Harry Haft: „Żydowska Bestia z Jaworzna”
Harry cieszył się wyjątkową nietykalnością, jeśli chodzi o przejawy obozowego okrucieństwa, posiadanie anioła stróża nie zwalniało go jednak z niebezpiecznych prac w kopalni. Pewnej nocy stał za blisko wysadzanej ściany, kiedy zdetonowano ładunek, i choć dobrze wiedział, jak osłaniać ciało przed eksplozją, odłamki wyszczerbionej skały trafiły go w stopę. Już w chwili uderzenia wiedział, że ma połamane kości.
Kiedy wynoszono go z kopalni, prócz fizycznego bólu doskwierała mu ponura świadomość, że w wyniku tych obrażeń może trafić z powrotem do Auschwitz. Ilekroć żydowski robotnik zostawał ranny przy pracy, umieszczano go w szpitalu, jednak nie w oczekiwaniu na pomoc lekarzy, lecz transport do obozu śmierci.
Współwięźniowie ułożyli Harry’ego w wagonie. Gdy przywieziono go do szpitala, właśnie wschodziło słońce. Mężczyźni położyli go na podłodze sali pełnej chorych, jęczących w gorączce na swoich posłaniach. Mijały godziny, a on zdawał sobie sprawę, że jeśli nie wstanie i nie wróci do obozu, razem z pozostałymi pacjentami trafi do komory gazowej.
Około południa na salę wszedł Schneider w towarzystwie głównego lekarza.
– Ten w kącie – powiedział, wskazując na Harry’ego. – To mój osobisty robotnik. Żeby mi nie trafił do transportu, bo będziecie mieli ze mną do czynienia.
Przesłanie było jasne. Lekarz dał znak pomocnikom, żeby umieścili chłopaka na łóżku.
– Oczywiście – odparł. – Jak pan sobie życzy. Obejrzę go.
Podeszli do Harry’ego. Kiedy lekarz pochylał się nad jego nogą, Schneider wyjął z kieszeni butelkę whisky, nalał trochę do kubka stojącego przy łóżku i podał Harry’emu.
– Noga jest złamana. Leczenie wymaga sześciu tygodni w gipsie – powiedział lekarz. – Co niby miałbym z nim robić przez sześć tygodni?
– Proszę go przydzielić do pracy w szpitalu.
– Do jakiej pracy?
– Niech sprząta.
– Dobrze – odparł lekarz.
Dotrzymał słowa i założył Harry’emu gips. Na czas powrotu do zdrowia chłopak miał pozostać w szpitalu w charakterze pomocnika. Jak się okazało, potrwało to o kilka tygodni dłużej, niż lekarz szacował tamtego pierwszego dnia.
Chłopak z ulgą wrócił do baraku. Wiedział, że chorzy i ranni są skazani na śmierć. W szpitalu nie mógł znieść błagań ludzi, którym nie był w stanie pomóc, więc starał się ich nie słyszeć. Przez cały dzień do nikogo się nie odzywał. Dopiero nocą, gdy zimno stawało się nie do zniesienia, potajemnie przynosił pojedynczym chorym dodatkowe koce czy szmaty.
Kiedy wrócił do pracy, Schneider codziennie o północy przychodził się z nim zobaczyć. Przynosił chleb, czekoladę, mięso i oczywiście whisky. Tak jak przedtem, Harry wykorzystywał część otrzymanych racji, żeby przekupić polskich brygadzistów. Jednak większość żywności zjadał sam, na wypadek gdyby kolejny dzień miał przynieść głód. Szybko przybrał na wadze i zasłynął jako jedyny dobrze odżywiony Żyd w Jaworznie.
Pewnego ranka, wracając ze zmiany, spotkał przyjaciela z innej brygady robotników, który nie spał całą noc, żeby przekazać mu wiadomości.
– Hercka, przywieźli z Łodzi twojego brata Pereca.
– Gdzie jest?
– W bloku piątym.
– Dzięki, Jankielu – odparł Harry i stanął w szeregu, bo właśnie liczono więźniów.
Zaraz potem ruszył do bloku piątego. Żydowscy dozorcy wiedzieli, że jest pod ochroną, i pozwalali mu przemieszczać się swobodnie po obozie. Gdy dotarł do bloku piątego, szedł wzdłuż rzędu baraków, wołając co chwilę:
– Perec Haft!
Następnie rozglądał się i czekał. W pewnym momencie brat wyszedł do niego.
– Tak jest! – powiedział, salutując.
Harry był tak dobrze odżywiony, że Perec go nie poznał.
– Perec, to ja, Hercka!
Padli sobie w objęcia. Perec był przynajmniej piętnaście centymetrów niższy od Harry’ego i ważył nie więcej niż czterdzieści pięć kilogramów. Nie wyglądał dobrze. Transport pociągiem z Łodzi dał mu się we znaki i Hercka wiedział, że teraz życie brata zależy od niego.
Przyniósł w kieszeni kawałek chleba i patrzył, jak Perec żuje wolno, delektując się każdym kęsem.
O północy, kiedy jak zwykle przyszedł Schneider, Harry poprosił go, żeby załatwił Perecowi pracę w pobliżu niego. Niemiec dopilnował, żeby osłabiony chłopak otrzymywał lżejsze zadania i powierzono mu podpinanie do pociągu wagonów z węglem.
Harry dzielił się z bratem otrzymywanym od Schneidera jedzeniem i wkrótce Perec zaczął nabierać sił.
Po jakimś czasie wydarzyło się kolejne nieszczęście. Kiedy Perec spinał wagony, jeden z nich się zsunął i zmiażdżył mu stopę. Rannego zawieziono do obozowego szpitala, gdzie miał czekać na najbliższy transport do Auschwitz.
Kiedy Harry się o tym dowiedział, zdał sobie sprawę, że musi dotrzeć do szpitala przed czwartą po południu, przed odejściem transportu. Około drugiej, kiedy jego towarzysze spali, wymknął się z baraku.
Nie wiedział, gdzie szukać Schneidera, więc poszedł prosto do dyżurującego lekarza. Szczęśliwie był to ten sam mężczyzna, z którym miał do czynienia poprzednio.
– Doktorze, wczoraj przywieziono tu mojego brata. To ten ze zmiażdżoną stopą.
– To znowu ty?
– Jest tutaj mój brat, musi pan go wyleczyć tak samo jak mnie. Proszę go przydzielić do sprzątania w szpitalu, dopóki nie będzie mógł wrócić do kopalni.
Lekarz nie odezwał się ani słowem, ale na jego twarzy malowało się zdumienie stanowczym tonem Harry’ego.
– Proszę zapytać Schneidera, zaraz po niego pójdę – dodał chłopak.
W odpowiedzi na arogancję więźnia Niemiec tylko pokręcił głową i parsknął.
– Pokaż mi tego twojego brata – powiedział wreszcie. – Zajmę się nim. Ale na przyszłość uważaj, jak się do mnie odzywasz. Nie zapominaj, że jesteś Żydem.
Ten tekst jest fragmentem książki Alana Scotta Hafta „Harry Haft. Historia boksera z Bełchatowa. Od piekła Auschwitz do walki z Rockym Marciano”:
Harry odetchnął z ulgą. Nie miał zamiaru być nieuprzejmy.
– Tak jest, panie doktorze – odparł szybko.
Pewnego niedzielnego popołudnia Schneider odwiedził Harry’ego w baraku.
– Wyjdźmy na zewnątrz – powiedział. – Mam dla ciebie ekscytujące wiadomości.
Zabrzmiało to tajemniczo. Czyżby wojna się skończyła?
Schneider wyprowadził zaintrygowanego chłopaka za barak. Jak zwykle wyjął butelkę whisky, jednak tym razem najpierw dał się napić Harry’emu, który nie pogardził porządnym łykiem bursztynowego płynu.
– Mój przyjacielu, jesteś teraz dużym, silnym Żydem, a ja zrobię z ciebie gwiazdora.
– Kogo?
– Gwiazdora. Dostarczysz rozrywki moim kolegom: oficerom i szeregowym żołnierzom. Zostaniesz bokserem. W niedziele będziemy urządzali walki. Zaczynamy za tydzień przed kwaterą oficerów.
– Dobrze. Cokolwiek pan powie – odparł Harry. Nie miał powodu nie ufać esesmanowi, który uratował mu życie.
Od tamtej pory Schneider dbał o to, żeby chłopak dostawał w kopalni lżejsze zadania, a podczas nocnych spotkań rozmawiali o nadchodzących walkach.
Oficer wyjaśnił, że jego rywalami będą inni więźniowie, a stawką dodatkowe racje żywności. Mieli walczyć na gołe pięści, ale Harry mógł skorzystać z zimowych rękawiczek Schneidera. Pojedynek miał trwać do chwili, gdy jeden z więźniów nie będzie w stanie go kontynuować.
Pierwszej niedzieli o trzeciej po południu Niemiec zjawił się w baraku Harry’ego, żeby zaprowadzić go do kwatery SS. Hercka nie czuł strachu ani zdenerwowania. Nauczył się już obojętności wobec spraw, które były konieczne, żeby przeżyć. Wystarczała mu świadomość, że musi spłacić dług wobec Schneidera, i o niczym więcej nie myślał. Oficer wyjął z kieszeni kurtki parę rękawiczek i wręczył je Harry’emu.
– Lepiej z nich skorzystaj. Czekają cię trzy lub cztery walki.
Harry posłuchał jego rady. Były to zwykłe skórzane zimowe rękawiczki, używane i miękkie.
Przed siedzibą SS utworzono prowizoryczny ring, wbijając w ziemię cztery drewniane słupki z otworami, przez które przeciągnięto linę. Wokół wytyczonego w ten sposób kwadratowego placu szybko zbierał się tłum. Żołnierze zajmowali miejsca na złożonych z trzech czy czterech rzędów krzeseł trybunach. Jedli, pili, rozmawiali i śmiali się jak podczas prawdziwego sportowego widowiska. Kilku żydowskich więźniów grało na instrumentach strunowych jakąś melodię.
Harry wszedł na ring, a Schneider przysunął sobie krzesło do narożnika. Jakiś żołnierz przyniósł wiadro wody i ręcznik, które oficer umieścił sobie przy nogach. Rozpoczął zabawę, pociągając długi łyk z butelki.
Żołnierz na środku ringu, pełniący funkcję sędziego, kazał Harry’emu zdjąć koszulę, a potem podszedł do niego i obmacał jego rękawice, żeby się upewnić, że niczego w nich nie ukrywa.
Kiedy na ring przyprowadzono jego pierwszego przeciwnika, wstrząśnięty Harry ujrzał przed sobą żywy ludzki szkielet. Walka bynajmniej nie miała być sprawiedliwa. Osiemnastoletni Hercka był mocno zbudowany i silny. Schneider dobrze go odżywiał, dbał, żeby nie pracował ponad siły i nie był torturowany. W oczach drugiego zawodnika malował się strach i nie ulegało wątpliwości, że mężczyzna nie zgłosił się na ochotnika. Chłopak przypomniał sobie, jak jego niemiecki opiekun mówił, że walka skończy się, kiedy jeden z zawodników nie będzie w stanie jej kontynuować i zrozumiał, co to oznaczało.
Popatrzył na obserwujących ring żołnierzy. Panował wśród nich nastrój upiornej wesołości. Czekali na spektakl. Harry miał dostarczyć rozrywki tym chorym draniom. Mieli się dobrze bawić, patrząc, jak jeden Żyd zabija drugiego.
Prawie wszyscy zebrani zajęli miejsca i żołnierz pełniący funkcję sędziego zarządził:
– Start!
Widząc, że przeciwnik jest zupełnie bezbronny, Harry się zawahał. Słyszał, jak żołnierze wykrzykują pod jego adresem antysemickie obelgi, i wiedział, po co to robią. Zachęcali go, żeby zabił innego Żyda. Nie miał wątpliwości, że go zastrzelą, jeśli tego nie zrobi. Więc się podporządkował.
Kiedy znokautował współwięźnia po raz pierwszy, sędzia musiał go podnieść. Za drugim razem przeciwnik stracił przytomność i został wyniesiony z ringu.
Harry wrócił do narożnika, w którym zasiadał Schneider. Oficer poczęstował go w nagrodę whisky, ale chłopak odmówił. Walka nie trwała nawet pięciu minut.
Po chwili przyprowadzono kolejnego na wpół żywego rywala. Tamtej pierwszej niedzieli Harry pokonał pięciu innych Żydów. Z każdą walką lepiej mu szło „zabawianie” oficerów SS. Im bardziej był brutalny, tym lepiej bawili się jego kibice. Nauczył się przeciągać pojedynek, zanim wykończył przeciwnika. W ten sposób podniecenie na widowni sięgało nieludzkiego zenitu.
Oczywiście Harry wiedział, że znokautowani mężczyźni, choć nieprzytomni, są żywi. Wyobrażał sobie, jak trafiają do obozowego szpitala, gdzie oczekują na poniedziałkowy transport do Auschwitz. Schneider próbował uspokoić sumienie Harry’ego, tłumacząc mu, że ich los i tak był przesądzony.
Ta farsa weszła do cotygodniowej rutyny. Każdej niedzieli Harry zostawał czempionem pokonującym kilku ledwo żywych rywali. Wkrótce oficerowie SS zaczęli nazywać go „żydowską bestią”. Po walkach zadowolony Schneider odprowadzał Harry’ego do baraku, dziękując mu po drodze za rozrywkę.
„Rozrywki” trwały przez kilka miesięcy. W tym czasie Harry – Żydowska Bestia z Jaworzna – stoczył siedemdziesiąt siedem walk. Pamiętał twarze niewielu swoich przeciwników.