Cinkciarze i przemytnicy

opublikowano: 2018-05-16, 08:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Przestępcy, kryminaliści, a może ofiary systemu? W PRL każdy kombinował jak umiał – sportowcy, wysoko postawieni urzędnicy, studenci. Jakie kary groziły za przemyt, handel obcą walutą i dewizami?
reklama

W aresztanckiej celi, gdzie dwukrotnie uniemożliwiono jej popełnienie samobójstwa, Aniela Równa napisała list do swoich uczennic z kadry narodowej:

Bardzo proszę, aby żadna z was nie była obecna na mojej rozprawie w sądzie. Nie chciałabym, żebyście się musiały tak jak ja czegoś w życiu wstydzić.

Jest 1973 rok. Aniela Równa, wielokrotna mistrzyni Polski w sportach zimowych, zostaje aresztowana pod zarzutem przemytu 30 kg złota, ponad 50 tys. dolarów, a także srebra, ortalionu i elastiku. Transakcje odbywały się w Zakopanem i na terenie Czechosłowacji, Francji, Austrii oraz Włoch.

Siedziba Sądu Najwyższego w latach 1950–1999 (domena publiczna)

W latach siedemdziesiątych to był bardzo intratny interes. W Austrii ortalionowy płaszcz kosztował 3 dolary; jego cena w polskim komisie – 1,5 tys. zł. U nas za papierowego dolara na czarnym rynku trzeba było zapłacić 120 zł. Towar dla zawodniczki przechodził przez tranzytowe przejście na granicy austriacko-czechosłowackiej, skąd dostarczano go do samotnie stojącej gazdówki tuż przy granicy z Polską. Tam docierali przemytnicy z Podhala. Aniela Równa usiadła na ławie oskarżonych wraz z 29 osobami, w większości z Zakopanego. Jej wyjaśnienia złożone w śledztwie prokurator określił jako samooskarżenie. W sądzie cytował fragmenty:

Jestem gotowa ponieść konsekwencje, ale niestety, mówiąc o sobie, muszę ujawnić inne osoby ze mną współdziałające.

Te inne osoby to: przyjaciółka Sabina. Skoczek narciarski – wiceprezes zarządu klubu sportowego Gwardia w Zakopanem. Wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego; wioślarz olimpijski z Wrocławia; były sportowiec, a aktualnie pracownik naukowy Akademii Medycznej. Na ławie oskarżonych brakowało trenera narciarskiego z Zakopanego, który pierwszy wpadł na pomysł zorganizowania przemytu, ale zdążył przed aresztowaniem prysnąć za granicę. Wszyscy żyli z cennych kontaktów zagranicznych mistrzyni olimpijskiej, nie omieszkając – jeśli tylko nadarzyła się okazja – oszukiwać jej.

Przyjaciółka miała w Zakopanem kochanka, który z trzema góralami obiecał przenieść dla Równej przez zieloną granicę 5 kg złota. Sami zagrabili cenny pakunek, a „szefowej” powiedzieli, że wyrzucili złoto, uciekając spod obstrzału patrolu WOPR. Potem wyszło na jaw, że rzekomo ścigający byli przebranymi za żołnierzy przemytnikami „bankiera Podhala”.

reklama

Prokurator przypomniał wspaniałą karierę sportową oskarżonej – skromnej dziewczyny z Żywiecczyzny, która zyskała sławę dzięki pracowitości (trenując, skończyła studia) i samozaparciu. Ambitna…, gdy została sportową gwiazdą, poczuła, jak to sformułował prokurator, „narkotyczne pragnienie znalezienia się na finansowym szczycie”.

Sąd skazał ją na sześć lat pozbawienia wolności i 810 tys. zł grzywny. Zakopane było wdzięczne zawodniczce, że zarówno w śledztwie, jak i na rozprawach wydała tylko tych, którzy wpadli przed nią.

Chcę siedzieć

Nie była to pierwsza głośna afera sportowców oskarżonych o handel dolarami. Gdy zimą 1968 roku witano na warszawskim lotnisku naszą reprezentację wracającą z igrzysk olimpijskich w Grenoble (co prawda bez medali), tylko jeden zawodnik był ubrany tak, jak wyjechał – w biały kożuch z czerwono haftowanymi parzenicami. Pozostali pozbyli się reprezentacyjnych odziewków za „zielone”. We Francji płacono za polski kożuch 180 dolarów.

Rok później przed warszawskim sądem stanęli oskarżeni o przemyt koszykarze i piłkarze. Zaraz po nich czekali na wolny termin na wokandzie mistrzowie zawodów rajdowych. Tym idolom mas przed wyjazdem z Polski celnicy wyciągnęli z samochodowych schowków kilogramy srebra. Innej ekipie Polskiego Związku Motorowego, powracającej już do kraju, zabrano w czasie kontroli na polskiej granicy 154 płaszcze ortalionowe ukryte w oponach samochodów i motocykli. Drużyna polskich siatkarek po zawodach w Moskwie usiłowała przemycić w pudełkach po proszku „Omo” sztuczne brylanty. Wpadli też na przemycie kolarze Legii. Ich lider chciał wprowadzić na polski rynek 800 płaszczy ortalionowych, 2000 par pończoch i 40 tys. wkładów do długopisów.

Oskarżeni tłumaczyli się – musieli „wejść” w nielegalny handel, skoro dzienne kieszonkowe polskiego sportowca za granicą wynosi 2 dolary. Trzeba było ryzykować. Z czasem polubili ten hazard.

Poważną wpadkę po latach doskonalenia organizacji przemytu zaliczyli członkowie kadry narodowej Polskiego Związku Brydża Sportowego. Zgubiła ich rutyna. Od dawna wyjazdy na międzynarodowe turnieje traktowali jako okazję do korzystnej wymiany dolarów na dobrze stojące w Polsce złoto. Utajniony kantor wymiany walut na cenny kruszec mieli w… Ministerstwie Finansów, w gabinecie Bogdana S., specjalisty od podatków.

reklama

– Zawiniłem i muszę odpokutować – powiedział śledczym, gdy jego adwokat bez uzgodnienia z klientem wniósł o uchylenie tymczasowego aresztowania. – Chcę siedzieć za kratkami, aż będzie mi odpuszczony wielki grzech przeciwko finansom Polski Ludowej. Ale nie przeciwko ambicjom sportowym. Bo żeby wygrywać z zawodnikami zagranicznymi, trzeba z nimi trenować. A Polski Związek Brydża Sportowego nie miał na ten cel żadnych pieniędzy.

Bogdana S. zatrzymano w Warszawie z ładunkiem 193 złotych pięciorublówek w samochodzie. Początkowo tłumaczył, że dostał je od wujka w Wiedniu, ale potem wyznał prawdę: wywozili za granicę dewizy, kupowali za nie złoto tańsze niż w kraju, przerzucali do Polski z ominięciem odprawy celnej, sprzedawali na czarnym rynku, znów kupowali dewizy i proceder się powtarzał. Każde zainwestowane 100 zł dawało im po podziale 700 zł czystego zysku. Akt oskarżenia zarzucał znanemu brydżyście i jego wspólnikom działanie w grupie przestępczej. Nielegalny wywóz dewiz organizował restaurator Alojzy K., jeden z najlepszych polskich brydżystów. Dogadał się z celnikiem Urzędu Celnego na Okęciu, że ten będzie przepuszczał bez kontroli mężczyzn, trzymających jako znak rozpoznawczy „Przegląd Sportowy”, lub kobiety z miesięcznikiem „Moda”.

Bon towarowy o wartości 5 centów wyemitowany przez Bank Polska Kasa Opieki S.A. w Warszawie 1 października 1979 (domena publiczna)

Ta sama zasada obowiązywała po powrocie do kraju, gdy brydżyści przemycali złoto w kartonach po whisky. Za każdą odprawę celnik dostawał 10 tys. zł. Z czasem podniósł stawkę, gdy zawodnicy uzgodnioną sumę wywożonych 800 dolarów na głowę zwiększyli do prawie 4 tys. dolarów. Ale też i przemycanego złota przybywało. W 1971 roku grupa uruchomiła trzeci kanał przerzutowy, przez granicę polsko-czechosłowacką. Przerzutem trudnił się ratownik GOPR, który miał stałą przepustkę do CSRS. Towar wymieniał w klozecie w Smokowcu, gdzie czekał na niego brydżysta – dr chemii Natan K.

Mistrzowie zielonego stolika zostali oskarżeni o wywiezienie z Polski dewiz i gotówki na prawie 3 mln zł i przerzucenie do kraju 76,5 kg złota bez opłaty celnej o wartości ponad 19,5 mln zł. Sprawozdawcy sądowi, relacjonując proces brydżystów, nazywali ich przestępcami w białych kołnierzykach, jako że wszyscy gracze zajmowali eksponowane dyrektorskie stanowiska w urzędach lub na uczelniach.

reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Heleny Kowalik „PeeReL zza krat. Głośne sprawy sądowe z lat 1945-1989”:

Helena Kowalik
„PeeReL zza krat. Głośne sprawy sądowe z lat 1945-1989”
cena:
49,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Naukowe PWN
Okładka:
twarda
Liczba stron:
328
Premiera:
24.04.2018
Format:
14.5x20.5cm
EAN:
9788301198534

– Jak długo – pisał oburzony dziennikarz „Trybuny Ludu” – paszporty służbowe będą przykrywką dla działalności rozmaitych hochsztaplerów, którzy wkradli się nawet na szczeble władzy. I przypomniał głośny sprzed kilku lat proces dwóch dyrektorów centralnych urzędów, których na przemycie nakryli celnicy w Związku Radzieckim.

Michał W., dyrektor Centralnego Zarządu Aptek, dostał 4-tygodniową delegację do Moskwy w celu „upłynnienia w bratnim kraju nadwyżki posiadanych przez nas leków”. Razem z nim poleciał służbowo samolotem Marek O., dyrektor gabinetu prezesa Głównego Urzędu Statystycznego. Miał uzgodnić liczbę osób w planowanej delegacji do Moskwy polskich statystyków.

Dyrektor W. ukrył w swojej walizce o podwójnym dnie 152 damskie zegarki, 10 męskich złotych zegarków marki „Doxa”, 525 dolarów, 855 złotych dziesięciorublówek, 500 serwetek z plastiku, 34 wełniane swetry z owczej wełny, 6 biustonoszy, 10 nylonowych koszul nocnych, 2 płaszcze gabardynowe, 2 kupony bielskiej wełny i 5 puderniczek.

Wszystko to szczęśliwie sprzedał na moskiewskim targu. Za uzyskane ruble zamierzał kupić w Odessie platynę i biżuterię ze szmaragdami indyjskimi. Przedstawiciel Głównego Urzędu Statystycznego szybciej upłynnił swój towar nad Morzem Czarnym; postanowił wrócić do Moskwy i tam czekać na towarzysza delegacyjnej podróży. Michał W. poprosił go, aby wziął do hotelu jedną z jego walizek.

Dwa dni później Marek O. dostał alarmującą depeszę z domu, że synek ciężko zachorował. Wyjechał najbliższym pociągiem dzięki życzliwej pomocy polskiej ambasady. Na dworcu w Warszawie czekała na niego uśmiechnięta małżonka. Okazało się, że synek zdrowy, tylko pani O. postanowiła ściągnąć męża, gdy swoimi kanałami dowiedziała się o aresztowaniu w Odessie dyrektora W. – A ja zostawiłem w moskiewskim hotelu jego podróżną torbę – zmartwił się Marek O. – Na pewno ją rozpruli. Nie mylił się. W ukrytych schowkach walizki rosyjskie służby śledcze znalazły 93 tys. rubli przeznaczone na zakup platyny w Moskwie.

reklama

Sąd w Odessie skazał Michała W. na siedem i pół roku więzienia. Marek O. miał proces w Polsce. Został potraktowany łagodniej.

Katowice jak Wieża Babel

Nie tylko Polacy przemycali. Tzw. turystyka handlowa ogarnęła wszystkie demoludy. W latach osiemdziesiątych epicentrum szmuglu mieściło się na dworcu kolejowym w Katowicach. Według przepisów każdy przekraczający polską granicę mógł przewieźć bez cła towar wartości 1,5 tys. zł opłaty celnej. Zagraniczni „turyści” z południa Europy mieli tego dobra poupychanego w wagonowych schowkach o wiele więcej. Kiedy dobijali do pierwszego po odprawie celnej większego miasta w Polsce – a takim były Katowice – w ekspresowym tempie pozbywali się towaru i ruszali dalej. Doświadczeni handlarze często nadawali na miejscu paczki do Polski na swoje nazwisko jako adresata, podając fikcyjny adres. Korzystali z rozporządzenia, że właściwa odprawa celna paczki z zagranicy powinna się odbyć w obecności odbiorcy.

Bon towarowy o wartości nominalnej dwóch centów (domena publiczna)

Przesyłki te po warunkowej odprawie celnej na przejściu granicznym Zebrzydowice–Petrovice [zlikwidowane w 2007 roku – przyp. red.] nigdy nie docierały do właściwych urzędów celnych. A nadawcy jakoś nie usiłowali dochodzić odszkodowania za utraconą własność. Dlaczego? Jak wykazał proces przemytników w Katowicach, w rzeczywistości zagraniczne, sekretnie oznaczone paczki trafiały we właściwe ręce, tylko z pominięciem urzędu celnego. Handlarze dogadali się bowiem z pracownikami ekspedycji kolejowej w Katowicach.

Przemycano w wagonach pociągów międzynarodowych, w samochodach, na statkach. W 1964 roku podczas odprawy na s/s Puck celnik od niechcenia pociągnął za wystający z okrętowego wentylatora kawałek papieru. Wysypało się 300 sztuk złotych dwudziestodolarówek. O dziwo, wentylator cały czas chodził. Śledztwo nie ujawniło właściciela waluty.

reklama

Dziesięć lat później kontrolerzy Gdyńskiego Urzędu Celnego znaleźli na statku handlowym m/s Grudziądz 14 tys. sztuk gumy do żucia. W tym samym czasie z podobnej jednostki o nazwie

„Karłowicz” wygarnięto ukryte w kotłowni 864 kasety magnetofonowe, 60 skór licowych, 11,5 tys. paczek gum „Donaldów”, dużą partię spodni typu „Montana” i 100 zegarków elektronicznych.

Co jeszcze szmuglowano na statkach towarowych? Płynące z Dalekiego Wschodu, najczęściej ukrywały w zakamarkach szmaciane obuwie, guziki i inne artykuły pasmanteryjne, jelita solone, orzeszki ziemne, termosy. Ze Związku Radzieckiego był przemycany kawior, który potem nasi marynarze albo osoby cywilne – amatorzy 3-dniowej wycieczki morskiej na trasie Gdynia–Hamburg–Rotterdam – nielegalnie wywozili do innych krajów Europy.

Przemycał prawie każdy, kto z jakichś powodów przekraczał granicę. Nie mieć w podróżnej torbie niczego, co można by sprzedać w obcym kraju choćby po to, by się zwróciły koszty wycieczki, to był dla Polaka dyshonor. Giełda informacji, gdzie co schodzi, pulsowała w kolejkach po paszporty, bony dewizowe PKO. Ludzie solidarnie dzielili się informacjami.

Kiosk dewizowy w hotelu „Continental” Orbis w Szczecinie w 1966 roku (domena publiczna)

Do Jugosławii zabieraliśmy materace dmuchane, kryształy, papier fotograficzny oraz antykoncepcyjne globulki Zet – w Warszawie paczka kosztowała 7 zł, a w Belgradzie 10 nowych dinarów, przy czym 13 dinarów to był 1 dolar.

Znad Adriatyku najlepiej opłacało się przywieźć do Polski pluszowe kapy. Z NRD sprzęt kuchenny i kamienie do zapalniczek; w Polsce takie kamienie kosztowały 5 zł, czyli 1 markę według oficjalnego kursu, a w „Enerdowie” 15 fenigów. Korzystne przebicie było na czechosłowackim telewizorze kempingowym „Tesla”.

Jeśli handlowemu turyście powinęła się noga, nie tylko przepadała mu partia towaru, ale jeszcze groziło to grzywną, a nawet procesem karnym. Taki niefart zdarzył się parze studentów z Warszawy, Henryce M. i Krzysztofowi L. W ciągu 14 miesięcy wielokrotnie wyjeżdżali do Pragi i Budapesztu, zawsze z towarem. Wpadli, gdy mieli przy sobie ukryte dla stałych odbiorców 1390 sztuk zamków błyskawicznych, 40 kompletów kreślarskich, 110 m koronki i 20 suwaków logarytmicznych.

Sąd skazał ich na dwa lata więzienia i wysokie grzywny.

Ten tekst jest fragmentem książki Heleny Kowalik „PeeReL zza krat. Głośne sprawy sądowe z lat 1945-1989”:

Helena Kowalik
„PeeReL zza krat. Głośne sprawy sądowe z lat 1945-1989”
cena:
49,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Naukowe PWN
Okładka:
twarda
Liczba stron:
328
Premiera:
24.04.2018
Format:
14.5x20.5cm
EAN:
9788301198534
reklama
Komentarze
o autorze
Helena Kowalik
Reportażystka i powieściopisarka. W 2016 roku została laureatką Nagrody Honorowej Stowarzyszenia Krajowy klub Reportażu za całokształt twórczości.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone