Eksperyment Piteşti. Jak z ofiary zrobić kata?
W więzieniu w Piteşti rumuński reżim komunistyczny pobił w początku lat 50. ubiegłego wieku rekord świata w okrucieństwie wobec więźniów politycznych. Był to też bezprecedensowy przypadek twórczego wykorzystania przez komunistów dla swoich celów zdziczenia ludzi opętanych w latach 30. faszystowską ideologią. Żywy dowód na to, że nacjonalistyczny faszyzm i komunizm były sobie, wbrew pozorom, bardzo bliskie. Dziś rzadko kto pamięta (nawet w Rumunii, a zwłaszcza poza nią) o tym zbrodniczym epizodzie.
Piteşti, rumuńskie miasto położone sto kilometrów na zachód od Bukaresztu, może być dziś kojarzone tylko z największym rumuńskim sukcesem gospodarczym ostatnich dziesięcioleci. To tam ma swą siedzibę fabryka samochodów Dacia, które podbiły w ostatnich latach serca setek tysięcy europejskich automobilistów. Ponad 60 lat wcześniej (w latach 1949–52) kilka tysięcy osób przeszło przez piekło więzienia zlokalizowanego w tym samym mieście. „Eksperyment” zaprogramowano w bukareszteńskich gabinetach szefów komunistycznej bezpieki, a jego głównymi wykonawcami byli nacjonaliści z przedwojennego Legionu Michała Archanioła oraz Żelaznej Gwardii, łatwo zwerbowani do tej pracy przez równie opętanych komunistów. Ów „eksperyment” wykraczał ponad zwykłe, nawet najbardziej brutalne represje. Polegał na takiej manipulacji psychiką więźniów (głównie studentów), by pod wpływem straszliwych tortur potępili swą własną tożsamość ideową i oddali się z pełnym zaangażowaniem torturowaniu swych ideowych przyjaciół – antykomunistycznych liberałów, demokratów, konserwatystów, studentów teologii. Ludzi, którym z dyktaturą nie było po drodze i których należało poddać reedukacji, niekiedy z sukcesem.
W obliczu tego dramatu i tej zbrodni trudno powiedzieć coś więcej. Poniżej zamieszczamy dokumentujący szczegóły tego przedsięwzięcia tekst Virgila Ierunki, napisany na podstawie relacji świadków-więźniów, wydany pierwotnie przez wydawnictwo Limite w 1981 roku jako Piteşti (późniejsze wydania nosiły tytuł Fenomenul Piteşti). Szerszy wybór tego zapisu ukazał się w podziemnej „Karcie” 3 w 1985 roku.
[...] W cieniu najbardziej znanego Archipelagu Gułag pojawił się na terenie Rumunii jego odpowiednik. W nim właśnie znajdowała się wyspa okrucieństwa absolutnego, jakiego nie znała cała geografia penitencjarna krajów komunistycznych – więzienie Piteşti. Tutaj 6 grudnia 1949 rozpoczęty został eksperyment „reedukacji”. Trwał on do sierpnia 1952 i objął również inne zakłady karne w Rumunii. Wszystko pokryła gruba warstwa milczenia. Głównym powodem tej ciszy był zapewne fakt, że w „eksperymencie Piteşti” kategoria niewinnej ofiary została zniesiona: ofiary reedukacji zostały zmuszone do przeobrażania się w katów. Kat natomiast – nawet wbrew swej woli i naturze – nigdy nie kwapił się do wyznawania własnych zbrodni.
A jednak w więzieniach rumuńskich krążyły sekretne pogłoski o Piteşti. List Dumitru Bacu – pierwszy dokument na ten temat – składa się właśnie z takich indywidualnych świadectw, ułamkowych, przekazywanych z ust do ust. Jego wydanie rumuńskie ukazało się w 1963 roku (wcześniej wyszła w USA edycja angielska), gdy bardzo nieliczni spośród bezpośrednich świadków zdecydowali się mówić. Toteż moim zamiarem jest uzupełnienie tej relacji – w oparciu o materiały, jakie w ostatnim okresie dotarły z Rumunii. [...]
Służba bezpieczeństwa, na czele ze swym najwyższym – w ciągu szesnastu lat (do 1962 roku) – dowódcą, generałem Nicolskim, opracowała plan złamania oporu moralnego młodych więźniów politycznych. Posłużono się grupką innych więźniów, kierowaną przez Eugena Țurcanu, która miała zastosować w praktyce znane teorie Makarenki. Przestępca, świadom tego, że jest elementem wykolejonym, pozbawionym poparcia partii i możliwości ratunku, bierze na siebie obowiązek reedukowania innych (znajdujących się w podobnej do niego sytuacji) i poprowadzenia ich właściwą drogą. W istocie Poemat pedagogiczny Makarenki jest opowieścią o nieustającej torturze.
Tortury stosowano wówczas we wszystkich rumuńskich więzieniach, ale po przesłuchaniu więzień bądź zostawał sam w celi (mając czas, by jako tako wrócić do siebie), bądź też zajmowali się nim i podnosili go na duchu współwięźniowie. Reedukacja polegała natomiast na ciągłym obcowaniu ofiary z oprawcą, bo umieszczano ich w tej samej celi. Malraux powiedział kiedyś, że nikt nie potrafi znieść nieustającej tortury – nie wiedział wówczas, że właśnie w Rumunii miano odkryć tajemnicę pełnego sukcesu. Wystarczało zmusić więźniów do torturowania siebie nawzajem. [...]
Celem bezpieki, gdy rozpoczynała ona akcję reedukacyjną w Piteşti, było nie tylko unicestwienie żywotnych sił ruchu politycznego, jakiegokolwiek byłby on rodzaju, lecz i metodyczne, nieodwracalne niszczenie oporu całej uwięzionej młodzieży. Uzupełniano wyniki przesłuchań zeznaniami wymuszonymi przez nieprzerwane tortury, co zwiększało też możliwości aresztowania innych, pozostałych na wolności opozycjonistów.
Przy tym wiązano wspólnictwem w zbrodni samych więźniów z oprawcami. Zasada jest prosta, znamy ją choćby z Biesów Dostojewskiego. Stawrogin, odgadując myśli Wierchowieńskiego, który przygotowuje zabójstwo Szatowa przez jakąś niewielką grupkę rewolucjonistów, mówi doń tak: „Wystarczy, żebyś czterech członków swojej grupy popchnął do zabicia piątego, pod pretekstem, że jest donosicielem; wspólnie przelana krew zwiąże ich pomiędzy sobą. Staną się twoimi niewolnikami, nie odważą się już nigdy na bunt ani nie zażądają rachunku”.
W chwili, gdy torturowany sam zaczyna torturować, jego atut ofiary przestaje istnieć. Z okresu „eksperymentu Piteşti” nie ma więźnia (pominąwszy tych, którzy zmarli wskutek tortur), który by nie spełnił tego, czego odeń żądano – inaczej nie ocaliłby życia. W ostatniej fazie reedukacji więźnia zmuszano do torturowania swego najlepszego przyjaciela, którego przedtem sam wydał pod wpływem tortur. [...]
Główna rola przypadła w udziale więźniowi Eugenowi Țurcanu. Ci, którzy go znali, określają go jako człowieka demonicznego, o nieprzeciętnej inteligencji, żądnego wybicia się za wszelką cenę. Jeszcze w liceum Țurcanu stara się zaspokoić swoje pragnienie władzy. Ugrupowanie młodzieży legionowej wydaje mu się najodpowiedniejszym środkiem do tego celu, który – świadomie czy nie – chce osiągnąć. Tak więc w latach 1940–41 wstępuje w szeregi Bractwa „Na Śmierć i Życie”. Wkrótce jednak, po zdelegalizowaniu organizacji legionistów, zrywa z nimi wszelkie więzy; nie chce narażać się na prześladowania. Natychmiast po 23 sierpnia Țurcanu jest jednym z pierwszych, którzy zapisują się do partii komunistycznej. Ten bardzo zdolny student prawa staje się agitatorem partyjnym, dobrze widzianym przez lokalne instancje partii; w 1948 roku zostaje członkiem komitetu wojewódzkiego w Jassach. Wysłany do Bukaresztu, do szkoły służby zagranicznej, wyróżnia się nie tylko znakomitymi wynikami w studiach, lecz i rolą konfidenta, którą przyjmuje z entuzjazmem. Zdaje się, że na skutek jego donosów uniwersytet musiało opuścić dwóch studentów prawa: późniejszy filozof Titus Mocanu i pisarz Aurel Pintilie. Ale kariera Țurcanu, zapowiadająca się tak świetnie (miał być wysłany na placówkę do Berna), zostaje nagle przerwana przez wydarzenie, które zmieni bieg nie tylko jego życia.
Ten tekst jest fragmentem książki „Łacińska wyspa. Antologia rumuńskiej literatury faktu”:
W Bractwie Țurcanu poznał niegdyś Bogdanovicia, legionistę, który kontynuował działalność polityczną również w podziemiu. Z tego powodu nie ukończył studiów. W 1945 roku Bogdanovici, kierujący kołem studenckim w Jassach, przypomniał sobie o towarzyszu z czasów licealnych. Podczas spotkania Țurcanu oświadczył kategorycznie, że wstąpił do partii komunistycznej i nie chce pamiętać o przeszłości. Dodał, że nie przekaże Bogdanovicia w ręce milicji tylko pod warunkiem, iż żaden z legionistów nigdy nie wymieni jego nazwiska. Umowy tej przestrzegał zarówno Bogdanovici, jak i ludzie z jego kręgu, wiedzący o istnieniu Țurcanu. Jednak po aresztowaniu legionistów z ośrodków studenckich w Bukareszcie, Klużu, Jassach i Timiszoarze, 15 maja 1948, podczas jednej z tych policyjnych nocy, kiedy w całej Rumunii aż do świtu krążyły karetki więzienne, któryś z członków koła studenckiego w Jassach zeznał torturowany, że w spotkaniu z Bogdanoviciem, w 1945 czy 1946 roku, miał też jakoby brać udział Țurcanu. To wystarczyło, aby go zaaresztować, uwięzić w Suczawie, więzieniu śledczym o zaostrzonym reżimie, a następnie postawić przed sądem razem z grupą Bogdanovicia. Țurcanu nie zapomni i nie przebaczy. Katowany przez niego Bogdanovici umrze podczas akcji reedukacyjnej w Piteşti.
W Suczawie, gdzie znany jest zarówno w kręgach partyjnych, jak i w służbie bezpieczeństwa, okazuje mu się szczególną życzliwość. Dostaje pojedynkę, wyznaczany jest na dyżurnego, obiecują mu, że podczas procesu uwzględnione zostaną wobec niego okoliczności łagodzące, wyrok zaś otrzyma niewielki, z zawieszeniem wykonania kary, tak aby mógł jak najszybciej (oczywiście, nie na tym samym szczeblu) podjąć działalność partyjną, już na wolności.
W więzieniu suczawskim rozwija się coś w rodzaju akcji reedukacyjnej, ale zupełnie spokojnej. Bogdanovici – przez cały czas czyniący sobie wyrzuty, że pogrążył razem ze sobą mnóstwo ludzi – przyjmuje propozycję czytania kolegom-współwięźniom książek marksistowskich, aby tym sposobem poddawać ich w celi swego rodzaju indoktrynacji ideologicznej. Niektórzy spośród studentów naśladują go, inni – uznają za zdrajcę.
Țurcanu jest dyżurnym na korytarzu i śledzi stamtąd, co się dzieje w celach, prawdopodobnie informując władze o tym, jak rozwija się eksperyment. Ale procesu grupy Bogdanovicia nie prowadzą komuniści, lecz dawni urzędnicy wojskowi, być może ci sami, którzy kiedyś sądzili komunistów i którzy teraz usiłują się wykazać, aby utrzymać się przy nowym reżimie. Toteż systematycznie stosują najwyższe kary przewidziane w odpowiednim paragrafie. Bogdanovici skazany zostaje na 25 lat ciężkich robót, Țurcanu zaś – na 7 lat więzienia poprawczego. Wszystkie jego nadzieje na szybką rehabilitację obracają się wniwecz. Umieszczony we wspólnej celi, przyłącza się do grupy Bogdanovicia, stając się nawet jakby jego asystentem w prowadzonym nadal procesie „reedukacji marksistowskiej” – tak aby nie powiedziano, że rozpoczął tę akcję jedynie w celu uzyskania łagodniejszego wyroku. Țurcanu jednak nie może się zadowolić rolą asystenta. W dyskusjach wyróżnia się bezkompromisowością, zostaje też największym „leninowcem” w grupie i nieraz atakuje Bogdanovicia za jego oportunistyczne wykładnie. Posuwa się dalej, stawiając pod znakiem zapytania szczerość reedukacji Bogdanovicia i rozpoczynając formowanie własnej grupy. [...]
Pewnego dnia cała grupa Bogdanovicia została przewieziona z Suczawy do zakładu karnego. Przejazdem zatrzymała się w Jilavie, gdzie Țurcanu zniknął na kilka dni. Po powrocie twierdził, że był na dodatkowym przesłuchaniu. W rzeczywistości zawieziono go do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na spotkanie z Nicolskim, gdzie omówiono nową metodę reedukacji. Țurcanu jeszcze w Suczawie skupił wokół siebie grupkę około dziesięciu studentów, całkowicie mu oddanych i gotowych przystąpić do akcji. Wespół z jeszcze innymi, zwerbowanymi w więzieniu w Jilavie, tworzy organizację ODCC (Organizacja Więźniów o Przekonaniach Komunistycznych), o której żaden z więźniów – z wyjątkiem jej członków – nic nie wiedział. [...] Z Jilavy ta grupa, razem z innymi studentami (także paroma uczniami i robotnikami pochodzącymi z Timiszoary i Klużu), skierowana została do Piteşti.
Dumitru Bacu tak wyjaśnia powód wybrania więzienia w Piteşti na miejsce eksperymentu: „Położone za miastem, na północny zachód od niego, w pobliżu potoku z dala od jakichkolwiek zabudowań mieszkalnych, stanowiło miejsce bardzo dogodne do tortur, ponieważ z zewnątrz nie można było usłyszeć krzyku. W tym idealnym do przeprowadzenia eksperymentu ośrodku zgromadzono wszystkich studentów aresztowanych do jesieni 1948”. [...]
Izolacja wewnętrzna musiała być wzmocniona również przez absolutną izolację od zewnątrz. Dlatego z początkiem 1949 roku nadsyłanie paczek żywnościowych i korespondencji z rodzinami zostało wstrzymane. [...] Gdzieś w połowie listopada 1949 piętnastu spośród najbardziej opornych więźniów zostało umieszczonych w oddalonym od innych cel pomieszczeniu szpitalnym. Wśród nich byli liczni legioniści, ale również tacy, którzy z Legionem nigdy nie mieli do czynienia, choćby Sandu Angelescu z Timiszoary, członek organizacji rojalistycznej. Tych piętnastu studentów zastało w wyznaczonym pomieszczeniu inną piętnastkę, przebywającą tam – jak im powiedzieli – już od kilku dni. W istocie była to grupa Țurcanu.
W ciągu dwóch tygodni każdy z członków grupy Țurcanu zaprzyjaźnił się z jednym spośród nowo przybyłych więźniów. Sam Țurcanu wybrał Sandu Angelescu, młodzieńca wyjątkowo niezłomnego moralnie. W celi zapanowała koleżeńska atmosfera, bez jednej fałszywej nuty, całkowita zgodność poglądów opozycyjnych wobec komunistycznego reżimu. W takiej atmosferze chłopcy, którzy nie przeszli jeszcze więziennej szkoły ostrożności, szybko nabrali ufności i zaczęli ujawniać rzeczy, które udało im się ukryć w czasie przesłuchań. Zwierzali się ze swej troski o los tych, którzy pozostali na wolności, analizowali wspólnie z nowymi przyjaciółmi środki ostrożności, jakie tamci powinni przedsięwziąć, aby nie trafić do więzienia, dzielili się swymi najtajniejszymi myślami.
Tak było aż do rana 6 grudnia 1949. Owego poranka strażnik, przyniósłszy jedzenie, zwraca się do starosty celi, Sandu Angelescu:
– Ty tam, w zielonym swetrze! Tutaj też udajesz legionistę?
Angelescu odpowiada:
– Nigdy nie byłem legionistą, o coś takiego nawet mnie nie oskarżano. Zostałem aresztowany jako członek młodzieżowej organizacji rojalistycznej, a ten sweter miałem na sobie w chwili aresztowania.
Strażnik upiera się:
– Ściągaj zaraz ten sweter!
Sandu Angelescu próbuje sprzeciwu. Zaczęły się już chłody, spadło nawet trochę śniegu. Cele, rzecz jasna, nie są opalane. Jeśli odda sweter, zostanie w samej koszuli. Strażnik, nie bacząc na jakiekolwiek argumenty, zaczyna wrzeszczeć. Na koniec Sandu Angelescu ustępuje, ściąga sweter i oddaje go. W tym momencie Țurcanu, jego powiernik od dwóch tygodni, najlepszy przyjaciel w celi, ba, więcej niż przyjaciel – brat, rzuca się na niego i mocno uderza go w twarz (a rękę ma ciężką i jest wyjątkowo potężnej budowy), krzycząc:
– Jak śmiesz, bandyto, obrażać strażnika!
Osłupienie w celi. W tej sekundzie zdumionego milczenia, jak na dany znak, każdy z reedukatorów rzuca się na swego dotąd najlepszego druha i wywiązuje się ogólna bijatyka.
W odległych celach słychać zgiełk, krzyki, co jakiś czas brzęk pękającej szyby. Potem zgrzyt rygla. Po czym zapadła grobowa cisza. I znów przerażający wrzask!
Ponieważ nowo przybyli okazują się silniejsi niż reedukujący – z wyjątkiem Țurcanu – ten w pewnej chwili ściąga but i ciska nim w okno. Wówczas natychmiast otwierają się drzwi i wchodzi około dziesięciu strażników z kapitanem Dumitrescu i porucznikiem Mariną. Kapitan krzyczy:
– Co się tu dzieje? Gdzie wy jesteście? Co znaczy ten rejwach? Kto tu jest starostą?
Ten tekst jest fragmentem książki „Łacińska wyspa. Antologia rumuńskiej literatury faktu”:
Sandu Angelescu występuje naprzód:
– Melduję posłusznie, panie komendancie, że siedzieliśmy sobie spokojnie, aż tu grupa więźniów – pod przewodnictwem Țurcanu – którą zastaliśmy w tej celi dwa tygodnie temu, rzuciła się na nas i zaczęli bić.
Kapitan Dumitrescu, udając rozwścieczonego:
– Więc to tak?! Țurcanu, który to jest? Wystąp, niech ci się przyjrzę! Co ty sobie myślisz, że jesteś w domu, w ojcowskiej zagrodzie?
Teraz wysuwa się Țurcanu:
– Melduję, panie komendancie, że jesteśmy grupą reedukowanej młodzieży. Utworzyliśmy organizację więźniów o przekonaniach komunistycznych i zaproponowaliśmy tym bandytom, żeby zmienili swoją postawę, zaprzestali zbrodniczej działalności i przyłączyli się do nas. Wtedy oni skoczyli na nas i zaczęli bić. Taka jest prawda, panie komendancie!
Oczywiście, wszystko zostało zawczasu zaaranżowane, nie tylko w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, dokąd zawieziono Țurcanu z Jilavy, lecz i w Piteşti, gdzie ustalono przebieg pierwszej akcji. Dzień wcześniej wywołano Țurcanu na przesłuchanie, z którego powrócił bardzo przygnębiony i udawał, że został pobity. Teraz Angelescu na próżno stara się wyjaśnić, jak było naprawdę. Kapitan Dumitrescu nie chce o niczym słyszeć:
– Wychodźcie na korytarz, wy, oporni wobec reedukacji. Rozbierajcie się do naga!
Nadzy więźniowie musieli położyć się w korytarzu wprost na betonie. Przez pół godziny strażnicy bili ich tak, jak ubija się befsztyki – żelaznymi prętami i pałkami. Potem ich zakrwawione ciała wciągnięto do cel i oddano do dyspozycji reedukujących, którzy przyglądali się temu widowisku. Ustanowiona w ten sposób różnica sił była przygniatająca. Można było zaczynać reedukację.
Miała ona cztery fazy. W pierwszej, zwanej „demaskacją zewnętrzną”, więzień musiał deklarować lojalność wobec partii i organizacji ODCC, ujawniając wszystkie swoje powiązania poza obrębem więzienia, denuncjując współtowarzyszy z organizacji. W trakcie demaskacji zewnętrznej dowiadywano się więcej niż podczas wszystkich przesłuchań w bezpiece. Zeznania wymuszane torturami były zapisywane na desce pokrytej mydłem i weryfikowane przez któregoś z członków „komisji reedukacyjnej”, nieraz przez samego Țurcanu, wreszcie – przenoszone na papier, podpisywane przez zeznającego i przesyłane do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Druga faza – „demaskacja wewnętrzna” – polegała na wydawaniu tych, którzy wspierali w stawianiu oporu w więzieniu współtowarzyszy, dodających otuchy lub ostrzegających przed niebezpieczeństwem czy też tych spośród administracji więziennej, którzy okazali jakąkolwiek życzliwość lub wyświadczali przysługę.
Te dwie pierwsze fazy przynosiły bezpośrednie efekty w postaci nowych aresztowań oraz eliminacji z administracji zakładu osób łagodniejszych. Pozostałe fazy reedukacji miały na celu psychiczne unicestwianie więźnia, niszczenie jego osobowości.
W trzeciej fazie – „publicznej demaskacji moralnej” – więzień musiał podeptać wszystko, co dla niego najświętsze: rodzinę, Boga (jeśli był wierzący), żonę lub ukochaną, przyjaciół, siebie samego. Analizowano punkt po punkcie jego przeszłość i w oparciu o to obmyślano możliwie najpotworniejszą wersję. Na przykład synów popów zmuszano do nader szczegółowego opisywania wybryków erotycznych, jakim rzekomo oddawał się ksiądz na samym ołtarzu, powiedzmy – w trakcie przygotowań do komunii. Natomiast matka pokazywana była jako prostytutka – więźnia zmuszano do wymyślania scen, z możliwie najdrobniejszymi detalami, których sam miał być świadkiem. Wreszcie sobie samemu więzień musiał przypisywać najbardziej wyszukane zboczenia.
Nikogo nie pozostawiano w spokoju, póki publicznie nie utytłał w błocie żywych źródeł swego życia, póki z jego przeszłości nie znikła ostatnia drobina, jakiej mógłby się później uczepić, aby odbudować swoją osobowość. I dopiero wówczas, gdy sam Țurcanu uznawał dzieło zniszczenia za zakończone, gdy więzień został uznany za godnego wstąpienia w szeregi ODCC, następowała czwarta i ostatnia faza, ostatni warunek zniweczenia jakiejkolwiek nadziei na powrót do dawnego stanu: reedukowany podejmował obowiązek reedukowania swego najlepszego przyjaciela, a katując go własnymi rękami, sam stawał się oprawcą.
Kluczem do powodzenia była tortura. Przez cały czas trwania owych faz wyznania przerywane były regularnie torturami. Niezależnie od tego, ile się powiedziało, jakie bezeceństwa się wymyśliło, Țurcanu nigdy nie był zadowolony. Torturom nie można było się wymknąć – jedynie oskarżając się o największe podłości, można było skrócić męczarnie. Niektórzy studenci byli torturowani przez dwa miesiące, inni, bardziej skłonni do współdziałania – tylko przez tydzień. Zdarzało się nawet, że któremuś spośród tych piętnastu czy dwudziestu oddanych współpracowników z grupy ODCC Țurcanu zarzucał niedostateczną czujność czy jakieś konszachty z którymś z reedukowanych i aplikował kilkudniową serię tortur.
W miarę odnoszenia sukcesów Țurcanu coraz mniej był skłonny dzielić się z kimkolwiek chwałą inicjatora eksperymentu. Od czasu do czasu rzucał podejrzenia na tych, którzy od początku szli razem z nim, tak aby pozostać jedynym nieskalanym, jedynym potężnym. W istocie władza jego była niemal nieograniczona. Mógł otworzyć drzwi celi i zażądać od strażnika, aby przyprowadził mu wybranego więźnia z innej celi. Miał ewidencję całego więzienia i znał wszystkie najbardziej oporne jednostki. Strażnicy zwracali się doń per „panie Țurcanu” i okazywali szacunek. W jakiś czas po rozpoczęciu eksperymentu Țurcanu zorganizował niewielkie ekipy reedukacyjne, które działały w różnych celach i co pewien czas chodził tam na inspekcje. Im bardziej rosła liczba reedukowanych, tym Țurcanu czuł się silniejszy. W miarę jak zwiększała się jego władza, rosło też jego szaleństwo – napawał się widokiem uczynionego przez siebie zła i bezsilnością ofiar. Katował, a nawet zabijał własnoręcznie. [...]
Praktykowano całą gamę tortur, np. przypalanie różnych części ciała papierosem. Pośladki niektórych więźniów uległy nekrozie – tak, że ciało odrywało się od nich, jak u trędowatych. Innych zmuszano do zjedzenia miski fekaliów, a gdy wymiotowali, wymiociny siłą wpychano im do gardła. Obłąkańcza wyobraźnia Țurcanu szalała szczególnie wówczas, gdy trafiali w jego ręce studenci wierzący w Boga i usiłujący trwać przy swojej wierze. Niektórych co ranka poddawano „chrztowi”: zanurzano im głowę w kuble pełnym moczu i fekaliów, podczas gdy inni, stojący wokoło, śpiewali formułę chrztu. Trwało to, dopóki na powierzchni nie pojawiły się bańki. W chwili, gdy krnąbrny więzień już miał się udusić, wyciągano go, aby mógł odetchnąć, po czym zanurzano z powrotem. [...]
Studentów teologii Țurcanu zmuszał do odprawiania czarnych mszy, szczególnie podczas Wielkiego Tygodnia i w noc Zmartwychwstania. Jedni pełnili rolę diakonów, inni – popów. Tekst liturgii ustalony przez Țurcanu miał, rzecz jasna, charakter pornograficzny, parafrazujący demonicznie tekst oryginalny. Najświętsza Maria Panna określana w nim było jako „kurwiszcze”, Jezus – jako „idiota, który umarł na krzyżu”. Studenta teologii, któremu przypadała rola kapłana, rozbierano rano do naga, potem owijano w prześcieradło powalane fekaliami, na szyi zawieszano mu wielkiego fallusa, ulepionego z proszku DDT, chleba i mydła. W noc Zmartwychwstania 1950 roku reedukowani z Piteşti musieli przechodzić przed takim „kapłanem”, całować fallusa i mówić: „Chrystus zmartwychwstał”. [...]
Dlaczego więźniowie z Piteşti nie woleli raczej samobójstwa od znoszenia tego codziennego piekła, które nieodmiennie prowadziło do psychicznej destrukcji, do zniesienia ich ludzkiego statusu? Odpowiedź jest prosta: nie zabijali się, bo nie mieli jak. W celi nie dysponowali żadnym przedmiotem metalowym, nożem ani nawet widelcem. Łyżki i inne sztućce były przywilejem zastrzeżonym jedynie dla reedukowanych, którzy sami stali się już oprawcami. Inni jedli wprost z miski. Oczywiście, taki sposób jedzenia nie stanowił tylko środka ostrożności przeciwko samobójstwom, lecz był elementem ogólnego systemu degradacji więźniów. W swojej książce o Piteşti Dumitru Bacu podaje następujące szczegóły: „Studentów zmuszano do jedzenia po świńsku, to znaczy posługując się samymi ustami. Student musiał uklęknąć, ręce założyć w tył i w tej pozycji lub po prostu na czworakach chłeptać gorącą ciecz z miski postawionej przed nim. «Bandytom» nie wolno było myć miski po jej opróżnieniu. Wodę przydzielaną celi zużywać mogli jedynie ci, którzy byli już zreedukowani”. [...]
Ten tekst jest fragmentem książki „Łacińska wyspa. Antologia rumuńskiej literatury faktu”:
Dumitru Bacu sygnalizuje też historię pewnego studenta teologii zmuszonego do załatwiania własnych potrzeb do miski, w której dostawał jedzenie. Oczyścić wolno mu ją było jedynie językiem.
Mimo wszelkich środków ostrożności zdarzały się jednak próby samobójstwa, i to bardzo liczne. Niektórzy usiłowali przegryźć sobie żyły, inni – roztrzaskać głowę o mur. Zwykle na próżno. Przyłapywali ich na gorącym uczynku reedukatorzy, mający za zadanie nieustanne ich śledzenie.
Dumitru Bacu podaje przypadek studenta z wydziału teologii z Timiszoary, który – po nieudanej próbie podcięcia sobie żył – skorzystał z chwili, gdy przyniesiono kocioł gorącej zupy fasolowej, aby z piętra pryczy skoczyć głową prosto do kotła. Miał nadzieję na śmiertelne obrażenia, niestety, okazały się one tylko pierwszego stopnia. Za karę skatowano go tak, że zaczął pluć krwią.
Inny student (z wydziału prawa w Klużu) zjadł pół kilograma mydła. Nic mu się jednak nie stało, choć mydło sporządzone było z odpadów ropy naftowej.
Był jednak ktoś, komu udało się popełnić samobójstwo. Raz na dwa tygodnie – nie ze względów humanitarnych, lecz aby w więzieniu nie wybuchła epidemia – więźniów prowadzono do łaźni znajdującej się na piątym piętrze. Student Gheorghe Serban z Murfatlaru rzucił się w przepaść spiralnej klatki schodowej i zginął na miejscu. Przed następną wyprawą do łaźni między piętrami rozwieszono siatki. Od tego czasu nie ma już wiadomości o jakiejkolwiek udanej próbie skrócenia sobie życia w więzieniu w Piteşti.
Samobójstwa były wprawdzie wykluczone, niemniej zabójstw w Piteşti nie brakowało. Najczęściej mordował własnoręcznie sam Țurcanu, stosując tortury nie do wytrzymania. Ulubioną jego ofiarą był Bogdanovici, którego uważał za winnego swego aresztowania i któremu poprzysiągł stokrotną zemstę. Zajmował się Bogdonoviciem specjalnie, rezerwując dla niego najokropniejsze męczarnie. Jeden po drugim wybijał mu zęby, tak że więzień umierając – nie miał żadnego. Przez trzy dni bez przerwy skakał mu po brzuchu i klatce piersiowej, słuchając, jak trzeszczą i pękają jego kości. Ofiara była nieprawdopodobnie wytrzymała. Gdy doznał około stu krwotoków wewnętrznych, przeniesiono go nieprzytomnego do izby chorych, z pękniętą trzustką i perforacją jelita. Żył jeszcze przez dwa tygodnie, zmarł w Wielki Czwartek 1950 roku, mówiąc, że cieszy się, iż umiera, że jego cierpienia są pokutą za grzech rozmawiania z komunistami i za próbę wprowadzenia w życie pierwszego projektu reedukacji w więzieniu suczawskim. [...]
Inny więzień, Pop Cornel, zaliczał się do najmężniejszych. Zorganizował ucieczkę za granicę około dwudziestu pięciu osób, sam jednak odmówił pójścia z nimi. W Piteşti przez długi czas opierał się reedukacji. Po sześciu tygodniach tortur był już tylko masą opuchłego mięsa, w której nie można było rozróżnić nosa, ust, oczu. Dumitru Bacu spotkał go później w więzieniu Gherla, kiedy szli do łaźni. Na jego plecach zobaczył dziwaczne ślady – coś w rodzaju podłużnych pionowych bruzd. W miejscu pośladków miał dwie głębokie jamy. Były to ślady po torturach w Piteşti. Załamanie się Cornela Popa było bardzo spektakularne; stał się jednym z najstraszniejszych oprawców. Jako reedukator został skazany na śmierć. [...]
Paul Caravia, student filozofii z Bukaresztu, nawet po zakończeniu eksperymentu nie potrafił już stać się z powrotem tym, kim był przedtem. Na wolności kontynuował działalność donosiciela. Przyjmując wraz z jej ostatecznymi konsekwencjami swoją nową, nieludzką rolę, Caravia po uwolnieniu zdążył jeszcze zorganizować około dwudziestoosobową grupę opozycyjną, zadenuncjował wszystkich jej członków i dostał się z nimi do więzienia, skąd wyszedł po sześciu miesiącach, podczas gdy inni musieli czekać do amnestii powszechnej. Potem Paul Caravia przez dłuższy czas był pracownikiem naukowym w dziedzinie historii sztuki oraz bibliotekarzem na wydziale architektury.
Z Piteşti wyjechały również wyselekcjonowane przez pułkownika Zellera brygady reedukujących, by rozszerzyć eksperyment na budowie kanału [Dunaj–Morze Czarne] w Kolonii Pracy „Półwysep”. Kierowali nimi dwaj studenci medycyny: Bogdănescu i Enachescu, usiłując stosować te same, co w Piteşti, metody. Po zgaszeniu świateł, gdy ruch w obozie był zakazany, oprawcy wychodzili, aby szukać ofiar w innych barakach. Na głowę zakładali im koc i wlekli do swojego baraku.
Na temat tego, co się działo nad kanałem, wszystkie wersje są zgodne, jako że nie można tam było utrzymać tajemnicy, jak w Piteşti czy nawet w Gherli. Dumitru Bacu podaje najwięcej szczegółów śmierci doktora Simionescu, która miała związek ze wstrzymaniem reedukacji. Przywódca pokolenia nacjonalistów z czasów po pierwszej wojnie, doktor Simionescu, znany był głównie jako lekarz. Słynny chirurg potrafił ratować ludzkie życie nawet w więzieniu – na przykład w Jilavie, posługując się kawałkiem rozbitej szyby, zoperował guz ropny z zakażeniem ogólnym. Przeniesiony z Aiud, 5 maja 1951 trafił do Kolonii Pracy „Półwysep”, gdzie – jak we wszystkich dotychczasowych więzieniach – budził powszechny podziw swą niepospolitą siłą charakteru.
Bogdănescu postanawia zrobić z niego kapusia. Reedukację zaczyna już pierwszej nocy. Nazajutrz doktor Simionescu zjawia się w infirmerii z trzema złamanymi żebrami, a na całym ciele ma czarne plamy i zakrzepłą krew. Przy badaniu obecny jest porucznik Georgescu, dyrektor obozu, który obrzuca go wyzwiskami. Katusze powtarzano co noc. Gdy doktor poczuł, że jego wytrzymałość dobiega kresu, postanowił popełnić samobójstwo. Uczynił to na oczach wszystkich, rzucając się na ogrodzenie z kolczastego drutu. Zgodnie z inną wersją, Bogdănescu, wściekły, iż nie ma żadnych postępów w reedukacji doktora Simionescu, stracił pewnego dnia głowę i popchnął go na drut kolczasty. Dopiero wtedy doktor miał jakoby krzyknąć do strażnika: „Strzelaj!”.
Takiej śmierci nad kanałem nie dało się ukryć. Żona Simionescu zrobiła skandal w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Zdaje się, że i ją aresztowano, było jednak za późno, aby zatuszować całą sprawę. Tym bardziej że podobno któraś z rozgłośni zachodnich poświęciła audycję zbrodni popełnionej przez Bogdănescu. Wydaje się, że śmierć doktora Simionescu ocaliła życie dziesiątkom ludzi, gdyż wkrótce potem reedukację przerwano. Tak czy inaczej, „eksperyment Piteşti” stał się wątpliwy już w momencie rozszerzania go na inne, bardziej otwarte więzienia. [...] Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nie mogło już utrzymać sprawy pod korcem. Aby uniknąć odpowiedzialności, zarządziło śledztwo w sprawie śmierci Simionescu. Najpierw kozłów ofiarnych szukano jedynie na szczeblu szeregowych wykonawców.
Ten tekst jest fragmentem książki „Łacińska wyspa. Antologia rumuńskiej literatury faktu”:
Około połowy roku 1952 w Gherli oficer polityczny obwieszcza, że pewna liczba więźniów będzie wkrótce pakować manatki. Na liście są najważniejsze figury ODCC: Țurcanu, Popa Tanu, Martinus, Livinski, Morarescu. Zaskoczenie nie jest zbyt duże, bo reedukatorzy od dawna spodziewali się nagrody. Țurcanu mówił im już, że partia, doceniając ich poświęcenie, zaszczyci ich powołaniem w szeregi pracowników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w charakterze oficerów służby bezpieczeństwa. Za ich przykładem inni reedukatorzy jeszcze gorliwiej starają się zasłużyć sobie na podobne łaski. W dwa czy trzy miesiące później z Gherli znika następna grupa. Po tym drugim transporcie przychodzi – prawdopodobnie w sierpniu – wyraźne polecenie przerwania reedukacji z torturami. Odtąd więźniów nakłania się do deklarowania swego oddania partii środkami klasycznymi. [...]
W Bukareszcie początkowo wszystko zdaje się potwierdzać optymizm reedukatorów. Zostają wprawdzie osadzeni w celach wraz z innymi więźniami, prowadzi się ich co rano na przesłuchanie, skąd wracają zwykle pod wieczór. Pachną jednak dobrym tytoniem i odmawiają więziennej strawy. Tak więc traktowano ich dobrze i obsypywano obietnicami, których się spodziewali: że znajdą się w szeregach służby bezpieczeństwa, że to, czego dokonali, jest tak niezwykłe, iż powinno posłużyć za model wszystkim pracownikom bezpieki i że wobec tego trzeba, aby jak najdokładniej opisali metody, za pomocą których doprowadzili całą rzecz do końca.
Jest niemal pewne, że Țurcanu zapisał około dwóch tysięcy stron, analizując stosowane przez siebie tortury i czyniąc wiele obserwacji psychologicznych na temat wytrzymałości różnych rodzajów ludzi, jak też sposobów łamania ich oporu. Jeśli to prawda, to – zważywszy szatańską pomysłowość Țurcanu oraz jego wybitną inteligencję – w archiwach bezpieki znajdowało się dzieło drugiego markiza de Sade, ale o nieskończenie bogatszym doświadczeniu – jakiego dostarczyć może jedynie reżim totalitarny. Dzieło to, jeśli w ogóle istniało, z pewnością zostało zniszczone po procesie. Zgromadzono stosy dokumentów, po czym poproszono ich, aby dali dowód lojalności, składając deklarację, że wszystko to robili bez wiedzy władz partyjnych i państwowych, a nawet więziennych. Miała to być niby deklaracja czysto formalna, na wypadek, gdyby kiedyś ktoś dowiedział się o całej sprawie. Uświadamiając sobie wreszcie, że zastawiono na nich pułapkę, odmówili. Wobec tego każdego z nich izolowano. Jakim presjom, jakim torturom zostali poddani – nie wiadomo. Tak czy owak, wiedząc, co ich czeka, opierali się dość długo. Przygotowania do procesu trwały prawie dwa lata. [...]
Rzecz jasna, ani Nicolski, ani ministrowie spraw wewnętrznych czy bezpieczeństwa publicznego nie byli obecni na procesie. [...] Wykluczeni też zostali z procesu wszyscy oskarżeni, których dawna przynależność polityczna nadwerężyłaby zasadność oficjalnej tezy, zgodnie z którą reedukatorzy to byli legioniści – po prostu faszystowscy agenci. [...] Gdzieś w roku 1949 jeden z głównych legionistów rzekomo przekazał Țurcanu polecenie zainicjowania w więzieniach akcji zastraszania, w Jilavie rozkaz ten miano powtórzyć, wyjaśniając, że za wszelką cenę należy kompromitować w więzieniach partię i rząd – poprzez stosowanie przemocy. Korzystając z braku czujności niektórych przedstawicieli administracji w Piteşti (co było, rzecz jasna, godne ubolewania), owi legioniści zapoczątkowali w więzieniu tortury. Partia, zdemaskowawszy te zbrodnicze machinacje, oddaje w ręce sprawiedliwości odpowiedzialnych za faszystowską akcję.
Ta niedorzeczna wersja nie nadawała się do planowanego początkowo rozgłosu i proces odbył się w wielkiej tajemnicy. Na ławie oskarżonych zasiadły dwojakiego rodzaju kozły ofiarne: winowajcy w pełnym tego słowa znaczeniu, a więc ci, którzy pod rozkazami Țurcanu zapoczątkowali torturowanie, choć sami nie byli uprzednio poddani torturom, oraz niewinni winowajcy, dręczeni dręczyciele, ofiary-oprawcy, którzy, zanim sami stali się reedukującymi, przeszli reedukację. Trybunał wojskowy w procesie Piteşti zebrał się po to, aby skazać ludzi wyznaczonych przez partię. I skazał ich na śmierć.
Egzekucji dziwnym, ślepym trafem uniknęło dwóch skazanych: Popa Alexandru, zwany Popa Tanu, przez wiele następnych lat (a może do dzisiaj) sekretarz na wydziale nauk medycznych w Sibiu, oraz Voinea, oprawca nie z powołania, jak tamten, lecz „szeregowiec”, z tych, którzy wcześniej sami przeszli przez tortury. Wyroku na nich nie można było wykonać natychmiast. Mieli przejść przez dodatkowe śledztwo w związku z nową grupą, która przybyła do więzienia. Nim dochodzenie zostało zakończone, umarł Stalin, nastąpiła odwilż, wyroki śmierci zamieniono na dożywotnią pracę przymusową, na koniec zaś – w 1964 roku – ogłoszono powszechną amnestię. [...]
Jednego z podsądnych skazałby z pewnością każdy sąd; był nim Țurcanu. Stanowi on z pewnością specyficzny przypadek patologii umysłowej. Lecz tylko w takim ustroju można wprzęgnąć sadyzm w służbę tak zwanej sprawiedliwości, zaś patologię jednostkową, przekształconą w zbiorową – w służbę partii i państwa. Niektórzy spośród tych, którzy drżeli, jęczeli, krzyczeli i wyrzekali się siebie pod ciosami Țurcanu, przypominają sobie zapewne scenę, która miała miejsce w dniu Bożego Narodzenia 1949 w więzieniu Piteşti kilka tygodni po rozpoczęciu reedukacji. W pomieszczeniu szpitalnym, wypełnionym od rana do wieczora krzykami torturowanych, panuje niezwykła cisza. Od jakichś dwóch godzin Țurcanu stoi przy oknie, patrząc, jak pada śnieg. Każdy wstrzymuje oddech.
Ofiary Țurcanu powinny być zadowolone – każda chwila, w której pochłonięty jest on padającym na dworze śniegiem, oznacza zaoszczędzenie im bólu, cierpienia, strachu. I wszyscy pragnęliby, aby ta zdumiewająca niemal kontemplacja trwała jak najdłużej. Ale jednocześnie oczekiwanie staje się nieznośne i jakby potęguje w wyobraźni mające nastąpić tortury. Owe dwie godziny, gdy Țurcanu stał nieruchomo przy oknie, zdawały się nie mieć końca. I oto nagle, otrząsając się z rozmarzenia, tak niepasującego do jego charakteru, ze stanu, w jakim nikt go już nigdy więcej nie zobaczy, Țurcanu odwraca się do więźniów i krzyczy: „Ach, wy bandyci, to przez was nie mogę dziś obchodzić Świąt razem z żoną i córeczką...”. Bo ten budzący trwogę Țurcanu, sadysta Țurcanu, oprawca Țurcanu, dla którego bliźni jest, jak się zdaje, wyłącznie obiektem doświadczeń mających określić progi wytrzymałości pomiędzy życiem a śmiercią ciała, pomiędzy bytem a niebytem duszy – tenże Țurcanu był zapewne najtkliwszym ojcem. [...]
Na Archipelagu Gułag, od stepów Rosji aż do środkowej Europy, wszędzie tam, gdzie sięga imperium sowieckie, znajdowali się sadystyczni oprawcy, tortury przekraczające wszelkie wyobrażenie, systematyczne morderstwa przy użyciu najrozmaitszych metod. Nigdzie jednak nie spotkamy się z istotą „fenomenu Piteşti”, polegającą na systematycznym przekształcaniu ofiary w kata i jej destrukcji psychicznej.
Z rumuńskiego przełożył
Ireneusz Kania