Franciszek Stefczyk – człowiek, który zmienił galicyjską wieś
Tomasz Leszkowicz: Skąd wziął się pomysł Franciszka Stefczyka na tworzenie wiejskich spółdzielni oszczędnościowo-pożyczkowych? Gdzie znajdował inspiracje?
Remigiusz Okraska: Pomysł wziął się z nędzy galicyjskiej. Dosłownie oraz w przenośni. Wziął się z lektury głośnej wówczas książki „Nędza Galicji w cyfrach” Stanisława Szczepanowskiego, która ukazywała ogrom zacofania, ubóstwa, barier rozwojowych itp. tych ziem. Środowiska patriotyczne, a Stefczyk już od lat szkolnych przejawiał takie postawy, odebrały tę książkę jako budzik wyrywający z letargu. Drugim, chyba ważniejszym czynnikiem, było bezpośrednie zetknięcie się Stefczyka z ubóstwem warstwy chłopskiej w Galicji. Od roku 1884 pracował jako nauczyciel w szkole rolniczej w podkrakowskim Czernichowie, tam zaangażował się w aktywność kółka rolniczego – organizacji o charakterze spółdzielczo-samopomocowym. W tym samym okresie został wybrany do Zarządu Głównego Towarzystwa Kółek Rolniczych. Miał więc bezpośredni i stały kontakt z aktywnością włościan, ale także z ich problemami. Bezpośrednim impulsem do działań na niwie spółdzielczości oszczędnościowo-kredytowej była sytuacja z wiosny 1889 roku, gdy członkowie czernichowskiego kółka rolniczego zmagali się ze skutkami nieurodzaju. Niewielkie zbiory z poprzedniego sezonu oznaczały wyjątkowo ciężki przednówek. W obliczu głodu i niemożności wykarmienia zwierząt hodowlanych, stanowiących najcenniejsze „aktywa” lokalnych gospodarstw, chłopi planowali sprzedać inwentarz żywy. Stefczyk nakłaniał ich do zmiany decyzji, widząc w tym chwilowy ratunek za cenę długofalowego osłabienia kondycji gospodarstw. W trakcie dyskusji, jaka się wywiązała, włościanie mieli uświadomić młodemu i dość wtedy jeszcze naiwnemu społecznikowi, jak bardzo są zależni od lichwiarskich pożyczek zapewniających kapitał obrotowy za cenę wysokich odsetek, pochłaniających gros zysków z produkcji rolnej.
Zdarzenie to skłoniło Stefczyka do utworzenia spółdzielczej kasy oszczędnościowo-pożyczkowej według zasad Fryderyka Wilhelma Raiffeisena, który to model, mówiąc w skrócie i uproszczeniu, bazował na niewielkim zasięgu terytorialnym (parafia), dostosowaniu oferty pożyczek i oszczędzania do specyfiki aktywności rolniczej, a także na wzajemnej środowiskowej kontroli. Były to inicjatywy znane Stefczykowi z wykładów, na które uczęszczał w Wiedniu podczas studiów, szczątkowe informacje przenikały też do prasy ogólnej i rolniczej zaboru austriackiego – jako echo prężnego ruchu, który rozwinął się w Niemczech. Stefczyk oczywiście nie działał sam – wspierało go kilku kolegów-nauczycieli, a jeszcze większą rolę odegrał miejscowy ksiądz Edward Królikowski, którego zaangażowanie przełamało opory chłopów nieufnych wobec zupełnie nowej inicjatywy. Stefczyk latem 1889 roku odbył podróż do centrali „raiffeisenek”, jak je potocznie zwano, w Westfalii. Stamtąd przywiózł wiedzę, instrukcje, materiały dydaktyczne itp. W początkach 1890 roku utworzono w Czernichowie pierwszą w zaborze austriackim spółdzielnię oszczędnościowo-kredytową funkcjonującą według modelu Raiffeisena – „Spółkę oszczędności i pożyczek”. Nie była to spółka w rozumieniu dzisiejszym, lecz spółdzielnia – każdy członek miał równe prawa, wszystkie decyzje podejmowano demokratycznie, zgromadzony kapitał i zyski były współwłasnością ogółu spółdzielców.
T.L.: Co na galicyjskiej wsi zmieniło powstanie „kas Stefczyka”?
R. O.: Gdy powiem, że wszystko, nie będzie w tym aż takiej przesady, o jaką można by posądzić takie stwierdzenie i jego autora. Oczywiście przez te długie lata – Stefczyk działał przez kilka dekad – zaszło wiele innych procesów, dokonał się ogólny rozwój, ale wpływ „kas Stefczyka” na dobrostan i rozwój wsi galicyjskiej był ogromny. Już pod koniec pierwszej dekady XX stulecia Zofia Daszyńska-Golińska, naukowiec oraz sympatyczka spółdzielczości, oceniała, że rozwój „kas Stefczyka” niemal wyeliminował lichwę na wsi galicyjskiej. Wcześniej był to natomiast problem dotkliwy, bo na wsi i w zasięgu drobnych rolników właściwie nie istniał „zdrowy kredyt”, a jedynie pożyczki lichwiarskie (trudnili się takim procederem, wbrew stereotypom, nie tylko Żydzi, ale i polska szlachta, a nawet bogatsi chłopi), które dosłownie wyniszczały ludność wiejską i jej gospodarkę rolną.
O skali tego zjawiska po niespełna ćwierćwieczu aktywności Stefczyka świadczą liczby. Na koniec roku 1913 „kasy Stefczyka” to ponad 1400 kooperatyw z ok. 290 tys. członków. Wraz z rodzinami – ówczesny patriarchalny model rodziny i zwyczaje panujące w „kasach” skutkowały zapisywaniem się do spółdzielni jednej osoby z rodziny, zazwyczaj mężczyzny – oznaczało to zasięg ruchu liczony w setkach tysięcy, przekraczający milion osób czerpiących bezpośrednie korzyści z udziału w systemie stworzonym przez Franciszka Stefczyka. Była to zbiorowość ze wszech miar „ludowa” pod względem składu społecznego. W roku 1909 ponad 90 procent udziałowców spółdzielni stanowili rolnicy, a ponad 4 procent – wiejscy rzemieślnicy. Spółdzielnie stefczykowskie obejmowały w roku 1913 działalnością 4280 gmin, czyli niemal 69% ogółu gmin wiejskich i małomiasteczkowych, z liczbą ludności wynoszącą ponad 4,5 miliona, tj. ponad 70% ogółu osób zamieszkujących tego rodzaju jednostki terytorialne w zaborze austriackim. A to przecież nie wszystko. Stefczyk zapoczątkował lub nadał dynamikę rozwojowi w Galicji także innych form spółdzielczości. Wspierał rozwój kółek rolniczych, spółdzielczych sklepów spożywczych i wielobranżowych na wsi galicyjskiej oraz powstawanie spółdzielczych hurtowni zaopatrujących kółka rolnicze w nasiona, pasze, nawozy itp. Jeszcze innym ważnym aspektem jego aktywności było zaangażowanie w organizowanie spółdzielczości mleczarskiej, również od zera, jak w przypadku „kas Stefczyka”. Efektem tych poczynań było powstanie w ciągu zaledwie kilkunastu lat – do końca roku 1913 – 73 spółdzielni mleczarskich, posiadających 104 filie i zrzeszających niemal 23 tysiące członków.
Polecamy e-book: Paweł Rzewuski – „Wielcy zapomniani dwudziestolecia”
To wszystko wymagało nie tylko wielkiej pracy organizacyjnej, finansowej itp., ale także zaawansowanej aktywności wychowawczo-edukacyjnej – przecież to była robota wśród ludzi, których wielu ledwo potrafiło czytać! – w postaci książek, broszur, instruktaży, czasopism, szkoleń, wykładów itp. Całość to ogromna, naprawdę ogromna praca u podstaw, której nie sposób omówić w krótkiej rozmowie. Gdy pierwszy raz czytałem przed laty fragmentaryczne dane o dokonaniach Stefczyka i składałem je w myślach w jakąś całość, myślałem, że to niemożliwe, że to pomyłka, hagiograficzna legenda, bo przecież jeden człowiek nie może zrobić aż tyle. A powyższe dokonania to jeszcze nie wszystko, co Stefczyk zrobił na gruncie spółdzielczości i w innych dziedzinach…
T.L.: Jak można ulokować myśl Stefczyka na ówczesnej scenie ideowo-politycznej?
R.O.: Najogólniej mówiąc był raczej z prawicy niż z lewicy, choć w tamtych czasach to wszystko znaczyło coś innego niż dzisiaj. Po pierwsze, był solidarystą narodowym, a więc przeciwnikiem walki klas i w ogóle nurtów akcentujących odrębności klasowe – nie tylko socjalistów czy socjaldemokratów, ale także znacznie mniej radykalnych, lecz akcentujących odrębność interesów tej warstwy odłamów ruchu ludowego. Po drugie, był solidarystą chrześcijańskim – silnie inspirowanym katolicką nauką społeczną, która akcentowała powinności warstw posiadających i konieczność ich ustępstw na rzecz dobrostanu warstw niższych. Nauka społeczna Kościoła oraz praktyczne doświadczenia spółdzielcze odpowiadały z kolei za ten aspekt jego światopoglądu, w którym ważną rolę odgrywały oddolność, samopomoc, solidarność międzyludzka realizowana za pomocą dobrowolnych zrzeszeń. Po czwarte, był ludowcem w takim rozumieniu tego terminu, w którym warstwa chłopska z uwagi na swoją liczebność była uważana za fundament, rdzeń zbiorowości narodowej, a zatem pomyślność narodu nie mogła się dokonać bez osiągnięcia pomyślności chłopstwa.
To wszystko czyniło ze Stefczyka prawicowca, o jakich dzisiaj trudno: proludowego i prospołecznego, nie wolnorynkowego, krytykującego „dziki kapitalizm”, potrafiącego ostro ganić egoizm warstw posiadających, ale zarazem ostrożnego w kwestii etatyzmu, silnej ingerencji państwa w życie społeczne oraz przekonanego, że reformy muszą zachodzić powoli i oddolnie, w oparciu raczej o samopomoc, choć nie odrzucał zupełnie roli państwa np. w przeobrażeniach agrarnych czy związanych z regulacjami gospodarczymi. W kwestiach etycznych, obyczajowych, był katolikiem opowiadającym się bez wahania za wskazaniami Kościoła.
Jeśli chodzi o zaangażowania polityczne, to w roku 1908 został członkiem galicyjskiego Polskiego Stronnictwa Ludowego. Bliski był jego umiarkowanemu skrzydłu, a do ugrupowania wstąpił, gdy ze względów pragmatycznych zawarło ono współpracę – czy przynajmniej pewne „zawieszenie broni” – z obozem konserwatywno-ziemiańskim i wyciszyło przekaz „klasowy” na rzecz haseł współpracy stanów. Z ramienia PSL kandydował w 1908 roku w wyborach do Sejmu Krajowego i został wybrany posłem. Był bardzo aktywny na tym forum, opracowywał projekty ustaw i rozporządzeń dot. rolnictwa, gospodarki, spółdzielczości itp. W roku 1913 złożył mandat poselski i wystąpił z PSL, targanego coraz silniejszymi konfliktami wewnętrznymi z zarysowującą się przewagą radykalnej grupy pod wodzą Jana Stapińskiego, a w obliczu rozłamu dokonanego jesienią tego roku w ugrupowaniu, przystąpił do zachowawczego i umiarkowanego PSL „Piast”. W zasadzie jednak zakończył wtedy działalność polityczną.
Wznowił ją w początkach niepodległości, w latach 1919-1922 znowu był działaczem „Piasta”, ale już znacznie mniej aktywnym. Opuścił partię i w 1922 roku wstąpił do niewielkiego, działającego głównie w Galicji, Stronnictwa Katolicko-Ludowego, którego program wprost odwoływał się do postulatów solidaryzmu narodowego i podkreślał przywiązanie do ideałów katolickiej nauki społecznej. W wyborach jesienią roku 1922 partia otrzymała śladowe poparcie i Stefczyk definitywnie wycofał się z aktywności politycznej.
T.L.: Obecnie przygotowuje Pan edycję pism Franciszka Stefczyka. Czy jest on zapomnianym myślicielem gospodarczym?
R.O.: Za sprawą największego ze SKOK-ów mnóstwo ludzi kojarzy nazwisko Stefczyka. Ale świadomość tego, co robił i co osiągnął, jest znikoma. Nasza książka to pierwszy w dziejach zbiór tekstów Stefczyka – a mowa o człowieku, który zmarł w roku 1924 – co pokazuje, jak wielka jest skala zapoznania tego dorobku. Oczywiście pojawiają się sporadycznie publikacje o Stefczyku czy poważniejsze odwołania do jego postaci i dorobku, ale raczej w niszach i sporadycznie.
Trzeba jednak dodać, że Stefczyk był przede wszystkim organizatorem, działaczem, popularyzatorem, nie zaś myślicielem, ideologiem itp. Jego teksty nie są wybitne z perspektywy intelektualnej – mieliśmy w Polsce znacznie tęższe głowy w tej tematyce. To raczej solidne, choć niezbyt odkrywcze rozważania, które dopiero w zestawieniu z dorobkiem materialno-organizacyjnym ich autora składają się na niesamowite dzieło. Natomiast bez znajomości obu tych rzeczy faktycznie mamy dość poważną lukę w dziejach polskiej myśli gospodarczej.
Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!
T.L.: W jaki sposób doświadczenie Kas Stefczyka wpłynęło na polską spółdzielczość okresu przed drugą wojną światową?
R.O.: Jak wspomniałem, Stefczyk zmarł w roku 1924, zatem większość Dwudziestolecia toczyła się już bez niego. W momencie zgonu był prezesem Zjednoczenia Związków Spółdzielni Rolniczych RP, organizacji o charakterze federacyjnym, która skupiała niemal 2300 spółdzielni z ponad 600 tysiącami członków (niemal 90 procent członków stanowili rolnicy). Pozostawił sprawną strukturę organizacyjną, wychował setki działaczy, miał spory wkład w ostateczny kształt Ustawy o spółdzielczości z roku 1920, z jego inicjatywy powołano Spółdzielczy Instytut Naukowy. W ostatnich latach życia bardzo mocno podkreślał konieczność zjednoczenia całej spółdzielczości wiejskiej/rolniczej w jednej organizacji (pozostałością zaborów była organizacyjna odrębność „stefczykowców” oraz prężnej spółdzielczości wielkopolskiej), co nastąpiło dopiero w roku 1935. Ten model, który stworzył, szczególnie w dziedzinie spółdzielczości oszczędnościowo-kredytowej, był z powodzeniem kontynuowany po jego śmierci. Sam Stefczyk był dla spółdzielców wzorem, jego teksty propagatorskie i instruktażowe wciąż wznawiano do roku 1939, a liderami tej „branży” spółdzielczej pozostali jego najbliżsi współpracownicy i uczniowie.
T.L.: W rządzie lubelskim Ignacego Daszyńskiego powołano Ministerstwo Kooperatyw. Czy spółdzielczość mogła w II RP stanowić realną alternatywę dla rozwoju kapitalizmu oraz etatyzmu?
R.O.: Nie tyle mogła, co stanowiła. Spółdzielczość była w II RP ogromnym ruchem gospodarczo-ideowym. Zrzeszała kilka milionów osób – wraz z rodzinami było to, szacunkowo i przy założeniu, że niektórzy należeli jednocześnie do kilku spółdzielni, około 1/4 ogółu ludności Polski. Kooperacja zaspokajała wiele ich potrzeb socjalnobytowych, ale także kulturalnych czy tożsamościowych. Ruch ten popierały główne partie polityczne, związane z nim były czołowe postaci w państwie (np. prezydent Stanisław Wojciechowski) itd. To była bardzo realna alternatywa wobec kapitalizmu i etatyzmu. Kółko rolnicze, „kasa Stefczyka” lub spółdzielnia oszczędnościowo-kredytowa innego typu była w niemal każdej wiosce. W całym kraju pod koniec lat 30. istniało ponad 2700 sklepów spółdzielczości spożywców „Społem” (i to przy przestrzeganiu zasady, żeby nie tworzyć ich więcej niż jednej w mniejszych miejscowościach), do tego kooperatywy mieszkaniowe, spółdzielnie pracy, spółdzielnie usługowe różnego typu (od przychodni zdrowia czy tartaków, po kinematograficzne, artystyczne i turystyczne) itd.
Zacytuję fragment tekstu Jana Wolskiego z roku 1937: „Mamy obecnie w Polsce 14 000 spółdzielni różnego typu z ogólną liczbą przeszło 3 milionów członków. Kapitały własne tych spółdzielni (udziałowe, zasobowe i inne) dochodzą już do ćwierci miliarda złotych, a łączna suma bilansowa – do 2 miliardów złotych. W sklepach, biurach i wytwórniach spółdzielczych znajduje zatrudnienie przeszło 35 000 pracowników najemnych”. Skalę tego zjawiska dobrze widać na przykładzie „Społem”, czyli spółdzielczości spożywców (dziś powiedzielibyśmy: konsumentów). Odpowiadała ona w roku 1938 za ponad 15 procent krajowego obrotu zapałkami, prawie 10 procent – solą, 10 procent – ryżem, ponad 5 procent herbatą i cukrem, było to największe przedsiębiorstwo handlowe II RP. Dziś chyba tylko największe sieci dyskontów mogłyby pochwalić się takimi wynikami. A nawet nie, bo „Społem” oprócz handlu zajmowało się także produkcją – miało własne fabryki m.in. w Kielcach, Włocławku, Dwikozach itd.
Był to ruch wewnętrznie mocno zróżnicowany. I na lewo – bliski demokratycznemu socjalizmowi i wizjom stopniowego „przejmowania” produkcji i obrotu przez spółdzielczość z rąk prywatnych. I na prawo – akceptujący kapitalizm, ale chcący łagodzić jego niedogodności przez podstawową cechę/funkcję spółdzielczości, czyli ekonomiczną samoobronę najsłabszych uczestników życia gospodarczego poprzez ich dobrowolne zjednoczenie się we wspólnych przedsięwzięciach. Niezależnie jednak od barw i różnic ideowych czy dalekosiężnych celów, była to realna, namacalna i znacząca alternatywa wobec kapitalizmu i etatyzmu. To, nawiasem mówiąc, jest chyba jedna z największych białych plam i luk w świadomości historycznej Polaków i Polek – niemal zupełna nieznajomość i brak świadomości tego faktu.
T.L.: Stowarzyszenie „Obywatele obywatelom”, którego jest Pan członkiem, w ramach programu Patriotyzm Jutra realizuje projekt „Społem – wczoraj i dziś”, mający na celu przybliżenie młodzieży licealnej historii i idei polskiej spółdzielczości. Jak młodzi ludzie reagują na tę słabo znaną część polskich dziejów?
R.O.: Nie prowadziłem zajęć w szkołach, zajmował się tym kolega, ale z jego relacji wiem, że podczas większości zajęć młodzież przejawiała spore zainteresowanie tematyką. Często uczniowie i uczennice byli zdziwieni wielką skalą rozwoju dawnej spółdzielczości, tym, że tysiące ludzi demokratycznie współdecydowało o przedsiębiorstwach i ich działaniu, że głównym celem biznesu nie był zysk, a mimo to były to firmy/organizacje rentowne i stale rozwijające się, albo tym, że tyle znanych postaci życia publicznego sympatyzowało z tak „niestandardową” formułą gospodarczą i jej ideałami. Częste były też wyrazy zdziwienia, że o tak w sumie niedawnej historii i zarazem znaczących dokonaniach nie mówi się w zasadzie nigdzie – w mediach, podręcznikach, na lekcjach itd.