincjonalnych miastach, brak wpływów politycz­nych i dogłębną świadomość swojego miejsca niemieckiej hierarchii społecznej, wywiedzioną z doświadczeń politycznych i społecznych.

reklama

W Wielkiej Brytanii podobne tendencje rozwinęły się w pełni dosyć późno. Wybitni dziewiętnastowieczni historycy, tacy jak Thorold Rogers i John Richard Green, nie kłopotali się zaopatrywaniem swoich prac w przypisy, a nawet seria Cambridge Modern History, zainicjowana w 1902 roku przez lorda Actona jako „ostateczny etap rozwoju wiedzy historycznej”, miała początkowo obywać się bez nich. Establishment środowiska akademickiego wciąż wiele łączyło -poprzez więzi pokrewieństwa i osobiste z londyńską socjetą i światem polityki. Przykładowo: Beatrice i Sidney Webbowie podczas mającej charakter polityczny pracy dla Komisji do spraw Ustawodawstwa dla Ubogich pisali również rozdział o ruchach społecznych do Cambridge Modern History, natomiast Robert Ensor, au tor bardzo popularnego tomu England 1870-1914 (1936), przez większą część życia zajmował się dziennikarstwem, polityką i pracą społeczną. Dopiero na fali ekspansji uniwersytetów po II wojnie światowej doktorat badawczy stał się standardowym kryterium wejścia do profesji historyka. Pełny zakres związanych z tym korzyści i wad jest więc dla brytyjskich historyków czymś stosunkowo nowym.

Biblioteka Aleksandryjska na grafice z XIX wieku

Szczytowy moment metody archiwalnej należał już jednak wówczas do przeszłości. Zawsze miała ona krytyków; nawet Langlois i Seignobos przestrzegali przed „zniekształceniami intelektualnymi”, do których doprowadziły badania krytyczne w Niemczech krytyką tekstu zaplątaną w nie­ istotnych szczegółach i oddzieloną przepaścią nie tylko od ogółu kultury, lecz także od obszerniejszych zagadnień historycznych. Pisali: ,,Niektórzy z najwybitniejszych historyków krytycznych po prostu obrócili swoją umie­jętność w zawód i nigdy nie zastanawiali się, czemu ta umiejętność ma służyć”. Zauważyli też, z jaką łatwością może się rozwinąć „spontaniczna łatwowierność” wobec wszystkich źródeł aktowych, i opowiadali się zarówno za analitycznym krytycyzmem, jak i za porównywaniem świadectw empirycznych w celu ustalenia faktów: ,,Każda nauka powstaje wskutek łączenia obserwacji: fakt naukowy jest punktem, w którym zbiega się kilka różnych obserwacji”. Ich pierwszy argument powtórzył Robin George Collingwood w pracy The Idea of History (1946), gdy potępił formę kształcenia, której „ubocznym skutkiem było przyjęcie, że prawomocnym problemem historycznym może być jedynie problem mikroskopowy albo taki, który można potraktować jako zbiór takich problemów”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Paula Thompsona i Joanny Bornat „Głos przeszłości. Wprowadzenie do historii mówionej” bezpośrednio pod tym linkiem!

Paul Thompson, Joanna Bornat
„Głos przeszłości. Wprowadzenie do historii mówionej”
cena:
69,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Tytuł oryginalny:
The Voice of the Past. Oral History
Wydawca:
Centrum Archiwistyki Społecznej
Tłumaczenie:
Paweł Tomanek
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka
Liczba stron:
700
ISBN:
978-83-9622-641-9
EAN:
9788396226419
reklama
Komentarze
o autorze
Joanna Bornat
Emerytowana profesor historii mówionej na Open University. Przez wiele lat pełniła funkcję współredaktorki naczelnej czasopisma „Oral History”. Odegrała ważną rolę w rozwoju metody pracy ze wspomnieniami, zbadała i opisała wiele aspektów historii mówionej osób na późnych etapach życia. Badała historie mówione związane między innymi ze zmianą w rodzinie, religią i niereligijnością, migracją i płcią, a jej ostatnie publikacje dotyczą powtórnego używania zarchiwizowanych danych. Współpracowała przy projektach społecznościowych w Londynie i kontynuuje tę współpracę po przejściu na emeryturę.
Paul Thompson
Emerytowany profesor socjologii na Uniwersytecie Essex, jeden z pionierów historii mówionej w Europie, założyciel archiwum National Life Stories w British Library i współzałożyciel czasopisma „Oral History”. W jego dorobku znajdują się między innymi książki „The Edwardians” (1975) i „Living the Fishing” (1983). Jest też współautorem książek „Pathways to Social Class” (1997), „Growing Up in Stepfamilies” (1997), a ostatnio „Jamaican Hands Across the Atlantic” (2006). Prowadził badania w ramach rozmaitych projektów społecznościowych, między innymi w szkockiej wiosce rybackiej Mallaig, w dzielnicy klasy średniej na północy Oksfordu oraz wśród marokańskich migrantów i migrantek do Wielkiej Brytanii.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone