Eric Karpeles – „Prawie nic. Józef Czapski. Biografia malarza” – recenzja i ocena
Eric Karpeles – „Prawie nic. Józef Czapski. Biografia malarza” – recenzja i ocena
Wielki niedoceniony – takie określenie Czapskiego narzucało się samo autorowi po każdej właściwie rozmowie z tymi, którzy go pamiętali. A zdążył przeprowadzić ich wiele, tak w naszym kraju, jak i zagranicą Czapski dawał się bowiem zapamiętać, wyrastał ponad swoje otoczenie, inspirował, a jednak dzisiaj pamięć o nim znacząco przygasła. Tli się tam, gdzie jeszcze go pamiętają, albo tam gdzie są jego prace. Książka Karpelesa – wydana pierwotnie po angielsku i pisana dla anglojęzycznego odbiorcy – może tu jednak wiele zmienić.
Do ręki dostajemy coś więcej niż biografię – w pewnym sensie to panoramiczny obraz. Eseistyczny styl, przechodzący miejscami w reportaż, pasuje tu zresztą jak ulał, bo opowieść Kapelesa to właśnie opowieść artysty o artyście, przetykana komentarzami na temat łączących ich doświadczeń. Ot choćby wtedy, gdy autor porównuje obcowania z monumentalnymi rzeźbami w barokowym sanktuarium w Brazylii. Nic w tym zresztą dziwnego: „Prawie nic” to efekt żywiołowej fascynacji. To z niej bierze się potężna energia, by ożywić przed czytelnikami swojego bohatera.
Razem z nim śledzimy zatem młodość malarza: szczęśliwą, arystokratyczną, sytą, a jednocześnie zatopioną w świecie, który zniszczyła I wojna światowa. Głęboka wrażliwość, biegłość w kulturze europejskiej, moralne fundamenty – oto co pozostało Czapskiemu z tych czasów. Wojny szczerze nie znosił i otwarcie manifestował pacyfizm, a obserwowana z bliska Rewolucja Październikowa budziła w nim trwogę. Ale nie stłumiła w nim ciekawości świata: przypadkiem trafiwszy do mieszkania wybitnego pisarza Dmitrija Mereżkowskiego, opuścił je nie tyko obdarowany działami Dostojewskiego, ale głęboko zainspirowany poglądami gospodarza.
Wróciwszy do ojczyzny i odsłużywszy swoje w Wojsku Polskim, rozpoczął studia artystyczne w Krakowie. Szybko pokazał charakter – nie dał się uwieść żadnym popularnym prądom, ale w zgodzie własnymi przekonaniami estetycznymi wybrał swoją drogę. Lata krakowskie, a potem paryskie i w końcu warszawskie, to jednak wciąż czas poszukiwania. Minęło sporo czasu, nim jako artysta w pełni uwierzył w siebie. Gdy czytamy o retrospektywnej wystawie Czapskiego w 1938 r., to trudno pozbyć się wrażenia, że gdyby tu zakończyło się jego życie, to chyba nie zasługiwałoby ono na tę książkę.
Życie głównego bohatera na zawsze naznaczyły niesamowite przeżycia wojenne, na czele z uwięzieniem w ZSRR, a potem uwolnieniem na mocy paktu Sikorski-Majski. W latach 1941-1942 przez długie tygodnie Czapski przemierzał Sowiety w poszukiwaniu prawdy o tysiącach polskich oficerów, których Stalin rozkazał zamordować. Choć NKWD skutecznie storpedowało jego pracę w granicach ZSRR, o pamięć o polskim męczeństwie upominał się do końca życia. Wraz z armią Andersa znalazł się na Bliskim Wschodzie, a następnie we Włoszech. W obozach, a później na żołnierskich szlakach, nie zapominał o sztuce. Opowieść Karpelesa przekona nas, że nie możemy nawet powiedzieć, że zeszła ona na dalszy plan – żył nią ciągle, karmił się nią, w niej znajdował siłę (podczas uwięzienia w Griazowcu powstała choćby niezwykła książka o Prouście).
Po wojnie znalazł się Czapski wśród tych, którzy z Jerzym Giedroyciem współtworzyli paryską „Kulturę”. Powojenne dziesięciolecia to z jednej strony intensywna walka o pamięć Katynia – na emigracji poczytność zyskują m.in. jego obozowe wspomnienia – a z drugiej: powrót do malarstwa. Te fragmenty biografii Czapskiego, które nad Wisłą pozostają jednak mniej znane i przyćmione jego działalnością publicystyczną i polityczną, Karpeles przedstawia prawdziwie brawurowo. Odmalowuje postać dojrzałego człowieka, dźwigającego brzemiona własnych doświadczeń i konsekwentnie broniącego prawa do własnych opinii. W efekcie, rzeczywiście udało się autorowi oddać sprawiedliwość artystycznej części duszy Czapskiego. Jawi się on jako twórca wyrazisty i oryginalny, który po latach wart jest uważnych studiów.
Tak jako krytyk sztuki i twórca, przez długie lata pozostawał Czapski postacią osobną, bywało, że narażoną na kpiny z powodu swojego tradycjonalizmu. Autor wyczuwa w tym – jak sądzę bardzo trafnie – głęboką etyczną niezgodę na zło, która była w polskim malarzu. A jednocześnie towarzyszyła temu dystynkcja, arystokratyczny spokój, niechęć tak do bylejakości, jak i do skandalu. Barwne zestawienie Czapskiego i Gombrowicza, postaci skrajnie różnych artystycznie, pokazuje że łączyło ich rozumienie polskości, wyzbyte ciasnego nacjonalizmu, a jednocześnie głęboko przemyślane, będące źródłem ich wewnętrznej siły. Gdyby napisał tak polski autor, uznalibyśmy rzecz za interesującą – gdy czyni ją autor zagraniczny, możemy mieć pewność, że mamy do czynienia z prawdziwie wrażliwym i nietuzinkowym obserwatorem. Dowodów na to znajdziemy w książce znacznie więcej.
„Prawie nic” to siłą rzeczy nie tylko zapis życia oficjalnego i artystycznego, ale również tego głęboko prywatnego, nierzadko skrywanego. Poznajemy zatem także i miłosne fascynacje Czapskiego oraz obserwujemy sposób w jaki wpływały one na jego twórczość. Obserwujemy również tych, bez których nie odniósłby wielu ze swoich sukcesów. Wśród tych ostatnich kluczowa była rola Konstantego Jeleńskiego – wieloletniego przyjaciela, ale i promotora, nieformalnego „menadżera” malarza. Choć znacznie młodszy od Czapskiego, potrafił on otworzyć przed nimi wiele drzwi, wcześniej niedostępnych. Trudno przecenić znaczenie tej pomocy i przyjacielskiej współpracy.
Czapski z ostatnich lat życia dał się zapamiętać jako jeden z nestorów polskiej emigracji. Protegował, pomagał, poświęcał czas. Jak pisał cytowany przez autora Adam Zagajewski, „wobec starości był tak samo suwerenny i swobodny jak wobec polskości”. Trudno chyba o lepszy punkt wyjścia do tego, by na nowo odkrywać Czapskiego. Tym razem nie tylko jako autora „Na nieludzkiej ziemi”, ale jako konsekwentnego, niezwykle wszechstronnego twórcę, który i dziś może być źródłem inspiracji.