Dlaczego książę Czartoryski nie został królem Adamem I?
Ten tekst jest fragmentem książki Witolda Banacha „Czartoryscy czyli wieczna pogoń”.
W połowie kwietnia 1831 roku armia polska miała przed sobą osamotniony korpus rosyjski, z przewagą w ludziach (30 tysięcy do 23 tysięcy) i działach (80 do 70), nadarzała się niebywała okazja sukcesu, który mógł być owym „wielkim zwycięstwem” i przesądzić los kampanii co najmniej do końca roku. Skrzynecki nie uderzył na gwardię, a historycy zastanawiają się, co było rzeczywistą przyczyną bierności wodza wojsk polskich. Wacław Tokarz zadawał pytanie, Jerzy Łojek uważał, że umyślne działanie jest jedynym racjonalnym wyjaśnieniem, według niego Czartoryski jednym sejmowym przemówieniem mógł zmieść Skrzyneckiego w nicość. Z wodzowskiego siodła mógł go strącić do ratuszowego więzienia.
Dlaczego tego nie zrobił? Przede wszystkim dlatego, że książę od początku powstania faworyzował Skrzyneckiego. Uwierzył jego megalomańskim raportom, na przykład po bitwie pod Dobrem generał twierdził, że w zwycięskim starciu pokonał wtedy siły główne Rosjan dowodzone przez Iwana Dybicza. Również okoliczności awansu Skrzyneckiego były przypadkowe i fatalne w dalszych skutkach. W bitwie pod Olszynką Grochowską dowodził generał Chłopicki; gdy został ranny, zastąpił go Skrzynecki, który czekał ze swoją dywizją w odwodzie. Nazajutrz po bitwie, pod naciskiem Czartoryskiego, rada wojenna mianowała Skrzyneckiego wodzem naczelnym. Trudno było wyobrazić sobie gorszy wybór.
Jako naczelny wódz okazał się zjawiskiem tak kuriozalnym, że w całej literaturze historycznej nie sposób znaleźć podobnej jednomyślności, z jaką mamy do czynienia, gdy chodzi o ocenę tego nieszczęsnego sprawcy klęski powstania listopadowego. Skrzynecki traktowany jest w historiografii polskiej ze zgrozą i oburzeniem, w historiografii rosyjskiej z pobłażaniem, ironią i rozbawieniem. Najbardziej reakcyjni pamiętnikarze nie mogą dla jego strategii znaleźć żadnego usprawiedliwienia.
Czartoryski, pilnując „polityki zagranicznej”, nie potrafił na czas zmusić do działania Skrzyneckiego ani zdymisjonować go po jego przegranej w bitwie pod Ostrołęką. W imieniu rządu napisał do generała memoriał, w którym jasno wyłożył, że ewentualne wsparcie zachodnich mocarstw uzależnione jest od sukcesów polskiej armii. Widząc natomiast bliski upadek powstania, Anglia i Francja konającego nie będą ratować. Odpowiedź Skrzyneckiego była brutalnie bezczelna – „przybierając pozę dyktatora ganił księcia za to, że się ośmielił podpisać ten memoriał”. Z oficjalną, jeszcze bardziej „miażdżącą” odpowiedzią dla księcia i Rządu Narodowego Skrzynecki zwlekał dalsze dwa tygodnie.
Trudno uwierzyć w bezmiar tolerancji i ustępliwości księcia Czartoryskiego wobec wszystkich afrontów i bezczelności generała Skrzyneckiego mimo wielu ostrzeżeń ze strony najlepszego stratega powstania, generała Prądzyńskiego, oraz innych wojskowych. Co ciekawe, szefem sztabu Skrzyneckiego był awansowany na podpułkownika Władysław Zamoyski, siostrzeniec księcia Adama, od 1828 roku adiutant wielkiego księcia Konstantego. W pierwszych dniach powstania pośredniczył w rokowaniach Rady Administracyjnej z dotychczasowym wielkorządcą Królestwa Polskiego. Zameldował mu, że dołączy do wojsk powstańczych, i podobno usłyszał: „Masz rację, twoje miejsce jest tam!”.
Zamoyski oglądał z bliska nieudolność swego przełożonego i wielokrotnie sygnalizował, co się dzieje, 7 sierpnia pisał rozpaczliwie: „Ratuj, wuju, ratuj!”.
Książę nie potrafił też skorygować swoich konserwatywnych poglądów. Chociaż zdawał sobie sprawę z potrzeby reform zmieniających sytuację chłopów, nie poparł żadnego projektu zmian w tej dziedzinie. Był wrogiem lewicy powstańczej do tego stopnia, że sprzeciwiał się istnieniu Towarzystwa Patriotycznego. Ich socjalnym ideom zarzucał powodowanie „nieufności i rozdwojenia”, ich sesje wydawały mu się śmieszne.
Czartoryski, zamiast działać w obliczu coraz większego wzburzenia mieszkańców Warszawy, porozumieć się z obozem zdecydowanym i demokratycznym, faktycznie wpisał się w lojalistyczny nurt, który doprowadził do klęski. Forytowani przez niego generałowie: Chłopicki, Skrzynecki, Ramorino, zaprzepaścili szanse powstania. Książę nie wziął sobie do serca bezwzględnej konieczności „wielkich zwycięstw”, o których pisał z Wiednia jego brat. Jerzy Skowronek postawę prezesa Rządu tłumaczył jego sposobem myślenia z poprzedniej epoki:
Typowy w tym względzie reprezentant pokolenia polskich oświeconych, które w atmosferze wyrafinowania intelektualno-cywilizacyjnego i katastrofy rozbiorów nie wydawało wiernych do końca rewolucjonistów ani ludzi spiżowej woli. W trudnej sytuacji nie próbował nawet – mimo sugestii niektórych współpracowników – wzmocnić swych kompetencji czy sięgnąć po pełnię władzy.
Książę przeintelektualizował sprawę wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku i do ostatniej niemal chwili ratował faworyzowanego Skrzyneckiego. Trudno zrozumieć, że nie wyciągnął wniosków z doświadczeń rodziców po powstaniu kościuszkowskim, z zawiedzionej przyjaźni z Aleksandrem, z poniewierania konstytucją Królestwa przez Mikołaja. Powinien zdawać sobie sprawę, że akurat jemu pozostała tylko bezwzględna determinacja, bo podobnie jak Katarzyna obarczała Czartoryskich winą za Kościuszkę, tak teraz Mikołaj uważał, że źródłem kłopotów jest ich syn. Kiedy do cara Mikołaja dotarła wiadomość o jego detronizacji – jako króla Polski – przez powstańczy sejm, w liście z 25 kwietnia pisał do Konstantego ze złośliwą ironią, odzwierciedlającą jednak rzeczywiste obawy imperatora: „Ciągle jestem przekonany, że skończymy widząc pewnego pięknego poranka Adama I ogłoszonego królem”.
Petersburg był mentalnie przygotowany na podobny krok i zapewne nie zamierzał wybaczać Czartoryskiemu. Umysł tak analityczny powinien sobie z tego zdawać sprawę. Rosja przeżywała ciężkie chwile latem 1831, można bez wielkiej przesady powiedzieć, że od czasu wybuchu wojny polsko-rosyjskiej sprzyjało nam wszystko oprócz kilku polskich generałów.
Wstrząsająca była bezradność Czartoryskiego wobec nieuchronności klęski wynikającej z fatalnego dowodzenia armią, bezwładu rządu, kłótni stronnictw i braku radykalnych środków. Fala oburzenia wzbierała, chociaż jeszcze 29 czerwca przed Zamkiem książę opanował sytuację, gdy zbierał się tłum gotów nie wierzyć w sprawiedliwość generałów podejrzanych o zdradę. Powiadomiony przez Prądzyńskiego ruszył otwartym koczem w stronę kolumny Zygmunta.
Tłum domaga się sądu i kary, jakiś śmiałek wskakuje nawet na stopnie powozu księcia. Czartoryski przemawia do ludu, prosząc, aby nie hańbiono rewolucji zbrodnią, wzywa do spokoju, prosi o wiarę i zaufanie. Sprawiedliwość będzie wymierzona, sąd rozpatrzy sprawę, winni zostaną ukarani z całą surowością. Lud przyjął tę przemowę gorącemi okrzykami na cześć Czartoryskiego. Książę uderza postawą pełną godności i spokoju. Jego popularność i wpływ na ludność Warszawy były jeszcze duże. Posłuchali natychmiast i wzniesiono okrzyki „Niech żyje nasz książę, potomek Jagiellonów, prawy Polak”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Witolda Banacha „Czartoryscy czyli wieczna pogoń” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Witolda Banacha „Czartoryscy czyli wieczna pogoń”.
Kilka tygodni później ów potomek Jagiellonów był już świadom, że gniew ulicy może obrócić się także przeciwko niemu. W przeddzień sierpniowego buntu do Pałacu Błękitnego przyszedł go ostrzec jeden z członków Rady Administracyjnej.
Zastanowiło mię tylko, iż pokoje księcia znalazłem zupełnie ogołocone ze zwykłych tamże rzeczy. Wszystkie papiery były usunięte, nawet książki także uprzątniono, tak, że prócz kilku stołków i jednego biurka, na którem nawet kałamarza ani papieru nie było, nic się nie znajdowało.
Widać było, że książę jest już gotowy na „ewakuację” z Warszawy.
Aż 15 sierpnia odezwała się zrewoltowana ulica Warszawy, której gniew tym razem skierował się również przeciwko księciu. 17 sierpnia Rząd Czartoryskiego upadł. Książę przerażony skutkami samosądów uciekł na drugą stronę Wisły:
Tegoż 22-sierpnia opuszcza ks. Adam Warszawę, aby nie powrócić tu już nigdy w życiu. Pada deszcz ulewny, Czartoryski szuka na Pradze schronienia w jakimś zrujnowanym domku i tam czeka na zebranie się korpusu, z którym wyrusza nazajutrz.
Dołączył do korpusu Ramorina, włoskiego generała zwerbowanego do służby w armii Królestwa, jeszcze jednego dowódcy, którego działania nie można nazwać inaczej niż zdradą. W chwili, gdy Paskiewicz zbliżał się do Warszawy, liczące 20 tysięcy wojsko Ramorina opuściło stolicę. Jeden z ostatnich rozdziałów fatalizmu wojny 1831 roku. Gdybyż dowodził korpusem Prądzyński, ze swoimi umiejętnościami mógł rozbić słabszy korpus Rosena i nadać sens wyprawie, która sensu strategicznego nie miała. Niestety, Prądzyński dołączył tylko jako doradca i był ostentacyjnie lekceważony przez awanturnika-przybłędę, jak go nazywa Jerzy Łojek.
Pozorowane manewry wojsk Ramorina były jednak wykonywane przy bierności lub akceptacji Czartoryskiego, stąd bardzo surowa ocena postępowania księcia, być może odsłaniająca faktyczny cel wyprawy wojsk włoskiego generała:
Wpływ Czartoryskiego na decyzje Ramorino był tak widoczny, że po upadku powstania bardzo szybko ugruntowało się wśród przeciwników czartoryszczyzny przekonanie, iż korpus Ramorino po to tylko wyprawiony został z Warszawy, by doprowadzić bezpiecznie cenne osoby eks-prezesa i jego współpracowników do granicy austriackiej.
A dodać należy, że szefem sztabu nieszczęsnego korpusu był awansowany na pułkownika siostrzeniec księcia Władysław Zamoyski.
Tuż przed przejściem korpusu do Galicji książę odłączył się i pozostał jeszcze krótko w walczącym kraju, nie wiedząc, co ze sobą uczynić. Przez osiem miesięcy był cywilnym przywódcą Królestwa Polskiego, w nieoczekiwanych warunkach osiągnął to, do czego dom Czartoryskich dążył przez trzy pokolenia (uwzględniając rojenia związane z Ludwikiem Wirtemberskim), teraz, kiedy Czartoryscy mieli na wyciągnięcie ręki Królestwo Polskie, oddali je bez niezbędnej determinacji. Miał 61 lat, posiwiały, zrezygnowany, niedoszły król „szukał śmierci, ale jej nie znalazł”, 26 września dotarł do Krakowa. Na zawsze stracił Polskę, jego rodzina straciła „państewko puławskie”. Nigdy już nie zobaczył matki, która otoczona troskliwą opieką Marii Wirtemberskiej zmarła 19 czerwca 1835 roku w Wysocku, przeżywszy 95 lat.
Ileż razy błogosławiła tu Ciebie, drogi mój bracie! Jakże Cię tu oczekiwała, jak pragnęła przybycia Twego! Jak ona Cię kochała i ceniła! Trzy Twoje portrety były zawsze koło jej łóżka. Jeden z nich kazała co dzień przynosić do stołu, żebyś jadł śniadanie razem z nią. Na tych portretach spoczęły rzec można ostatnie jej spojrzenia
– pisała Maria do brata po śmierci księżnej Izabeli.
Za udział w powstaniu zdetronizowany król Polski Mikołaj I Romanow skazał Adama Jerzego Czartoryskiego na karę śmierci przez ścięcie toporem.
Emigracja I katastrofa finansowa
Po opuszczeniu generała Ramorino książę bezradnie przemieszczał się po Kieleckiem, w końcu dotarł do Krakowa, gdzie schronił się w pałacu Potockich. Teraz dopiero zobaczył żonę i dzieci, pierwszy raz od lutego. W Rzeczypospolitej Krakowskiej Czartoryscy nie byli jednak bezpieczni, quasi-państewko było pod kontrolą mocarstw „opiekuńczych”, a w pościgu za resztkami polskich oddziałów w Królestwie armia rosyjska ruszyła w stronę Krakowa. Wieczorem 27 września dotarła wiadomość, że Moskale wchodzą do miasta. W pałacu właśnie spisywano zrzeczenie się majątku księcia – dla uniknięcia sekwestru – na rzecz zięcia, ale czynności przerwano. Ucharakteryzowany książę, w peruce i sutannie, razem z Karolem Sienkiewiczem i Ludwikiem Łętowskim w pośpiechu opuścili pałac. Udali się na pobliskie Podgórze położone już po stronie austriackiej. Tutaj dzięki życzliwości Metternicha Czartoryski otrzymał paszport i w towarzystwie Sienkiewicza wyruszył w swoją emigracyjną drogę.
Kilka dni później podążyła za nim rodzina wraz z Hipolitem Błotnickim jako opiekunem synów Czartoryskiego. Małżonkowie spotkali się jeszcze na krótko we Francji, gdzie ich drogi rozeszły się ze względu na fatalną i niepewną sytuację finansową. Książę na gruncie brytyjskim próbował jeszcze mobilizować opinię publiczną, księżna wolała Paryż, klimat Londynu nie służył jej pod żadnym względem. Stąd też bliżej było do kraju. Jesienią 1832 roku otrzymała zgodę na przyjazd do Galicji, gdzie razem z energiczną matką podejmowały wszelkie możliwe próby ratowania majątku.
Przed wybuchem powstania listopadowego fortunę Czartoryskich szacowano na 35 milionów złotych! Dla porównania kasa Królestwa Polskiego w końcowej fazie wojny liczyła około sześciu milionów, co było kwotą niemałą i przy większej determinacji generalicji pozwalającą na dalsze prowadzenie wojny. Największe majątki Czartoryscy posiadali w Cesarstwie Rosyjskim, tutaj bezpowrotnie utracono wszystko. Na terenie Królestwa wszystkie dobra należące do księcia lub przez niego administrowane podlegały sekwestrowi. Czartoryskim udało się wywieźć trochę kosztowności i zabezpieczyć największe skarby. Furtką dla ratowania choćby części majątku było wyłączenie z konfiskaty lub sekwestru majątku rodziców, dzieci i żon osób biorących udział w powstaniu.
W ten sposób księżna Izabela otrzymała dożywocie z dóbr w Puławach i Końskowoli i uratowano część majątku żony Anny. Podejmowano też inne działania ratujące dochody drogą pośrednią.
Wiele osób, w tym Czartoryscy, którym skonfiskowano majątki, próbowało przepisywać na nie własne długi oraz wpływać na ich dzierżawców, z którymi umawiano się, aby część intraty przesyłał dawnym właścicielom. Próbowano także, jako dzierżawców osadzać dłużników byłych właścicieli. Te praktyki dość szybko dostrzeżone zostały przez urzędników carskich i surowo zabronione.
W rękach Czartoryskich pozostały dobra sieniawskie wyceniane na niespełna dwa miliony złotych, ale majątek ten nie był w stanie obsłużyć ogromnych wierzytelności byłego prezesa Rządu Narodowego. U progu lat trzydziestych XIX wieku nic nie wskazywało, że polityczny i finansowy bankrut, jakim był wtedy książę Adam, stworzy nowe państewko Czartoryskich, tym razem na obczyźnie.