Gospodarz - staropolski menedżer?
Wzorzec ziemianina to pojęcie często występujące we współczesnym piśmiennictwie naukowym. Stanowi przedmiot licznych, zwłaszcza socjologicznych, pedagogicznych, kulturoznawczych i literaturoznawczych badań, publikowanych regularnie w minionym stuleciu. Stąd też na pierwszy rzut oka wydaje się wyczerpany i zamknięty. Jednakże analiza naukowych ustaleń – zwłaszcza w odczuciu historyka – pozostawia pewien niedosyt i prowokuje do polemiki. Trzeba przy tym zastrzec, że ramy tego opracowania nie pozwalają na pobieżny choćby przegląd najważniejszych wniosków, bo ten, z racji swojego zakresu, mógłby stać się przedmiotem osobnego studium. Można jednak pokusić się o wyszczególnienie dotychczasowych ustaleń.
Po pierwsze, wzorzec szlachcica gospodarza stanowi novum w odniesieniu do czasów średniowiecza. Po drugie, jest antytezą dla wzorca rycerskiego (Ł. Kurdybacha). Po trzecie wreszcie, ma ewidentnie negatywne konotacje, aż nadto widoczne w zestawieniu homo ludens i homo militans (C. Hernas, J. Pelc), ze względu na fakt odejścia od wartości narodowych i państwowych na rzecz wartości lokalnych i osobistych, z założenia stojących niżej niż te pierwsze. Zasadniczo bowiem ziemiański ideał życia jest postrzegany (także przez moralistów epoki, takich jak: P. Skarga, A. Radawiecki, S. Starowolski, W. Kunicki, M.K. Sarbiewski i wielu innych) jako synonim nieefektywnej, próżniaczej egzystencji, opartej na wyzysku, przynoszącej destrukcyjne skutki polityczne, ekonomiczne i społeczne. W tym kontekście szlachcic – właściciel folwarku – jawi nam się jako syty, niezwykle bogaty, zadowolony z siebie osobnik, oddający się nieustannie przyjemnościom i tracący z pola widzenia to, co nadrzędne i najważniejsze. Z tego powodu wielu publikacjom poświęconym ziemiaństwu towarzyszy surowy osąd, a niekiedy wręcz programowa dezaprobata.
Tymczasem analiza źródeł z epoki zdaje się świadczyć o czymś zgoła przeciwnym, o profesjonalizmie, o pracowitości i odpowiedzialności. Takie cechy dominują w propagowanych i akceptowanych wzorcach, a ponadto postępowanie zgodne z takimi zasadami wymuszała ówczesna ekonomia. W pierwszym rzędzie więc wzorcowy szlachcic był właścicielem folwarku. Wzorzec gospodarza jest ściśle powiązany z ideologią ziemiańską, wywodzącą się w prostej linii z systemu ekonomicznego, a więc z okresu prosperity folwarku pańszczyźnianego. Dobra koniunktura dla produkcji rolnej, jak wiadomo uwarunkowana procesem urbanizacyjnym i stopniowym uprzemysłowieniem Europy Zachodniej, wymogła już na późnośredniowiecznej polskiej szlachcie zmianę źródeł zarobkowania. Profesja rycerza, pozbawiona znaczenia przez nowe trendy, musiała ustąpić profesji gospodarza, wojaczka – pracy na roli, samowystarczalna gospodarka – nowoczesnemu przedsiębiorstwu, deficyt zysków wojennych – realnym dochodom z działalności agrarnej. I nie było tu miejsca na wybór podyktowany upadkiem szlacheckiej moralności. Takie warunki narzucały ekonomia i polityka.
Rzeczpospolita XVI wieku rzadko powoływała swoich żołnierzy pod broń, a więc wojna przestała być źródłem dochodów, a stała się nim ziemia. I to źródło szlachta potrafi ła doskonale wykorzystać. Zachodzące zmiany odnosiły się do sposobu gospodarowania, ale nie do miejsca egzystencji. Główną sceną dla obu epok było przecież środowisko wiejskie. Stąd też idea ziemiańska tak wszechobecna w czasach nowożytnych nie stanowiła, w porównaniu do okresu wcześniejszego, szczególnego novum. Sprowadzała się raczej do rewaloryzacji, idealizacji i afi rmacji miejsca bytowania, związany z nim przymus zastąpiono wyborem, codzienność – radosną egzystencją, domostwo – Arkadią, w której jednak obowiązuje porządek georgiczny, wymagający codziennego trudu, a nie bukoliczny, kojarzony z wieczną sielanką, daleką od prawdziwego życia. W końcu warunkiem istnienia tej Arkadii jest systematyczna praca, choć przyjemna i radosna. Dalej temat podjęli i wysubtelnili literaci. Żywot ziemiański ubrany w metafory i porównania staje się źródłem nieustannego szczęścia związanego z niezależnością, z bliskością natury, wiecznym świętowaniem posesjonatów i przedmiotem pożądania ze strony nieposesjonatów. Tyle tylko, że ten piękny świat był przede wszystkim konwencją literacką. Wieś nie była ani spokojna, ani wesoła. Była źródłem utrzymania, obszarem rządzonym przez twarde reguły ekonomii. Wymagała poświęcenia i profesjonalizmu. Zarządzanie folwarkiem nie miało nic wspólnego z sielanką. Wprawdzie wiązało się z wolnością i suwerennością, ale przede wszystkim z ciężarem odpowiedzialności za jego funkcjonowanie. Zawsze było źródłem niepewności co do dnia jutrzejszego, wynikającej z wahań klimatycznych i koniunktury.
Tekst jest fragmentem książki Urszuli Świderskiej-Włodarczyk „Homo nobilis. Wzorzec szlachcica w Rzeczypospolitej XVI i XVII wieku”:
Na takie zdarzenia gospodarz nie mógł mieć wpływu. Mógł natomiast i powinien rozwiązywać codzienne problemy, załatwiać mnóstwo drobnych i istotnych spraw, aby to przedsiębiorstwo sprawnie funkcjonowało. Wystarczy poczytać listy Krzysztofa Opalińskiego do brata Łukasza z połowy XVII stulecia. Ileż w nich nieustannej troski, ileż starań i zabiegów o zapewnienie siły roboczej, o zwierzęta gospodarskie, prace polowe i plony. Na tym tle arkadyjski topos i wiejska sielanka to tylko figury retoryczne, dalekie od uciążliwości zwyczajnego życia, które toczyło się w zwyczajnym miejscu. Jak pisał Stanisław Orzechowski: „Patrz na królestwo, jeśli chcesz poznać króla; patrz na dom, jeśli chcesz poznać gospodarza”.
Słowo „dom” ma konotacje znacznie wykraczające poza jego podstawowe znaczenie. Pod tym pojęciem rozumiano budynek, rodzinę, a także wieś i sytuowano tę ostatnią – co widać w twórczości Mikołaja Reja i Jana Kochanowskiego – w opozycji do miasta, dworu i pola bitewnego. W dosłownym znaczeniu z reguły drewniana siedziba miała zabezpieczać podstawowe potrzeby bytowe. Stąd „naprzód dwór powinien być zamczysty”, bronić mieszkańców przed intruzami, a także w dobrym stanie technicznym, ze szczelnymi dachami i funkcją grzewczą. Powinien pozostawać daleki od przepychu i wystawności. „Marmurowe pałace, wymuszone ogrody” są dobre dla magnatów. Wzorowy gospodarz ma „tylko jedną wieś, a dobrą: sto w niej kmieci”, a ponadto kościół, młyn, browar, drewutnię, ogród, gumno, oborę, lasy, stawy, łąki, pastwisko ogrodzone, dostęp do wody, usytuowanie w pobliżu miasta, a w tym mieście kamienicę, czyli dogodne lokum do prowadzenia działalności handlowej.
Sam dom powinien mieć solidne fundamenty, wydzielone pomieszczenia dla gospodarza i jego rodziny, osobne dla gości i osobne dla czeladzi. Niezbędne uzupełnienie stanowiły kuchnia, łaźnia, stajnia, psiarnia, budynki gospodarcze, pasieka, sad, stawy rybne i gaj ze zwierzyną. Te „szlacheckie mikropaństwa” – jak określał je Tadeusz Chrzanowski – były skupiskami bardzo ludnymi. Stąd oprócz funkcji produkcyjnej musiały odpowiadać ludzkim potrzebom. W takim rozumieniu: „Folwark ma być domem wygody gospodarstwa, domem pokoju, albo przytuleniem różnej po pracach gospodarskich czeladzi”. Wzorowy właś ciciel folwarku musiał umieć łączyć przygotowanie merytoryczne z doświadczeniem, umiejętnością zarządzania, jednym słowem – z najwyższej próby profesjonalizmem. Prace folwarczne – wbrew obiegowym opiniom – trwały przez cały rok. Rozpoczynały się w styczniu i kończyły w grudniu. Trzeba było przy tym wiedzieć, kiedy i jak zarybiać stawy, przycinać i okopywać drzewa, siać i żniwować, opatrywać ule, odchwaszczać, przygotowywać drewno na budulec, zbierać zioła do domowej apteki, rozmnażać drób, strzyc owce, bielić płótna, przetaczać wino z beczek, zbierać pokrzywy na karmę dla zwierząt, ściany uzupełniać gliną, a dachy słomą, młócić, suszyć, kisić, pleść z wikliny. Teodor Zawacki (Zawadzki) przewidział na każdy rok 463 takie prace. Nie wspomniał przy tym, co było aż nadto oczywiste, o codziennym karmieniu, dojeniu, wypasaniu itp. Do tego dochodziła konieczność zbycia części plonów i uzyskania jak najkorzystniejszej ceny.
Handel to finalny efekt produkcji folwarcznej, przynależny do sfery ekonomicznej i daleki od moralności. Jednocześnie jest to wartość nowa, z gruntu obca samowystarczalnej gospodarce rycerskiej. Jako taka nie posiadała sankcji etycznej, bo nie wywodziła się z prapoczątków kultury szlacheckiej. Kupiectwo ma przede wszystkim rodowód mieszczański, a więc już z założenia lokowało się po stronie antywartości. Nowa rzeczywistość ekonomiczna wymusiła jego awans, jednak dokonał się on wyłącznie na poziomie konieczności. Takie pojęcia jak handel, zbyt i zysk zajęły trwałe miejsce w stanowej codzienności. Stały się oczywiste dla autorów poradników rolniczych i ich adresatów. Wśród zainteresowanych, mimo negacji różnej maści moralistów, nigdy nie budziły dylematów moralnych, zostały usankcjonowane, ale nigdy nie doczekały się sakralizacji.
Jak z tego wynika, skala i zakres obowiązków gospodarskich przekraczały możliwości jednego człowieka. Do tego potrzebny był sztab kompetentnych pracowników, których jednak trzeba było kontrolować, wyznaczać im zadania i egzekwować ich realizację. Dziedzic nie miał więc czasu na bezczynność i niefrasobliwość: „Kto chce być sprawnym, folguj czasowi, darmo go nie puszczaj”. Kierowanie folwarkiem wymagało żelaznej dyscypliny, konsekwencji w działaniu, dotrzymywania terminów i przestrzegania twardych reguł ekonomii. Nie dajmy się więc zwieść sformułowaniom typu „zabawy orackie”, tak samo jak poetyckim sugestiom o wiejskiej sielance i szczęśliwym życiu. Wprawdzie gospodarz był pierwszym beneficjentem wypracowanych zysków, ale jednocześnie tym, który najbardziej dotkliwie odczuwał straty będące skutkiem niepowodzeń.