Fritz Kuhn – Bundesführer USA
28 czerwca 1934 roku Kuhn złożył wniosek o przyznanie obywatelstwa. Pozytywne rozpatrzenie prośby zajęło Departamentowi Imigracji i Naturalizacji raptem pięć miesięcy i 3 grudnia Kuhn narodził się na nowo jako pełnoprawny Amerykanin.
Mimo przyjęcia praw i obowiązków obywatela swej nowej ojczyzny pozostał jednak lojalny wobec Niemiec, a wśród Przyjaciół znalazł pokrewne dusze. Raporty FBI wskazują, że oficjalnie wstąpił do oddziału w Detroit w listopadzie 1934 roku – zaledwie parę tygodni przed uzyskaniem obywatelstwa Stanów Zjednoczonych – choć niewykluczone, że angażował się w działalność organizacji znacznie wcześniej. Podobnie jak w wypadku swego członkostwa we Freikorpsie oraz w jego późniejszym wcieleniu, Stahlhelm – Stalowych Hełmach, luźnemu zrzeszeniu weteranów Freikorpsu – Kuhn oddał się duszą i ciałem sprawie większej od siebie samego.
Jak wszyscy szanujący się członkowie, Kuhn wstępując w szeregi Przyjaciół, złożył obowiązkową przysięgę:
Niniejszym deklaruję swoje przystąpienie do Związku Przyjaciół Nowych Niemiec. Cele oraz zadania Związku są mi znane i zobowiązuję się wspierać je bez ograniczeń. Uznaję „zasadę wodzostwa”. Nie należę do żadnych tajnych organizacji o jakimkolwiek charakterze […]. Jestem aryjskiego pochodzenia, wolny od żydowskich lub murzyńskich domieszek rasowych.
Ślubował także lojalność wobec Adolfa Hitlera „i wszystkich mianowanych przez niego […] szacunek i bezwzględne posłuszeństwo oraz wypełnianie wszelkich poleceń bez zastrzeżeń i z największym zapałem, gdyż wiem, że mój wódz nie żąda ode mnie niczego bezprawnie”.
Świat Kuhna przestał odtąd ograniczać się do przyziemnego kręgu rodziny i pracy. W dalszym ciągu odrywał się od obowiązków zawodowych, by znikać w komórkach na miotły. Ale miejsca te nie były już gniazdkami dla miłosnych igraszek. Służyły mu teraz za sale prób, gdzie ćwiczył swoje talenty krasomówcze. Choć ceną za owe chwile były okresowe przerwy w zatrudnieniu, rekompensowały mu to innego rodzaju korzyści. Zabierał te starannie przećwiczone mowy na zebrania Przyjaciół. Efekty zaskarbiły mu niemały szacunek kolegów – a wkrótce zaowocowały realną władzą. We wrześniu 1935 roku Kuhn został mianowany szefem detroickiego oddziału Przyjaciół Nowych Niemiec.
Przeczytaj:
- Do czego służy Hitler? Prawo Godwina i potoczna wiedza historyczna
- Wolne Miasto Gdańsk: poligon doświadczalny nazistów
Zgryzotom Gissibla zdawało się nie być końca. Wiosną 1934 roku Hess zmienił zdanie co do tego, kto powinien stać na czele Przyjaciół. „Zawieszenie” Gissibla w prawach członka NSDAP było zbyt grubymi nićmi szyte; byłoby lepiej, gdyby Bundesleiterem był ktoś, kto – w odróżnieniu od Gissibla – nigdy nie należał do partii nazistowskiej. Jednakże zmiana ta miała być czysto fasadowa; za kulisami Gissibl wciąż pozostawał człowiekiem Hessa w Ameryce.
Na tytularnego przywódcę wybrano Reinholda Waltera, długoletniego współpracownika Przyjaciół. Gdy wkrótce stało się jasne, że Walter chce całej chwały związanej ze swą pozycją, Gissibl odsunął go od władzy i wybrał na nowego figuranta Huberta Schnucha, starego przyjaciela z Teutonii. Podobnie jak Walter, urodzony w Niemczech Schnuch nigdy nie był członkiem partii nazistowskiej. Jako absolwent Univeristy of Chicago i Yale, wydawał się wybitną osobowością. Hess wyraził zgodę. By nadać grupie bardziej „amerykański” charakter, tytuł Schnucha zmieniono z Bundesleitera na „przewodniczącego”. Mimo wszystko jego pozycja jako przywódcy Przyjaciół była czysto reprezentacyjna. Powszechnie wiedziano, że Gissibl, rzekomo przeniesiony na stanowisko szefa gau Środkowego Zachodu, nadal gra pierwsze skrzypce.
Jednak kolejny urodzony w Niemczech Amerykanin, Anton Haegele, miał już dość tej błazenady. Stając na czele niechętnego Gissiblowi odłamu Przyjaciół, do którego należał też odrzucony Bundesleiter Walter, próbował w 1934 roku odebrać Gissiblowi władzę nad organizacją. Reakcja tego ostatniego zapoczątkowała zażartą rywalizację polityczną z chaosem oskarżeń, oszczerstw i osobistych ambicji.
Wobec nieustannych zmian i walk wśród najwyższego przywództwa poszczególne oddziały szukały wzorów dyscypliny gdzie indziej. Nie było to trudne. Surowy reżim ustanowiony przez rząd Hitlera zapewnił idealny model dla tworzących się partii politycznych, z systematycznymi elementami, które mogły się rozwinąć w potężną ogólnokrajową organizację. Lokalne oddziały pracowały harmonijnie na rzecz budowy sieci jednoczącej gau Wschodniego Wybrzeża, Środkowego Zachodu i Zachodniego Wybrzeża.
Jako człowiek numer jeden w Detroit, Kuhn domagał się zmiany – a owa zmiana przynieść miała całkowite posłuszeństwo jego rozkazom. Przyjaciele Nowych Niemiec, jego stanowczym zdaniem, zachowywali się jak słaba organizacja, lękająca się zaprotestować chórem przeciwko zdominowanemu przez Żydów rządowi Stanów Zjednoczonych i jego wspólnikom w kontrolowanej przez Żydów prasie. Czego – pytał swoich nowych podwładnych – tak się obawiali?
To nie był strach, próbowali wyjaśnić członkowie. Była to raczej kwestia politycznego taktu. Niemiec w Ameryce, wciąż poturbowany psychicznie przez nastroje antyniemieckie i uprzedzenia z czasów Wielkiej Wojny i późniejszego okresu, musiał być ostrożny. Jeden z członków oddziału w Detroit miał bezpośrednie doświadczenia na tym polu. Jego teść padł ofiarą Ustawy o powiernictwie mienia obcego z 1917 roku. To wprowadzone przez administrację Wilsona prawo pozwalało na całkowite zajęcie majątku ruchomego i nieruchomego każdego cudzoziemca podejrzanego o bycie wrogim agentem przyczajonym w Stanach Zjednoczonych. Na mocy owych zarządzeń, jak powiedziano Kuhnowi, człowiekowi temu władze skonfiskowały niesłusznie „znaczną sumę” pieniędzy. Nieszczęśnik włóczył się teraz po sądach w nadziei odzyskania swej prawowitej własności. Był to delikatny proces, wymagający sporej dozy dyskrecji. Choć Przyjaciele z Detroit marzyli o Nowym Porządku, byli skrępowani przez system federalny.
Bzdura, oświadczył Kuhn. Tacy ludzie są nędznymi słabeuszami i nie zasługują na miano „Przyjaciela” Nowych Niemiec. Takich tchórzy należy bez żadnej litości potraktować tak, jak na to zasługują.
Przyglądał się bacznie swoim podwładnym, wypatrując jakichkolwiek oznak odstępstwa od bezwzględnej niemieckiej dyscypliny. Zapisywał nazwiska członków, którzy jego zdaniem nie odnosili się z należytym szacunkiem do Hitlera i ideałów NSDAP. Ich nazwiska i adresy złożyły się na pokaźną listę, którą zaniósł do niemieckiego konsulatu. Ten czyn, jak sądził, powinien był stać się ostrzeżeniem dla każdego, kto wątpiłby w jego, Kuhna, stanowczość.
Powyższy tekst jest fragmentem książki „USA w cieniu swastyki”:
Co właściwie niemiecki konsul miał zrobić z tymi informacjami, Kuhn nie wiedział. Chodziło mu, jak twierdził, o to, by osoby nielojalne wobec Führera zostały wytropione i posłużyły za przestrogę dla innych. Ci ludzie byli obywatelami Vaterlandu, nie naturalizowanymi Amerykanami, a jednak nie dochowali wierności swej szlachetnej krwi. „Nie życzę ich sobie w organizacji – oświadczył Kuhn – i chciałem, żeby [niemiecki konsul] wiedział, kim oni są. […] Nie mam pojęcia, jaką władzą dysponował ani jakie działania mógł podjąć”. Liczył się sam fakt rzucenia symbolicznej rękawicy. W Motor City pojawił się nowy człowiek z jasną wizją Przyjaciół Nowych Niemiec.
W 1935 roku Kuhn został mianowany szefem gau Środkowego Zachodu. W niespełna rok awansował z szeregowego członka na szefa Detroit, a teraz stał się przywódcą całego regionu. Fritz Kuhn był człowiekiem o wielkim potencjale.
Przyjaciele, mimo wszystkich swych problemów z przywództwem, wypracowali ramy, które w przyszłości miały przynieść Fritzowi Kuhnowi długofalowe korzyści. Inspiracji szukali w Vaterlandzie i jego niespotykanym nigdzie indziej systemie zarządzania wszelkimi aspektami życia kraju. Tradycyjne germańskie zamiłowanie do porządku i dyscypliny przenikało biurokrację Hitlera w najdrobniejszych szczegółach, tworząc infrastrukturę, która w istotny sposób przyczyniła się do sukcesu nazistowskich Niemiec. Paramilitarny rygor dla strzeżenia i egzekwowania prawa. Machina propagandowa dla skutecznej komunikacji. Prężny program młodzieżowy służący wychowywaniu nowych pokoleń przywódców Trzeciej Rzeszy na przyszłe dziesięciolecia. Wszystkie te elementy partii nazistowskiej posłużyły za idealne wzorce dla wizji amerykańskiego Narodu Swastyki.
Przyjaciele stworzyli własną odmianę formacji ochroniarskiej, Ordnungsdienst, co po niemiecku oznaczało „służby porządkowe”, czyli swego rodzaju policję. Powszechnie określana jako OD ta zdyscyplinowana jednostka pełniła funkcję ochrony na imprezach Przyjaciół i osobistej obstawy członków najwyższego kierownictwa. Przyszły OD-man wypełniał formularz, w którym zawarte były między innymi słowa: „Oddaję się do dyspozycji Przyjaciół Nowych Niemiec dla ochrony ich członków, przyjaciół i gości, jak również ich mienia, z użyciem wszystkich moich sił i umiejętności, i nie wysuwam żadnych roszczeń wobec ich Przywódcy ani wobec Związku”. OD-mani ślubowali też, że będą przestrzegać najwyższych standardów dyscypliny wojskowej i „wypełniać rozkazy Przywódcy o każdej porze dnia i nocy”. OD zaczynały jako luźno zorganizowana służba ochrony za czasów Teutonii, po czym przeszły ewolucję pod rządami Spanknöbla za sprawą jego sługusa, Josefa „Seppa” Schustera, który doskonale nadawał się do tej roli. W powojennych Niemczech, nim wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, Schuster należał do Sturmabteilung (powszechnie znanych jako SA), umundurowanej w brunatne koszule bojówki skupiającej osiłków i oprawców, z której wyłoniła się brutalna nazistowska paramilitarna formacja Schutzstaffel, niesławne oddziały SS.
Przeczytaj:
OD-mani nie tylko zapewniali bezpieczeństwo; krążyli także po ulicach Manhattanu, bezczelnie wciskając ulotki Przyjaciół i dostarczane przez nazistów broszury w ręce wystraszonych przechodniów. Stoiska z gazetami w Yorkville i innych zamieszkanych przez Niemców dzielnicach Nowego Jorku stanowiły teren wolny od tej propagandy – ich właściciele zadowalali się sprzedażą lokalnej prasy, „New York Timesa”, „Time’a” i innego żelaznego repertuaru. Sytuacja ta uległa zmianie w sierpniu 1933 roku, kiedy to na półki trafił nowy tytuł: „Deutsche Zeitung”, „Gazeta walcząca o Prawdę i Prawo – Most między Stanami Zjednoczonymi a Niemcami”. Przyjaciele Nowych Niemiec wkroczyli do przemysłu prasowego.
Wydawcą „Deutsche Zeitung” był Walter Kappe, który, choć daleko mu było do Josepha Goebbelsa, miał znakomite kwalifikacje do tej pracy. Ten długoletni współpracownik Gissibla zaczął karierę w latach dwudziestych XX wieku, redagując bulwarówkę Teutonii, „Vorposten”, „Nowiny Niemieckiego Ruchu Wolności w Stanach Zjednoczonych”. Jego teksty charakteryzował styl o komicznie swobodnej gramatyce, łączący frazesy i stereotypy wzięte żywcem z Międzynarodowego Żyda Forda z solidną dawką materiałów importowanych z Niemiec.
Tradycję tę kontynuowała „Deutsche Zeitung”. Jej zawartość stanowiły głównie dosłowne przedruki sprowadzonych z Niemiec tekstów propagandowych. Kappe próbował także dotrzeć do szerszych mas, łącząc nazistowski antysemityzm z amerykańskimi lękami i uprzedzeniami rasowymi. Nadchodzi dzień – przestrzegał chętnie swoich czytelników – kiedy Żydzi wszelkiej maści zjednoczą się z ciemnoskórymi rasami, by położyć kres naturalnej aryjskiej dominacji. Amerykanie niemieckiego pochodzenia muszą być przygotowani na ten atak.
Takie przygotowania wymagały długofalowego myślenia. Na wzór nazistowskiego Hitlerjugend Przyjaciele opracowywali zajęcia dla niemiecko-amerykańskich dzieci. W tym dziale organizacji nie było żadnej subtelności. Pływanie, zawody sportowe i inne typowe rozrywki amerykańskich obozów letnich połączono z marszami i musztrą, podczas której obok amerykańskiej flagi powiewały sztandary ze swastyką. W walce o aryjską supremację dobrze wyszkolone dziecko było surowcem, z którego powstać miał dorosły bojownik. Typowy dla tych oaz Przyjaciół był obóz Wille und Macht (Wola i Moc), zlokalizowany na północ od Princeton w stanie New Jersey. Latem 1934 roku w tamtejszych zajęciach uczestniczyło około dwustu dzieci z całego regionu Nowy Jork/New Jersey, ciągnącego się aż do Buffalo, a także z niemieckich społeczności w Filadelfii.
Krótko po dojściu Hitlera do władzy Samuel Untermeyer wezwał do bojkotu towarów importowanych z Niemiec, twierdząc, że jego inicjatywa wymierzona jest przeciwko dobrom sprowadzanym do Ameryki niemieckimi statkami. W praktyce jednak uderzenie nie zawsze było czyste. W wielu przypadkach niesłusznie ucierpieli niemieccy kupcy solidaryzujący się z prześladowanymi w ich ojczyźnie Żydami – zwłaszcza właściciele sklepów spożywczych i delikatesów. Ów bojkot, jak twierdzili Przyjaciele, był częścią żydowskiego spisku, mającego na celu zniszczenie niemieckiego handlu dla ich własnych łajdackich korzyści. Obawy przed nowymi prześladowaniami wskrzesiły dawne, powojenne niepokoje Amerykanów niemieckiego pochodzenia. Ale tym razem, zapewniali Przyjaciele, istniało bezpieczne schronienie wśród zjednoczonych rodaków. Korzystając z okazji do wzmocnienia swoich szeregów i promowania swej ideologii, Przyjaciele pozyskali dla swojej sprawy Niemiecko-Amerykańską Izbę Handlową, powołując Niemiecko-Amerykański Sojusz Obronny, organizację powszechnie znaną jako DAWA od jej niemieckiej nazwy, Deutsch-Amerikanischer Wirtschafts-Ausschuss.
Wydano katalog przyjaznych dla Niemców firm, sklepy wywiesiły w witrynach tabliczki informujące o współpracy z DAWA, rozdawano też nalepki wzywające klientów: „Nie kupuj od Żydów”. Kampania rozprzestrzeniła się z Yorkville na niemieckie enklawy w całym Brooklynie i Bronksie. Sklepikarze, biznesmeni oraz ich klienci zdali sobie sprawę, że siła tkwi w liczebności, i ochoczo wstępowali do Przyjaciół – taki był niezamierzony skutek inicjatywy Untermeyera.
Ów kontrbojkot zaowocował powstaniem silnych więzi. Księga pamiątkowa rozdawana członkom podczas balu urządzonego przez brooklyński oddział 3 czerwca 1934 roku wyglądała jak rocznik każdego innego bractwa, z typowymi fotografiami uśmiechniętych członków organizacji, kobiecych służb pomocniczych i zajęć grupy młodzieżowej. Jedno ze zdjęć przedstawiało lokalnego przywódcę, Josefa Schustera, wygłaszającego płomienną mowę na podium udekorowanym amerykańską flagą, w asyście stoickich OD-manów. Podpis pod zdjęciem dumnie (i być może z pewną dozą przesady) informował, że orację gauleitera chłonął niewidoczny sześciotysięczny tłum.
Powyższy tekst jest fragmentem książki „USA w cieniu swastyki”:
Księga pamiątkowa wypełniona była reklamami typowymi dla takich publikacji. Miejsce wykupili w niej okoliczni fotografowie, krawcy, agencje turystyczne, sklepy żelazne, sprzedawcy damskiej bielizny, szewcy – w tym prawdopodobnie wielu członków Przyjaciół. Kilku kupców podkreśliło w swych reklamach niemiecką lojalność serdecznym Sieg Heil!
Główną atrakcją wieczoru był program muzyczny i tańce, z wybranymi utworami w większości niemieckich kompozytorów. Innym ważnym punktem programu była prezentacja amerykańskiego gwiaździstego sztandaru i nazistowskiej swastyki, połączona z odśpiewaniem obu hymnów narodowych, The Star-Spangled Banner i Deutschlandlied ([Deutschland über alles]).
Gdziekolwiek spotykali się Przyjaciele, gromadzili się też ich wrogowie. Zebrania bywały zakłócane przez demonstrantów. Wzywano policję, dokonywano aresztowań, a gazety w większych miastach publikowały relacje o wszczynających burdy nazistowskich zbirach. Wszystko to nie robiło dobrego wrażenia.
Powszechnej sympatii nie przysporzyły też Przyjaciołom powiązania z jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi w Ameryce: Brunonem Hauptmannem. 13 lutego 1933 roku Hauptmann został skazany na śmierć za porwanie i zamordowanie osiemnastomiesięcznego Charlesa Lindbergha Juniora, syna uwielbianego przez Amerykę lotnika. W pewnych kręgach Przyjaciół panowało przekonanie, że niemiecki imigrant Hauptmann był zwykłym kozłem ofiarnym. Nim okrył się złą sławą, spotykał się on z innymi imigrantami, z których wielu należało do Przyjaciół. W pewnym momencie jego gospodyni próbowała wyeksmitować go, skarżąc się, że notorycznie urządza nocne libacje, często z członkami Przyjaciół.
Faktem jest, że Lindbergh – mający szwedzkie korzenie – fizycznie uosabiał aryjski ideał nazistów, a jego zamordowane dziecko było wzorem „chrześcijańskiej doskonałości”. Na tej podstawie zmontowano dowód niewinności Hauptmanna, z pokrętną argumentacją typową dla odwiecznych antysemickich plotek. Aresztowanie, proces i wyrok były, jak głosiła oficjalna propaganda Przyjaciół, częścią spisku, mającego „nastawić społeczeństwo wrogo do Hauptmanna i jego ojczyzny […]”. Intryga ta została sfinansowana „żydowskimi pieniędzmi” w zmowie z „żydowską prasą”.
Kongresmen Dickstein uznał, że nadszedł czas przyjrzeć się Przyjaciołom. Jak oświadczył pewnemu reporterowi, zamierzał usunąć ze Stanów Zjednoczonych wszelkie ślady nazizmu. Zabiegając o kongresowe dochodzenie, Dickstein naturalnie zdawał sobie sprawę, że jako Żyd będzie oskarżany o wykorzystywanie swej władzy politycznej do ukarania Amerykanów niemieckiego pochodzenia za synowskie przywiązanie do kraju przodków. Zarzut ten wysunięto na łamach „Deutsche Zeitung”, gdzie Kappe określił komisję Dicksteina jako najzwyklejszą „żydowską inkwizycję”. Nawet Martha Griebel, oczerniona niegdyś przez kierowaną przez Gissibla frakcję Przyjaciół, włączyła się w tę sprawę, pisząc do prezydenta Roosevelta, że „kongresmen Dickstein, jako Żyd, nie może w istniejących okolicznościach być tolerancyjny i sprawiedliwy w swoich wnioskach”, i prosząc, by we wszelkich oficjalnych działaniach zastąpił go „neutralny kongresmen, najlepiej Amerykanin nieżydowskiego pochodzenia”.
Dla uniknięcia jakichkolwiek posądzeń o ukryte motywy, na przewodniczącego nowo utworzonej Specjalnej Komisji do Spraw Działalności Antyamerykańskiej wybrany został przedstawiciel stanu Massachusetts, John McCormack, syn irlandzkich imigrantów, a Dickstein pełnił funkcję jego zastępcy. Tak zwana „Komisja Dochodzeniowa Dicksteina-McCormacka” została powołana specjalnie w celu przyjrzenia się nazistowskim działaniom w Stanach Zjednoczonych.
Od samego początku prace komisji wzbudzały kontrowersje. Noszący wymowne nazwisko przedstawiciel Teksasu Maury Maverick uznał całe dochodzenie za farsę, oświadczając, że „antyamerykańskie jest po prostu to, z czym ktoś inny się nie zgadza”. Dickstein, choć oficjalnie drugi co do ważności, szybko wysunął się na pierwszy plan. Jego szorstki sposób bycia tonowany był przez bardziej powściągliwą postawę McCormacka, ale obaj współpracowali zgodnie jako kongresowa wersja tandemu zły gliniarz/dobry gliniarz. Komisja prowadziła przesłuchania w całym kraju, organizując dwadzieścia cztery zamknięte sesje i siedem przesłuchań publicznych. Do złożenia zeznań wezwano Gissibla i jego rywala Griebla, a także kilkuset Przyjaciół i inne osoby podejrzewane o nazistowskie sympatie.
Powyższy tekst jest fragmentem książki „USA w cieniu swastyki”:
Dickstein bynajmniej nie próbował ukrywać swoich prawdziwych uczuć, nierzadko dręcząc świadków i doprowadzając ich na skraj załamania psychicznego. Bez jakichkolwiek dowodów oświadczył, że wszyscy niemieccy marynarze są tajnymi agentami nazistów, a rząd Hitlera szmugluje karabiny do Stanów Zjednoczonych. Nie zważając na głosy potępienia ze strony niektórych członków Kongresu, przeniósł swoją krucjatę do radia i prasy. Jego oświadczenia i zarzuty stanowiły naturalną pożywkę dla sensacyjnych reportaży, takiej właśnie emocjonalnej reklamy, na jaką liczył, by zyskać poparcie społeczeństwa.
Przyjaciele nie pozostali bierni. 17 października 1934 roku, podczas publicznego przesłuchania w Nowym Jorku, około dwustu członków stłoczyło się w sali, nieustannie przerywając procedurę szyderstwami i gwizdami. Napięta atmosfera zaogniła się jeszcze bardziej, gdy Dickstein i zgromadzeni słuchali zeznania Ludwiga Wernera, byłego członka Przyjaciół. Został on, jak sam stwierdził, wydalony z organizacji, ponieważ „byłem zbyt inteligentny, by ślepo słuchać rozkazów”.
Jego słowa wywołały burzę. Krzykacze zaczęli wrzeszczeć Heil Hitler! Usiłując przywrócić jaki taki porządek, kongresmen McCormack zawołał: „Upraszam wszystkich, aby nie traktowali tego postępku jako reprezentującego Amerykanów niemieckiej krwi. Zachowania tego rodzaju stanowią ujmę dla Przyjaciół Nowych Niemiec”. Jego prośba przeszła bez echa w ogarniętym szaleństwem, bliskim zamieszek tłumie. Ze względów bezpieczeństwa przesłuchanie zostało zakończone.
Rozgardiasz wylał się na korytarz. Funkcjonariuszom policji udało się powstrzymać tłum żydowskich widzów, zdecydowanych odpowiedzieć na pandemonium rozpętane przez Przyjaciół w sali przesłuchań solidną bijatyką we własnym wykonaniu.
Po dziesięciu miesiącach burzliwych przesłuchań, w lutym 1935 roku komisja Dicksteina-McCormacka ogłosiła swoje ustalenia. Jak stwierdzał raport, nazistowski rząd dostarczał materiały propagandowe do rozpowszechniania w Stanach Zjednoczonych, Przyjaciół Nowych Niemiec wspomagano pieniędzmi przekazywanymi tajnymi kanałami, obozy młodzieżowe służyły zaś wpajaniu zasad nazizmu i antyamerykańskich ideałów. Komisja zalecała obowiązkową rejestrację obcokrajowców uprawiających propagandę na terenie Stanów Zjednoczonych; ponadto komisjom Kongresu należało przyznać uprawnienia do powoływania świadków na przesłuchania odbywające się poza Waszyngtonem. Kongres wyraził zgodę i oba postulaty uzyskały moc ustawy.
Theodore Hoffmann, gruba ryba z Towarzystwa im. Steubena, zdał sobie sprawę, że lojalni Amerykanie niemieckiego pochodzenia muszą wystąpić przeciwko Przyjaciołom. W reakcji na powojenne antygermańskie nastroje Amerykanie niemieckiego pochodzenia założyli Towarzystwo i nazwali je imieniem Friedricha von Steubena, pochodzącego z Niemiec szefa sztabu generała Jerzego Waszyngtona. Członkowie Towarzystwa im. Steubena nie szczędzili starań, by zrehabilitować wizerunek swej ojczyzny i rodaków w Ameryce. Ich dobra wola i kruche koalicje, jakie zbudowali, były w szybkim tempie obracane wniwecz przez Przyjaciół Nowych Niemiec, grupę, która spoglądała na Hoffmanna i jemu podobnych z głęboką nieufnością i pogardą. Jak wspominał później jeden z Przyjaciół, „[naszym] punktem wyjścia było, że młodzi, miłujący prawdę Niemcy w tym kraju są rozwścieczeni żydowską propagandą nienawiści [przeciwko Niemcom] i niezdolni skłonić stare, szacowne towarzystwa niemiecko-amerykańskie […] do działania i walki przeciwko owej kampanii nienawiści […]”.
W desperackim pragnieniu uśmierzenia zamętu podsycanego przez Przyjaciół Hoffmann zrobił rzecz zakrawającą na ironię: załatwił sobie audiencję u samego Führera w nadziei, że w ten sposób zdoła uzdrowić sytuację. Przyjaciele Nowych Niemiec, przekonywał Hitlera, nie są bynajmniej przyjaciółmi Vaterlandu. Wręcz przeciwnie, kalają oni już i tak niepochlebny wizerunek nazistowskiego rządu wśród Amerykanów. Coś należało zrobić, i to szybko. Ku przerażeniu Hoffmanna Hitler nie okazał większego zainteresowania amerykańskim dylematem.
Obojętność Führera była jedynie maską. Wystosował on pismo do Hessa z pytaniem, czy obawy Hoffmanna mają jakiekolwiek podstawy. W tej sprawie niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych miało już swoje zdanie. Zorientowano się, że działalność Przyjaciół w Ameryce jest coraz większym ciężarem. Ze swymi nieustannymi wewnętrznymi sporami i niepopularnymi akcjami publicznymi, w połączeniu z narastającym naciskiem Kongresu, grupa ta była jedynie źródłem wstydu. Mając przedstawicieli takich jak Przyjaciele Nowych Niemiec, NSDAP nie mogłaby wybrać gorszego wizerunku publicznego dla propagowania w Stanach Zjednoczonych ideałów Hitlera.
Jednak tworząc OD, dział wydawniczy, programy młodzieżowe i rodzinne, oraz DAWA, Przyjaciele położyli fundament. Aby infrastruktura ta mogła osiągnąć swój pełny potencjał, potrzebny był tylko wizjonerski przywódca, który zatroszczyłby się o przyszłość.
W lipcu 1935 roku, podczas ogólnokrajowego zjazdu Przyjaciół w Pensylwanii, Kuhn zaprezentował się jako człowiek o śmiałych poglądach, rzucający niecodzienne wyzwanie organizacji jako całości. Przedstawiwszy dyrektywę Berlina, by na czele Przyjaciół Nowych Niemiec postawić Amerykanina, argumentował, że Przyjaciele mogliby się stać potężną siłą polityczną w swym przybranym kraju, gdyby członkostwo było zastrzeżone wyłącznie dla obywateli Stanów Zjednoczonych – oczywiście tych o germańskich korzeniach. W organizacji nie powinno być miejsca dla osób o niemieckim obywatelstwie, przekonywał, w przeciwnym bowiem razie będzie ona zaledwie gromadą Niemców przycupniętych w obcym kraju, przyciągających niepożądaną uwagę państwa już i tak podejrzliwie przyglądającego się poczynaniom Vaterlandu. Stając się czysto amerykańską organizacją skupioną na poszerzaniu swych wpływów jako obywateli Stanów Zjednoczonych, Przyjaciele Nowych Niemiec byliby w stanie przychylniej nastawić główny nurt amerykańskiego społeczeństwa do nazistowskiej ideologii.
Jego pogląd nie zyskał aprobaty zwierzchników, ale Kuhn jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Niezwykły talent organizacyjny i oratorski, a także, jak to nazwano, „metodyczny umysł”, sprawiły, że wzbudził spore zainteresowanie poza salami obrad. Jego gwiazdorska władza zaczynała znajdować punkt zaczepienia wśród szeregowych członków Przyjaciół w całym kraju.
Podzwonne dla Przyjaciół rozbrzmiało w październiku 1935 roku. Na bezpośrednie polecenie Hitlera Rudolf Hess nakazał obywatelom niemieckim zamieszkałym w Stanach Zjednoczonych zaprzestanie wszelkiej działalności politycznej, włącznie z członkostwem w Związku Przyjaciół Nowych Niemiec.
Przeczytaj:
- Hitlerowscy zbrodniarze, których dosięgnęła sprawiedliwość
- Niemieckie szaleństwo? Droga Hitlera do władzy - fotografie
Był to druzgocący cios. Jak to możliwe, że umiłowany Führer zwrócił się przeciwko swym wiernym amerykańskim zwolennikom? Walter Kappe stwierdził, że rozkaz ten jest po prostu kolejnym „żydowskim kłamstwem żydowskiej gazety”. Oszołomiony Gissibl udał się do Berlina, by osobiście rozeznać się w sytuacji.
Ku swemu szokowi i przerażeniu przekonał się, że zarządzenie jest faktem. Dwa miesiące później Hess ponownie nakazał wszystkim obywatelom niemieckim opuszczenie szeregów Przyjaciół. Zażenowani i przybici przywódcy Przyjaciół Nowych Niemiec rozesłali do członków organizacji, a także do przedstawicieli prasy oświadczenie prezentujące „wyjaśnienie naszego stanowiska”.
Dekret wydany w Boże Narodzenie był jednoznaczny: „Przywódcy Przyjaciół Nowych Niemiec wyegzekwują od swoich członków będących obywatelami niemieckimi bezwarunkowe podporządkowanie się temu zarządzeniu. Usunięcie takich członków z organizacji musi zostać dokonane do dnia 31 grudnia 1935 roku. Obejmuje to także tych, którzy mają jedynie wstępne dokumenty o nadaniu obywatelstwa amerykańskiego”. Wydawało się, że Przyjaciele Nowych Niemiec sięgnęli dna.
W Detroit Fritz Kuhn był innego zdania.