Harry Sidebottom – „Wojownik Rzymu, cz. 1. Ogień na Wschodzie” – recenzja i ocena

opublikowano: 2011-03-14, 17:22
wszelkie prawa zastrzeżone
Każdy historyk-naukowiec, terroryzowany przez źródła, zmuszany do dzielenia informacji na pewne, prawdopodobne i przypuszczalne, przynajmniej raz w życiu chce rzucić to wszystko w diabły, popuścić wodze fantazji i wymyślić ciekawą opowieść, której akcja rozgrywa się gdzieś tam w przeszłości. Harry Sidebottom, wykładowca historii starożytnej na Uniwersytecie Oksfordzkim, tak właśnie zrobił – w dodatku w znakomity sposób.
reklama
Harry Sidebottom
„Ogień na Wschodzie”
cena:
90,00 zł
Wydawca:
Rebis
Tłumaczenie:
Marta Dziurosz
Okładka:
twarda
Liczba stron:
456
ISBN:
978-83-7510-305-2

„Ogień na Wschodzie” to pierwsza powieść, składająca się na trylogię „Wojownik Rzymu”. Bohaterem jest rzymski wódz Balista. W pierwszej części, której akcja rozgrywa się w 255 roku (na okładce błędnie jest podany rok 235), zostaje mu powierzona obrona przed Persami położonego na krańcach Imperium Rzymskiego fortu Arete. Sidebottom stworzył znakomitą powieść historyczną – i pisanie o jego debiucie to zarazem dobra okazja, by pokazać w ogóle, jak należy tworzyć ten gatunek.

Po pierwsze, zabiera nas do świata egzotycznego, pogranicza Imperium Rzymskiego i Persji połowy III wieku. Nie tyle go stwarza, co odtwarza z niezwykłym znawstwem – przekonuje o tym posłowie historyczne, zawierające przegląd najważniejszych źródeł i literatury przedmiotu wykorzystanej przez Sidebottoma.

Po drugie, zapełnia ten świat ciekawymi bohaterami. Balista nie jest typowym rzymskim wodzem. Z pochodzenia Anglosas, trafia do Cesarstwa Rzymskiego w charakterze zakładnika. Zabieg anglosaskiego autora, który chciał stworzyć dodatkową więź między amerykańskimi czytelnikami a bohaterem, nie jest niczym nowym. Podobnie uczynił Henryk Sienkiewicz w „Quo vadis”. „Moich Lygiów wziąłem dlatego, że mieszkali między Odrą a Wisłą. Miło mi myśleć, iż Lygia była Polką” – pisał polski noblista w jednym z listów. Balista za sprawą pochodzenia pozostaje nieco na uboczu świata rzymskich dostojników, co ci ostatni dają mu nieraz odczuć. Skrywa też mroczną tajemnicę – jako szesnastolatek zabił cesarza Maksyma Traka i od tego czasu duch zamordowanego nawiedza go nocami. Balistę otacza grono wiernych niewolników: ochroniarz i eksgladiator Maksymus, opiekun jeszcze z czasów dzieciństwa Kalgakus i młody grecki sekretarz Demetriusz. Mamy też grupę rzymskich szpiegów, zarozumiałego patrycjusza Acyliusza Gabrio i całą galerię postaci ze wschodnich rubieży Imperium Rzymskiego: władców satelickich państewek, obrońców karawan i ponętną córkę jednego z nich.

reklama

Po trzecie, zgodnie ze sprawdzonym wzorcami fabularnymi, należy wyrwać bohatera z jego zwyczajnego świata i wysłać go w podróż. Balista rusza do Arete, najdalej wysuniętej placówki rzymskiej na Wschodzie, z zadaniem jej obrony przed sasanidzką nawałnicą. Świat na pograniczu rzymsko-perskim wygląda zupełnie inaczej niż w innych częściach Imperium Romanum.

Po czwarte, musi pojawić się poważny antagonista. Takim jest niewątpliwie Szapur, sasanidzki król Persji, dysponujący olbrzymią armią okrutnych wojowników.

Po piąte, należy utrudnić bohaterowi wykonanie zadania. Nie dość, że Balista ma problem ze skompletowaniem armii, nie mówiąc już o nadziei na odsiecz, to jeszcze gdzieś w Arete grasuje zdrajca.

Po szóste, warto czerpać z dobrej literatury. W powieści Sidebottoma oblężenie rzymskiej twierdzy to nie jedna z wielu walk na tym niespokojnym pograniczu, ale kolejny ważny punkt w dziejach odwiecznej walki Wschodu z Zachodem, wojny na śmierć i życie, gdzie Dobro stoi naprzeciw Zła i nie ma szans na kompromis. Zarazem jest to walka beznadziejna, bo Szapur dysponuje niewyczerpanymi siłami, których pozazdrościliby mu władcy Mordoru. Skojarzenie z „Władcą Pierścieni” J. R. R. Tolkiena nasuwa się niemal automatycznie; zresztą Sidebottom przyznawał, że w młodości była to jedna z jego ulubionych lektur.

Po siódme, należy dodać szczyptę śmiechu, by nie utrzymywać czytelnika w ciągłym napięciu, co zwykle skutkuje znużeniem. W „Ogniu na Wschodzie” nie brak momentów naprawdę zabawnych (np. rozmyślania Mamurry w czasie wizyty w Palmyrze).

Wreszcie, po ósme, książka jest naprawdę dobrze napisana i, po dziewiąte, bardzo ładnie wydana (twarda okładka, świetne opracowanie graficzne).

Korekta: Bożena Chymkowska

reklama
Komentarze
o autorze
Michael Morys-Twarowski
Doktorant w Instytucie Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Współautor monografii Dzieje Cieszyna (2010). Publikował artykuły m.in. w „Polskim Słowniku Biograficznym”, „Studiach Historycznych” i „Pamiętniku Cieszyńskim”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone