„Czarownice” startują
Ten tekst jest fragmentem książki Bohdana Arcta „W pościgu za V-1”.
Z wolna zapadał zmrok. Ponad kolosem Londynu rozpościerało się błękitnawe niebo, tonowane przestrzenną mgłą i dymnymi wyziewami wielkiego miasta. Słońce rzucało ostatnie, czerwonawe promienie.
Od południowej strony, w kierunku niewidzialnych wybrzeży kanału La Manche, narastał głuchy pomruk, oznajmiający przybliżanie się potężnych formacji bombowych. Pomruk przeszedł stopniowo w ogłuszający łoskot silników. Nad przedmieściami stolicy, poza obrębem zapory balonowej, pojawiły się wielkie, zwarte grupy czterosilnikowych „Latających Fortec”. W oddali, nieco powyżej, kręciły się roje myśliwskich Spitfire’ów i Mustangów osłony.
Kończył się jeszcze jeden pracowity dzień lotnictwa alianckiego. Formacje samolotowe powracały zza Kanału, znad poszarpanych wybrzeży półwyspu Cotentin, gdzie od tygodnia wojska amerykańskie, angielskie i kanadyjskie rozszerzały świeżo zdobyte przyczółki i przygotowywały grunt pod przyszłą wielką ofensywę w głąb Francji. Fale bombowców po fali szła w dzień nad Francję, zrzucała ogromny ładunek bomb na pozycje wroga i pilnie strzeżona przez dywizjony myśliwskie zawracała ku Anglii, by ustąpić następnej powietrznej armadzie.
Z wolna zapadał zmrok. W poszczególnych domach, poza szczelnie zaciągniętymi ciemnymi zasłonami, zabłysły światła, rozeszły się do swych lotnisk grupy bombowców, wylądowały dywizjony myśliwskie. Na północy kraju, w licznie rozsianych bazach nocnych Lancasterów, Halifaxów i Stirlingów podgrzewano silniki, przeprowadzano odprawy załóg, szykowano się do startu. Powietrzne działania nie ograniczały się oczywiście do nalotów dziennych. Od rana do nocy grzmiały motory amerykańskich „Fortec”, od zmroku do świtu szły na wroga setki ciężkich samolotów angielskich obładowanych tonami śmiercionośnego ładunku.
Płonęły hitlerowskie fabryki, dworce kolejowe, składnice benzyny, wylatywały w powietrze składy amunicyjne, zapadały się mosty na rzekach, topniały oddziały wojskowe. Malał i rozpraszał się potencjał wojenny wroga, upadało jego morale, ginęła wiara w możliwość zwycięstwa.
Wiarę tę hitlerowcy starali się za wszelką cenę podtrzymać. Istniała jeszcze nadzieja. W laboratoriach naukowych, w ściśle strzeżonych tajnych stacjach doświadczalnych rodziły się plany tajemniczych nowych broni, powstawały projekty, które wprowadzone w życie miały odmienić przebieg wydarzeń. Niemiecka nauka i niemiecka technika, niewątpliwie postawione na wysokim poziomie, koncentrowały się na rozwoju udoskonalonych środków zagłady, na przygotowaniu sprzętu wojennego, który mógłby wyrównać przewagę przeciwników, powstrzymać i odwrócić grożącą klęskę.
W roku 1944 bardzo posunęły się naprzód w Niemczech doświadczania z bronią jądrową, budowano prototypy samolotów o napędzie odrzutowym i rakietowym (typy, które dopiero później zastosowane zostały w Stanach Zjednoczonych i w Anglii); w roku 1944 pojawia się nowy gatunek broni, seria „Vergeltungswaffen“, a szczególnie jej pierwsze odmiany: V-1 oraz V-2.
I oto wieczorem, 13 czerwca, zapóźnieni przechodnie stolicy Anglii stają się świadkami niezwykłego zjawiska...
Dawno już zapadła ciemność, dawno słońce zaszło za horyzontem, dawno wylądowały „Latające Fortece” i wystartowały Lancastery, Halifaxy i Stirlingi, dawno poszły nad Niemcy kąśliwe Mosquito. Jest cicho i spokojnie, o ile cisza i spokój możliwe są w dziesięciomilionowym mieście. Nagle, niespodziewanie, powietrze rozdziera przeraźliwe wycie alarmowych syren. Nalot!
– O tej porze? Teraz, przy końcu wojny?
– Chyba jakaś pomyłka!
Londyńczycy nie wierzą jeszcze, nie pojmują niebezpieczeństwa, nie orientują się w sytuacji. Ale wyostrzony słuch chwyta następne dźwięki, oddalone jeszcze i trudne do odróżnienia w rozgwarze wielkiego miasta, niemniej nader charakterystyczne. Dudnienie przeciwlotniczej artylerii i szum silnika... dziwny, niezwykły szum...
W ciemności mijają się i potrącają biegnący ludzie, niespokojnie spogląda w górę kierowca piętrowego autobusu, klnie ze złością oficer w niebieskawym mundurze RAF, policjant przeprowadza szybko przez ulicę parę zagubionych płaczących dzieci.
I wtedy tuż ponad dachami domów, ponad konarami drzew parku, ponad kominami fabrycznymi kładą się jaskrawe smugi reflektor, zbiegają się, nakładają, krzyżują na ciemnym kształcie, szybko przesuwają się do przodu. Dokoła lecącego przedmiotu błyskają nieustannie wybuchy artyleryjskie, za nim widnieje długa, ognista struga niczym ogon spadającej komety.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Bohdana Arcta „W pościgu za V-1” bezpośrednio pod tym linkiem!
– Zestrzelony samolot! – woła ktoś stojący przed zejściem do schronu.
Oficer w mundurze RAF zatrzymuje się i nie zważając na przepisy zapala papierosa. Płomień oświetla na moment jego skupioną, poważną twarz.
– Put that light out! – rozlega się jakiś spóźniony głos protestu.
– Go to hell! – odpowiada oficer.
Powtórnie wzmaga się artyleryjska kanonada, we wschodnim kierunku ukazuje się następna smuga otoczona ognikami i nitkami reflektorów. Smuga przybliża się i nagle gaśnie jak zdmuchnięta świeczka. Moment ciszy i powietrzem wstrząsa potężna eksplozja, od której dygocą mury kamienic.
Na ciemnym niebie przesuwają się teraz dwie smugi, dwie strugi, w pewnej odległości za nimi rysuje się trzecia. Daleko, gdzieś w okolicach West End pojawia się łuna pożaru. Wściekle dudni artyleria, wtórują jej szybkostrzelne działka średniego kalibru. Nowy huk, nowa eksplozja.
– Schodzimy na dół – mówi półgłosem oficer RAF.
Schron jest zapełniony, oświetlony mdławym niebieskawym światłem. Wokół ludzkie twarze, kobiety, mężczyźni, dzieci. Na twarzach zdumienie, niepokój i strach, niepewność. Ludzie ci, którzy przeżyli niejeden nieprzyjacielski nalot, którzy poznali lotnicze bomby w czasie „Bitwy o Anglię”, w czasie późniejszego nocnego „blitzu” i w czasie złośliwych i dokuczliwych nalotów ostatniej zimy, nie mogą zrozumieć nowej sytuacji, nie pojmują wymowy ognistych smug. Na widok lotniczego munduru kilku mężczyzn przysuwa się bliżej.
– Excuse me, Sir – zaczepia jeden z mich. – Co się dzieje? Dlaczego ten nalot jest taki... taki dziwny?
Betonowe ściany schronu drżą od wybuchu, do wnętrza wdziera się przygłuszony odgłos.
Oficer RAF zastanawia się przez chwilę. Ludziom należy się wyjaśnienie, ale jest związany tajemnicą, którą znał od kilku miesięcy, z którą nie podzielił się z nikim, poza kolegami na lotnisku.
– Nie ma powodów do specjalnych obaw – mówi głośno. – To jest rzeczywiście nalot, tylko nieco, hm, odmienny. Yes, gentlemen, musicie zrozumieć, iż dzisiejszej nocy Hitler wypuścił wreszcie swą nową, nieznaną broń.
– Co takiego?
– Jak to?!
– Hitler’s secret weapon?
– Mój Boże, co teraz będzie?!
– Czy to strasznie groźne?
– Mamusiu, ja chcę do domu, do łóżka...
Oficer RAF-u podszedł do dziewczynki z czerwoną wstążką we włosach i pogładził ją po głowie.
– Niedługo pójdziesz spać – zapewnił. – Cóż, proszę państwa – zwrócił się do reszty – nie wolno mi wiele mówić, niemniej jest rzeczą jasną, iż przeżywamy pierwszy nalot V-1. Są to pociski bezpilotowe, rodzaj latających bomb, wyrzucanych przez nieprzyjaciela z wybrzeży francuskich i belgijskich. My w lotnictwie nazywamy te pociski „czarownicami”. Tyle ode mnie, resztę z pewnością przeczytacie w porannych gazetach.
– O ile się ich doczekamy – jęknął trzęsącym się głosem jakiś pesymista.
Zapadła chwila ciszy, a potem do schronu wsunęła się nowa postać w płaskim metalowym hełmie.
– Koniec alarmu – padła wesoła nowina. – Koniec zmartwienia.
Ludzie wysypali się na zewnątrz, mężczyźni zapalali papierosy i fajki, kobiety tuliły rozespane dzieci. Z dala dochodził ciągły głos syren oznajmiając All clear. Powoli, nie spiesząc się, oficer RAF-u pomaszerował pustą ulicą, zanim jednak uszedł sto metrów, na granatowym niebie ukazała się, niczym ognista przestroga, długa jaskrawa smuga. Przybliżała się z zatrważającą szybkością. Biły do niej działa, chwytały ją reflektory, ale dopiero gdy znalazła się tuż nad miastem, odezwały się alarmowe syreny.
– Bałagan – mruknął oficer. Już teraz nie dają sobie rady. A co będzie później?
Smuga zgasła, rozległa się eksplozja, a potem jedna za drugą pojawiały się nad Londynem latające bomby, świeciły piekielnym ogniem, rechotały silnikami, milkły na chwilę i rozrywały się pomiędzy ulicami, w gęsto zabudowanych dzielnicach, rwały dachy domów, demolowały mury, zabijały ludzi...
Koszmarna noc dłużyła się niepomiernie. Zaledwie kończył się jeden alarm, rozpoczynał się drugi; czasem bomby pojawiały się bez zapowiedzi syren, czasem niespodziewanie ukazywały się w górze jasne smugi, przechodziły z lewej lub z prawej strony, czasem wybuchały w centrum miasta, czasem padały na przedmieścia.
W nocy 13 czerwca 1944 rozpoczęły się naloty hitlerowskiej V-1, latających bomb, zwanych w lotniczym szyfrowym języku „Witchcraft”, czyli „czarownica”. „Czarownice” niosły w swych wrzecionowatych kadłubach zagładę i zniszczenie.