Gdy świat stanął u progu wojny. I kryzys marokański (cz. 3): Biały Dom
Przeczytaj pierwszą i drugą część artykułu.
Dramatis Personae – fotografie i podstawowe informacje o postaciach występujących w artykule.
Pomimo spektakularnego zwycięstwa odniesionego nad Hiszpanią w 1898 roku oraz aktywnej dyplomacji na Dalekim Wschodzie, Waszyngton nie zamierzał ingerować w to, co rozumiał jako „politykę europejską”. Definiował tak ogół przedsięwzięć związanych geograficznie ze Starym Kontynentem, a szerzej z całym basenem Morza Śródziemnego. U podstaw takiego rozumowania leżała doktryna Monroego, czyli fundament polityki zagranicznej Białego Domu.
Mimo to, gdy 1 kwietnia 1905 roku europejskie gazety zaroiły się od komentarzy na temat wizyty, jaką złożył niemiecki monarcha w Maroku, również prasa amerykańska zdradzała daleko większe zainteresowanie tą sprawą niż by to wynikało z zaangażowania międzynarodowego Stanów Zjednoczonych. Społeczeństwo USA, składające się z imigrantów lub ich potomków, było żywo zainteresowane wieściami z krajów swego pochodzenia, dlatego największe dzienniki krajowe i lokalne posiadały rozbudowane działy międzynarodowe i sieci korespondentów. Gdy Wilhelm II wylądował w Tangerze, opłaceni żurnaliści w Maroku oraz nad Sekwaną i Tamizą zarejestrowali od razu nie tylko sam fakt wizyty, ale też reakcję rządów bezpośrednio zainteresowanych tym wydarzeniem i jego możliwymi skutkami.
Echa Maroka nad Potomakiem
Już następnego dnia po wizycie Kaisera w państwie Alawitów na pierwszej stronie „The New York Tribune” pojawiło się zdjęcie ukazujące z profilu umundurowanego Hohenzollerna, niby wpatrzonego w sąsiednie zdjęcie Tangeru. Dumne spojrzenie należało jednak do osoby chwiejnej i słabej, która uległa swoim urzędnikom i zapoczątkowała kolejny dwudziestowieczny kryzys polityczny. Zamieszczony przez gazetę opis wizyty nie zdradzał niczego niepokojącego. Gazeta nie wspominała na temat szczegółów rozmowy Wilhelma II z wujkiem sułtana Abd el Melikiem. Niemniej przedstawione niżej reakcje Paryża i Londynu ukazywały, że to niewinne z pozoru wydarzenie niosło ze sobą poważne konsekwencje.
Między egzaltacją a „ignorancją”
Nie przez przypadek sytuację marokańską zestawiano z interesami Francji i Wielkiej Brytanii. Zdawano sobie sprawę, że zawarcie 8 kwietnia 1904 roku entente cordiale uczyniło z obu państw partnerów. Pierwsze reakcje prasy amerykańskiej na to porozumienie były entuzjastyczne.
Podpisanie tego pamiętnego porozumienia – pisał w pełnym egzaltacji artykule jeden z redaktorów – które razem z arbitrażem genewskim i konferencją haską stanowią dowód na to, że zazdrość narodów i światowy pokój mogą być regulowane przez etyczne zasady wyłożone w Kazaniu na Górze, ujawnia się w chwili, gdy lada dzień może dojść do pierwszej wielkiej bitwy na Dalekim Wschodzie. („The New York Tribune”, 10 kwietnia 1904).
Porozumienie to nie miało takiej mocy. Dotyczyło jedynie uregulowania kwestii kolonialnych. Było jednak potwierdzeniem zamiarów państw sygnatariuszy – niechęci do militarnego zaangażowania na Dalekim Wschodzie, pragnienia rozwiązania dotychczasowych sporów oraz podjęcia współpracy na różnych polach polityki światowej. A wszystko to z powodu wspólnego poczucia, iż Niemcy zagrażały ich interesom.
Wbrew obiegowej opinii, Entente cordiale nie było sojuszem. Foreign Office pod kierownictwem markiza Lansdowne’a bardzo broniło się przed wszelką formą sformalizowanej współpracy z III Republiką. Biały Dom najwyraźniej to dostrzegał, gdyż nie przeceniał porozumienia z 8 kwietnia 1904 roku. Na jego temat nie wypowiedział się ani prezydent, ani sekretarze stanu i wojny. Próżno też szukać reakcji któregoś z dyplomatów amerykańskich rezydujących nad Sekwaną, Tamizą czy Szprewą. Zapewne uznano, że dotyczyło ono „polityki europejskiej”. Wypowiadanie się w tej sprawie oznaczałoby zatem naruszenie doktryny Monroego. Poza tym posiadłości kolonialne, których dotyczył układ, nie stanowiły większego zainteresowania Waszyngtonu. Wyjątkiem było rozwiązanie kwestii łowisk nowofundlandzkich, co odnotowano. Jedynie Whitelaw Reid – były ambasador USA w Paryżu, a zarazem redaktor „The New York Tribune” – wyłamał się z szeregu milczących:
Dobre porozumienie Francji i Anglii – pisał do ambasadora francuskiego w Madrycie Julesa Cambona – jest zatem nie tylko błogosławieństwem dla Stanów Zjednoczonych, ale w swej oczywistej roli jest też prawdziwą dla nich pomocą i prawdziwą przysługą dla cywilizacji. (W. Reid, [Rise to Power…], s. 87–88).
Bratem Cambona był Paul, ambasador III Republiki w Londynie. Prawdopodobnie zatem Whitehall dowiedział się nieoficjalnie o potencjalnie przychylnym odbiorze porozumienia nad Potomakiem. Poza tym 8 marca 1905 roku. Reid został szefem amerykańskiej misji dyplomatycznej w Londynie, co potwierdzałoby pozytywny stosunek Białego Domu do porozumienia.
Polecamy e-booka Michała Gadzińskiego pt. „Perły imperium brytyjskiego”:
Ponieważ Waszyngton nie wypowiedział się oficjalnie na temat entente cordiale, pozostawał wobec niego neutralny. Rosnąca pozycja międzynarodowa Stanów Zjednoczonych czyniła z nich dogodnego partnera dla obu stron przybierającego na sile kryzysu marokańskiego. O ile jednak Londyn i Paryż nie zamierzały podejmować prób wciągnięcia USA do rozgrywki, o tyle Auswärtiges Amt zdecydowało się zrobić wszystko, aby rozerwać młodą jeszcze przyjaźń Johna Bulla i Marianny.
Kowboj w Białym Domu
Młody, około dwudziestoletni mężczyzna kończył właśnie swój popołudniowy marsz ulicami Nowego Jorku. Zwieńczeniem przechadzki miało być zimne piwo w jednym z popularnych barów. Był bardzo dobrze ubrany, co zdradzało jego wysokie pochodzenie społeczne, toteż gdy wszedł i zamówił kufel zwrócił uwagę kilku siedzących tam mężczyzn. „Czy ten maminsynek się nie przeziębi?” – spytał prowokacyjnie jeden z nich. Młody człowiek zignorował zaczepkę. Zaraz potem usłyszał, że jest „przeklętym elegancikiem”. Spokojnie schował zdobiące jego twarz binokle. Podszedł do zadziornego mężczyzny i jednym ciosem powalił na ziemię. Następnym uderzeniem dosięgnął pierwszego z jego kompanów, drugi zaś przezornie czmychnął z baru. „A teraz proszę się obmyć. Zapraszam pana na piwo” – powiedział „elegancik”. (Za: L. Pastusiak, Anegdoty prezydenckie…, s. 341). Młodym człowiekiem był Theodore Roosevelt, a osobą, która go zaczepiła, to John Costello. Obaj byli wówczas członkami nowojorskiej legislatury stanowej.
Theodore Roosevelt urodził się 27 paździerika 1858 roku w bogatej rodzinie o korzeniach holenderskich. Ojciec, Theodore Roosevelt senior, był znanym przedsiębiorcą i filantropem, stronnikiem Abrahama Lincolna. Matka, Martha z Bullochów, była praprawnuczką 3. gubernatora Georgii Archibalda Bullocha.
Młody Teddy był dzieckiem słabym i chorowitym. W nocy często nawiedzały go ataki astmy, które miały się uspokajać, gdy ojciec brał go na ręce. Dopiero intensywne ćwiczenia, które sam sobie narzucił, pomogły mu się wyleczyć i osiągnąć bardzo dobrą kondycję fizyczną. Pasjonował się naukami przyrodniczymi i historią. W latach 80., gdy zasiadał w legislaturze stanowej, poznał trzech młodych dyplomatów europejskich: Cecila Spring-Rice’a, Jean Julesa Jusseranda oraz Hermanna Specka von Sternburga, z którymi miała go połączyć przyjaźń. Dwaj ostatni kierowali placówkami dyplomatycznymi Francji i Niemiec w okresie jego prezydentury.
Po śmierci pierwszej żony Roosevelt zaszył się na kilka lat na ranczo na Terytorium Dakoty, gdzie głównie polował. Wtedy też przylgnęło doń miano „kowboja”. Do polityki wrócił w latach 90. Wpierw został naczelnikiem policji nowojorskiej, a później zastępcą sekretarza ds. floty w administracji Williama McKinleya. Zrezygnował jednak z tej funkcji, by w 1898 roku współorganizować, a później dowodzić 1. Ochotniczym Regimentem Kawalerii Stanów Zjednoczonych.
Na fali popularności jego „Twardych jeźdźców” w 1898 roku został wybrany na gubernatora stanu Nowy Jork. Z powodu swej bezkompromisowości i uczciwości został skazany na polityczną banicję, tj. wiceprezydenturę. Urząd ten nie wiązał się z większymi prerogatywami. Pociechą w tych trudnych chwilach była dla niego lektura Trylogii Henryka Sienkiewicza. ([Roosevelt o Sienkiewiczu, Migawki z przeszłości]). Zrządzeniem losu anarchista Leon Czołgosz zastrzelił prezydenta Williama McKinleya we wrześniu 1901 roku, a Roosevelt zajął jego miejsce.
Mimowolne zaangażowanie
Gdy 31 marca 1905 roku Wilhelm II składał wizytę w Tangerze, Roosevelt miał za sobą kolejną kampanię prezydencką, która zapewniła mu drugą kadencję. Prawdopodobnie jednak nie od razu dowiedział się o wydarzeniach w Maroku, gdyż przebywał wówczas na urlopie. Jego stosunek do Rzeszy nie był wówczas jednoznaczny. Bardzo cenił sobie literaturę niemieckojęzyczną Jakkolwiek pamiętał kryzys wenezuelski z 1902 roku i zaangażowanie weń Berlina, to jednocześnie unikał jakichkolwiek antyniemieckich wystąpień. Coraz silniej zabiegał o pokój na Dalekim Wschodzie. Auswärtiges Amt uznało zatem, iż korzystnie byłoby mieć po swej stronie państwo neutralne, pozostające poza konfliktem europejskim, a jednocześnie dość blisko związane z Wielką Brytanią, co miało umożliwić oderwanie tej ostatniej od Francji. Kanclerz Bernhard von Bülow twierdził nawet, że w „Anglii rośnie strach przed Rooseveltem”. (B. Bülow, [Letters…], s. 121–122).
Nagabywanie amerykańskiego prezydenta rozpoczęto jeszcze w lutym 1905 roku, lecz nie przyniosło to wówczas efektu, a gospodarz Białego Domu powiadomił o wszystkim Londyn. Wilhelmstraße nie rezygnowało. Z jego polecenia ambasador Speck von Sternburg sugerował Rooseveltowi, że „serdeczne porozumienie” zagrażało polityce „otwartych drzwi” w Maroku. Chociaż prezydent nie odpowiedział na te insynuacje, to sekretarz wojny William Howard Taft odbył w tej sprawie rozmowę z szefem brytyjskiej placówki dyplomatycznej Henrym Mortimerem Durandem. Zmusiło to jego szefa, markiza Lansdowne, do zdementowania niemieckich rewelacji. Tajna część „entente cordiale” przewidywała wprawdzie możliwość zawieszenia wolności handlu „pod naciskiem okoliczności”, jednak kierownik Foreign Office już o tym nie wspomniał.
Albion chciał uniknąć zaangażowania Stanów Zjednoczonych, lecz nie zamierzał się im tłumaczyć bardziej, aniżeli to było konieczne. Zabiegi niemieckie zmierzające do przekonania Waszyngtonu do idei konferencji międzynarodowej, która położyłaby kres niesnaskom mocarstw w Maroku, skłoniły Whitehall do przekazania amerykańskim władzom swojego „całkowitego” sprzeciwu wobec tych planów.
Pomimo zaangażowania Wilhelmstraße Roosevelt nie przejawiał zainteresowania kryzysem. „Nie uważam – pisał do Tafta – abyśmy […] powinni wtrącać się w sprawę marokańską. Mamy inną pieczeń do upieczenia i żadnych istotnych interesów w Maroku” (T. Roosevelt, [Letters…], s. 1161–1162). Pomimo takich deklaracji w miarę upływu czasu stanowisko prezydenta zaczęło się zmieniać. Jakkolwiek nie zamierzał on opowiadać się jednoznacznie po stronie Berlina, to coraz częściej uważał konferencję za rozwiązanie racjonalne. Sądził bowiem, iż źródłem konfliktu było nie tyle państwo Alawitów, co przybierający na sile antagonizm brytyjsko-niemiecki. Zirytowało to spokojnego na ogół Lansdowne’a. Wielka Brytania nie zamierzała – informował ambasadora Duranda – atakować Cesarstwa Niemieckiego i miała nadzieję, że i ono „nie będzie tak głupie”, aby atakować ją. Dyplomata został poinstruowany, aby nie mówić Rooseveltowi „czegokolwiek, co mogłoby zostać odebrane, jako zaproszenie do odegrania roli mediatora”. ([British Documents…], s. 68).
Tymczasem gospodarz Białego Domu coraz silniej obawiał się przerodzenia się kryzysu w konflikt zbrojny. Zdecydował się więc skorzystać z kanałów nieoficjalnych i przekonać Brytyjczyków o pokojowych intencjach Berlina.
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/
Nie mogę podążać za tym człowiekiem, lub brać go zbyt poważnie, gdyż polityka tegoż jest tak agresywną i nacechowaną niezrozumiałymi zwrotami – pisał o Wilhelmie II w prywatnym liście do Spring-Rice’a – […] nie rozumiem czemu mielibyście się go obawiać […]; ledwie zeszłego grudnia byliście całkowicie przekonani, że chce wam wydać natychmiastową wojnę. Ale jest zupełnie oczywiste, że nic takiego nie ma na myśli, ani też nigdy by śmiertelnie nie znieważył Francji stosunkiem do Maroka. (T. Roosevelt, [Letters…], s. 1178).
W stronę konferencji
Stany Zjednoczone udawały, że pozostają poza kryzysem marokańskim. Podobnie Wielka Brytania wciąż skupiała się głównie na tym, aby utrzymać Amerykanów z dala od całej sprawy. Polityka obu mocarstw spaliła na panewce w obliczu dwóch wydarzeń. 28 maja 1905 roku sułtan Abdul Aziz wezwał sygnatariuszy traktatu madryckiego oraz Rosję do wyjaśnienia nieporozumień w drodze konferencji. USA były w gronie tych państw, nie mogły więc dużej uchylać się od udziału w rozwiązaniu sporu. Zdał sobie z tego sprawę również Whitehall, który poprosił Departament Stanu o opinię w sprawie Maroka.
Nad Potomakiem zdecydowano, że występowanie przeciwko państwom „serdecznego porozumienia” byłoby niekorzystne. Nie zamierzano też aktywnie opowiadać się po ich stronie. Administracja amerykańska postanowiła zatem uzależnić swe uczestnictwo w przyszłej konferencji od tego, czy wzięłaby w niej udział Francja. Jej pozycji poważnie zaszkodziła jednak dymisja ministra spraw zagranicznych Théophile’a Delcasségo, co było dla Stanów Zjednoczonych drugim ważkim wydarzeniem.
Roosevelt, który w tym czasie prowadził intensywne działania na rzecz zakończenia wojny rosyjsko-japońskiej, stwierdził, że osłabienie Francji było niekorzystne z punktu widzenia światowej równowagi sił. Wpierw oznajmił Speckowi von Sternburgowi, że „chętnie zobaczyłby Maroko ucywilizowane przez obce mocarstwo, tak jak miało to miejsce w przypadku Egiptu” ([German Diplomatic Documents], s. 230–231). Było to otwarte opowiedzenie się po stronie Quai d’Orsay. Następnie – pod wpływem dalszych nagabywań Berlina, którzy ukazywał Albion jako odpowiedzialny za wszelkie zło na świecie – prezydent zdecydował się nawiązać bezpośrednie rozmowy z Francją. Dostrzegając to, Londyn – jak wcześniej Waszyngton – uzależnił swą zgodę na udział w konferencji od decyzji III Republiki.
Paryż poczuł się przyparty do muru i 8 lipca 1905 roku zawarł z Berlinem porozumienie o rozstrzygnięciu spornych kwestii na przyszłej konferencji. W kilka dni później swą aprobatę wyraziły pozostałe mocarstwa, w tym Wielka Brytania.
Pierwszą potyczkę wygrali Bülow i Holstein. Udało im się doprowadzić do konferencji, dymisji Delcasségo oraz wciągnięcia w sprawę Stanów Zjednoczonych. Ich pozycja międzynarodowa, przy ogromnym zaangażowaniu prestiżu, niebezpiecznie wzrosła. Do rozstrzygnięcia było jednak daleko, a świat, choć nieco odprężony, wciąż znajdował się niebezpiecznie blisko wojny. Wszystko miało się rozstrzygnąć w Hiszpanii.
Zobacz też:
- Na szerokich wodach polityki światowej. Niemiecki kolonializm w Południowej Afryce;
- Telegram Zimmermanna, czyli jak Niemcy sprowokowali USA do wypowiedzenia im wojny;
- Stany Zjednoczone Ameryki i ich dyplomacja w okresie I wojny światowej.
Bez Twojej pomocy nie będziemy mogli dalej popularyzować historii! Wesprzyj naszą działalność już dziś!
Bibliografia
Źródła
- Bernhard von Bülow, Letters of Prince von Bulow, Hutchinson & Co, London b.r.w.
- British Documents on the Origins of the War, 1898–1914, vol. 3, Testing of the Entente, 1904–6, ed. G.P. Gooch, Harold William Vazeille Temperley, H.M.S.O, London 1927.
- German Diplomatic Documents 1871–1914, vol. 3, The Growing Antagonism, 1898–1910, ed. E.T.S. Dugdale, Methuen & Co. Ltd., London 1929.
- National Archives of the United Kingdom, Foreign Office Papers.
- National Archives of the United Kingdom, Private Papers of the Marquess of Lansdowne.
- Roosevelt o Sienkiewiczu [Theodore Roosevelt do Jeremiah Curtina, Oyster Bay, 19 XI 1900 r.], [w:] Migawki z przeszłości. Blog historyczny, 6 września 2012 [dostęp: 6 września 2012], <[http://migawki-z-przeszlosci.blogspot.com/2012/09/roosevelt-o-sienkiewiczu.html]>.
- Theodore Roosevelt, The Letters of Theodore Roosevelt, ed. E. Morrison, vol. 4, Cambridge University Press, Cambridge, Mass. 1951.
- Whitelaw Reid, Rise to World Power: Selected Letters of Whitelaw Reid 1895–1912, ed. D.R. Contosta, J.R. Hawthorne, „Transactions of the American Philosophical Society”, New Series, 1986, vol. 76, no. 2.
Opracowania
- Christopher Maurice Andrew, Théophile Delcassé and the making of the Entente Cordiale. A Reapprasial of French Foreign Policy, 1898–1905, Macmillan–St. Martin’s Press, London–Melbourne–Toronto 1968.
- Edmund Morris, Theodore Rex, Random House, New York 2001.
- Eugene Newton Anderson, The First Moroccan Crisis, 1904–1906, Chicago University Press, Chicago [1930].
- Henry W. Brands, T.R.: The Last Romantic, Basic Books, New York 1997.
- Howard K. Beale, Theodore Roosevelt and the Rise of America to World Power, John Hopkins Press, Baltimore 1956.
- James Joll, Gordon Martel, Przyczyny Pierwszej Wojny Światowej, Książka i Wiedza, Warszawa 2008.
- James R. Holmes, Theodore Roosevelt and The World Order. Police Power in International Relations, Potomac Books, Washington D.C 2007.
- John Albert White, Transition to Global Rivalry and the Quadruple Entente, 1895–1907, Cambridge University Press, Cambridge–New York–Melbourne–Madrid–Cape Town 2002.
- Longin Pastusiak, Anegdoty prezydenckie, t. 1, Bellona, Warszawa 2001.
- Tenże, Prezydenci. Stany Zjednoczone od Jerzego Waszyngtona do Ronalda Reagana, t. 2, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1987.
- Ludwik Gelberg, Prawo międzynarodowe i historia dyplomatyczna, Warszawa 1951.
- Raymond A. Esthus, Theodore Roosevelt and the International Rivalries, Waltham, Mass.–Tornonto–London 1970.
Redakcja: Roman Sidorski