Co dzieje się w Rosji po nakładaniu sankcji?
Ten tekst jest fragmentem książki Grzegorza W. Kołodki „Wojna i pokój”.
Jak jest w Moskwie? Co dzieje się w Rosji po nakładaniu coraz to nowych, kolejnych tur sankcji? Nasilające się powoli trudności nimi powodowane obrócą rosnący społeczny gniew przeciwko Kremlowi czy przeciwko Zachodowi?
To fakt, że zakres zastosowanych przez Zachód sankcji gospodarczych i politycznych wobec Rosji jest bezprecedensowy. Tak szerokie i głębokie nie były one nigdy podczas ostatnich kilkudziesięciu lat w stosunku do żadnego znaczącego kraju, a cóż dopiero w stosunku do mocarstwa militarnego, stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, liczącego się na świecie producenta miedzi (25 proc.), ropy naftowej (12 proc.), niklu (7 proc.), aluminium (6 proc.) i znaczącego eksportera naturalnego gazu i pszenicy (18–19 proc.).
Już w pierwszych miesiącach zbrojnego konfliktu wywołanego przez inwazję Rosji i nałożone na nią sankcje w wielu miejscach świata, ale w szczególności w krajach o relatywnie silnych powiązaniach gospodarczych z Rosją, pojawiły się poważne zaburzenia w cyklach produkcyjno-usługowych. Niemcy, jeden z jej głównych partnerów handlowych, już w maju 2022 roku odnotowały przypadek wystąpienia deficytu handlowego, pierwszy od roku 1991, kiedy to przechodziły szok związany ze zjednoczeniem. Eksport spadł, ponieważ mocno obniżył się wywóz do Rosji towarów objętych restrykcjami, natomiast istotnie wzrosły koszty importu energii sprowadzanej ze wszystkich kierunków.
Wykorzystując ekspertyzy kilku europejskich ośrodków analityczno-badawczych i własne estymacje, Komisja Europejska na wiosnę 2022 roku szacowała, że gwałtowne odcięcie dostaw rosyjskiego gazu do gospodarek strefy euro pociągnęłoby za sobą spadek tempa wzrostu PKB w 2022 roku w granicach od 1,2 do 2,6 punktu procentowego, co w krajach o już niskim tempie wzrostu oznaczałoby recesję; w 2023 roku ten spadek wynosiłby od 0,5 do 1 punktu procentowego. Z kolei tempo wzrostu cen zwiększyłoby się o 1 do 3 punktów procentowych w roku 2022 i już bardzo nieznacznie w roku następnym. A przecież już wcześniej ceny rosły z powodu czterech czynników: zakłóceń w łańcuchu dostaw, niekorzystnych zdarzeń pogodowych, nowej fali pandemii koronawirusa oraz pobudzania globalnego popytu w trakcie walki z pandemią.
Szczególnie doskwiera Rosji szokowe pozbawienie jej możliwości korzystania z prawie połowy własnych rezerw walutowych o równowartości około 640 miliardów dolarów, z których nie mniej niż połowa ulokowana była w stosujących sankcje państwach Zachodu. Ale i tym razem sprawa jest wielowątkowa. Taki postępek nadweręża zaufanie do światowego systemu pieniężnego opierającego się na prymacie amerykańskiego dolara. Pomyśli bowiem niejeden – zwłaszcza w krajach autorytarnych, których elity polityczne i biznesowe mogą mieć obawy co do ich (i ich majątku) przyszłego traktowania przez możnych tego świata rządzących w krajach, w których lokują swoje wolne zasoby – że jego zagraniczne walory finansowe powierzone bankom centralnym i zagranicznym rynkom finansowym też mogą być zamrożone bądź skonfiskowane arbitralnymi decyzjami władz niektórych państw zachodnich, przede wszystkim USA. Dlatego też będą je lokować w walutach krajów niebędących pod amerykańskim wpływem, przede wszystkim w Chinach, ale również, choć na mniejszą skalę, w Szwajcarii, Singapurze czy Zjednoczonych Emiratach Arabskich. To już się dzieje, w rezultacie czego część rezerw walutowych świata przesuwa się od dolara, wobec którego zaufanie może spaść, do juana. Nieuchronny skądinąd wzrost jego znaczenia w światowym systemie pieniężnym został przyspieszony. To przewrotny efekt, kiedy to sankcje mające osłabiać Rosję mogą wzmacniać pozycję jej sojusznika, Chin, co na dłuższą metę okazać się może korzystne dla Rosji.
Podobnie w dalszej perspektywie czasowej może skutkować wyeliminowanie Rosji z mechanizmu międzynarodowych rozliczeń i transferów walutowych SWIFT (Society for Worldwide Interbank Financial Telecommunication). To bardzo utrudnia normalne funkcjonowanie gospodarki, ograniczając międzynarodową płynność jej aktywów i utrudniając egzekucję transferów pieniężnych. Niekiedy w sposób dziwaczny, bo Rosja – będąc winna w sumie około 40 miliardów dolarów w obligacjach zagranicznych – choć wciąż jest wypłacalna, w obliczu restrykcji finansowych nie jest w stanie wywiązać się ze swoich zobowiązań ze względów technicznych. I tak, chociaż rzetelnie w umownym terminie w końcu maja 2022 roku przelała 100 milionów dolarów odsetek należnych od dwu rodzajów euroobligacji, to nie mogły one trafić do wierzycieli w Tajwanie, bo ugrzęzły w sankcjach. A więc Rosja choć się spłaciła, to się nie wypłaciła, więc niby już jest niewypłacalna. Minister finansów Anton Siłuanow tak sprowokowaną sytuację określił jako farsę. To trochę tak, jakbyśmy poszli do banku z gotówką, aby w terminie spłacić należną mu ratę kredytu, ale uniemożliwiłyby nam to barczyste osiłki wynajęte przez ten bank, aby blokować nam wejście.
Zarazem trwają prace nad zmianami strukturalnymi i Rosja objęta embargiem przez SWIFT ucieka się do zmuszania innych do płacenia jej w rublach bądź też do korzystania z alternatywnych systemów pośrednictwa rozliczeniowego, w tym rosnącego co do zakresu i znaczenia chińskiego systemu CIPS (Cross-Border Interbank Payment System). Współpracując z 1280 organizacjami finansowymi w 103 krajach, w 2021 roku CIPS procesował równowartość około 80 bilionów juanów, czyli prawie 13 bilionów dolarów. Teraz, w ślad za embargiem uniemożliwiającym Rosji posługiwanie się systemem SWIFT, pozycja CIPS będzie rosła, na czym bynajmniej Zachodowi nie zależy.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Grzegorza W. Kołodki „Wojna i pokój” bezpośrednio pod tym linkiem!
Dziwić musi, że z górą cztery miesiące zajęło Zachodowi – z USA i Wielką Brytanią na czele, bo ich to w największym stopniu dotyczy – podjęcie decyzji o zaniechaniu importu z Rosji złota, a tego ma ona dużo. Zapewne co nieco tego kruszcu zdążyli też dobrze ulokować niektórzy oligarchowie wzbogaceni w minionych latach na złodziejskiej prywatyzacji. Krociowe zyski, które z tego czerpali przez wiele lat, chętnie deponowali na Zachodzie, znowu zwłaszcza w USA i Wielkiej Brytanii – tych dwu największych na świecie pralniach brudnych pieniędzy. Waszyngtoński think tank Atlantic Council szacuje, że nikt nie trzyma poza granicami tak wielkich sum brudnych pieniędzy jak Rosjanie – około biliona dolarów! Jeden z zagorzałych krytyków putinowskiej Rosji (a wcześniej, na początku lat 90., doradzający jej politykom zwolennik refom prezydenta Borysa Jelcyna) sądzi, że z tej kwoty około 250 miliardów dolarów to pieniądze otoczenia prezydenta Putina, które na różne sposoby wspomagają jego politykę.
Ich transfer dokonywał się nie tylko przy żenujących zachwytach niektórych mediów, ile to kosztowały nabywane przez nich jachty i nieruchomości, zwłaszcza w Londynie i Nowym Jorku, na Riwierze Francuskiej i Florydzie, lecz również przy wiedzy lokalnych władz fiskalnych, a nierzadko wręcz z pomocą politycznych prominentów. Na ten temat jest poważna literatura oparta na rzetelnych studiach faktów, ale jakoś bankierzy, prawnicy i politycy nie przejmowali się jej doniesieniami, bo niejeden z nich sam w tym procederze uczestniczył. O tych patologiach rozprawiałem już kilkanaście lat temu w „Wędrującym świecie”, pokazując, jak sprzyjano rozkradaniu majątku narodowego Rosji. Fritz M. Ermath, emerytowany wysokiej rangi oficer CIA, pisał wtedy do mnie: „Amerykańskie polityczne i biznesowe interesy były zaangażowane w rosyjską korupcję i plądrowanie od początku. I trwa to po dziś dzień”.
Ostrzeżenia o tych niecnych praktykach docierały do szczytów politycznego establishmentu w Waszyngtonie, ale były lekceważone. W analitycznych opracowaniach i naukowych studiach pisano o złodziejskiej prywatyzacji, a także o udziale w tych „reformach” amerykańskich partnerów oraz o tolerancji dlań okazywanej przez władze USA. Jednakże kakofonia neoliberalnej propagandy, a jeszcze bardziej naciski robiących krocie grup interesu skutecznie zagłuszały te głosy. O patologiach rosyjsko-amerykańskiego neoliberalizmu, przestrzegając przed jego fatalnymi następstwami, donoszono najwyższej rangi urzędnikom amerykańskiej administracji, Białego Domu nie wyłączając. Fritz M. Ermath opowiadał mi przy okazji konferencji zorganizowanej w Waszyngtonie latem 1999 roku przez Jamestown Foundation, że jeden z ważnych raportów powrócił z odręczną adnotacją wiceprezydenta: Bullshit!
Pisał o tym też Zbigniew Brzeziński, wpływowy politolog, który zauważał – wkładając stosowne określenia w cudzysłowy – że zgraja zachodnich, głównie amerykańskich „konsultantów”, którzy często konspirowali z rosyjskimi „reformatorami”, szybko wzbogaciła się w trakcie „prywatyzacji” rosyjskiego przemysłu, zwłaszcza aktywów energetyki.
Teraz nawet konfiskuje się zagraniczny majątek rosyjskich oligarchów – zwłaszcza słynne jachty, o których dowiadujemy się przy okazji, że te należące do rosyjskich bogaczy są aż o osiem metrów dłuższe od tych, których dorobili się, uczciwie oczywiście, Amerykanie (odpowiednio 61 i 53 metry). Takie sekwestracje zapewne dla rosyjskich oligarchów są wielce przykre, ale wątpliwe, czy z tego powodu zechcą obalać reżim Putina; to on ich kontroluje, a nie oni jego. Więcej niż wątpliwe jest też to, że uda się całkowicie skonfiskować zagraniczne aktywa Rosji i ulokowany tam majątek jej oligarchów użyć w celu sfinansowania powojennej odbudowy Ukrainy, do czego wzywają i w co naiwnie wierzą zarówno jej niektórzy przywódcy i dziennikarze, jak i politycy oraz publicyści na Zachodzie.
Widać przy tej okazji jego hipokryzję, bo nie troszczył się o sprawę wtedy, kiedy niegodne czyny miały miejsce, teraz zaś, w ramach sankcji, mści się na rosyjskich „bohaterach pracy kapitalistycznej”, których do niedawna tak podziwiał i z którymi chętnie kręcił lukratywne interesy. Jeśli te punktowe restrykcje są dobrze wycelowane, jeśli trafiają w nieuczciwe osoby mające na sumieniu wspieranie autokratycznych czy wrogich wobec zagranicy zapędów Kremla, to dobrze, ale niedobrze, jeśli podejmowane akcje mają bardziej wymiar propagandowy niż sens ekonomiczny. Inna sprawa to kwestia legalności niektórych osobowo adresowanych sankcji, bo przecież cały czas słyszeliśmy, że własność prywatna jest święta. Ciekawe, że była też święta, gdy grzeszyła.
Pół roku po inwazji dowiadujemy się dzięki skrupulatnym badaniom brytyjskiego think tanku Royal United Services Institute, RUSI (Królewski Instytut Badań Zintegrowanych Usług), że w 27 najnowocześniejszych rosyjskich systemach wojskowych przechwyconych, zniszczonych lub porzuconych na Ukrainie przez rosyjskie wojska zidentyfikowano co najmniej 450 różnych rodzajów unikatowych komponentów wyprodukowanych za granicą, w większości w USA, ale także w innych krajach zachodnich – w Holandii, Niemczech, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii. Oczywiście, przytłaczająca większość z tych komponentów została rosyjskim firmom zbrojeniowym dostarczona przed inwazją, ale w niejednym przypadku jej eksport wciąż nie został skutecznie zablokowany po zapoczątkowaniu agresji. W tych elektronicznych komponentach szczególnie ważne są elementy cyfrowe, ważniejsze niż radiowe, gdzie rosyjski przemysł radzi sobie relatywnie lepiej. Gdyby tak się stało, to szybko okazałoby się – bez rujnowania gospodarki sankcjami, które szkodzą także innym – jak nienowoczesna, a tym samym mniej groźna może szybko stać się rosyjska armia.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Grzegorza W. Kołodki „Wojna i pokój” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ekonomia sankcji działa inaczej niż ich polityka. Niekiedy w sposób zaskakujący. Jednym z zamierzonych zadań sankcji było osłabienie rubla, co intencjonalnie miało podrożeć import i jeszcze bardziej podnieść i tak już wysoką inflację, a także zwiększyć koszty wyjazdów zagranicznych Rosjan. Tymczasem niezwykle prosty zabieg, ale jakże z moskiewskiego punktu widzenia skuteczny, a mianowicie zmuszanie „nieprzyjaznych państw”, jak to określono, kupujących rosyjskie surowce energetyczne do zapłaty w rosyjskiej walucie, skokowo podniósł popyt na ruble. W rezultacie po drastycznym, lecz krótkotrwałym tąpnięciu kursu, kiedy to dwa tygodnie po inwazji spadł on chwilowo nawet do 150 rubli za dolara, rosyjska waluta wzmocniła się jak żadna inna w tym okresie i jej kurs wzrósł do poziomu nienotowanego tam od 2015 roku. 23 sierpnia 2022 roku kurs rubla był o 23,5 proc. silniejszy niż pół roku wcześniej, w przeddzień najazdu na Ukrainę, wynosząc odpowiednio 60,20 i 78,65 za dolara. W tym samym czasie kurs złotego osłabł o 19,4 proc., spadając do 4,79 z 4,01 za dolara. Tak więc w związku ze zmianą kursów krzyżowych kurs rubla do złotego wzmocnił się z 19,60 do 12,58, czyli aż o 55,8 proc.
Przy okazji, patrząc z innej strony, to Moskwa paradoksalnie sama nałożyła na siebie „sankcje”, tyle że tym razem niepodrażające importu, ale zmniejszające dochody z eksportu w związku z przewartościowanym rublem; miał być bardzo słaby, a stał się zbyt silny. Przy okazji dla tych, którzy mogą wyjechać za granicę – na przykład do Kenii albo Indonezji, no bo nie do Polski albo Estonii – podróże stały się tańsze, a nie droższe, do czego intencjonalnie miały prowadzić sankcje.
À propos, sankcje biją rykoszetem w masę żyjących poza Rosją miłośników kultury i natury, którzy chętnie by ten fascynujący kraj ciągnący się przez jedenaście stref czasowych odwiedzili, a wcześniej nie mieli ku temu sposobności. Teraz natomiast nie mają możliwości podziwiania piękna Petersburga i oryginalności Birobidżanu, oglądania zbiorów Galerii Trietiakowskiej i Ermitażu, fascynowania się kunsztem opery w moskiewskim teatrze Bolszoj czy baletu w petersburskim teatrze Maryjskim, nie zobaczą Irkucka i Chabarowska, nie mogą żeglować po Bajkale czy latać helikopterem nad wulkanami Kamczatki, nie zobaczą uroków Leny czy Jeniseju, nie doznają trudów trekkingu w syberyjskiej tajdze czy jakuckiej tundrze. To niepowetowane straty, a dokładniej zaprzepaszczone potencjalne korzyści.
Dotkliwe są restrykcje nałożone na możliwości eksportu z Rosji wielu towarów, z czego największe znaczenie mają ograniczenia w sprzedaży za granicą nośników energii – węgla, a przede wszystkim ropy i gazu. Motywowane wspólnymi ideami intencjonalnie zgodne wysiłki Zachodu, aby działać tu w sposób skoordynowany, napotykają trudności wynikające z rozbieżnych interesów. Jest zrozumiałe, że inaczej do ograniczeń w imporcie ropy naftowej podchodzą Francja czy Wielka Brytania, których zakupy tego surowca w Rosji w ich całkowitym imporcie w maju 2022 roku według danych International Energy Agency, IEA (Międzynarodowa Agencja Energetyczna), wynosiły odpowiednio tylko 13,2 i 3,7 proc., a inaczej Słowacja i Węgry, gdzie te wielkości to odpowiednio aż 81 i 64,4 proc. W rezultacie tych rozbieżności faktyczna strategia poszczególnych państw różni się istotnie od tego, co politycznie i publicznie deklaruje się jako w zasadzie wspólną linię. Podczas gdy w półroczu od listopada 2021 do maja 2022 udział importu z Rosji w całkowitym imporcie ropy Węgier wzrósł z około 43 do 64 proc., to w Niemczech spadł z 30 do 23, a w Wielkiej Brytanii z 11 do 4 proc. Częściowe embargo na import rosyjskiej ropy drogami morskimi do Unii Europejskiej dotyczy zakazu importu surowej ropy naftowej, począwszy od 5 grudnia 2022 roku, a produktów naftowych od 5 lutego 2023 roku. Instrumentem wymuszającym stosowanie się do tych sankcji ma być uniemożliwienie finansowania lub ubezpieczenia morskiego transportu ropy do początku 2023 roku. Sankcje zawierają wszakże furtki w postaci zwolnień dla ropy naftowej importowanej rurociągami do krajów Unii Europejskiej silniej zależnych od ich przywozu z Rosji, w szczególności Węgier, Czech, Bułgarii i Chorwacji. Na tym też tle zapowiedziane z dużym rozmachem propagandowym na początku września 2022 roku przez państwa grupy G7 – Francję, Japonię, Kanadę, Niemcy, Włochy, Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię – zamiary wprowadzenia limitu na cenę rosyjskiej ropy – także jako środka polityki antyinflacyjnej przez spowolnienie tempa wzrostu cen energii lub nawet wymuszenie ich spadku – są traktowane jako akt bardziej symboliczny niż czyn praktycznie skuteczny.
Jednakże przez skomplikowane układy zaopatrzeniowe funkcjonujące w zglobalizowanej gospodarce embargo ograniczające sprzedaż ropy i gazu z Rosji na rynkach światowych – a dokładniej na zachodnich, bo nie chociażby w Chinach czy Indiach – równocześnie powoduje taki wzrost cen tych paliw kopalnych, że summa summarum wywożąc mniej baryłek i wysyłając mniej metrów sześciennych niż przed wdrożeniem sankcji, dochody Rosji z ich eksportu się zwiększyły. Szacuje się, że podczas pierwszych miesięcy wojny na Ukrainie dzienne wpływy z tego tytułu sięgały miliarda dolarów. W sumie, w skali całego roku 2022 można spodziewać się nadwyżki na rachunku obrotów bieżących w wysokości aż 265 miliardów dolarów, drugiej co do wielkości na świecie po Chinach. W tym samym czasie masa ludzi w innych krajach – także tych, które z antyrosyjskimi restrykcjami nie mają nic wspólnego – płaci odczuwalnie więcej za energię, gdyż opiera się ona na surowcach, których ceny kształtują się na sprzężonym rynku ogólnoświatowym. Rosnące koszty energii są jednym z głównych źródeł napędzających inflację, która z kolei nakładając się na inne niedogodności, powoduje bunty gdzie indziej. Jaskrawe przykłady to Sri Lanka czy Liban. Będzie ich więcej.