Edward Rydz-Śmigły: mąż stanu czy dezerter?
Zobacz też: Rydz-Śmigły – geniusz czy błazen?
W polskim kalendarzu historycznym na rok 2011 oznaczono dzień 11 marca jako 125. rocznicę urodzin marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Twórcy owego kalendarza uwzględnili tę datę zapewne dlatego, że w drugiej połowie lat trzydziestych Rydz-Śmigły cieszył się największym szacunkiem spośród wszystkich polskich przywódców wojskowych. Był jednak również tragicznym symbolem, gdyż jesienią 1939 roku w ciągu trzech tygodni stał się najbardziej pogardzanym członkiem polskiej wspólnoty narodowej. Przez wiele lat czczony jako bohater, zwycięski żołnierz w licznych bitwach i kampaniach, pretendent do najwyższego urzędu prezydenta Rzeczypospolitej, który poza tym pisał wiersze, a na poligon zabierał sztalugi i paletę, zapisał się w pamięci rodaków jako nieudolny dowódca i – co gorsza – jako dezerter. Nie dlatego, że przegrał wojnę z Niemcami, lecz dlatego, że przegrał ją w taki sposób. Jak pisał w jego obronie wybitny historyk Zbigniew Wójcik: „Kampanii wrześniowej nie wygrałby nikt, nie tylko Śmigły-Rydz, ale ani Aleksander Wielki, ani Cezar, ani Napoleon! Natomiast Naczelny Wódz miał prawo żywić nadzieję, że będzie mógł z Rumunii przedostać się do Francji i tam zorganizować na nowo wojsko polskie, aby u boku sojuszników kontynuować wojnę z najeźdźcą czy nawet najeźdźcami”.
„Pierwszy żołnierz” armii polskiej najpierw popełnił wielki błąd, gdy wmawiał rodakom, że kraj – z ówczesnymi przywódcami politycznymi i wojskowymi oraz wojskiem – jest pod każdym względem przygotowany do wojny, na której progu się znalazł. Ale czy w takiej sytuacji można było postąpić inaczej?
Naczelny wódz jako symbol
Stanisław Jankowski, inżynier budownictwa, którego w 1941 roku wyszkolono w Anglii na oficera wywiadu dla przyszłych cichociemnych i który pod pseudonimem „Agaton” został kierownikiem Wydziału Legalizacji i Techniki w Oddziale II Komendy Głównej Armii Krajowej, tak wspominał atmosferę, panującą w Warszawie w sierpniu 1939 roku: „Do ostatniej chwili nie wierzyliśmy w wojnę. Wiedzieliśmy, że nie ustąpimy. I ta właśnie powszechna gotowość wydawała się wystarczającą gwarancją pokoju. My wiemy i równie dobrze wie Hitler – uspokajaliśmy się naiwnie. Może straszyć, szantażować, ale nie zacznie. Przygotowaliśmy się do wojny, bo to był warunek, by wojny uniknąć. »Tajemnica wojskowa wpajana jako dogmat obronności Rzeczypospolitej, sprzyjała nieświadomości i naiwnej wierze. Na plakatach Rydz-Śmigły, na tle nieba wypełnionego eskadrami bombowców, zapowiadał, że »gwałt zadany musi być siłą odparty«. Plakat był fotomontażem, ale bohaterstwo polskiego żołnierza było prawdziwe. A ponadto byli przecież nasi zachodni alianci, którzy wygrali wojnę”.
Plakaty propagandowe nie pokazywały prezydenta Mościckiego, lecz formalnie drugą osobę w państwie – patrzącego ufnie w przyszłość marszałka Rydza-Śmigłego. Wspomniany wyżej historyk (który jako małe dziecko poznał generała Rydza-Śmigłego, inspektora Wojska Polskiego, gdyż był synem członka ochrony rządowej, mieszkającego wraz z rodziną w tym samym domu co Rydz-Śmigły) zaznaczał, że oceny historyczne niekoniecznie muszą być krytyczne i surowe, że nade wszystko powinny być sprawiedliwe. Także w odniesieniu do Rydza-Śmigłego, który wprawdzie opuścił Polskę 17 września po północy, ale uczynił to, aby kierować dalszą walką z sojuszniczej Francji. Nie tylko Zbigniew Wójcik wystąpił w obronie marszałka. Potrzeba zrehabilitowania go pojawiła się już w 1981 roku, w okresie Solidarności. Próbowano odpowiedzieć na pytanie, czy wyłącznie on był odpowiedzialny za klęskę wrześniową. Czy to on odpowiadał za nieudolność sztabu dowódczego, rządu i prezydenta? Czy też może uczyniono zeń kozła ofiarnego? Czy to nie generał Władysław Sikorski, jego wielki przeciwnik, wraz ze swymi ludźmi uformował i utrwalił w zbiorowej pamięci historycznej stereotypowy, obowiązujący do dzisiaj, wizerunek podejmującego złe decyzje męża stanu, niewydarzonego polityka, skompromitowanego żołnierza w funkcji naczelnego wodza, uciekiniera porzucającego naród w nieszczęściu?
O internowanych i tworzących rząd
Prawdą jest, że przemawiają przeciwko niemu zarówno jego działania, jak i zaniechania w tamtym tragicznym wrześniu. Prowadzony przezeń Oddział Operacyjny trzeciego lub czwartego dnia wojny utracił zdolność do kontroli nad walczącymi w coraz większej izolacji polskimi korpusami, podczas gdy niemiecka kolumna pancerna parła niepowstrzymanie na Warszawę od strony południowo-zachodniej. Wskutek powszechnej paniki polskie organy rządowe już 7 września opuściły stolicę, nazajutrz sztab naczelnego wodza przeniósł swą siedzibę do twierdzy brzeskiej, a w połowie miesiąca – do położonej w południowo-wschodnim zakątku II Rzeczypospolitej Kołomyi, stamtąd wreszcie – na granicę z sojuszniczą Rumunią, do Kut.
Osiemnaście godzin po tym, gdy Armia Czerwona w liczbie 750 tysięcy żołnierzy przekroczyła 17 września o świcie tysiącczterystukilometrową wschodnią granicę Polski, polskie władze wojskowe i cywilne, z prezydentem na czele, zbiegły do Rumunii. W ślad za nimi podążyły rzesze uchodźców reprezentujących wszystkie warstwy społeczeństwa. Dowódcy państwowi i wojskowi przekroczyli granicę między godziną pierwszą a drugą w nocy. Byli przeświadczeni, że bez przeszkód dotrą do Francji, zostali jednak natychmiast internowani. Tylko nielicznym – po interwencji Francuzów – zezwolono na dalszą podróż do Paryża. Był wśród nich generał Władysław Sikorski, który jako przeciwnik rządzących od 10 lat piłsudczyków cieszył się poparciem najwyższych francuskich kręgów rządowych. 30 września pod jego kierunkiem powstał w Paryżu polski rząd emigracyjny. Aby go zalegalizować, trzeba było zmusić do rezygnacji prezydenta Ignacego Mościckiego. Kiedy przystał na usilną prośbę o złożenie dymisji, nakłaniany do tego również przez Francuzów, zezwolono mu na wyjazd z Rumunii do Szwajcarii. Władysław Raczkiewicz, który z funkcji przewodniczącego Światowego Związku Polaków z Zagranicy 30 września awansował na stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej, złożył ślubowanie kilka godzin przed nominacją Władysława Sikorskiego. W liście z 23 października wezwał Rydza-Śmigłego, trzymanego przez Rumunów w areszcie domowym, do rezygnacji z funkcji naczelnego wodza. Cztery dni później marszałek podpisał swą dymisję. Stanowisko naczelnego dowódcy zajął tymczasowo generał Sikorski, który jednocześnie sprawował urząd premiera, a ponadto był ministrem spraw wojskowych i sprawiedliwości.
Za swe najważniejsze zadanie Sikorski uważał utworzenie we Francji Wojska Polskiego oraz wykluczenie z podziemnego życia publicznego w kraju oraz z działalności na emigracji – i w miarę możliwości pociągnięcie do odpowiedzialności – wszystkich piłsudczyków, zarówno polityków, jak i wyższych urzędników, dowódców wojskowych i oficerów sztabowych. Okazało się to trudne, zwłaszcza w przypadku powołujących się na złożoną przysięgę żołnierzy, a w dalszej perspektywie prowadziło do szkodliwych podziałów w społeczności emigracyjnej.
Polskie tradycje konspiracyjne w życiorysie Rydza-Śmigłego
W tych skrajnie trudnych warunkach Rydz-Śmigły zdołał się jednak odnaleźć. Na początku internowania powierzył Edwardowi Galinatowi, majorowi sztabu generalnego, misję dostarczenia do Warszawy rozkazu powołującego organizację podziemnego wojskowego ruchu oporu. 26 września major Galinat razem z podporucznikiem inżynierem, pilotem oblatywaczem Stanisławem Riessem, któremu udało się pozyskać zaufanie Rumunów, strzegących „skonfiskowanych” samolotów polskich (w tym zdobytego podstępnie bombowca), i mimo ostrzału ze strony wartowników wznieść się w powietrze, wylądowali w ogniu niemieckich dział przeciwlotniczych na największym placu Warszawy, na Polu Mokotowskim. Dostarczony przezeń rozkaz wzywał generałów kierujących obroną Warszawy, aby utworzyli zbrojny ruch oporu pod nazwą „Służba Zwycięstwu Polski”. Dwa dni później, kiedy Warszawa poddawała się, kiedy wkraczały do niej – 29 września po południu – oddziały niemieckie, podziemne Wojsko Polskie już było formowane. Miał w tym swój udział również Rydz-Śmigły.
Tekst jest fragmentem książki Istvána Kovácsa „Cud nad Wisłą i nad Bałtykiem. Piłsudski – Katyń – Solidarność”:
Od końca XIX wieku polscy politycy i dowódcy wojskowi posiadali doświadczenie i wiedzę w zakresie tworzenia podziemnych struktur administracyjnych i wojskowych oraz organizacji nielegalnej sieci placówek edukacyjnych i kulturalnych. Do powstania niepodległego państwa polskiego w 1918 roku w dużej mierze przyczyniła się działalność konspiracyjna, obejmująca zarówno środowiska cywilne, jak i wojskowe.
Urodzony w galicyjskich Brzeżanach, wcześnie osierocony Edward Rydz, który dzięki swym protektorom i zdolnościom plastycznym studiował w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, już w wieku 20 lat włączył się do działalności konspiracyjnej. W Galicji było to stosunkowo bezpieczne, ponieważ rząd austriacki, a w szczególności tamtejsze naczelne dowództwo sił zbrojnych, popierał tworzenie paramilitarnych polskich oddziałów strzeleckich z zamiarem użycia ich w nadchodzącej wojnie z Rosją. Właśnie z tego powodu Józef Piłsudski przeniósł w 1908 roku ośrodek swoich działań z zaboru rosyjskiego do Galicji. Razem z nim w organizacji legionów uczestniczyli tak wybitni młodzi ludzie jak Władysław Sikorski i Kazimierz Sosnkowski, którzy zdobyli dyplomy inżynierskie na Politechnice Lwowskiej, a także poeta, malarz, oficer rezerwy Rydz (który przyjął wówczas pseudonim „Śmigły”). Wszyscy trzej odznaczyli się na frontach I wojny światowej.
Rydz-Śmigły walczył wówczas na pierwszej linii frontu, a o jego zasługach świadczy fakt, że w maju 1916 roku był już pułkownikiem. Kiedy Piłsudski, przeczuwając porażkę mocarstw centralnych, latem 1917 roku zerwał układ sojuszniczy z nimi pod pretekstem niezgody na to, by polscy żołnierze złożyli przysięgę wierności cesarzowi niemieckiemu, i został za to internowany, powierzył Rydzowi-Śmigłemu naczelne dowództwo nad Polską Organizacją Wojskową. Była to organizacja konspiracyjna, obejmująca oddziały rosyjskie, austro-węgierskie i niemieckie. Miała na celu kontrolę nad walczącymi w ich szeregach Polakami i utworzenie wirtualnej armii, która w korzystnej sytuacji międzynarodowej stałaby się rzeczywistym wojskiem Polski powracającej na mapy Europy.
Rydz-Śmigły sprostał tej niebezpiecznej misji, wymagającej zdolności do szybkiej oceny sytuacji, wybitnego talentu organizacyjnego oraz odwagi. W wojnach prowadzonych przez Polskę w latach 1918-1920 dowodził zarówno pułkiem i dywizją, jak i grupą operacyjną. W kwietniu 1920 roku, po otrzymaniu nominacji na stopień generalski, był dowódcą 3. Armii Wojska Polskiego, który w sojuszu z atamanem ukraińskim Semenem Petlurą wyruszył na Kijów.
Po fiasku kampanii ukraińskiej był dowódcą środkowego odcinka podzielonego pod Warszawą frontu wiślańsko-wieprzańskiego, na którym doszło do powstrzymania i odparcia Armii Czerwonej, dowodzonej przez Michaiła Tuchaczewskiego. Za ten czyn uhonorowano Rydza-Śmigłego najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym, krzyżem Virtuti Militari.
Przesłanie i dziedzictwo Piłsudskiego
W czasie przewrotu majowego 1926 roku Rydz-Śmigły, jako dowódca wileńskiego okręgu wojskowego, niezbyt chętnie, ale przy użyciu znaczących sił poparł swego niegdysiejszego przełożonego, Józefa Piłsudskiego. Zrobił to w przeciwieństwie do dowódcy lwowskiego okręgu wojskowego, generała Sikorskiego, a także – dowódcy poznańskiego okręgu wojskowego, generała Kazimierza Sosnkowskiego, który w tej trudnej sytuacji próbował odebrać sobie życie. Ze względu na tę lojalność zmarły w 1935 roku marszałek Piłsudski namaścił właśnie Rydza-Śmigłego na swego następcę, mimo że za zdolniejszych uważał Sikorskiego i Sosnkowskiego.
W drugiej połowie lat dwudziestych Piłsudski zaprowadził swoiście autokratyczny system rządów, w którym parlamentaryzm pełnił funkcję ornamentu. Uznał, że najważniejszym zadaniem sejmu jest przegłosowanie budżetu, a najbardziej „agresywni” opozycjoniści winni być usunięci z ław poselskich. Krajem trapionym przez kryzysy powinni rządzić cieszący się autorytetem przywódca oraz kompetentna Rada Ministrów przy wsparciu ze strony profesorów wyższych uczelni oraz dobrych żołnierzy. Zgodnie z tymi priorytetami, po przewrocie majowym urząd premiera trzykrotnie sprawował profesor matematyki i geometrii Politechniki Lwowskiej, Kazimierz Bartel, a prezydentem Rzeczypospolitej został światowej sławy chemik, jeden z twórców polskiego przemysłu chemicznego, Ignacy Mościcki.
Piłsudski uważał, że przyszłość Polski, usytuowanej między weimarskimi Niemcami a rządzonym dyktatorskimi metodami Związkiem Sowieckim, jest zagrożona. Zdobycie władzy przez Hitlera nikogo chyba nie napełniło takim niepokojem jak Marszałka. Dlatego zaproponował najbardziej wpływowym politykom francuskim natychmiastowe wspólne rozpoczęcie prewencyjnej wojny przeciw Niemcom. Zdawał sobie sprawę, że pakt o nieagresji, który rok później zawarł z Hitlerem (oraz taka sama umowa z ZSRR, podpisana w 1932 roku), jedynie odsunie w czasie grożące Polsce niebezpieczeństwo.
Przed pułkownikiem Józefem Beckiem, którego powołał na stanowisko ministra spraw zagranicznych, postawił zadanie zachowywania takiego samego dystansu w stosunkach ze Związkiem Radzieckim i z III Rzeszą. Kierując się tą zasadą, polski rząd odrzucił w 1938 roku prośbę Francji (sugerowaną przez Moskwę) o zezwolenie Armii Czerwonej, śpieszącej z odsieczą Czechosłowacji, na przejście przez terytorium kraju. Polscy decydenci byli bowiem przekonani, że taka zgoda byłaby równoznaczna z rezygnacją ze wschodnich kresów Rzeczypospolitej. Kiedy jesienią 1938 roku podczas spotkania z Józefem Lipskim, polskim ambasadorem w Berlinie, Hitler wystąpił z propozycją – ponowioną zresztą kilka tygodni później przez Ribbentropa i Goringa w czasie ich wizyty w Warszawie – aby wspólnie rozpocząć wojnę przeciw ZSRR, także ta propozycja została przez polski rząd odrzucona. Nie było bowiem wątpliwości, że w rezultacie takiej akcji – nie do przyjęcia z powodów zarówno politycznych, jak i moralnych – Polska utraciłaby terytoria zachodnie, które do 1918 roku należały do Cesarstwa Niemieckiego.
Rydz-Smigły – polityk
Naczelnym dowódcą Sił Zbrojnych był zgodnie z prawem prezydent Rzeczypospolitej Mościcki. Po śmierci Piłsudskiego drugie miejsce w hierarchii wojskowej zajmował mianowany generalnym inspektorem Sił Zbrojnych Edward Rydz-Śmigły. On jednakże nie potrafił stać w drugim szeregu. Mościcki, chcąc zaspokoić jego żądzę władzy, utworzył w maju 1936 roku Komitet Obrony Rzeczypospolitej i postawił Rydza na czele Sekretariatu, będącego organem wykonawczym Komitetu. Od tej chwili nic istotnego nie mogło się wydarzyć bez jego zgody. Nie jest przypadkiem, że urząd premiera sprawowali później wyłącznie generałowie. Obóz Rydza-Śmigłego powiększał się z miesiąca na miesiąc, co budziło niepokój Mościckiego, który próbował zapobiec ewentualnemu puczowi. W listopadzie 1936 roku mianował Rydza-Śmigłego naczelnym wodzem i marszałkiem Rzeczypospolitej, dając mu do zrozumienia, że po upływie jego kadencji, co przypadało na rok 1940, on, Rydz-Śmigły, zostanie prezydentem.
Naczelny dowódca w randze marszałka był w zakresie polityki wewnętrznej otwarty na różne opcje, jednakże z częścią opozycji, na przykład z generałem Sikorskim (który w 1928 roku został odstawiony na boczny tor, ale w stanie dyspozycyjności) oraz z posłami centrolewicowymi (represjonowanymi na początku lat trzydziestych) nie utrzymywał kontaktu. Wprawdzie poczynił pewne kroki w celu pozyskania wielkiego Stronnictwa Ludowego, ale kiedy w 1936 roku podczas uroczystości z okazji Zielonych Świątek w Nowosielcach jedna z grup wiwatowała na cześć Wincentego Witosa, zmuszonego do emigracji przywódcy partii ludowej, obraził się i zostawił zgromadzony tłum, liczący 150 tysięcy osób. Bardziej trwałe kontakty nawiązał z faszyzującym, przesiąkniętym ideami Mussoliniego Obozem Radykalno-Narodowym oraz związanym z nim Związkiem Młodej Polski, który swym antysemityzmem i skrajnym nacjonalizmem potęgował napięcie polityczne w kraju trapionym problemami socjalnymi, gospodarczymi i narodowościowymi. Próby zakłamania tej sytuacji stwierdzeniami, jakoby Polska była ósmym mocarstwem świata i miała z tego tytułu prawo do posiadania kolonii, wywoływały – w dłuższej perspektywie – głosy protestu.
Tekst jest fragmentem książki Istvána Kovácsa „Cud nad Wisłą i nad Bałtykiem. Piłsudski – Katyń – Solidarność”:
Rydz-Smigły – żołnierz
Gdy Rydz-Śmigły myślał jak żołnierz, jego decyzje były w gruncie rzeczy wyważone. Albowiem wiedział, że polskie siły zbrojne – cokolwiek by się na ten temat publicznie głosiło – są zbyt wątłe, by prowadzić z powodzeniem nowoczesną wojnę. Zgadzał się z analizami, odnoszącymi się do ewentualnej wojny z Niemcami, przygotowanymi przez generała Tadeusza Kutrzebę, jednego z najwybitniejszych polskich strategów wojskowych. Z owych analiz wynikał wniosek, że w dającej się przewidzieć przyszłości Polska nie będzie zdolna prowadzić wojny zaczepnej bez silnego sojusznika. Także zdolność obronna może być wystarczająca jedynie pod warunkiem dysponowania skutecznymi środkami do walki przeciwczołgowej oraz odpowiednim wyposażeniem w zakresie obrony powietrznej kraju. W przeciwnym razie trzeba będzie poddać znaczne terytoria.
Czy jednak Polska – która ledwie 20 lat wcześniej odzyskała niepodległość po długim okresie rozbiorów i podziałów, kraj gospodarczo zapóźniony, złożony również z ziem należących przez lata do innych państw – zdolna była do należytego wyposażenia i zmodernizowania swego wojska? Wacław Stachiewicz, szef Sztabu Generalnego, pisał: „Koszta rozbudowy wojska miały być pokrywane częściowo z ogólnego budżetu wojskowego (dotychczasowy budżet rezerwy zaopatrzenia), częściowo zaś z sum pozabudżetowych, które zmobilizować miał Minister Skarbu i z pożyczki zagranicznej”. Rydz-Śmigły prowadził bój z ministrem skarbu, Eugeniuszem Kwiatkowskim, który w latach dwudziestych na miejscu małej wioski rybackiej zbudował nowoczesne miasto portowe – Gdynię, o coraz większe dotacje budżetowe na potrzeby wojska. W odpowiedzi na to Kwiatkowski, powszechnie uznany fachowiec gospodarczy, oświadczył, że podstawą modernizacji i rozwoju armii może być wyłącznie nowoczesny przemysł. Między innymi w tym celu podjął decyzję o stworzeniu w biednym województwie kieleckim Centralnego Okręgu Przemysłowego. Przedsięwzięcie to dało pracę olbrzymim rzeszom ludności, zmniejszając zarazem groźbę społecznego wybuchu. Kwiatkowski zdawał sobie sprawę z możliwości gospodarczych kraju, nie mógł przyznawać nadmiernych przywilejów nawet wojsku, którego budżet, uchwalony przez sejm, systematycznie okrawał. Był przeświadczony, że po latach owoce tego trudu przypadną w udziale również wojsku.
Wszelako czas naglił. W latach 1935-1936 Niemcy wydały na uzbrojenie 31 miliardów marek (65 miliardów złotych), czterdziestokrotnie więcej niż Polska. Takiej różnicy nie dało się zniwelować zakupionymi z publicznych składek karabinami maszynowymi. Na stołach projektowych polskich inżynierów powstawały reprezentujące światowy poziom samoloty, działa przeciwpancerne, pistolety, karabiny maszynowe, ale nie było kapitału potrzebnego do uruchomienia ich seryjnej produkcji. Pierwszych 15 sztuk dział przeciwpancernych, wyprodukowanych przez rodzący się polski przemysł zbrojeniowy, przekazano Anglii, aby za otrzymane środki zapewnić jedno takie działo również armii polskiej.
Niepewni sojusznicy
Za silnego sojusznika, którego pozyskanie generał Kutrzeba uważał za wysoce pożądane, uchodziła Francja – polska elita polityczna ślepo w nią wierzyła. A przecież można było zastanowić się nad tym, że wprawdzie Francuzi, przyjmując w 1936 roku przybyłego z oficjalną wizytą marszałka Rydza-Śmigłego, zobowiązali się do udzielenia Polsce pożyczki w wysokości czterech miliardów franków, płatnej w czterech ratach, przeznaczonej na modernizację polskiej armii, ale do wybuchu wojny nie przekazali z tej sumy ani jednego franka. Polscy dowódcy wojskowi mogli się również zaniepokoić tym, że w maju 1939 roku uzgodnili z przywódcami francuskimi szczegóły wzajemnej pomocy wojskowej, jednakże odnośny dokument nigdy nie został podpisany przez generała Maurice’a Gamelina, francuskiego szefa sztabu generalnego. Wydaje się, że Rydz-Śmigły był świadomy, czego można się po Francuzach spodziewać, skoro jesienią 1938 roku, rozmawiając poufnie z prymasem Augustem Hlondem o możliwości wybuchu wojny, twierdził że nieprzygotowana pod względem technicznym Francja poniesie klęskę w starciu z Niemcami. Tym samym Polska też nie mogła uniknąć przegranej...
Drugi kraj, na który Polska teoretycznie mogła liczyć, to Wielka Brytania. 31 marca 1939 roku – po aneksji Czech przez III Rzeszę – sam „miłujący pokój” premier Neville Chamberlain oświadczył: „Jeśli niepodległość Polski będzie bezpośrednio zagrożona i interesy rządu polskiego będą wymagać zbrojnego oporu, to rząd Jego Królewskiej Mości natychmiast pośpieszy Polsce z pomocą...” 6 kwietnia podczas londyńskiej wizyty Józefa Becka wydano oświadczenie o możliwości zawarcia brytyjsko-polskiego sojuszu wojskowego, co Hitler natychmiast wykorzystał, zrywając niemiecko-polski traktat o nieagresji. Polską odpowiedzią na ten krok była mowa, którą minister Beck wygłosił 5 maja na forum sejmowym. Podkreślił w niej: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”.
Józef Beck w jednej chwili stał się najpopularniejszym człowiekiem w Polsce, ale nie zmieniło to faktu, że Anglia była całkowicie do wojny nieprzygotowana. Co prawda, głosiła wszem wobec, że posiada najpotężniejszą na świecie flotę marynarki wojennej, ale na lądzie dysponowała wojskiem nielicznym i słabym, a jej siły powietrzne znajdowały się dopiero w początkowej fazie rozwoju. Kiedy w Londynie zarządzono wprowadzenie powszechnego obowiązku służby wojskowej, Hitler wzywał już swoich generałów do przygotowania planów operacyjnych wojny z Polską i pod pretekstem świętowania dwudziestej piątej rocznicy bitwy pod Tannenbergiem umieścił znaczne siły zbrojne w Prusach Wschodnich.
Wątpliwości niektórych historyków
Czy wobec tak niepewnych sojuszników, nie byłoby roztropniej, gdyby polscy politycy nie odrzucili w styczniu 1939 roku propozycji Ribbentropa, by Polska zgodziła się na przyłączenie do Niemiec Wolnego Miasta Gdańska (który i tak nie był częścią Polski) oraz na budowę – ponad „korytarzem” zapewniającym Polsce dostęp do morza – eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej? Takie pytania stawiali niektórzy polscy historycy z Jerzym Łojkiem na czele. (Plan budowy eksterytorialnej drogi i linii kolejowej zarzucili sami Polacy w drugiej połowie lat dwudziestych, w okresie niezwykłego zaostrzenia stosunków polsko-niemieckich). Zyskanie choćby tych kilku tygodni mogło dużo zmienić... W październiku Hitler już by raczej nie rozpoczął wojny, gdyż Luftwaffe nie mogłaby prowadzić skutecznych bombardowań w jesiennej mgle, a pancerniki Wehrmachtu grzęzłyby w morzu błota. Trzeba było zatem grać na zwłokę. Przynajmniej do wiosny... Za wszelką cenę...
W odpowiedzi na kategoryczne odrzucenie przez Polaków propozycji Ribbentropa – obejmującej przedłużenie o 25 lat traktatu o nieagresji – Hitler zwrócił się w stronę Moskwy. W marcu stosunki dwóch totalitarnych mocarstw były już odczuwalnie inne niż dotychczas i stawały się coraz bardziej przyjacielskie. Doprowadziło to do podpisania 24 sierpnia po północy paktu o nieagresji i tajnego dokumentu dotyczącego przyszłego rozbioru Rzeczypospolitej. Bez umowy ze Stalinem Hitler nie zdecydowałby się na rozpoczęcie wojny. Osią ich porozumienia było wspólne dokonanie likwidacji państwa polskiego.
Tekst jest fragmentem książki Istvána Kovácsa „Cud nad Wisłą i nad Bałtykiem. Piłsudski – Katyń – Solidarność”:
Zawarcie 25 sierpnia brytyjsko-polskiego sojuszu wojskowego i jego następstwa
O wspomnianym tajnym aneksie dowiedziały się natychmiast (od jednego z pracowników ambasady niemieckiej w Moskwie) Anglia i Stany Zjednoczone. W efekcie Wielka Brytania już 25 czerwca doprowadziła do podpisania w Londynie traktatu o sojuszu wojskowym z Polską (z czym wcześniej przez kilka miesięcy zwlekała). Ale dyplomacja polska popełniła kolejny, katastrofalny w skutkach, błąd. Nie zabiegała o to, aby wypowiedzenie wojny odnosiło się nie tylko do agresji ze strony III Rzeszy, ale również do każdego innego państwa, które zaatakuje Polskę (lub Anglię). Strona polska najbardziej dbała o to, by w dokumencie nie pojawiły się Włochy Mussoliniego, z którymi rząd warszawski utrzymywał dobre stosunki. I osiągnięcie tego celu uznano za sukces. Anglia z kolei zatroszczyła się o to, by z traktatu sojuszniczego z Polską wyłączyć jako potencjalnego agresora Związek Radziecki, czyli traktat obligował ją do pośpieszenia Polsce z odsieczą wyłącznie w przypadku ataku ze strony Niemiec.
Pierwotnie Hitler planował, że inwazję na Polskę rozpocznie 26 sierpnia. Na wieść o sojuszu brytyjsko-polskim przesunął początek wojny na 1 września, a Polakom postawił warunki, które były nie do przyjęcia: zażądał na przykład nie tylko wcielenia do Rzeszy Wolnego Miasta Gdańska, lecz także rozległych ziem pogranicza (bezpośrednio bądź na drodze referendum). O owych żądaniach, których zresztą nie traktował poważnie, poinformował jedynie Anglików i Francuzów. Niezależnie od tego dyplomacja obu krajów zgłosiła gotowość do rokowań. 29 sierpnia ambasadorowie Wielkiej Brytanii i Francji w Warszawie nakłonili Rydza-Śmigłego do odwołania zarządzonej przezeń na godzinę trzynastą powszechnej mobilizacji. Marszałek wydał ten rozkaz, ponieważ dowiedział się od swych informatorów, że niemieckie jednostki zmierzają przez terytorium Słowacji w stronę granicy z Polską. „Zarządzenie powszechnej mobilizacji może z gruntu negatywnie wpłynąć na postawę Hitlera. Może więc zniweczyć nasze próby uratowania pokoju” – w ten sposób, nie kryjąc irytacji, argumentowali obaj ambasadorowie.
Nazajutrz ambasador angielski w Berlinie, Neville Henderson, skompromitowany ostatnią próbą ocalenia pokoju, opuścił gabinet Hitlera z pustymi rękami. Polski wódz naczelny ponownie ogłosił powszechną mobilizację. Wielu polskich rezerwistów przypłaciło życiem przesunięcie jej terminu, ponieważ pociągi, którymi mieli dojechać do punktów zbiorczych, w pierwszych dniach września były już planowo bombardowane przez Luftwaffe.
Zamiast wojny zaczepnej „wojna siedząca”
Nad propozycją Kutrzeby, aby w przypadku wojny poddać zachodnie i centralne terytoria do linii Wisły, nawet się nie zastanawiano. Polski sztab dowódczy utrzymywał, że obroni liczącą 2,9 tysiąca kilometrów (przy uwzględnieniu Prus Wschodnich) granicę polsko-niemiecką. Szansa na skuteczną obronę kraju istniałaby jedynie, gdyby dysponujący 150 dywizjami zachodni sojusznicy rozpoczęli zapowiadaną na połowę września ofensywę na linię Zygfryda, bronioną przez zaledwie 26 niemieckich dywizji. Hitler wiedział, że Francuzi nie dysponują planem ofensywy, że wierząc w nieprzekraczalność linii Maginota, przygotowali się wyłącznie do wojny obronnej. I że nowy Napoleon, który by się mimo wszystko zdecydował na atak, nie pojawi się ani nad Wisłą, ani nad Renem.
Już 7 września Józef Beck poradził marszałkowi, by swą siedzibę przeniósł z zagrożonej Warszawy do Lwowa i tam – wykorzystując nowoczesną sieć informacyjną tego miasta, jego infrastrukturę i olbrzymie rezerwy – stworzył centrum oporu. To samo proponował generał Kazimierz Sosnkowski, a Władysław Sikorski (który daremnie zabiegał u marszałka Rydza-Śmigłego o jakieś stanowisko dla siebie) uznawał takie rozwiązanie za rozsądne. Generał Sosnkowski, dowódca południowego frontu polskiego, był przekonany, że jednocząc w południowo-wschodniej Rzeczypospolitej nadal walczące oddziały armii polskiej i przeciągając o tygodnie – a po nadejściu zimy o miesiące – wojnę, można będzie wymusić atak na froncie zachodnim ze strony bezczynnych dywizji angielskich i francuskich. Warunkiem byłaby neutralność Związku Radzieckiego przy jednoczesnej przyjaznej neutralności Węgier i wsparciu ze strony sojuszniczej Rumunii. Ten plan marszałek Rydz-Śmigły odrzucił już w Brześciu. W czasie jego pobytu w tym mieście pojawiła się nadzieja, kiedy generał Faury, szef francuskiej misji wojskowej, przekazał mu telegram francuskiego szefa sztabu generalnego (którego Rydz-Śmigły dobrze znał) z informacją, że 17 września rozpoczyna się szturm sojuszników na całym froncie zachodnim. Parę godzin później marszałek otrzymał kolejną depeszę – jej nadawcą był generał Stanisław Burchardt-Bukacki, szef polskiej misji wojskowej w Paryżu. Pisał bez ogródek: „Otrzymałem treść depeszy gen. Gamelin do pana Marszałka. Proszę nie wierzyć ani jednemu słowu tej depeszy, gdyż nie widzę żadnych przygotowań do zapowiedzianej wielkiej ofensywy francusko-angielskiej”. Być może w intencji złagodzenia doznanego szoku Leon Noel, ambasador francuski, zaproponował Beckowi, aby rząd polski przeniósł swą siedzibę do Francji.
W dniu zdradzieckiego napadu
15 września polski sztab dowódczy przeniósł się do Kołomyi – jakby Rydz-Śmigły uciekał przed tym, co nieuchronnie nadchodziło, jakby chciał znaleźć się możliwie daleko od szybko zbliżających się do południowych ziem Rzeczypospolitej oddziałów niemieckich. Nie wiedział, że najskuteczniej zatrzyma je przed Lwowem pewien nieznany przez Polaków dokument: pakt Ribbentrop-Mołotow. W połowie września Stalin prosił Hitlera, by po tym wszystkim samoloty Luftwaffe nie naruszały przestrzeni powietrznej nad terytoriami, które zostaną przyłączone do Związku Radzieckiego. „Po tym wszystkim”... Czyli po ataku Armii Czerwonej.
16 września rząd polski znajdował się już w Kutach, położonych w pobliżu przejścia granicznego do Besarabii. Tam wczesnym rankiem 17 września dotarła do marszałka przygnębiająca wiadomość, że Armia Czerwona przekroczyła wschodnią granicę Rzeczypospolitej i niektóre formacje Korpusu Ochrony Pogranicza rozpoczęły walkę z najeźdźcą. To, że podjęte wówczas działania nosiły cechy panicznego miotania się, można by zrozumieć, gdyby nie chodziło o los narodu... Jerzy Łojek (którego ojciec został kilka miesięcy później rozstrzelany w Katyniu), historyk niezwykle krytyczny wobec Becka i Rydza-Śmigłego, pisał, że 17 września dla władz państwowych myślących i postępujących w duchu polityki dalekowzrocznej najważniejszym celem nie byłoby opuszczenie kraju, lecz uzmysłowienie światu, że stalinowski Związek Sowiecki dopuścił się takiej samej agresji na Polskę jak hitlerowska III Rzesza. Można to było osiągnąć jedynie pod warunkiem, że rząd – pozostawszy na polskim terytorium – podjąłby walkę z nowym agresorem i prowadził ją przynajmniej przez kilka dni. Tak, aby było o tym głośno w świecie... Wszelako marszałek Rydz-Śmigły nie dysponował w Kutach i Kołomyi żadną siłą.
Gdyby jednak natychmiast podjęto trafne decyzje, mógłby mieć taką siłę do dyspozycji. Przede wszystkim należało zniszczyć mosty na Dniestrze i Prucie, wykorzystując wycofujące się polskie oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza. I natychmiast można było odkomenderować w rejon kołomyjski stacjonującą w Tarnopolu pancerno-motorową 10. Brygadę Kawalerii pułkownika Stanisława Maczka. Mimo stoczonych już szesnastodniowych walk zachowała ona zdolność bojową. Musiałaby wprawdzie przebyć do Kołomyi odległość 120 kilometrów, ale zważywszy na dobry stan prowadzącej tam szosy, pierwsze oddziały zdołałyby dotrzeć do celu jeszcze przed wieczorem. Aczkolwiek oddziały sowieckie, przekraczające granicę najdalej na południu, znajdowały się bliżej Kut, to podążając gorszymi, trudniej przejezdnymi drogami, mogły być skutecznie powstrzymywane przez polskie bataliony wojsk pogranicza. Tymczasem rozkaz rozpoczęcia marszu wysłano pułkownikowi Maczkowi dopiero o godzinie szesnastej, niemalże równocześnie z nakazaniem polskim jednostkom znajdującym się na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej, by przeciwstawiały się Armii Czerwonej jedynie wówczas, gdy zostaną przez nią bezpośrednio zaatakowane.
Radzieckie siły zbrojne – odgrywając rolę wyzwolicieli – w większości przypadków starały się unikać starć. Jednakże niejedna polska jednostka toczyła z nimi poważne potyczki. Według urzędowych danych, Armia Czerwona straciła w trakcie kampanii polskiej 737 żołnierzy i odnotowała 1862 rannych. W rzeczywistości jej straty były znacznie większe: 1457 poległych i zmarłych z ran oraz 2383 rannych, kontuzjowanych i poparzonych. Na mocy postanowienia Rady Komisarzy Ludowych ZSRR, rodziny tych szeregowców, którzy polegli w walkach „podczas oswobadzania bratnich narodów Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi”, otrzymały jednorazowe zasiłki w wysokości 1 tysiąca rubli, a rodziny żołnierzy odznaczonych orderami i medalami miały otrzymać 3 tysiące rubli. Rodziny poległych oficerów otrzymały większe zasiłki – w przypadku wyższej kadry dowódczej było to np. 8 tysięcy rubli, za odznaczenie dodawano do tej kwoty 7 tysięcy rubli.
Tekst jest fragmentem książki Istvána Kovácsa „Cud nad Wisłą i nad Bałtykiem. Piłsudski – Katyń – Solidarność”:
Polskich oficerów, którzy bez jednego wystrzału trafili do sowieckiej niewoli, dosięgnął ten sam los co tych, którzy walczyli do ostatniego naboju, po czym dostali się w ręce Sowietów: wiosną 1940 roku spoczęli w zbiorowych mogiłach Katynia, Kalinina i Miednoje.
Szansa na rehabilitację
Zarówno minister spraw zagranicznych Józef Beck, jak i ambasador francuski Leon Noel, prowadzący samodzielną politykę zagraniczną wobec Polaków, zapewniali marszałka Rydza-Śmigłego, że droga do Francji przez Rumunię jest wolna. W południe tragicznego dnia 17 września, na ostatnim posiedzeniu Rady Ministrów, zapadła wszelako decyzja, by oficjalnie uwolnić Rumunię od zobowiązań sojuszniczych. (W myśl traktatu zawartego z nią w 1926 roku: w przypadku, gdyby jeden z krajów został zaatakowany przez ZSRR, drugi winien mu przyjść z pomocą). Ten rycerski gest właściwie legalizował oświadczenie Rumunów, wydane już 6 września, o neutralności ich państwa. Rząd rumuński nie musiał nawet powoływać się na nasilający się nacisk ze strony Niemiec i Związku Radzieckiego. Internując niektórych ministrów rządu polskiego, dowódców i żołnierzy Wojska Polskiego, można powiedzieć, że jedynie czynił zadość przepisom międzynarodowym. Z tego powodu Francja wyraziła ubolewanie, Anglia zaś – oburzenie... Teatralna reakcja tych państw nie wpłynęła w żaden sposób na fakt internowania ani na jego przebieg. (Sam Leon Noel – którego pradziadek Julian Burchard, pochodzący z polsko-węgierskiej rodziny oficer honwedów, walczył w powstaniu węgierskim 1848/1849 – bardzo przyczynił się do natychmiastowego internowania Józefa Becka, Edwarda Rydza-Śmigłego i Ignacego Mościckiego, chyba zresztą za wiedzą swego rządu).
Wyróżniając Rydza-Śmigłego spośród członków polskiego rządu, a także generalicji, ulokowano go (wraz z członkami jego świty) w ściśle strzeżonym areszcie domowym w miejscowości Dragoslavel, położonej w pobliżu przełęczy Branu na granicy Siedmiogrodu i Wołoszczyzny.
Po tym, gdy w czerwcu 1940 roku Francja po kilkutygodniowym nerwowym oporze skapitulowała przed Niemcami, a prawie trzy ćwierci sformowanego tam w okresie od października 1939 do maja 1940 roku przez generała Sikorskiego Wojska Polskiego – liczącego 85 tysięcy żołnierzy – zostały unicestwione, Rydz-Śmigły nabrał przeświadczenia, że katastrofalny upadek Francji i zagłada powstałych tam Polskich Sił Zbrojnych w sposób naturalny i niejako automatycznie ukazują w innym świetle jego wojenną rolę i tym samym go rehabilitują. Widząc, że wiosenny sukces III Rzeszy w żaden sposób nie wpłynął na jego los, ale zarazem nie zachwiał pozycją Sikorskiego, który w następnych miesiącach awansował do rangi jedynego sojusznika Churchilla, Rydz-Śmigły postanowił, że wróci do okupowanej Polski i przyłączy się do ruchu oporu.
Droga wiodąca przez Węgry do Warszawy
Mała grupa zwolenników Rydza-Śmigłego, którzy znaleźli azyl na Węgrzech, zorganizowała jego ucieczkę w takiej konspiracji, że zarówno agenci tajnych służb hitlerowskich, jak i zausznicy rządu Sikorskiego raportowali na początku 1941 roku, że marszałek przebywa w Turcji. W rzeczywistości 17 grudnia 1940 roku o świcie przekroczył on wraz ze swymi towarzyszami granicę węgierską w pobliżu Aradu i po krótkim pobycie w Segedynie wyjechał do Budapesztu.
Zarówno regent Miklós Horthy, jak i premier Pal Teleki znaleźliby się w wielce kłopotliwej sytuacji, gdyby w końcu 1940 roku dowiedzieli się, że zbiegły z rumuńskiego miejsca internowania marszałek Rydz-Śmigły, Generalny Inspektor i Naczelny Wódz Wojska Polskiego, który w 1938 roku był jednym z najserdeczniejszych gospodarzy goszczącego podówczas w Warszawie regenta Horthyego, mieszka w Budapeszcie. O zachowanie w tajemnicy jego uchodźczego statusu zatroszczyli się – przy rygorystycznym przestrzeganiu wszelkich zasad konspiracji – przebywający w stolicy Węgier członkowie założyciele tajnej organizacji pod nazwą „Obóz Walczącej Polski”. Swoistym cudem było to, że wiedząc o sprawie, milczeli również pomagający im węgierscy koledzy. Dzięki temu Rydz-Śmigły mógł przez 10 miesięcy przygotowywać się w spokoju do wyjazdu do okupowanej przez Niemców Polski, by przyłączyć się tam do ruchu oporu i próbować – choćby z poświęceniem życia – odzyskać dobre imię, które we wrześniu 1939 roku stracił.
Z pomocą dwóch towarzyszy 25 października 1941 roku przeprawił się nad Rożniawą przez granicę węgiersko-słowacką i na początku listopada dotarł do Warszawy. Wszelako swojego głównego celu osiągnąć nie zdołał. Nawet jako szeregowiec nie zdążył włączyć się w walkę prowadzoną w konspiracji. Miesiąc po przybyciu do Warszawy zmarł na zawał serca. Na temat jego śmierć powstały liczne legendy i plotki.
Na Węgrzech i w Polsce żył pod pseudonimem. Tak też został pochowany. Sarkofag jednego z jego towarzyszy niedoli, a później rywala, generała Władysława Sikorskiego, znajduje się w krypcie wawelskiej. Prochy drugiego z nich, generała Kazimierza Sosnkowskiego, spoczęły w katedrze św. Jana w Warszawie. Grób Edwarda Rydza-Śmigłego znalazł się również w godnym miejscu, na historycznym warszawskim cmentarzu, w pobliżu kwatery skrywającej szczątki poległych bohaterów kampanii wrześniowej i powstania warszawskiego.
Na grobie pod pseudonimem „Artur Zawisza”, który przybrał w latach wojny, aby przechytrzyć hitlerowców, można dzisiaj przeczytać także prawdziwe nazwisko marszałka. Ale skąd ten pseudonim? Ci, którzy w grudniu 1941 roku składali do grobu ciało marszałka, dobrze wiedzieli, kim był prawdziwy Artur Zawisza. Symbol polskiej ofiarności, student, spiskowiec, który dwa lata po upadku powstania listopadowego w skrajnie beznadziejnej sytuacji powrócił do istniejącego już tylko jako pusta nazwa Królestwa Polskiego, by dalej walczyć o wolność na czele maleńkiego oddziału partyzanckiego. Dostał się do niewoli rosyjskiej. Carski sąd wojenny skazał go na śmierć. Powieszono go i pochowano w Warszawie. Prawie w tym samym miejscu, gdzie Rydza-Śmigłego.
Jan Lechoń, świetny poeta, który jako attache kulturalny ambasady polskiej w Paryżu był świadkiem sukcesu Edwarda Rydza-Śmigłego podczas jego wizyty we Francji w 1936 roku, trafnie i pięknie go wspominał w swym dzienniku: „Śmigły był prawie natchniony idealnym instynktem, co i jak należy robić. Wszyscy, którzyśmy na to patrzyli, byliśmy pewni, że to prawdziwy następca Piłsudskiego, nie jego wielkości, ale jego oddania Polsce, jego gwiazdy, że to nie groźny, tragiczny założyciel wielkiej dynastii, ale roztropny, przystępny jej kontynuator. I długo potem jeszcze nie mogłem się pogodzić z myślą, że ten człowiek, tak zdawałoby się przytomny i znający swoją miarę – dał się nabrać na jakieś misje dziejowe, wodzostwo ducha, że wierzył, iż może się równać z Piłsudskim”.
Tak poeta pisał o poecie.