Henryk II Plantagenet - u źródeł potęgi
Obok siedziała jego będąca w zaawansowanej ciąży żona Eleonora. Uwzględniając fakt, że niemal bez przerwy była ona w odmiennym stanie albo właśnie rodziła, można sądzić – co mocno kontrastowało z okresem, w którym była królową Francji – że wraz z Henrykiem ochoczo zabrała się do zakładania dynastii królewskiej. Potężni biskupi i wielmoże Anglii przyglądali się, jak podeszły wiekiem arcybiskup Teobald z Canterbury dokonuje świętej ceremonii.
Henryk II Plantagenet – zobacz też:
Henryk był pierwszym władcą koronowanym na króla Anglii, a nie na króla Anglików, jak to miało miejsce podczas wcześniejszych intronizacji. Jego koronacja wzbudziła również falę powszechnego optymizmu. „W całej Anglii lud wołał: »Niech żyje król«”, napisał William z Newburgh. „[Oni] mieli nadzieję, że nowy monarcha zapewni im lepsze życie, szczególnie gdy zobaczyli, że jest niezwykle roztropny, stały i pełen zapału dla przestrzegania sprawiedliwości. Od samego początku okazywali sympatię wobec wielkiego księcia”.
Statut koronacyjny Henryka II skierowany do wszystkich wielkich panów królestwa gwarantował im przyznanie wszelkich „koncesji, darowizn, pozwoleń i swobód” zapewnianych przez Henryka I i wzorem tamtego władcy obiecywał zniesienie złych obyczajów. Nie zawierał jednak żadnych szczegółowych obietnic oraz nie nawiązywał do „dobrych praw i zwyczajów”, którymi cieszyli się angielscy poddani w czasach Edwarda Wyznawcy, a których zobowiązał się przestrzegać król Stefan. Statut w szczególności podkreślał pragnienie Henryka skupienia wysiłków na dążeniu do „wspólnej odbudowy (...) całego królestwa”.
Anglia przekonała się, że jej nowy, dwudziestojednoletni król, jest dobrze wykształcony, zdecydowany przestrzegać prawa i choć mówił jedynie po łacinie i dialektami francuskimi, posiadał znajomość kilku języków obcych. Współczesnych mu szczególnie uderzała jego niewiarygodna wytrwałość w dążeniu do celu oraz umiłowanie jazdy konnej – lubił galopować konno przez lasy i parki swoich rozległych ziem, polując i zdobywając zwolenników. Gerald z Walii opisał go jako człowieka „uzależnionego od gonitwy ponad miarę”, który „o świcie był już często na koniu, przemierzając nieużytki, penetrując lasy i wspinając się na szczyty gór, i tak spędzał niespokojne dni. Wieczorem, gdy wracał do domu, rzadko widywano, by siadał, przed czy po wieczerzy (...) zamęczał cały dwór swoim ciągłym staniem (...)”. Ponadto:
Był przystępny, łaskawy, uległy, dowcipny i błyskotliwy, nikomu nie ustępował w grzeczności (...) wytrwały w walce (...) bardzo rozważny w życiu osobistym (...) Był zawzięty w stosunku do tych, którzy nie dali się okiełznać, ale litościwy dla pokonanych; szorstki dla swoich sług, wylewny dla obcych; rozrzutny w życiu publicznym, oszczędny w życiu prywatnym (...) Skrupulatnie dbał o utrzymanie i strzegł pokoju, hojnie dawał jałmużnę i był szczególnym obrońcą Ziemi Świętej; miłował pokorę i potępiał dumnych; ciemiężył szlachetnie urodzonych.
Inna, sławna charakterystyka Henryka, pióra nadwornego pisarza Waltera Mapa, zawiera podobne cechy. Według jej autora król był:
obdarzony zdrowymi członkami ciała i przystojną fizjonomią (...) Oczytany; łatwo było się do niego zbliżyć (...) zawsze w podróżach (...) prowadził życie jak kurier. [Jednocześnie wykazywał] bardzo mało litości w stosunku do otaczających go domowników (...) znakomicie znał się na psach i ptakach, i był zapalonym zwolennikiem ogarów.
Nawet jeśli można tu wyczuć nuty pochlebstwa i doszukać się zwrotów typowych dla portretów skreślonych piórem dworzan, oczywisty zdaje się fakt, że stykający się z Henrykiem ludzie uważali go za intrygującego i pełnego energii władcę.
Od najmłodszych lat Henryk prowadził wędrowne życie. Chociaż zainwestował dużo pieniędzy w urządzenie okazałych zamków i pałaców, rzadko pozostawał w którymkolwiek z nich na dłużej. Jego nieustannie podróżujący dwór był często opisywany przez gości jako napełniający odrazą: śmierdzący i niechlujny; wino zaś, które na nim podawano, tak trąciło octem, że trzeba je było filtrować między zębami. Takie były warunki życia człowieka będącego w nieustannym ruchu. Kronikarz Ralph de Diceto opisał pełną zdumienia uwagę uczynioną przez Ludwika VII na temat zdolności Henryka do pojawiania się bez ostrzeżenia tu i ówdzie w swoich włościach. Francuski król powiedział, że przypominało to raczej fruwanie aniżeli konną jazdę. Natomiast XII-wieczny biograf, Herbert z Bosham, stwierdził, że Henryk jest niczym „ludzki rydwan, który ciągnie wszystkich za sobą”.
Jednak zostając królem i mając coraz liczniejszą rodzinę, musiał osiąść gdzieś na stałe. Najstarszy syn, Wilhelm, miał niewiele ponad rok w czasie uroczystej koronacji rodziców. Drugi syn, Henryk, urodził się 28 lutego 1155 r. Zarówno chłopcy, jak i Eleonora potrzebowali gospodarstwa domowego podczas pobytu na wsi. Olbrzymi anglosaski pałac w Westminsterze niezwykle podupadł podczas wojny domowej i nie nadawał się obecnie do zamieszkania. Tak więc w 1155 r. rodzina przeprowadziła się do królewskiego pałacu Bermondsey, leżącego na przeciwległym brzegu Tamizy, daleko po drugiej stronie Londynu.
Powyższy tekst jest fragmentem książki Dana Jonesa „Plantageneci. Waleczni królowie, twórcy Anglii”:
Rezydująca w nowej siedzibie Eleonora w każdej chwili mogła stamtąd odwiedzać stolicę, która była wtedy tętniącym życiem miastem: gorączkowe szaleństwo przenikało wszystko, od handlu i rozrywki począwszy, na błaznach i żonglerach, zbrodni, brudzie, rozpaczy i wynaturzeniach ludzkich skończywszy. Wyidealizowanego opisu XII-wiecznego Londynu dokonał ówczesny kleryk i biograf z Canterbury, William FitzStephen:
[Londyn] ma szczęście słynąć ze względu na zdrowy klimat, religijność swoich chrześcijan, mocne fortyfikacje, dobre położenie, zacność mieszkańców i przyzwoitość ich żon. Co więcej, znajduje dużą przyjemność w (swoich) sportach i daje światu ludzi o najwyższych przymiotach charakteru. Na wschodnim brzegu wznosi się królewska forteca, wielka i potężna, której mury i piętra wznoszą się od najgłębszych fundamentów, zbudowanych na bazie zaprawy murarskiej zmieszanej z krwią zwierząt. Po zachodniej stronie znajdują się dwa solidnie ufortyfikowane zamki. Od strony północnej biegnie nieprzerwanie mur miejski, wysoki i szeroki, poprzecinany wieżami obronnymi, z siedmioma wejściami o podwójnych furtach.
Dwie mile od miasta, złączony z nim gęsto zaludnionym przedmieściem, nad brzegiem rzeki wznosi się pałac królewski – budowla niemająca sobie równych, z wewnętrznymi i zewnętrznymi fortyfikacjami (...) W kierunku północnym rozciągają się pola uprawne, pastwiska i przyjemne, równinne łąki z przepływającymi przez nie strumieniami, gdzie koła młynów wodnych poruszane ich prądem wydają przyjemny dla ucha dźwięk. Niedaleko od tego miejsca rozciąga się rozległy las, którego gęste od listowia zagajniki zamieszkują dzikie zwierzęta – jelenie, łanie, odyńce, żubry (...).
Każdego ranka można zobaczyć [ludzi] wykonujących rozmaite zawody, tych sprzedających szczególnego rodzaju towary, i tych, którzy wynajmują się do pracy fizycznej – wszystkich w konkretnych miejscach, zajętych swoimi obowiązkami. Nie mogę też pominąć tego, że jest w Londynie, na brzegu rzeki pośród statków, wino na sprzedaż i magazyn wina, a także publiczna jadłodajnia. Każdego dnia, zależnie od pory roku, można tam znaleźć smażone lub gotowane potrawy, ryby wielkie i małe, mięso – gorszej jakości dla biednych, lepszej zaś dla zamożnych – dziczyznę i ptactwo (wielkie i małe) (...) Ci, którzy mają ochotę na delikatesy, mogą otrzymać mięso gęsi, perliczki lub słonki – przekonując się, że to, czego pragną, nie jest czymś trudno dostępnym, jako że wszystkie te przysmaki są wystawione tuż przed nimi. Pośrednicy z każdego narodu pod niebem cieszą się z możliwości sprowadzania do miasta statków pełnych towarów”.
To zabiegane i tętniące życiem międzynarodowe miasto z pewnością wzbudziło w Eleonorze wspomnienia Paryża, najwspanialszego ośrodka miejskiego w Europie Północnej, z jego rzekami, pałacami i falistymi łąkami, będącego miejscem jej pierwszych doświadczeń jako królowej. Londyn musiał być jednak dla niej bardziej przyjazny, bowiem w przeciwieństwie do okresu paryskiego, gdy była królową Francji, pierwszy etap jej pobytu w Anglii zaowocował przyjściem na świat jej kolejnych zdrowych synów. We wrześniu 1155 r., gdy tylko nabrała sił po narodzinach małego Henryka, ponownie zaszła w ciążę. Dziewczynka, urodzona w czerwcu 1156 r., otrzymała imię Matylda na cześć cesarzowej, która tak długo walczyła o angielskie dziedzictwo dla Plantagenetów.
Narodziny Matyldy złagodziły po części smutek Eleonory po śmierci trzyletniego Wilhelma, który zmarł w czerwcu 1156 r. Najstarszy syn pary królewskiej został godnie pochowany u boku swojego pradziadka Henryka I w opactwie Reading. Lecz chociaż w całej rodzinie nastał czas wielkiej żałoby, w średniowieczu śmiertelność wśród dzieci nie była niczym nadzwyczajnym – nawet na dworach królewskich. Dlatego najlepszym zabezpieczeniem na jej wypadek było posiadanie licznej gromadki potomstwa. Niemal bez żadnej więc przerwy na świat przyszli następni chłopcy: Ryszard urodzony we wrześniu 1157 r. w Oksfordzie oraz Godfryd, który pojawił się na świecie niemal dokładnie rok później.
Do końca 1158 r. Henryk i Eleonora mieli czwórkę zdrowych dzieci – Henryka, Matyldę, Ryszarda i Godfryda – poniżej czwartego roku życia, które miały dożyć wieku dorosłego, podobnie jak kolejna trójka: Eleonora (ur. 1162 r.), Joanna (ur. 1165 r.) i Jan (ur. 1167 r.). Czteroletnia przerwa pomiędzy narodzinami starszego rodzeństwa i młodszej trójki wynikała z nieobecności Henryka, który przebywając z daleka od żony, zarządzał odległymi ziemiami swojego królestwa. Przed wyjazdem Henryka Eleonora została wraz z dziećmi przedstawiona feudałom, po czym przejęła rolę regentki i sprawowała rządy w jego imieniu. Podróżując z nim za granicę – tak jak to było w 1156 r., gdy przemierzali Akwitanię, a potem po raz kolejny gdy postanowili świętować Boże Narodzenie w Normandii w 1158 r. – często zabierała ze sobą dzieci. Przeważnie jednak przez większą część czasu pozostawała w Anglii, rezydując w pałacach w Salisbury i Winchesterze.
Henryk nawet będąc w domu, często podróżował po swoim królestwie. Zajmował się wówczas sprawami rządu i dyplomacji, w międzyczasie oddając się swojej wielkiej pasji polowania. Podczas tych wojaży poznawał najlepsze lokalizacje zarówno dla umiejscowienia rządu, jak i dla organizowania łowów. Bardzo szybko po objęciu przezeń tronu rozpoczęły się prace nad przekształceniem domków myśliwskich w Clarendon i Woodstock w prawdziwe pałace, które pod względem splendoru mogły równać się ze wszystkimi innymi tego rodzaju budowlami Europy. Wystawne rezydencje nie rozwiązywały jednak najważniejszego problemu Anglii lat 50. XII wieku, z którym król musiał sobie poradzić. Wciąż bowiem aktualne pozostawało pytanie: w jaki sposób nowy władca może uzdrowić kraj tak doszczętnie zniszczony wojną domową? Chociaż angielskie dziedzictwo dało Henrykowi „honor i cześć jego królewskiego imienia”, jak to określał kronikarz Richard z Poitiers, trzeba było ratować z zastoju bogatą niegdyś krainę przodków, ze wszystkimi jej portami i miastami, z niestroniącym od trunków i ciężko pracującym ludem. Aby to uczynić, nowemu królestwu należało narzucić silną władzę, którą sprawował Henryk I. W rzeczywistości było to równoznaczne z ponownym podbojem.
Powyższy tekst jest fragmentem książki Dana Jonesa „Plantageneci. Waleczni królowie, twórcy Anglii”:
U progu panowania Henryka II kraj był pogrążony w ruinie. Za czasów Stefana królewskie dochody spadły o dwie trzecie, a należące do monarchii ziemie, zamki i urzędy zostały rozdane, często bezpowrotnie. Gospodarstwa w hrabstwach, stanowiące wcześniej podstawowe źródła królewskiego dochodu, którego zbieranie leżało w gestii szeryfów, funkcjonowały na bardzo niskim poziomie. Wzrosła liczba samowładnych hrabstw, posiadających niemalże królewskie uprawnienia, a w niektórych rejonach kraju sprawowanie legalnych rządów zdawało się niemożliwe. Stosunki Korony z Kościołem również były w stanie kryzysu w następstwie długotrwałej waśni między Stefanem a arcybiskupem Teobaldem o jurysdykcję. Fortece, zbudowane po podboju Południowej Walii przez Normanów, wpadły w ręce baronów i lokalnych władców. Natomiast na dalekiej północy wyspy rósł w siłę król Szkotów.
Przeczytaj także:
Pierwszym zadaniem Henryka było stłumienie kilku tlących się jeszcze ognisk buntu. W tym celu tak sformułowano statut koronacyjny, że pomijał potwierdzenie jakichkolwiek swobód czy mienia udzielonych przez Stefana duchowieństwu i wielmożom. Tak więc nawet jeśli cokolwiek przyznano im od czasów śmierci Henryka I, uznano to za bezprawne, chyba że nadanie zostało ponownie zatwierdzone przez nowego króla. Henryk rozkazał zwrócenie Koronie wszystkich zamków, miast i ziem, które zostały rozdzielone za panowania Stefana. Wszystkie hrabstwa nadane przez poprzednika jego zwolennikom zostały odebrane. Chociaż w wielu przypadkach skonfiskowane ziemie na powrót przyznano właścicielom, Henryk dał im wyraźnie do zrozumienia, że teraz od niego będzie zależała władza lordów, którzy winni zawdzięczać swoją pozycję i dobytek dynastii Plantagenetów.
W tym samym czasie, bezpośrednio po Bożym Narodzeniu 1154 r., Henryk wdrożył plan mający na celu niezwłoczne wyburzenie nielegalnych zamków i wypędzenie z kraju zagranicznych najemników. W XII wieku twierdze obronne obsadzone wynajętymi żołnierzami stanowiły podstawowy symbol siły militarnej, a im więcej ich było w królestwie – szczególnie tych powstałych bez zgody władcy – tym większą tendencję do przemocy i niestabilności wykazywało społeczeństwo. W rezultacie w 1155 r. setki ufortyfikowanych budowli poddano rozbiórce. W tym samym czasie zmuszono także do opuszczenia wyspy najemników flamandzkich, w równym stopniu znienawidzonych przez kronikarzy, jak i zwykłych ludzi.
Jednocześnie Henryk musiał podjąć stanowcze, bezpośrednie działanie przeciwko kilku feudałom. William z Aumerle, który umocnił swoją pozycję w Yorkshire, tak że praktycznie uniezależnił się od wpływów króla, został pozbawiony swoich ziem i zamku Scarborough – wznoszącej się na cyplu niebosiężnej, kamiennej twierdzy, górującej nad dojściami od strony morza i nad smaganą wiatrem północno-wschodnią częścią królestwa. Roger z Hereford, walijski lord Marchii – jeden z tego grona ludzi, którzy są skorzy do lekceważenia władzy królewskiej – dzięki rozsądnym mediacjom swojego kuzyna, Gilberta Foliota, biskupa Hereford, został przekonany do poddania zamków w Gloucester i Hereford.
Henryk z Blois, biskup Winchesteru – brat Stefana – wolał uciec z kraju, niż podporządkować się następcy brata. W ten sposób stracił na rzecz Henryka sześć zamków. Jedynym możnowładcą, wobec którego należało podjąć poważne militarne działania, był Hugh Mortimer, pan twierdzy Wigmore, który broniąc trzech zamków w środkowej części Anglii późną wiosną zmusił Henryka do ruszenia nań z armią. Ale nawet jemu pozwolono zatrzymać ziemie po oficjalnym podporządkowaniu się królowi.
Powyższy tekst jest fragmentem książki Dana Jonesa „Plantageneci. Waleczni królowie, twórcy Anglii”:
To była błyskawiczna operacja porządkowa, podjęta nie w duchu zemsty, lecz pojednania, stanowiąca efekt wcześniejszych, zakończonych sukcesem rozmów dyplomatycznych w Winchesterze, dotyczących ustalania i realizacji warunków pokoju. Fakt, że opór był tak mały i nie istniało żadne zagrożenie ze strony poważnego rywala do tronu, obrazuje nastroje społeczeństwa zadowolonego z silnych i jednolitych rządów Henryka. Młody władca rzeczywiście panował jak doświadczony król, w równej mierze okazując surowość i sprawiedliwość. Szybkie pojednanie z poddanymi było jednak koniecznością, a nie zbytkiem, ponieważ Anglia stanowiła zaledwie jedną część rozległych posiadłości Plantagenetów.
W 1156 r. Henryk musiał opuścić Anglię, aby stłumić rebelię wywołaną w Andegawenii przez młodszego brata, Godfryda, który uważał, że – na mocy testamentu ojca – wstąpienie Henryka na tron Anglii powinno było spowodować przekazanie Andegawenii, Maine i Turenii w jego ręce. I całkiem możliwe, że taka właśnie była wola Godfryda Plantageneta – ojca. Jeszcze się bowiem nie zdarzyło, aby jeden człowiek rządził Anglią, Normandią i Andegawenią.
Król nie zamierzał jednak przekazywać głównej części ojcowizny swemu nierozważnemu bratu, który nie zasługiwał na zaufanie z uwagi na fakt, że w 1151 r. połączył siły z Ludwikiem VII i Eustachym, żeby osłabić pozycję Henryka w Normandii. Przekazanie Godfrydowi ziem, położonych pomiędzy należącym do starszego Plantageneta księstwem Normandii a należącym do Eleonory księstwem Akwitanii, byłoby zbyt ryzykowne i przyniosłaby ujmę ambicji Henryka, który sam chciał rządzić swoimi rozległymi ziemiami.
Należało więc w jakiś sposób udobruchać Godfryda. W związku z tym 2 lutego 1156 r. w Rouen odbyła się narada rodzinna prowadzona pod okiem cesarzowej Matyldy, która od blisko dziesięciu lat żyła w odosobnieniu w stolicy Normandii. I chociaż nie przyjechała do Anglii na koronację Henryka, była powiernicą i doradcą najstarszego syna. Według kronikarza Waltera Mapa, uczyła go „przeciągać sprawy innych, nigdy nie przyznawać niczego nikomu z polecenia kogokolwiek, chyba że wcześniej sam uzyskał wiedzę w danym temacie”. Pod przewodnictwem matki Henryk spotkał się z Godfrydem oraz ich najmłodszym bratem, Wilhelmem, a także ciotką Sybillą, hrabiną Flandrii, w celu wynegocjowania umowy. Aby uniemożliwić bratu ewentualne porozumienie z sąsiednią Francją, pod koniec stycznia złożył hołd lenny Ludwikowi VII za Normandię, Andegawenię i Akwitanię. Następnie wysłał przedstawicielstwo do nowo wybranego papieża, Hadriana IV, by prosić o zwolnienie z przysięgi, którą złożył, a która to zobowiązywała go do utrzymania w mocy testamentu ojca. Niezależnie od kosztów, nie zamierzał zrzekać się Andegawenii.
Jak było do przewidzenia, wysiłki mające na celu utrzymanie pokoju spełzły na niczym. Wkrótce po zakończeniu konferencji Godfryd wszczął oficjalny bunt. Spór jednak został zażegnany jeszcze tego samego roku, kiedy mieszkańcy Nantes i Dolnej Bretanii obrali Godfryda swoim nowym hrabią. Łut szczęścia pozwolił Godfrydowi wejść w posiadanie bogatego regionu, co zniwelowało nieco poczucie krzywdy wyrządzonej mu, jak uważał, przez wyniesionego na tron starszego brata.
Rozradowany Henryk potwierdził wybór Godfryda, a w zamian za rezygnację brata z roszczeń do dziedzictwa Plantagenetów ofiarował mu dar w postaci pojedynczego granicznego zamku w Loudon i dożywotnią pensję w gotówce. Cenę tę warto było ponieść dla załagodzenia konfliktu. Władztwo Godfryda w Nantes rozszerzyło wpływy Plantagenetów o tereny położone wzdłuż dolnego biegu Loary i bliżej wybrzeża Bretanii – na dobrą sprawę jedyny fragment francuskiego wybrzeża, którego do tej pory jeszcze nie kontrolowali.
Nowa pozycja uśmierzyła pretensje Godfryda już do jego śmierci w 1158 r., jakże dogodnej dla Henryka. Jednocześnie spór z bratem pokazał, że aby zapobiec rozpadowi rozległego imperium na kontynencie, wysiłki Henryka – nawet biorąc pod uwagę jego talent do zażegnywania konfliktów w nowym królestwie – będą musiały dorównać staraniom Aleksandra Wielkiego lub Karola Wielkiego.
Powyższy tekst jest fragmentem książki Dana Jonesa „Plantageneci. Waleczni królowie, twórcy Anglii”:
Wspaniały okres panowania Henryka przypadał na lata 50. XII wieku. Mimo swojej niewiele znaczącej i niestabilnej pozycji w 1151 r., monarcha rozszerzył wkrótce swoją władzę w Anglii i na kontynencie. Sukces był ogromny i robił wrażenie. W 1155 r. papież Hadrian IV (jedyny w historii Anglik na tronie Piotrowym) w bulli Laudabiliter nadał Henrykowi prawa do władania Irlandią i udzielił błogosławieństwa w jego dążeniach do poszerzania tam swego panowania, jednocześnie naciskając, by król przeprowadził reformę Kościoła irlandzkiego. Henryk nie od razu powołał się na papieską bullę, ale zasada została ustalona. W 1157 r. w zamku Peveril Henryk przyjął hołd od Malcolma IV, króla Szkocji, odzyskując tym samym hrabstwa na granicy północnej, które zostały utracone podczas wojny domowej, i wymieniając je na hrabstwo Huntington, tradycyjnie należące do Szkotów. Tego samego roku Henryk wprowadził armię do Walii, planując przywrócenie dominującej pozycji zyskanej przez jego normańskich przodków. Podczas jednego z głównych manewrów wojskowych tej kampanii omal nie zginął w zasadzce w Ewloe Wood, nieopodal Flint, przekonując się, że wojowniczy Walijczycy są równie zaciekłym wrogiem jak ten, z którym mierzyli się jego przodkowie. W końcu przekonano dwóch wielkich władców walijskich, Owaina z Gwynedd oraz Rhysa ap Gruffydda z Deheubarth, by się poddali w obliczu groźby zmasowanego ataku armii Henryka. Uległość Walijczyków dała Henrykowi swobodę działania na kontynencie w 1158 r., gdy również pod groźbą użycia siły domagał się Nantes jako dziedzictwa po zmarłym bracie, pragnąc w ten sposób rozszerzyć bezpośrednią władzę na hrabstwo Bretanii. W tym samym roku zaręczył swojego najstarszego syna, Henryka, z córką Ludwika VII, Małgorzatą. W posagu panna młoda miała wnieść region Vexin, maleńką, ale bardzo ważną strategicznie część ziem przygranicznych, leżących pomiędzy regionem Île-de-France a Normandią. Miał on zostać przekazany w trakcie uroczystości zaślubin.
Tak więc krok za krokiem Henryk udowadniał wszystkim książętom i królom, z którymi się zetknął, że z Plantagenetami należy się liczyć. Pod koniec lat 50. XII wieku władał obszarem o takiej wielkości, o jakiej jego przodkowie nawet nie marzyli. Ale i to mu nie wystarczyło.
Latem 1159 r., kiedy słońce bezlitośnie prażyło południowe doliny Francji, w kierunku Tuluzy ruszyła wielka armia. Trzydzieści pięć tysięcy mieszkańców miasta ukrytych w obrębie murów drżało ze strachu na odgłos stąpania żołnierzy, skrzypienia wozów i parskania koni, dźwięku trąb i bębnów oraz ogłuszającego hałasu ciągniętych przez rycerzy maszyn oblężniczych. Maszerująca armia zostawiała po sobie ruinę. Cahors, Auvillars i Villemur zostały ograbione i obrócone w zgliszcza. Palono zbiory i plądrowano dobytek. Cały region Tuluzy z trwogą przypatrywał się tej nowej pladze Zachodu. „Henryk II (...) przeraża nie tylko mieszkańców Prowansji aż po Rodan i Alpy”, pisał dyplomata, John z Salisbury. „Uderza [on] również w książąt Hiszpanii i Galii, niszcząc ich fortece i ujarzmiając narody”.
Armia, z którą Henryk II przeszedł przez południową Francję w czerwcu 1159 r., była największą, jaką kiedykolwiek udało mu się zebrać. Zaciągnięcie najemników w samej Anglii kosztowało ponad dziewięć tysięcy funtów, co było sumą większą od całego ubiegłorocznego królewskiego dochodu. Poeta Stephen z Rouen napisał, że Henryk przyszedł z „żelazem, pociskami i maszynami”, podczas gdy kronikarz normandzki Robert z Torigni nazwał królewskie wojska „siłą militarną całej Normandii, Anglii, Akwitanii i innych podległych mu prowincji”. Nikt nie miał też wątpliwości co do motywów Henryka, który przyszedł na podbój. Jego celem było odebranie Tuluzy z rąk jej władcy, hrabiego Rajmunda V, i dołączenie jej do księstwa Akwitanii. „Król domagał się dziedzictwa swojej żony, królowej Eleonory”, napisał Torigni. Ale Henryk robił coś więcej. Zaangażował się w zakrojoną na szeroką skalę kampanię po to, by upomnieć się o swoje prawa jako suzeren rozległych terytoriów, rozciągających się od przedgórzy Szkocji do stóp Pirenejów.
Królewską armię tworzyło wielu możnych. Malcolm IV ze Szkocji, z którym Henryk w ostatnim czasie zawarł sojusz, popłynął z flotyllą na południe i przyłączył się do króla w Poitiers. Dołączyli również, zwabieni okazją nękania sąsiada, panowie z południa, na czele z Rajmundem Berengarem IV, hrabią Barcelony, oraz Rajmundem Trencavelem, władcą Béziers i Carcassonne. A gdzieś pośrodku orszaku jechał duchowny, który zorganizował tę kampanię – Tomasz Becket, kanclerz Anglii i archidiakon Canterbury, ubrany w hełm i kolczugę oraz lśniącą w słońcu zbroję. Becket dowodził tak zwanym osobistym oddziałem siedmiuset rycerzy. Ta liczba jest z pewnością przesadzona, choć możemy być pewni, że zebrał on – jak na duchownego – potężną siłę militarną.
Oblężenie Tuluzy trwało od czerwca do września 1159 r. i było wyrazem ambicji Henryka, który w pierwszych latach panowania zamierzał zostać największym władcą Europy. W tym celu poświęcił dużo czasu i wysiłku na zreformowanie i zabezpieczenie rozległych terytoriów, które znalazły się pod jego panowaniem pomiędzy rokiem 1149 a 1154. Mimo rozległych ziem, pragnął jeszcze podporządkować sobie hrabstwo Tuluzy, co byłoby zwieńczeniem polityki poszerzenia wpływów na kontynencie, jaką prowadził po uspokojeniu się sytuacji w Anglii. Korzystając ze wsparcia armii, przeważnie ogromnych, nieraz decydował się wtargnąć na przygraniczne peryferia. Wydawało się, że pragnie być nie tylko królem i księciem, ale i cesarzem.
W rzeczywistości jednak Henryk kierował się względami praktycznymi. Dążył bowiem do wyegzekwowania wszystkich należnych mu praw, w każdej sytuacji wykorzystując swoje rozliczne zdolności. Były okazje, kiedy uciekał się do rozwiązań siłowych, kiedy indziej zaś decydował się na metody dyplomatyczne. Tak czy inaczej, zaprowadzając ład we wszystkich osłabionych niedawną wojną częściach olbrzymiego imperium, narzucał im swoją władzę. Tuluza była jeszcze jednym obszarem przygranicznym, na którym zakwestionowano jego zwierzchnictwo. Toczył zatem wojnę mającą na celu nie tyle podbój, co uznanie jego władzy.
Powyższy tekst jest fragmentem książki Dana Jonesa „Plantageneci. Waleczni królowie, twórcy Anglii”:
Hrabstwo Tuluzy było raczej niepokorną domeną. Eleonora Akwitańska posiadała do niego pewne, aczkolwiek nikłe prawa, przysługujące jej przez wzgląd na babkę od strony ojca, Filipę, którą pominięto przy podziale spadku w latach 90. XI wieku. W 1141 r. Ludwik VII dokonał próby najazdu na miasto, ale został odparty. Jego klęska nie zniechęciła jednak Henryka w 1159 r. Miał on wszak niepodważalne prawa roszczeniowe, fundusze potrzebne na mobilizację wielkiej armii oraz – za sprawą sukcesów odniesionych w wyprawach przeciwko Walijczykom i Bretończykom – wiarę w zwycięstwo.
Bez wątpienia, jak donosił John z Salisbury, książęta Hiszpanii i Galii zauważyli, jak wielką armię zebrał Henryk. Ale byli również sceptyczni co do jego szans powodzenia. Tuluza była wielkim miastem, położonym na ostrym zakręcie Żyrondy i podzielonym na trzy ufortyfikowane części. Starożytna osada z czasów rzymskich sąsiadowała z otoczoną murem dzielnicą, która trochę później powstała wokół ogromnej bazyliki św. Saturnina. Mur biegł zarówno wokół tych dwóch obszarów, jak i pomiędzy nimi. Na południu zaś wznosił się Château Narbonnais – oddzielny zamek zamieszkiwany przez władcę miasta. Nie można było zmusić go do poddania poprzez odcięcie źródła wody, ponieważ rzeka zapewniała jej ciągłą dostawę i nie wysychała w lecie.
Pomimo wszelkich starań podjętych przez najeźdźców oraz zniszczeń zadanych przez nich osadom i zamkom hrabstwa, historia przyznała rację sceptykom. Podobnie jak w przypadku najazdu Ludwika VII w 1141 r., Henryk nie zdobył miasta.
W jaki sposób tak ogromnej sile nie udało się przejąć stosunkowo małej zdobyczy? Może mieszkańcy woleli liberalną władzę hrabiów Tuluzy od króla sprawującego rządy przy pomocy siły, czego przedsmakiem był najazd jego armii? A może naturalne warunki okolicy faktycznie uczyniły z miasta fortecę nie do zdobycia? W każdym razie, wczesną jesienią 1159 r. niespodziewany przyjazd Ludwika VII do Tuluzy zakończył kampanię Henryka.
Spośród wszystkich władców Francji to właśnie Ludwikowi VII Henryk przysparzał najwięcej kłopotów podczas ekspansji terytorialnych w latach 50. XII wieku. Wyniesienie księcia Normandii do godności króla uczyniło z niego niebezpiecznego wasala dla Korony Kapetyngów, tym bardziej groźnego, że dysponującego zasobami militarnymi i rodowodem, które wszystkich innych francuskich feudałów zostawiały daleko w tyle. Źródło problemów stanowił obszar znany jako Vexin, gdzie granice księstwa Normandii spotykały się z ziemiami francuskiego królestwa. W 1156 r., podczas symbolicznej z politycznego punktu widzenia uroczystości, Henryk złożył hołd lenny Ludwikowi, przysięgając: „Ja, król Henryk, będę chronił życia, nietykalności cielesnej i honoru ziemi króla Francji, jako mojego władcy, jeśli on zagwarantuje mnie, jako swojemu fidelis, bezpieczeństwo, ochronę mojemu życiu, nietykalności cielesnej i ziemiom, które mi nadał, gdyż jestem jego poddanym”. Jednak status feudalny Ludwika nie byłby nic wart, gdyby bezczynnie czekał, aż Henryk podbije hrabstwo Tuluzy, w którym sam pragnął niedawno wprowadzić własne rządy. Ponadto wypadało przyjść na odsiecz hrabiemu Rajmundowi, który był jego szwagrem. Gdyby go zawiódł, pokazałby swą słabość jako władcy.
Ludwik przybył do Tuluzy świadom faktu, że sama jego obecność przy boku hrabiego Rajmunda zmusi Henryka do zastanowienia się nad sensem kontynuowania kampanii. Zaatakowanie samego Rajmunda nie groziło bowiem żadnymi konsekwencjami, ale wystąpienie przeciwko zwierzchnikowi, którym formalnie był Ludwik wspierający Rajmunda, było niewątpliwie aktem nieposłuszeństwa, który wywołałaby niezliczone problemy w Normandii i Andegawenii, gdzie utrzymanie porządku kosztowało go niegdyś wiele wysiłku. Co więcej, podjęcie walki przeciwko Ludwikowi w starciu zbrojnym i ewentualna przegrana zrujnowałyby rangę całej wyprawy na Tuluzę.
Postawiony w takiej sytuacji Henryk zasięgnął rady u swoich baronów i najważniejszych doradców, do grona których należał m.in. Tomasz Becket. Wobec braku jakiejś szczególnej zniewagi dla królewskiego honoru Henryka, baronowie uznali, że zaatakowanie francuskiego króla jest pomysłem nie do przyjęcia. Becket stanowczo temu zaprotestował, wzywając króla do natychmiastowego szturmu na miasto. Został jednak przegłosowany, Henryk zaś zaniechał dalszej walki. Oświadczając, że pragnie oszczędzić króla Kapetynga i miasto, wycofał się z Tuluzy w okolicach dnia św. Michała.
Kronikarz Roger z Howden nazwał wyprawę na Tuluzę „niedokończoną sprawą” Henryka. Kampania, chociaż nie była zupełną katastrofą, niezaprzeczalnie stanowiła porażkę angielskiego króla. Największą wyniesioną z niej korzyścią było wydarzenie nie związane bezpośrednio z samym oblężeniem: otóż w drodze powrotnej do Anglii, w październiku 1159 r., zmarł Wilhelm, hrabia Boulogne, młodszy syn króla Stefana, który dołączył wcześniej do oddziałów Henryka. W efekcie jego rozległe angielskie posiadłości wróciły do Korony. Gdyby nie to, o kosztownej wyprawie i nieudanym oblężeniu Tuluzy można by było jedynie powiedzieć, że Henryk do granic możliwości wypróbował swoją zdolność sprawowania władzy wojskowej.
Podczas kampanii pojawił się także pewien problem, który miał w przyszłości skutkować poważnymi konsekwencjami. Po raz pierwszy pod znakiem zapytania stanęły wzajemne relacje pomiędzy Henrykiem a jego najbliższym doradcą, kanclerzem Tomaszem Becketem.