Cień nad Imperium
— Serca i umysły? — Centurion Florianus śmiał się, nalewając nowo przybyłym pachnącej cytryną wody, a potem przesuwając kubki po marmurowym blacie pulpitu stojącego w jego gabinecie.
Pomieszczenie to mieściło się w jednej z wież potężnej twierdzy Antonia, zbudowanej jeszcze przez Heroda Wielkiego, a nazwanej tak na cześć jego patrona, Marka Antoniusza. Obecnie służyła ona za siedzibę rzymskich wojsk stacjonujących w Jerozolimie. Wąski balkon przylegający do gabinetu centuriona oferował piękną panoramę świątyni i znajdujących się za nią starych dzielnic. Florianus, zaciekawiony dobiegającymi z dołu wrzaskami, obserwował z tego miejsca przebieg walki, jaką Macro i Katon stoczyli na dziedzińcu.
— Serca i umysły — powtórzył centurion. — Prokurator naprawdę użyl takiego określenia?
— Tak — potwierdził Macro. — Ale to jeszcze nie wszystko. Wygłosił nam także przemowę na temat wagi zachowania dobrych stosunków z mieszkańcami Judei.
— Dobrych stosunków? — Florianus pokręcił głową. — Koń by się uśmiał. Nie można mieć dobrych stosunków z ludźmi, którzy nienawidzą cię do szpiku kości. To zbóje, którzy wrażą wam noże w plecy, ledwie się odwrócicie. Ta pieprzona prowincja to jakieś nieporozumienie. Zawsze taka była. Nawet gdy rządzili nią Herod i jego potomkowie.
— Naprawdę? — Katon przechylił lekko głowę. — Nie to nam mówiono w Rzymie. Z tego co słyszałem, sytuacja w prowincji nieustannie się poprawia. Tak przynajmniej wygląda oficjalna wersja.
— Coś trzeba ludziom powiedzieć — Florianus zaśmiał się gorzko. — Prawda wygląda tak, że kontrolujemy wyłącznie miasta, i to tylko te największe. Drogi pomiędzy nimi pełne są bandytów i złoczyńców wszelkiej maści. Natomiast za murami tutejszych grodów mamy do czynienia z walkami frakcji religijnych i politycznych, które nieustannie próbują podporządkować sobie zwykłych ludzi. Ilość występujących w tym regionie narzeczy także nie ułatwia nam zadania, ponieważ jedynym wspólnym językiem jest tu wciąż greka, a posługuje się nią skromny ułamek ludności. Nie ma miesiąca, żeby nie dochodziło do starć pomiędzy Edomczykami a Samarytanami albo innym plemieniem. Sytuacja wymyka się spod kontroli. Ludzie, z którymi walczyliście na Wielkim Dziedzińcu, pochodzili z bandy będącej na usługach miejscowych polityków. Ci dranie używają sykariuszy do zabijania przeciwników albo dawania innym do zrozumienia, że nie cofną się przed niczym. O to właśnie chodziło w dzisiejszym przedstawieniu.
— To było przedstawienie? — Zdziwiony Macro pokręcił głową. — Chcieli komuś pokazać, że nie cofną się przed niczym? Oby nie przyszło mi stanąć do prawdziwej walki z tymi bękartami.
Florianus zaśmiał się, zanim podjął przemowę.
— Prokuratorzy rzadko dostrzegają tę stronę tutejszego życia, ponieważ nie wystawiają nosa z Cezarei. Siedzą na dupach i rozkazują oficerom działającym w polu, takim choćby jak ja, aby dopilnowali zebrania podatków. Gdy wysyłam w odpowiedzi raporty przedstawiające sytuację, palą je, a potem ślą do Rzymu zapewnienia, że dzięki ich staraniom wszystko w naszej słonecznej prowincji idzie ku lepszemu. — Potrząsnął głową. — Trudno ich jednak o to winić. Gdyby wyjawili prawdę, okazałoby się, że nie mają żadnej kontroli nad powierzoną im prowincją. I natychmiast zostaliby zastąpieni przez cesarza. Zapomnijcie więc o tym wszystkim, co mówiono wam w stolicy. Szczerze powiedziawszy, wątpię, czy kiedykolwiek zapanujemy nad tymi zawszonymi Judejczykami. Nasze próby ucywilizowania tych drani od lat spełzają na niczym.
— Ale nowy prokurator — wtrącił Katon — Tyberiusz Juliusz Aleksander jest Judejczykiem, choć bardziej przypomina z wyglądu Rzymianina niż większość naszych rodaków.
— To prawda — przyznał Florianus. — Pochodzi wszakże z bardzo bogatej rodziny. Na tyle zamożnej, by stać ją było na kształcenie dzieci przez greckich nauczycieli w najlepszych akademiach Rzymu. Po ich skończeniu nasz prokurator otrzymał szansę na zrobienie kariery w Aleksandrii, dzięki czemu, niespodzianka, wzbogacił się jeszcze bardziej. Zarobił tam tyle, że stał się przyjacielem imperatora i jego wyzwoleńca. — Centurion prychnął pogardliwie. — Wiecie, że ja spędziłem na tych ziemiach więcej czasu niż on sam? Taki z niego miejscowy chłopak. Prokurator może łgać cesarzowi i jego sekretarzowi, Narcyzowi, ale miejscowi na milę wyczują w nim szczura. To właśnie nasz odwieczny problem. Zaczęło się od ustanowienia Heroda ich królem. Typowe zagranie naszych genialnych dyplomatów. Uważali, że skoro udało nam się przekupić władców i arystokrację innych krain, tutaj będzie tak samo. Okazało się jednak, że nie mieli racji.
— Dlaczego? — zapytał Macro. — Cóż jest takiego odmiennego w Judei?
— Ich zapytaj! — Florianus wskazał palcem za balkonik. — Osiem lat służę w tym mieście i nie dorobiłem się żadnego przyjaciela wśród miejscowych. — Zamilkł, by pociągnąć długi łyk z kubka, a potem odstawił go z hukiem na blat. — Wy także możecie zapomnieć o zdobywaniu ich serc i umysłów. Nie macie na to szans. Ci ludzie nienawidzą Kittim, bo tak nas nazywają. Najlepsze, co możemy zrobić, to chwycić ich mocno za jaja i ściskać, dopóki nie wyrzygają wszystkich należnych danin.
— Bardzo obrazowo to przedstawiasz — przyznał Macro. — Przypomina mi to tego fiutka Kaligulę. Jak on to zwykł mawiać, Katonie?
— Niech mnie nienawidzą, byle się bali...
— Właśnie! — Macro walnął dłonią w blat. — Bardzo rozsądna rada, choć nasz przyjaciel Bucik także był nieźle popieprzony. Wygląda mi na to, że jedynym sposobem dotarcia do tych ludzi, jeśli są tak trudni w obejściu, jak twierdzisz, będzie przemoc.
Powyższy fragment pochodzi z:
— Możesz mi wierzyć — zapewnił go poważnym tonem Florianus. — Są jeszcze gorsi. Moim zdaniem to wina tej ich religii. Gdy tylko widzą zagrożenie dla wyznawanej wiary, natychmiast wyłażą na ulice i zaczynają rozrabiać. Kilka lat temu, podczas święta Paschy, jeden z naszych wystawił dupę za blanki i pierdnął w stronę rozmodlonego tłumu. Pomyślałbyś, prostacki żołnierski żart, ale nie dla tych ludzi. Po utracie wielu dobrych żołnierzy zostaliśmy zmuszeni do wydania tego człowieka, aby miejscowi mogli dokonać samosądu. To samo spotkało pewnego optiona służącego w pobliżu Capernaum, któremu wydawało się, że ukarze miejscowych, paląc ich święte księgi. Mało brakowało, a doszłoby do regularnego buntu. Wydaliśmy im więc winowajcę, a oni żywcem rozdarli go na strzępy. To był jedyny sposób na przywrócenie porządku. Ostrzegam was, Judejczycy nie pójdą na żadne ustępstwa, jeśli chodzi o ich religię. Z tego też powodu nie używamy tutaj sztandarów kohorty ani popiersi cesarza. Ci ludzie uważają się za lepszych, ponieważ bóg wybrał ich z nieznanego nikomu powodu. — Florianus zaśmiał się. — Spójrzcie tylko na to miejsce. To zadupie zadupia za zadupiem. Czy tak powinna wyglądać kraina narodu wybranego?
Macro zerknął na Katona, a potem wzruszył ramionami.
— Raczej nie.
Florianus nalał sobie kolejny kubek wody, pociągnął łyk i spojrzał w zamyśleniu na gości.
— Zastanawiasz się pewnie, dlaczego nas tu przysłano — rzucił Katon.
Florianus wzruszył ramionami.
— Owszem, ta myśl nie jest mi obca, jako że wiem, iż cesarz nie oddelegowałby dwóch dobrych centurionów do niańczenia kolumny rekrutów. Jeśli więc wybaczycie bezceremonialność pytania: po co tu przyjechaliście?
— Na pewno nie po to, by cię zastępować — odparł Macro, uśmiechając się do gospodarza. — Wybacz, bracie, ale nie takie otrzymaliśmy rozkazy.
— Szkoda.
Katon odkaszlnął znacząco.
— Wygląda na to, że sztab imperialny jest lepiej poinformowany o sytuacji w Judei, niż do tej pory sądziłeś.
— Tak? — Florianus uniósł znacząco brew.
— Do uszu sekretarza dotarło kilka niepokojących raportów z tej prowincji.
— Doprawdy? — Centurion spoglądał Katonowi prosto w oczy, zachowując kamienne oblicze.
— Były dostatecznie niepokojące, by dał wiarę im, a nie zapewnieniom prokuratora. Dlatego wysłał nas tutaj. Narcyz pragnie, abyśmy ocenili sytuację. Rozmawialiśmy już z prokuratorem, moim zdaniem masz absolutną rację co do niego. On nie rozumie, co się tutaj dzieje. Jego sztabowcy orientują się w sytuacji, ale wiedzą, że Aleksander nie chce słyszeć o niczym, co byłoby sprzeczne z jego wyobrażeniami. Dlatego musieliśmy porozmawiać z tobą. Jako przywódca siatki agentów sekretarza w tej prowincji masz z pewnością najlepsze rozeznanie.
Na moment zapanowała kompletna cisza, po czym Florianus skinął lekko głową.
— Rozumiem, że nie wspomnieliście o tym prokuratorowi.
— Za kogo nas masz? — obruszył się Macro.
— Nie zamierzałem cię urazić, centurionie, ale muszę dbać o to, by moja prawdziwa rola nie została odkryta. Gdyby ktoś z judejskiego ruchu oporu dowiedział się, kim jestem, stałbym się karmą dla sępów, nim ten dzień dobiegłby końca. Najpierw jednak poddano by mnie torturom, abym wydał wszystkich agentów, z którymi współpracuję. Rozumiecie więc, dlaczego nie chcę, aby ktoś dowiedział się, jaką tutaj pełnię rolę.
— My cię nie wydamy — zaręczył Katon. — Możesz być tego pewien. Narcyz nigdy nie wyjawiłby nam twego sekretu, gdyby miał choćby najmniejsze wątpliwości w tej sprawie.
Florianus pokiwał głową.
— Racja... Zatem dobrze; w czym mogę wam pomóc?
Teraz, gdy przełamali pierwsze lody, młody centurion mógł wyrażać się śmielej.
— Musisz znać aktualną sytuację, skoro zdecydowana większość prawdziwych informacji pochodzi od twoich agentów. Z tego co wiemy, największym zagrożeniem dla naszych interesów jest teraz Partia.
— To akurat nic dziwnego — dodał Macro. — Dopóki Rzym będzie pchał się na wschód, dopóty będziemy mieli do czynienia z tymi bękartami.
— Owszem — przyznał Katon. — Masz rację. Na szczęście pustynia stanowi naturalną granicę pomiędzy naszym imperium a ich królestwem. Dzięki temu od niemal stu lat panuje pomiędzy nami względny pokój. Aczkolwiek nadal ze sobą rywalizujemy, a wiele wskazuje na to, że Partowie włączyli się właśnie do politycznych rozgrywek w Palmirze.
— Też o tym słyszałem. — Florianus podrapał się po brodzie. — Mam na swoich usługach kupca, który prowadza karawany do tego miasta. Dowiedziałem się od niego, że Partowie próbują skłócić członków rodu królewskiego. Krążą plotki, że obiecali koronę księciu Artaksasowi, jeśli zostanie ich sprzymierzeńcem. On wszystkiemu zaprzecza, rzecz jasna, a król nie waży się go usunąć bez niezbitych dowodów zdrady, aby nie wystraszyć pozostałych książąt.
— To właśnie usłyszeliśmy od Narcyza — przyznał Katon. — Jeśli Partowie zawrą przymierze z Palmirą, będą mogli poprowadzić swoje armie aż do granic Syrii. W tej chwili mamy w Antiochii trzy legiony, trwają też rozmowy o sprowadzeniu tam czwartego, i tu pojawia się drugi problem.
Powyższy fragment pochodzi z:
W tym momencie poruszyli temat, o którym Florianus nie miał bladego pojęcia.
— Czyli? — zapytał Katona, przyglądając mu się uważnie.
Młody centurion instynktownie zniżył głos.
— Kasjusz Longinus, gubernator Syrii.
— Co z nim nie tak?
— Narcyz mu nie ufa.
Macro wybuchnął śmiechem.
— Narcyz nikomu nie ufa. Tak samo jak nikt przy zdrowych zmysłach nie zaufa jemu.
— Tak czy inaczej — kontynuował Katon — wygląda na to, że Kasjusz Longinus kontaktuje się z ludźmi w Rzymie, którzy stoją w opozycji do obecnego cesarza.
Florianus zmrużył oczy.
— Mówisz o bękartach zwących się Wyzwolicielami?
— Owszem. — Młody centurion uśmiechnął się ponuro. — Parę miesięcy temu jeden z ich agentów wpadł w ręce Narcyza. Zanim skonał, wyjawił kilka nazwisk, w tym rzeczonego Longinusa.
Florianus zmarszczył brwi.
— Moje źródła w Antiochii milczą na temat Longinusa. Nie zrobił tam niczego podejrzanego. Sam widziałem się z nim przy kilku okazjach. Szczerze mówiąc, nie sprawiał wrażenia zdrajcy. Jest zbyt bojaźliwy, by działać na własną rękę.
Macro uśmiechnął się lekceważąco.
— Posiadanie pod rozkazami trzech legionów podbudowuje ego człowieka. A co dopiero gdy ma się ich aż cztery. Możliwość rozkazywania tak wielkiej potędze rozbudzi ambicje nawet w niedojdzie.
— Ale na pewno nie na tyle, by zwrócił się przeciw reszcie imperium — zaoponował Florianus.
Katon przytaknął jego słowom.
— To prawda, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Co jednak będzie, jeśli cesarz zdecyduje się na wzmocnienie sił w tym regionie o kilka kolejnych legionów? Nie tylko po to, by zminimalizować zagrożenie ze strony Partów, ale i dla zdławienia rebelii w Judei?
— Przecież nikt się tu jeszcze nie zbuntował!
— Jeszcze nie. Sam jednak ślesz raporty o wzburzeniu narastającym wśród miejscowej ludności. Niewiele już trzeba do wywołania otwartego buntu. Pamiętasz, co działo się po tym, jak Kaligula kazał wznieść swój posąg w Jerozolimie? Gdyby nie zabito go, zanim rozpoczęły się prace, wszyscy Judejczycy powstaliby przeciw Rzymowi. Ile legionów trzeba by ściągnąć do zaprowadzenia porządku? Kolejne trzy? Może cztery? A to, razem z siłami stacjonującymi w Syrii, daje nam siedem legionów. Człowiek dysponujący taką armią mógłby pokusić się o sięgnięcie po purpurę. Zapamiętaj moje słowa.
Przez dłuższą chwilę Florianus rozważał w ciszy wywody młodego centuriona, a potem niespodziewanie spojrzał mu prosto w oczy.
— Sugerujesz, że Longinus mógłby sprowokować taką rewoltę? Zrobiłby to, by otrzymać dodatkowe legiony?
Katon wzruszył ramionami.
— Może tak, może nie. Tego nie możemy wiedzieć. Powiedzmy jednak, że jest to dostatecznie niepokojąca perspektywa, zwłaszcza z punktu widzenia Narcyza, by zdecydował się sprawdzić tę możliwość.
— Przecież to niedorzeczne. Taka rewolta doprowadziłaby do śmierci tysięcy, jeśli nie dziesiątków tysięcy ludzi. Poza tym, gdyby Longinus zdecydował się ruszyć po tron, pozostawiłby wschodnie prowincje praktycznie bez obrony.
— Partowie pojawiliby się tutaj w okamgnieniu — wypalił Macro i natychmiast podniósł dłonie w obronnym geście, widząc poirytowane spojrzenia pozostałych rozmówców.
Katon odchrząknął cicho, by przeczyścić krtań.
— To prawda, ale Longinus grałby o największą stawkę. Moim zdaniem poświęciłby wschodnie prowincje, gdyby ich utrata gwarantowała mu zdobycie tronu.
— Jeśli na tym polega jego plan — odparł Florianus. — A to nie jest wcale takie pewne.
— Racja — przyznał Katon. — Ale nie powinniśmy lekceważyć tej możliwości. Narcyz, jak widać, podchodzi do niej z całą powagą.
— Wybacz, chłopcze, ale pracuję z Narcyzem od wielu, wielu lat. Ten człowiek boi się własnego cienia.
Młody centurion zbył tę uwagę wzruszeniem ramion.
— Longinus mimo wszystko stanowi zagrożenie.
— Jak twoim zdaniem mógłby wywołać tę rewoltę? Bo to jest kluczowe dla naszej sytuacji. Bez buntu nie otrzyma dodatkowych legionów, a bez nich niczego nie wskóra.
— Czy tak trudno wzniecić niepokoje? Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w Judei przebywa właśnie człowiek, który poprzysiągł, że doprowadzi do buntu.
— O kim mówisz?
— O Bannusie Kananejczyku. Zakładam, że słyszałeś o nim?
— Oczywiście. To pomniejszy zbój. Grasuje na wzgórzach, na wschód od rzeki Jordan. Grabi wioski i kupców odwiedzających tamtejsze doliny, czasem też napada na bogatsze majątki i karawany zmierzające do Dekapolis. Moim zdaniem nie stanowi większego zagrożenia.
— Naprawdę?
— Ma ze stu ludzi. Głównie słabo uzbrojonych wieśniaków albo przeciwników obowiązującego w Jerozolimie porządku.
— Jeśli wierzyć twoim ostatnim raportom, jego wpływy rosną, ataki stają się coraz śmielsze, a on sam ogłosił się pomazańcem bożym... — Katon zmarszczył brwi. — Jak brzmiało to słowo?
— Mesjasz — podpowiedział Florianus. — Tak ich nazywają miejscowi. Co kilka lat pojawia się jakiś wariat mówiący, że bóg kazał mu wyzwolić Judeę spod rzymskiego panowania, a potem podbić resztę świata.
Macro pokręcił głową.
— Ambitny chłopak z tego Bannusa.
— Nie tylko on. Prawie wszyscy mesjasze gadają to samo — odparł Florianus. — Ich kariera trwa co najwyżej kilka miesięcy, ale zbierają wokół siebie desperatów i rozrabiają, dopóki ktoś w Cezarei nie zauważy ich istnienia i nie wyśle jazdy, by dała komu trzeba po łbie, a potem ukrzyżowała przywódców buntu. Gdy do tego dochodzi, fanatyczni wyznawcy kolejnych mesjaszów rozpływają się w tłumie, a my borykamy się potem z falą przemocy wobec Rzymian.
Powyższy fragment pochodzi z:
— Byliśmy tego świadkami — wtrącił Macro. — Moim zdaniem to poważna sprawa.
— Lepiej przywyknijcie do podobnych aktów. — Florianus machnął lekceważąco ręką. — Bez przerwy mamy z nimi do czynienia. Aczkolwiek częściej atakują swoich niż nas. Ich celem są ci, których oskarżają o kolaborację z Rzymem. Zazwyczaj chodzi o ciche skrytobójstwa w ciemnych zaułkach, ale kiedy sykariusze wezmą na cel kogoś bardziej wpływowego i chronionego, nie cofną się nawet przed samobójczymi atakami.
— A niech mnie — mruknął Macro. — Samobójcze ataki. Cóż to za szaleńcy?
Florianus zbył tę uwagę wzruszeniem ramion.
— Doprowadź człowieka do ostatecznej desperacji, a będzie w stanie dopuścić się niewyobrażalnych okrucieństw. Pomieszkaj tutaj kilka miesięcy, sam zobaczysz, o czym mówię.
— Gdybym mógł, już dzisiaj opuściłbym tę prowincję.
— Wszystko w swoim czasie — wtrącił rozbawiony Katon. — Wróćmy do Bannusa. Twierdzisz, że działa na przeciwległym brzegu Jordanu.
— Zgadza się.
— W pobliżu fortu w Bushirze?
— Tak, i co z tego?
— Tam stacjonuje druga iliryjska kohorta pomocnicza dowodzona przez prefekta Scrofę?
— Tak, ale co to ma do rzeczy?
— Oficjalnie wysłano nas tutaj jako jego zmienników. Macro ma objąć dowodzenie kohortą, a ja będę pełnił obowiązki jego zastępcy.
Florianus wyglądał na zdziwionego.
— Dlaczego? Czemu ma to służyć?
— Zdaje się, że prefekt Scrofa został wyznaczony na to stanowisko przez samego Longinusa?
— Owszem. Przysłano go z Antiochii. Ale to akurat nic dziwnego. Czasami potrzebujemy szybko nowego dowódcy, więc nie ma czasu na wysyłanie zapytań do Rzymu.
— Co się stało z poprzednim dowódcą fortu?
— Został zabity. Wpadł w zasadzkę, gdy prowadził patrol na wzgórza. Tak przynajmniej twierdził jego zastępca w przesłanym nam raporcie.
— Właśnie. — Katon uśmiechnął się. — W tej sprawie jest tylko jedna niepokojąca rzecz. Człowiek, który opowiedział Narcyzowi o Longinusie, wymienił także nazwisko owego zastępcy.
Florianus zamarł na moment.
— Chyba żartujesz.
— Gdzieżbym śmiał.
— Ale co on może mieć wspólnego z Longinusem?
Macro wyszczerzył zęby.
— Tego właśnie mamy się dowiedzieć.
Centurion Florianus przywołał sługę i posłał go po wino.
— Sądzę, że pora napić się czegoś mocniejszego. Zaczynacie mnie przerażać. A, jeśli dobrze zrozumiałem, nie powiedzieliście mi jeszcze wszystkiego, co wiecie.
Macro i Katon zerknęli na siebie, a potem starszy z przyjaciół skinął głową, ustępując.
— Ty mu to powiedz. Znasz się na tych sprawach lepiej ode mnie.
Katon milczał przez dłuższą chwilę, skupiając myśli, a potem streścił Florianusowi przebieg rozmowy z Narcyzem, którą odbył kilka miesięcy temu, na początku marca, podczas wizyty w pałacu. Wcześniej obaj z Macro szkolili przez jakiś czas młodzików służących w kohortach, które strzegą porządku na ulicach Rzymu. Tamtejsi rekruci nie mogli liczyć na przyjęcie do legionów, więc obaj centurionowie musieli dwoić się i troić, by zrobić z nich namiastki prawdziwych żołnierzy. Było to nader niewdzięczne zadanie, ale nawet Katon, któremu marzył się powrót do czynnej służby, miał bardzo złe przeczucia, gdy otrzymał wezwanie od cesarskiego sekretarza.
Ostatnią misją, na którą został wysłany, była niemal samobójcza próba odzyskania niezwykle ważnych z punktu bezpieczeństwa imperium zwojów, znajdujących się w rękach piratów pustoszących szlaki żeglugowe u wybrzeży Ilirii. Chodziło o tak zwane księgi Sybilli, na których spisano podobno — i to w najmniejszych detalach — całą przyszłość Rzymu i jego ostateczny upadek. Nic więc dziwnego, że człowiek będący prawą ręką cesarza zrobił wszystko, co w jego mocy, by je zdobyć i tym samym umocnić pozycję Klaudiusza i imperium, któremu służył. Katon i Macro otrzymali możliwość szkolenia rekrutów w „nagrodę” za sprawne odzyskanie zwojów i bezpieczne oddanie ich w ręce cesarskiego sekretarza.
Starszy z centurionów był na przepustce, gdy do koszar dostarczono wezwanie do pałacu, dlatego jego przyjaciel musiał udać się tam w pojedynkę. Dotarł na miejsce w chwili, gdy masywne, ponure mury okolicznych budowli zaczynały niknąć w zapadającym szybko mroku.
Nad miastem rozszalała się wiosenna burza. Młody centurion pokonywał szerokie schody wiodące do serca pałacowego kompleksu w strugach ulewnego deszczu. Pretorianie odprowadzili go pod drzwi gabinetu sekretarza, a tam został niezwłocznie zaproszony do wnętrza przez jednego z gładko przystrzyżonych skrybów. Katon musiał oddać mu przemoczoną opończę, zanim zezwolono mu na przestąpienie progu i przycupnięcie na wskazanym przez Narcyza krześle. Za plecami gospodarza znajdowało się wielkie okno, którego szyba zniekształcała mocno widoczną w oddali panoramę miasta. Po niebie sunęły czarne chmury, rozświetlane co i rusz oślepiającymi błyskawicami, w których blasku miasto zamierało na okamgnienie, by moment później ponownie skryć się w mroku.
— Mam nadzieję, że już wypocząłeś? — Na twarzy sekretarza pojawiła się udawana troska. — Od zakończenia kampanii przeciw piratom minęło już kilka miesięcy.
— Staram się trzymać formę — odparł ostrożnie młody centurion — ale w każdej chwili jestem gotowy wrócić do służby. Macro także.
Powyższy fragment pochodzi z:
— Dobrze. To bardzo dobrze. — Narcyz pokiwał głową. — A gdzież to podziewa się mój zacny przyjaciel?
Katon poczuł ucisk w krtani. Pomysł, że stary centurion i ten cherlawy klerk mogliby być przyjaciółmi, wydał mu się niedorzeczny. Nie pozwolił jednak, by sekretarz poznał te myśli.
— Ma wolne. Pojechał do Rawenny, by zobaczyć się z matką. Ona nadal nie może przeboleć straty.
Narcyz zmarszczył brwi.
— Jakiej straty?
— Jej mąż poległ podczas ostatniego szturmu na cytadelę piratów.
— Tak mi przykro — odparł bezbarwnym tonem Narcyz. — Przekaż mu moje kondolencje, gdy wróci. Razem z informacjami o nowym zadaniu.
Katon zesztywniał na moment, wspomnienie o kolejnej misji zleconej przez cesarskiego sekretarza sprawiło, że znowu poczuł wielki niepokój.
— Nie rozumiem — odparł. — Wydawało mi się, że Macro i ja otrzymamy przydział do któregoś z legionów.
— Cóż, sytuacja uległa ostatnio zmianie. Choć może właściwsze byłoby stwierdzenie, że pojawiły się nowe okoliczności.
— Doprawdy? — Młody centurion uśmiechnął się ozięble. — Cóż takiego się stało?
— Chodzi o zwoje, które odzyskaliście. Studiowałem je uważnie od pewnego czasu, aż trafiłem na coś niezwykle interesującego... — zamilkł na moment. — Nie. Nie interesującego. Zatrważającego... Jak się zapewne domyślasz, skupiłem uwagę na wydarzeniach z najbliższej przyszłości i znalazłem wpis, który poruszył mnie dogłębnie. Wygląda na to, że ziarna przyszłego upadku Rzymu są rozsiewane już teraz.
— Niech zgadnę, chodzi o pomór trzebiący poborców podatkowych?
— Nie dowcipkuj, Katonie. Pozostaw to swojemu przyjacielowi. Jest w tym lepszy od ciebie.
— Tyle że nie ma go tutaj z nami.
— Wielka szkoda, że tak się stało. Pozwolisz mi kontynuować?
— Oczywiście — rzucił Katon, wzruszywszy ramionami.
Narcyz pochylił się w jego kierunku, złączył palce i oparł na nich brodę.
— W zwojach znajdują się wersy mówiące, że w ósmym stuleciu po założeniu Rzymu na wschodzie pojawi się nowa wielka potęga. Powstanie królestwo, które doprowadzi do zburzenia Rzymu i wybuduje swoją stolicę na jego ruinach.
— Każdy szalony prorok wieszczy podobne rzeczy na ulicach — zauważył z pogardą w głosie młody centurion.
— Czekaj. Ta przepowiednia jest bardziej szczegółowa. Twierdzi, że nowa potęga wyjdzie z Judei.
— To także słyszałem już dziesiątki razy. Nie było chyba roku, by Judejczycy nie znaleźli nowego wielkiego przywódcy, który uwolni ich spod jarzma Rzymu. A skoro mnie o nich wiadomo, ty, panie, także musisz wiedzieć, o kogo chodzi.
— Nie inaczej. Tak się jednak składa, że zwróciłem uwagę na nową sektę założoną przez Judejczyków. Moi agenci rozpracowują ją nawet teraz. Wygląda na to, że jej wyznawcy uznają swojego mesjasza za wcielenie boga. Tak przynajmniej twierdzą agenci, których wśród nich umieściłem. Powiedziano mi także, że w rzeczywistości był to syn jakiegoś ubogiego rzemieślnika. Na imię miał Jehoshua.
— Był? Co się z nim stało?
— Najwyżsi kapłani Jerozolimy oskarżyli go o wichrzycielstwo. Upierali się, że powinien zostać za to stracony, ale nie mieli odwagi, by go zabić, więc ówczesny prokurator poszedł im na rękę i nakazał egzekucję. Problem w tym, że rzeczony mesjasz, jak i wielu jego poprzedników, był bardzo charyzmatycznym człowiekiem. Na tyle sprawnym, że jego uczniowie pozyskują nowych wyznawców, pomimo śmierci swojego mistrza. W odróżnieniu od pozostałych sekt ta oferuje ludziom coś w rodzaju szczęśliwego życia po śmierci. — Narcyz wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Wiesz, o czym mówię.
— Chyba tak — przyznał młody centurion — aczkolwiek to wciąż tylko zwykłe religijne brednie.
— Zgadzam się z tobą, przyjacielu. To jednak nie przeszkadza sekcie w poszerzaniu grona wyznawców.
— Dlaczego nie każesz ich po prostu rozpędzić? I wyjąć spod prawa tych, którzy im przewodzą?
— Wszystko w swoim czasie. Wydamy nakazy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Katon skwitował jego odpowiedź śmiechem.
— Twierdzisz, panie, że ci ludzie mogą zagrozić istnieniu Rzymu?
— Nie. To znaczy nie od razu. Dlatego wolę mieć ich na oku. Jeśli uznam, że stanowią zagrożenie, o którym mówią zwoje, zostaną... usunięci.
Katon przypomniał sobie, że człowiek ten uwielbiał używać podobnych eufemizmów. Zrazu poczuł wyłącznie pogardę, ale gdy zastanowił się głębiej, doszedł do wniosku, że sekretarz może pełnić tę trudną funkcję tylko dlatego, że tak właśnie został skonstruowany. W końcu niemal każda jego decyzja mogła oznaczać czyjąś śmierć. Konieczną ze wszech miar, ale wszakże śmierć. Jednym ruchem rysika posyłał w niebyt najpotężniejszych wrogów cesarza. To siłą rzeczy musiało odcisnąć piętno na jego sumieniu. Dlatego traktował przeciwników jak niematerialne problemy, z którymi musi się uporać, odsuwając od siebie każdą myśl o stosach trupów, jakie zostawiał za sobą. A jeśli jest inaczej? Jeśli te eufemizmy są po prostu chwytami retorycznymi? Katon wzruszył ramionami. W takim przypadku Narcyz byłby człowiekiem pozbawionym jakiejkolwiek etyki. Ideały Rzymu zaś okazałyby się pustą fasadą kryjącą zwykłą chciwość i pragnienie władzy garstki bogaczy. Centurion spróbował otrząsnąć się z tych ponurych myśli i skupić uwagę na bieżących sprawach.
Powyższy fragment pochodzi z:
— Nie wiedziałem, że pokładasz tak wiele wiary w judejskich prorokach.
— Zazwyczaj tego nie robię — przyznał Narcyz. — Tak się jednak złożyło, że tego samego dnia, gdy przeczytałem w zwojach o grożącym nam niebezpieczeństwie, otrzymałem także pewien nader ciekawy raport, będący kompilacją doniesień kilku agentów. Wynikało z niego, że większość problemów w tym regionie ma wspólny mianownik. Posłuchaj, wyznawcy Jehoshuy są podzieleni. Jeden z odłamów, którego przedstawiciele dotarli nawet do naszej stolicy, wydaje się przesadnie pacyfistyczny. Ale z tym da się jeszcze jakoś żyć. Jakież bowiem zagrożenie może nieść taka filozofia? Natomiast drugi budzi moje poważne obawy. Jest to ruch, któremu przewodzi niejaki Bannus z Kanaanu. Głosi on potrzebę przeciwstawienia się potędze Rzymu w każdy dostępny Judejczykom sposób. Jeśli te przekonania przesączą się za granice prowincji, możemy wpaść w prawdziwe kłopoty.
— I owszem — przyznał Katon. — Wspomniałeś wszakże, że są też inne zagrożenia. Mógłbyś coś o nich powiedzieć?
— Choćby nasz dawny wróg, Partia. Jej agenci próbują przeciągnąć na swoją stronę Palmirę, która z nami graniczy. Do tego mamy pogarszającą się wciąż sytuację w Judei, powstanie szykowane przez rzeczonego Bannusa, a co najgorsze, prokuratora, którego podejrzewamy o konszachty z Wyzwolicielami. Po złożeniu wszystkiego do kupy nawet tak cyniczny racjonalista jak ja zaczyna się zastanawiać, czy aby wyrocznia nie ma racji.
— Co chcesz przez to powiedzieć, panie? — zainteresował się Katon. — Przecież proroctwo może odnosić się do każdego z tych zagrożeń z osobna albo do czegoś jeszcze innego.
Narcyz oparł się wygodniej, po czym westchnął głośno. Przez chwilę milczał, więc Katon usłyszał po raz pierwszy odgłosy deszczu zacinającego w wielkie okno. Wiatr musiał się zmienić. Chwilę później blask błyskawicy oświetlił sylwetkę sekretarza, a zaraz po tym nad miastem przetoczył się ryk gromu.
Narcyz ożywił się w końcu.
— Na tym polega mój problem, Katonie. Nie umiem nawet opisać większości czyhających na nas pułapek. Potrzebuję kogoś, kto zbada je dokładniej, oceni zagrożenia i zapobiegnie tragedii, jeśli to w ogóle możliwe.
— Zapobiegnie? — Katon uśmiechnął się pod nosem. — To wyrażenie akurat dobrze dobrałeś. Kryje się pod nim cała mnogość rozwiązań.
— Oczywiście. — Narcyz także uśmiechnął się w odpowiedzi. — Tobie pozostawię ostateczną decyzję, co począć, jeśli uznasz, że coś może zagrażać bezpieczeństwu cesarza.
— Mnie?
— Tobie i Macro, rzecz jasna. Zabierzesz go po drodze, udając się na pokład okrętu wypływającego z Rawenny.
— Zaraz, przecież...
— Niestety nie mamy już czasu. Musisz natychmiast opuścić Rzym.
Katon zmierzył sekretarza wrogim spojrzeniem.
— Mało brakowało, a postradalibyśmy życie, wykonując zlecone przez ciebie zadanie.
— Jesteście żołnierzami. Śmierć w walce jest wpisana w ten zawód.
Centurion przyglądał się Narcyzowi jeszcze przez chwilę, przełykając wściekłość i poczucie niesprawiedliwości. Zmusił się też, by mu odpowiedzieć możliwie najspokojniej.
— Macro i ja nie zasługujemy na taki los. Czy nie zrobiliśmy dla ciebie wystarczająco dużo?
— Nikt nie robi wystarczająco dużo dla Rzymu.
— Znajdź sobie, panie, kogoś innego. Kogoś, kto lepiej nadaje się do takiej roboty. Pozwól Macro i mnie wrócić do normalnej żołnierki. W tym jesteśmy najlepsi.
— Mam was za doskonałych żołnierzy — przyznał gładko Narcyz. — Tak się jednak składa, że wojaczka będzie idealną przykrywką dla waszej misji. Otrzymacie przydział do granicznej jednostki w tamtej prowincji. Wybrałem was, ponieważ należycie do bardzo wąskiego kręgu ludzi, którzy wiedzą o zwojach. Można powiedzieć, że staliście się ofiarami własnych sukcesów. Tak to chyba brzmiało. Daj spokój, Katonie. Tym razem nie każę wam narażać życia. Chcę jedynie, abyście dokonali dokładnej oceny sytuacji.
— I zapobiegli zagrożeniom.
— Tak, i zapobiegli ewentualnym zagrożeniom.
— W każdy możliwy sposób?
— Będziecie działali z upoważnienia samego cesarza. Kazałem już przygotować stosowne dokumenty. Czekają w sekretariacie, razem z przydziałem dla Macro, raportem z Cezarei i pozostałymi materiałami, z którymi powinieneś się zapoznać. Chciałbym, abyś przeczytał je jeszcze tej nocy.
— Wszystkie?
— Owszem. Tak nakazuje rozsądek, skoro opuszczasz Rzym z samego rana.
Centurion Florianus pokręcił głową, gdy Katon skończył referować przebieg spotkania.
— Trudna sprawa. Wygląda na to, że sekretarz chce, abyście zapracowali na każdą sestercję, jaką tu otrzymacie.
Macro przewrócił oczami.
— Nie mów.
— Jak rozumiesz — dodał młodszy z centurionów — nie możesz powiedzieć nikomu o istnieniu tych zwojów. Narcyz polecił mi, abym poinformował o nich tylko ciebie. Garstka ludzi wie o ich istnieniu, a spośród nich tylko my trzej przebywamy teraz na wschodzie imperium. I tak ma zostać. Zrozumiano?
Florianus skinął głową.
— Doskonale — kontynuował Katon. — Nie będę cię obrażał, żądając przysięgi. Znasz sekretarza równie dobrze jak my, więc wiesz, co cię czeka, jeśli wyjawisz jego sekret.
Powyższy fragment pochodzi z:
— Bez obaw — odparł spokojnie Florianus. — Wiem, jaki los spotyka tych, którzy zawiedli Narcyza. Zanim przybyłem tutaj, byłem jednym z katów przesłuchujących takich ludzi.
— To znaczy, że... — zaczął Macro, ale po chwili zastanowienia zamknął usta i impulsywnie popchnął swój kubek w stronę gospodarza. — Chyba muszę poprosić o jeszcze jeden łyk wina.
Gdy starszy centurion przełykał łapczywie dolewkę, Florian zapytał:
— Jaki macie plan?
— Zaczniemy od prefekta Scrofy i Bannusa — wyjaśnił Katon. — Jeśli uda nam się ich unieszkodliwić, zapobiegniemy powstaniu. A bez niego Longinus nie będzie miał powodu, by poprosić o wsparcie, a co za tym idzie, nie wystarczy mu sił, by ruszyć na Rzym. Jeśli uda nam się zatrzymać go na miejscu, Partowie także będą musieli obejść się smakiem.
— Powiedziałeś „jeśli” o dwa razy za dużo, niżbym sobie tego życzył — mruknął Macro.
Katon wzruszył ramionami.
— Nic na to nie poradzimy. Przynajmniej do czasu, gdy dotrzemy do fortu w Bushirze.
— Kiedy zamierzacie wyruszyć? — zainteresował się Florianus.
— Dobry z ciebie gospodarz, nie ma co! — Macro wybuchnął gromkim śmiechem.
Agent Narcyza potrzebował dłuższej chwili, by zapanować nad rumieńcem. Potem dopiero odparł:
— Nie próbuję się was pozbyć. Chodzi tylko o to, że przyjaciele zabitych na dziedzińcu sykariuszy z pewnością będą was szukać. Radzę wam więc uważać, dopóki nie znajdziecie się w Bushirze. Nie wychodźcie nigdzie sami. Zawsze zabierajcie ze sobą zbrojnych i miejcie oczy z tyłu głowy.
— Cały czas je tam mamy — zapewnił go Macro.
— Cieszy mnie to. Będziecie też potrzebowali przewodnika, jak sądzę. Kogoś, kto dobrze zna drogę oraz tereny wokół fortu.
— Taki człowiek z pewnością byłby wielką pomocą — przyznał Katon. — Znasz kogoś, komu możemy zaufać?
— Bez dwóch zdań nie może to być nikt z miejscowych. Ale chyba znajdę kogoś, kto wam spasuje. Zazwyczaj pracuje jako przewodnik karawan udających się do Arabii, więc dobrze zna te ziemie i zamieszkujących je ludzi. Symeon nie jest może wielkim przyjacielem Rzymu, ale ma na tyle oleju w głowie, że nie sprzeciwia się naszej obecności. Można mu zaufać, choć zapewne nie do końca.
— To chyba rozsądna propozycja. — Macro znów się uśmiechnął. — Jak powiadają: wróg wroga moim przyjacielem.
Florianus przytaknął.
— Ta zasada często się sprawdzała, niemniej radzę zachować ostrożność. To tylko przysłowie. Czy powinienem coś jeszcze wiedzieć? A może mam coś dla was zrobić?
— Chyba będziemy potrzebowali twojej pomocy w jeszcze jednej sprawie. — Katon spojrzał w kierunku prastarego miasta. — Zważywszy na to, co mówiłeś o sykariuszach, powinniśmy wyjechać stąd jak najprędzej. Jutro rano, jeśli to możliwe.
— Jutro rano? — powtórzył zaskoczony Macro.
— I to o pierwszym brzasku. Nie zatrzymamy się też, dopóki nie zapadnie zmierzch, aby odjechać jak najdalej od Jerozolimy.
— Niech tak będzie. — Florianus skinął głową. — Powiadomię Symeona i zorganizuję wam zbrojną eskortę. Szwadron konnych powinien wystarczyć do zapewnienia wam bezpiecznego przejazdu.
— Czy to naprawdę konieczne? — zapytał Macro. — Szybciej będzie, jeśli pojedziemy sami.
— Możesz mi wierzyć, jeśli opuścicie to miasto we dwójkę, bandyci namierzą was i zabiją, zanim słońce zniknie za horyzontem. Ta prowincja należy do Rzymu tylko z nazwy. Za murami miast nie obowiązuje żadne prawo, a pustkowiami rządzą hersztowie band, mordercy albo dziwaczne sekty. To nie miejsce dla Rzymian.
— Nie martw się o nas. Umiemy zadbać o siebie. Bywaliśmy w znacznie gorszych miejscach.
— Tak sądzisz? — Florianus nie wyglądał na przekonanego. — W każdym razie informujcie mnie na bieżąco o sytuacji w Bushirze, abym mógł wysyłać raporty do Narcyza.
Katon skinął głową.
— Zatem postanowione. Wyruszamy o świcie.
— Tak. Jeszcze tylko jedna sprawa — odezwał się gospodarz, zniżając głos. — A raczej rada. Po dotarciu na miejsce także uważajcie na siebie. Mówię poważnie. Poprzedni dowódca fortu został zabity jednym pchnięciem miecza. W plecy.
Przełożył z j. angielskiego
Robert J.Szmidt
Tytuł oryginału
The Eagle in the Sand
Copyright © 2006 Simon Scarrow
First published in 2006 by Headline Publishing Group
All rights reserved
Polish edition © Publicat S.A. MMVIX