D. Kortko, M. Pietraszewski – „Kukuczka. Opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście” - recenzja i ocena
Gdyby zapytać w sondzie ulicznej przeciętnego mieszkańca naszego kraju o nazwisko chociaż jednego znanego polskiego himalaisty, obok Wandy Rutkiewicz, najczęstszą odpowiedzią byłoby prawdopodobnie nazwisko Jerzego Kukuczki. Drugi człowiek na świecie, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum, czyli wszystkie 14 ośmiotysięczników, bohater narodowy w czasach PRL-u... Wydawać by się mogło, że cokolwiek o nim nie powiemy, nie będzie to nic nowego.
Na temat osiągnięć Kukuczki powstało kilkanaście książek i filmów dokumentalnych, a mimo to dziennikarze Gazety Wyborczej – Dariusz Kortko i Marcin Pietraszewski – raz jeszcze podjęli się trudu opowiedzenia historii himalaisty ze Śląska. I dobrze – Jerzy Kukuczka doczekał się bowiem swojej pierwszej tak kompleksowo napisanej biografii. Warto podkreślić, że to biografia, a nie hagiografia, jak to się często zdarza. Autorzy, sięgając do archiwów rodzinnych Kukuczki, jego niepublikowanych nigdy wcześniej dzienników, a także artykułów z prasy, programów telewizyjnych czy wspomnień bliskich, bez upiększeń stworzyli wielowymiarowy i niejednoznaczny portret wybitnej osobistości. Portret utalentowanego człowieka, który już od najmłodszych lat wybijał się ponadprzeciętną, uparcie dążąc do celu i konsekwentnie realizując swoją pasję.
Poznajemy historię rodziny Kukuczki, beskidzkich górali z Istebnej. Ciekawostką jest fakt, ojciec przyszłego himalaisty był dobrze zapowiadającym się narciarzem, którego marzenia o karierze sportowej przerwał wybuch II wojny światowej. W 1945 roku Kukuczkowie sprowadzają się do Katowic. To tu, w typowym śląskim familoku rodzi się drugi syn Józefa i Jadwigi, Jerzy. Dowiadujemy się, że młody Jurek był najbardziej wysportowanym – jakżeby inaczej – chłopakiem w szkole. Początkowo jednak dziedziną sportową, w której się realizował było… podnoszenie ciężarów. Śledzimy jego losy w momencie, gdy odkrywa swój ukochany „pionowy świat”, który pochłonie go do reszty.
Kukuczka skrzy się od licznych anegdot mówiących wiele nie tylko o życiu osobistym himalaisty, ale i o rzeczywistości, w której przyszło mu funkcjonować. To właśnie realia PRL-u, obok himalajskich opowieści, są drugim arcyciekawym wątkiem książki, przekonujemy się bowiem, że w czasach „złotej ery polskiego himalaizmu” przypadającej na lata 80. XX wieku polscy himalaiści przed zdobyciem szczytu ośmiotysięcznika musieli wspiąć się na wyżyny absurdu.
Z niedowierzaniem czytamy o ówczesnym sprzęcie stosowanym przez Polaków w Tatrach, a następnie – w miarę otwierania granic – w Alpach, często wyrabianym metodami chałupniczymi, kupowanym na Zachodzie z drugiej i trzeciej ręki lub „zdobytym” na zboczach gór. Po raz kolejny przekonujemy się jednak, że „Polak potrafi” i również w tym przypadku naszym wspinaczom nie brakowało fantazji. Największym problemem były pieniądze: zachodni wspinacze mieli swoich prywatnych sponsorów, polscy mogli liczyć na symboliczne wsparcie państwa i własną zaradność. Typowym zajęciem himalaisty w kraju było więc… malowanie kominów. Dorabiając w ten sposób, zdobywali dodatkowe fundusze niezbędne do zorganizowania wyprawy.
Drugim ważnym wątkiem powieści o Kukuczce są jego osiągnięcia, nie tylko w Himalajach czy Karakorum, ale również w Alpach, Hindukuszu i górach Alaski. I trzeba przyznać, że te fragmenty czyta się z zapartym tchem i wypiekami na twarzy: duet Kortko&Pietraszewski z reporterskim zacięciem opisują kolejne polskie wyprawy, których celem było zdobycie najwyższych szczytów świata, bez zbędnego patosu, językiem pozbawionym środowiskowego żargonu wspinaczy, a przez to bardziej przystępnym.
Śledzimy także rywalizację Kukuczki i Messnera, napędzaną przez zachodnie media. Włoski himalaista ostatecznie wygrał wyścig o Koronę Himalajów i Karakorum. Kukuczka był drugi i choć pozornie nie zależało mu na wygranej, czytając jego wspomnienia, przekonujemy się, że przeżył to jako porażkę, choć wszyscy doskonale wiemy, że nie miał powodów do wstydu: to, co Messnerowi zajęło 16 lat i 4 miesiące, Kukuczka zrobił w 7 lat, 11 miesięcy, 14 dni, w o wiele lepszym stylu, zdobywając ośmiotysięczniki zimą, lub nowymi drogami. Gdy Messner dowiedział się o jego sukcesie, wysłał mu krótką wiadomość: „Nie jesteś drugi, jesteś wielki”.
Co Kukuczka myślał o samej idei wspinania? Wiele mówi poniższy fragment jego pamiętnika, cytowanego w biografii:
Wreszcie najwspanialszy moment w każdej wspinaczce. Chwila, kiedy od szczytu dzieli mnie już tylko kilka kroków, kiedy wiem, że już nic nie stanie mi na przeszkodzie, kiedy wiem, że zwyciężyłem… Zwyciężyłem nie górę czy pogodę, lecz przede wszystkim siebie, swoją słabość i swój strach. Kiedy mogę już podziękować górze, że i tym razem była dla mnie łaskawa. Tych chwil nie oddam nikomu za żadne skarby i jeżeli muszę w drodze do szczytu pokonywać przeszkody i ocierać się o nigdy nie określoną granicę między kalkulowanym ryzykiem a ryzykanctwem, to trudno, zgadzam się. Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają. Zgadzam się na wiatry, które tygodniami biją w ściany namiotów i doprowadzają do granicy szaleństwa. Zgadzam się na drogi prowadzone na granicy wytrzymałości. Zgadzam się na walkę. Nagroda, którą otrzymuje za te trudy, jest niebotycznie wielka. Jest nią radość życia.
Autorzy nie wystawiają Kukuczce spiżowego pomnika. Z rozpisanej na wielogłos biografii wyłania się niejednoznaczny obraz człowieka: z jednej strony odważnego, upartego, o nieposkromionej ambicji, a z drugiej małomównego, skromnego i niezwykle religijnego. O Kukuczce wypowiadają się zarówno jego rodzina – przede wszystkim żona Cecylia – i przyjaciele czy towarzysze wypraw, ale również najzagorzalsi krytycy. Kortko i Pietraszewski przytaczają opowieści Walentego Nendzy – człowieka, który wprowadził Kukuczkę w świat wspinaczki – Zbigniewa Wacha, Janusza Kurczaba, Wojciecha Kurtyki – z którym przez pewien czas tworzył wspinaczkowy „dream team” – Artura Hajzera, Anny Czerwińskiej czy meksykańskiego himalaisty Carlosa Carsolio. Poznajmy więc Kukuczkę w sposób wielowymiarowy, bez gloryfikacji, lecz i bez pochopnego osądzania.
Klamrą spinającą wszystkie wątki biografii jest południowa ściana Lhotse – to od niej zaczyna się ta opowieść i na niej kończy. Śmierć Kukuczki – a wcześniej fatalna seria wypadków polskich wspinaczy w Himalajach i Karakorum – była symbolicznym końcem „złotej ery polskiego himalaizmu”. Być może dziś osiągnięcia himalaisty ze Śląska nie budziłyby takiego podziwu, bowiem współczesna wspinaczka coraz bardziej przesuwa granicę możliwości człowieka, nie zapominajmy o tym, że to właśnie Kukuczka wyznaczył całkiem nowe standardy w polskim himalaizmie, traktując go przede wszystkim jako sport wyczynowy.
Na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednym walorze książki Kukuczka. Opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście – przepięknej szacie graficznej i przebogatej gamie ilustracji. Mamy bowiem okazję oglądać w czasie lektury wiele niepublikowanych fotografii z wypraw, pochodzących z archiwów rodziny i przyjaciół Kukuczki. Nie tylko urzekają pięknem górskich krajobrazów, ale również pozwalają zaglądnąć na chwilę do świata, który nam, zwykłym śmiertelnikom, jest na co dzień niedostępny.