Douglas Jackson – „Waleriusz. Nieustraszony trybun” – recenzja i ocena
Cała rzecz dzieje się kilkanaście lat po krwawej bitwie o trzy mosty na Tamesie. Brytania jest niczym Galia w komiksach o przygodach Asteriksa i Obeliksa: czyli podbita, ale czy cała? Ależ skąd – wciąż są obszary, które stawiają opór najeźdźcy. I nie jest to raptem jedna wioska – ale z drugiej strony nie są oni napojeni naparem uroczego druida Panoramiksa. I właśnie w takich warunkach w XX Legionie Valeria Victrix musi odbywać swoją służbę trybun Waleriusz. Młodzieniec nie traktuje swych obowiązków jako kolejnego szczebla kariery patrycjuszowskiej, on autentycznie lubi swoją pracę: bezpieczne (no może nie aż tak…) i skuteczne wykonywanie zadań zlecanych przez Nerona.
Scena jego działalności została przez Jacksona pieczołowicie przygotowana. Autor umieścił swojego bohatera w świeżo podbitej prowincji, gdzie weterani, koloniści oraz rzymska ludność napływowa mieszkają tuż obok wczorajszych władców tych ziem – dumnych i dzielnych wojowników oraz ich potomków. Teoretycznie powinni oni teraz zmienić branżę i zająć się rolnictwem i rzemiosłem – a to wszystko dzięki swoistym „funduszom spójności”, jakie płyną szerokim strumieniem z Rzymu. Ale oczywiście tak łatwo nie jest – o co zresztą zadbał Jackson. W rzeczywistości droga do romanizacji jest długa, wyboista i dla wielu Celtów zamknięta. Aby zdobyć choć odrobinę szacunku, autochtoni muszą się tak naprawdę zadłużyć, znosić przytyki i traktowanie z góry ze strony byle rzymskiego obywatela. Żeby przetrwać w cywilizowanym świecie, muszą korzystać ze wszystkich możliwych kruczków prawnych, jakie ta cywilizacja ma do zaoferowania.
Jackson jednak nie chce Brytom ułatwić sprawy. W jego historii „fundusze” są do zwrotu, jak tylko cesarz i jego doradcy dokonają ich przyspieszonego audytu. Jednym pociągnięciem pióra synowie i córki Karatakusa, Togodumnusa i Cartmandui stają się pariasami we własnym kraju. Do szczęścia brakuje im tylko przywódcy, który ich poprowadzi przeciwko znienawidzonym orłom. A dzięki brutalnemu i bezczelnemu zachowaniu grupy rzymskich żołnierzy z centurionem-sadystą na czele odnajdują go w osobie królowej Icenów Boudiki.
I właśnie w ten sposób, po mistrzowsku operując słowem niczym bard z Jedburgha, Jackson przeplata losy fikcyjnych bohaterów z jednym z najciekawszych i najkrwawszych epizodów historii Wysp Brytyjskich. Widzimy nie tylko ich rozterki, wybory, losy – widzimy jak są one determinowane przez zmieniające się okoliczności i wielką politykę, na którą bohaterowie nie mają żadnego wpływu.
Przygody Waleriusza nie są kolejnym czytadłem na jedno popołudnie. To wciągająca książka, która skutecznie (przynajmniej mnie) powstrzymała przed pójściem spać. I co najważniejsze – wcale wszystko się w niej dobrze nie kończy. Douglas Jackson przekonał mnie, że właśnie tak mogły wyglądać losy młodszego oficera rzymskiej armii w ogniu powstania Boudiki.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska