Chrześcijanie kontratakują: bitwa pod Hittin, 1187
Ten tekst jest fragmentem książki Raymonda Ibrahima „Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny między islamem a Zachodem”.
Wieści o wielkich prześladowaniach
W kolejnych latach po klęsce pod Manzikertem wieści o wielkim ucisku, jakiego doświadczyli chrześcijanie ze Wschodu, dotarły na Zachód. Była to straszna opowieść powtarzana w niezmiennym brzmieniu przez liczne źródła.
„[Muzułmańscy Turcy] spustoszyli miasta i zamki wraz z ich osadami jak kraj długi i szeroki – zanotował frankijski świadek tamtych wydarzeń. – Kościoły zrównali z ziemią. Spośród schwytanych duchownych i mnichów niektórych wymordowali, innych – kapłanów i wszystkich pozostałych – z niewypowiedzianą niegodziwością oddali potwornym swym panom, na mniszkach zaś – żałosny ich los! – pofolgowali swym żądzom”. Aleksy I Komnen (pan. 1081–1118), pierwszy od dziesięcioleci skuteczny cesarz na konstantynopolskim tronie, napisał do hrabiego Roberta z Flandrii:
Miejsca kultu bezcześci się i niszczy na niezliczone sposoby. […] Szlachetnym matronom oraz ich córkom, ograbionym z całego majątku, zadaje się gwałt jak zwierzętom. Niektórzy [napastnicy] bezczelnie przymuszają dziewice, aby w obecności ich własnych matek śpiewały niegodziwe i nieprzyzwoite pieśni, aż skończą z nimi obcować. […] Mężczyźni bez zważania na wiek i cechy cielesne, chłopcy, młodzieńcy, starcy, szlachta, chłopi, a co gorsza i tym bardziej niepokojące, duchowni i mnisi, nawet, nieszczęście nad nieszczęściami, biskupi kalani są grzechem sodomii; rozgłasza się teraz za granicą, iż jeden z biskupów uległ temu obrzydliwemu grzechowi.
Okrucieństwa nie ograniczały się do Azji Mniejszej i jej rdzennych chrześcijan: „Gdy Turcy władali ziemiami Syrii i Palestyny, zadawali rany chrześcijanom, którzy udawali się na modlitwę do Jerozolimy, bili ich, łupili i nakładali podatek pogłówny [dżizja]” – pisze Michał Syryjczyk. Ponadto „za każdym razem, gdy ujrzeli karawanę chrześcijan, zwłaszcza tych z Rzymu i ziem Italii, prześcigali się, aby zadać im śmierć na różne sposoby”. Taki los spotkał niemieckich pielgrzymów podróżujących do Jerozolimy w 1064 roku. Według relacji jednego z nich:
W podróży towarzyszyła nam szlachetna ksieni o powabnej sylwetce i pobożnych poglądach. Wbrew mądrym radom podjęła tę wielką i niebezpieczną pielgrzymkę, odłożywszy na bok troskę o powierzone jej siostry. Poganie pojmali ją i na oczach wszystkich ci bezwstydni mężczyźni gwałcili ją, aż wydała ostatnie tchnienie, na hańbę wszystkim chrześcijanom. Takich to i podobnych niegodziwych czynów dopuszczali się wrogowie Chrystusa wobec chrześcijan.
Często wskazuje się, że chrześcijanie zamieszkujący Ziemię Świętą cierpieli prześladowania tylko w czasach, gdy Turków ogarniał amok. Nie jest to prawda. Podobne prześladowania od samego początku regularnie wybuchały pod rządami innych muzułmańskich ludów i dynastii. I tak u progu VIII wieku pod rządami Umajjadów jacyś Arabowie – opisywani jako „nieokiełznani i bestialscy, o niedorzecznych umysłach i rozpustnych żądzach” – schwytali, poddali torturom i zamordowali siedemdziesięciu chrześcijańskich pielgrzymów w Jerozolimie, którzy odmówili przejścia na islam (siedmiu na mękach dokonało konwersji). Wkrótce potem w Jerozolimie ukrzyżowano kolejnych sześćdziesięciu pielgrzymów. Pod koniec VIII wieku pod rządami Abbasydów muzułmanie zburzyli dwa kościoły i klasztor w pobliżu Betlejem i wymordowali zamieszkujących go mnichów. W 796 roku muzułmanie spalili kolejnych dwudziestu mnichów. W 809 roku i ponownie w 813 roku w Jerozolimie i okolicach zaatakowano wiele klasztorów i kościołów, dokonując masakr oraz gwałtów na chrześcijanach obu płci. Kolejna fala przemocy wybuchła w 929 roku, w Niedzielę Palmową; zburzono kościoły i wymordowano chrześcijan. W 936 roku „muzułmanie w Jerozolimie powstali i spalili bazylikę Grobu Świętego, którą splądrowali, niszcząc, co tylko zdołali”, relacjonuje jeden z muzułmańskich kronikarzy. Jak pisze Rodney Stark: „Niemal w każdym pokoleniu chrześcijańscy kronikarze odnotowywali akty prześladowań i nękania, aż po rzeź i zagładę, których doświadczali z rąk muzułmańskich [arabskich, perskich i tureckich] władców”.
W latach dziewięćdziesiątych XI stulecia skala prześladowań i masakr osiągnęła apokaliptyczne rozmiary.
[…]
Odrodzenie dżihadu
Po zdobyciu Jerozolimy rządy krzyżowców trwały czterdzieści cztery lata, przy niewielkich przeszkodach ze strony okolicznych – i w dużej mierze wciąż podzielonych – władców muzułmańskich. Gdy jednak do władzy doszedł Imad ad-Din Zengi (pan. 1127–1146) – szczególnie bezwzględny turecki watażka oraz atabeg Mosulu i Aleppo – odrodził się dawny obowiązek dżihadu. Za cel Zengi obrał sobie hrabstwo Edessy i „wysłał poselstwo, wzywając Turkmenów, aby wypełnili zobowiązania w dżihadzie”:
Jego apel spotkał się z dużym odzewem i niebawem wojownicy całkowicie otaczali miasto, przechwytując wszelkie dostawy i posiłki. Mówiono, że nawet ptaki nie odważyły się zbliżać do miasta, tak wielkie spustoszenie poczyniła broń oblegających i tak wyczulone były ich zmysły. Ustawione przed ścianami katapulty prowadziły nieprzerwany ostrzał i nic nie przerywało tych bezlitosnych walk.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Raymonda Ibrahima „Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny między islamem a Zachodem” bezpośrednio pod tym linkiem!
Po czterech miesiącach, w Wigilię 1144 roku, Edessa ponownie wpadła w ręce muzułmanów. „Wrogowie zbiegli się ze wszech stron, wtargnęli do miasta i wszystkich, których napotkali, wyrżnęli mieczami – pisze Wilhelm z Tyru (ur. 1130). – Nie zważano na wiek, stan zdrowia ani płeć”.
Zginęło trzydzieści tysięcy ludzi. Kobiety, młodzież i dzieci w liczbie szesnastu tysięcy wzięto w niewolę; pozbawione ubrań, boso, ze związanymi rękami, zmuszone były biec obok koni swoich porywaczy. Ci, którzy nie znieśli wysiłku, zostali przebici lancami lub strzałami albo porzuceni na pastwę dzikich zwierząt i drapieżnych ptaków. Kapłanów zabijano na miejscu lub chwytano; niewielu udało się zbiec. Arcybiskupa Ormian sprzedano w Aleppo. […] Miasto plądrowano „przez cały rok”, co doprowadziło do jego „całkowitej ruiny”. Chrześcijańska społeczność Edessy nigdy nie podniosła się po tej katastrofie.
Dżihad powrócił w całej okazałości – nie tylko bito, ale i upokarzano niewiernych. Edessa, która powstała jako pierwsza z czterech monarchii krzyżowców, również pierwsza upadła – i był to spektakularny upadek! Jej podbój wywarł ogromny wpływ zarówno na chrześcijan, jak i muzułmanów. Niezwyciężona aura frankijskiego męstwa, w którą wierzyły dwa pokolenia muzułmanów, legła w gruzach praktycznie z dnia na dzień, mimo że dla pomszczenia Edessy niezwłocznie zwołano drugą krucjatę.
Dwa lata później Zengi zginął z ręki jednego ze swoich niewolników – długo dręczonego Franka – i w ten oto sposób stał się „męczennikiem za wiarę”. Pewien „święty człowiek” ujrzał martwego Zengiego we śnie i zapytał, jak potoczyły się jego losy. „Allah mi wybaczył, albowiem podbiłem Edessę” – odparł cień (potwierdzając tym samym oświadczenie proroka, że walka i zabijanie niewiernych zmazują wszystkie grzechy). W snach pojawiał się również inny współczesny męczennik, ogłaszając, że „Allah go ułaskawił” i że napawa się wieczną błogością „rozciągnięty na łożach” z hurysami. Wątek „sprzedawania” lub „pożyczania” swojego życia przez dżihadystów w ramach „targu” czy „handlu” – gdy Allah wybacza wszystkie grzechy i obsypuje ich niebiańskimi rozkoszami (patrz wprowadzenie) – przenika wszystkie muzułmańskie źródła z tej epoki. Tak więc gdy „bardzo stary” muzułmanin przybył, by walczyć z krzyżowcami, emir starał się go zniechęcić ze względu na wiek. Szejk odmówił: „Wystawiłem się na sprzedaż, a On mnie kupił. Na Boga, ani nie zgodziłem się, ani nie poprosiłem o unieważnienie umowy!”.
Syn i następca Zengiego, Nur ad-Din (ur. 1118) – który „darzył szariat najgłębszym szacunkiem i przestrzegał jego zasad” – założył liczne medresy, meczety i zakony sufickie poświęcone propagowaniu cnót dżihadu i męczeństwa. Za jego panowania gorliwość (czy też „radykalizacja”) muzułmanów osiągnęła stan wrzenia, Nur ad-Din zaś skorzystał z okazji, ze zmiennym szczęściem walcząc z krzyżowcami przez dwadzieścia lat, aż do swojej śmierci w 1174 roku.
Wtedy to na scenie pojawił się pewien Kurd z Tikritu, który trwale odmienił bieg historii wypraw krzyżowych. Salah al-Din – dosłownie „Prawość Wiary”, częściej Saladyn (ur. 1137) – wcześniej jeden z wezyrów Nur ad-Dina, podbił Egipt Fatymidów w 1171 roku, skutecznie kładąc kres trwającym ponad dwa i pół wieku rządom szyitów i stając się pierwszym sułtanem Egiptu. Po śmierci swojego pana niezwłocznie przeszedł do działania, powiększając rosnące imperium o nowe terytoria. Jednocząc front muzułmański, urzeczywistnił największe obawy krzyżowców. Już w 1177 roku podjął próbę zaatakowania królestwa krzyżowców w Jerozolimie, lecz został rozbity w pobliżu Ramallah. Z wielką trudnością zdołał uciec na wielbłądzie do Kairu, gdzie cierpliwie czekał na swój czas. W ciągu następnych lat Saladyn przyłączał dalsze terytoria zajmowane przez muzułmanów, w tym Damaszek i Aleppo, jednocześnie wspierając dżihadystyczną propagandę przeciwko krzyżowcom zapoczątkowaną przez poprzedników. Według Bahy ad-Dina, jednego z wielu współczesnych biografów i propagandzistów sułtana, Saladyn był pobożnym muzułmaninem – uwielbiał słuchać recytacji Koranu, modlił się w wyznaczonych godzinach i „nienawidził filozofów, heretyków i materialistów oraz wszystkich przeciwników szariatu”. Przede wszystkim jednak był wielbicielem dżihadu:
Święte księgi [Koran, hadisy itp.] są pełne fragmentów odnoszących się do dżihadu. Saladyn wykazywał w tym większą wytrwałość i gorliwość aniżeli w czymkolwiek innym. […] Dżihad i związane z nim cierpienie mocno ciążyły na jego sercu i całej jego istocie we wszystkich członkach; nie mówił o niczym innym, myśli jego zaprzątał wyłącznie ekwipunek do walki, ciekawili go tylko ci, którzy chwycili za broń, niewiele zaś miał zrozumienia dla wszystkich, którzy mówili o czymkolwiek innym lub zachęcali do jakiejkolwiek innej działalności.
Wiosną 1186 roku Saladyn włączył do swoich ziem Mosul i w ten sposób stał się najpotężniejszym muzułmaninem na Bliskim Wschodzie. Poczuł, że nadszedł właściwy moment: „Powinniśmy stawić czoło wszystkim siłom wroga całą potęgą islamu” – oznajmił podkomendnym. Zawarty z królestwami krzyżowców rozejm miał jednak trwać jeszcze trzy lata. Pretekst do wycofania się z niego pojawił się miesiąc po zajęciu Mosulu. Renald z Châtillon, pan Karaku (ur. 1125) – odwieczny przeciwnik Saladyna i „najbardziej znienawidzony wróg islamu” według ówczesnych muzułmanów – napadł na muzułmańską karawanę podróżującą z Kairu do Damaszku. Chociaż nie zgadzał się na rozejm krzyżowców z Saladynem („Proście swojego Mahometa, aby dotrzymał słowa!” – odwarknął jeńcom, gdy się na niego powołali), sułtan ostro zaprotestował. Król Jerozolimy Gwidon de Lusignan (ur. 1150) wezwał Renalda do zwrotu łupów; ten odparł, że jest panem swoich domen i nie zawiera traktatu z wrogiem. „Tak więc Saladyn – pisze Ibn al-Asir – mógł swobodnie oblegać i plądrować, palić i pustoszyć cały region, co też czynił”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Raymonda Ibrahima „Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny między islamem a Zachodem” bezpośrednio pod tym linkiem!
Królestwa krzyżowców zebrały wszystkie siły i wyruszyły mu na spotkanie, do którego doszło latem 1187 roku w okolicach Nazaretu. Saladyn miał więcej ludzi, około trzydziestu tysięcy, lecz połowę stanowiła lekka kawaleria, a wielu było niewolnikami. Chrześcijanie natomiast zgromadzili największą armię od czasu zdobycia Jerozolimy, składającą się z około dwudziestu tysięcy rycerzy, w tym tysiąca dwustu ciężkozbrojnych. Strategia króla Gwidona była prosta: zaczekać, aż lekka jazda Saladyna rzuci się na frankijski mur stali i rozbije o niego, jak to się stało dawnymi czasy pod Tours. Saladyn, również świadom, że jego ludzie nie zdołają zwyciężyć poprzez frontalny atak, niespodzianie wycofał oddziały. Krzyżowcy założyli, że dokonał trwałego odwrotu (jak stało się w podobnych okolicznościach w 1183 roku); w rzeczywistości udał się do pobliskiego królestwa Tyberiady i je oblegał.
Gwidon zwołał naradę wojenną. Wszyscy zgodzili się pomaszerować na odsiecz Tyberiadzie, z wyjątkiem samego jej władcy Rajmunda, hrabiego Trypolisu, który zasugerował, aby zaczekać. Zawarł niegdyś tajny rozejm z Saladynem, pozwalając mu wtargnąć na terytoria chrześcijańskie, co zakończyło się rzezią wielu rycerzy zakonów wojskowych. Fakt ten nie przysporzył Rajmundowi wiarygodności ani też nie spodobał się uczestnikom narady, zwłaszcza wielkiemu mistrzowi templariuszy. „Bardzo się postarałeś, abyśmy bali się muzułmanów – zadrwił Renald. – Najwyraźniej stoisz po ich stronie i sympatyzujesz z nimi, w przeciwnym razie nie wypowiadałbyś się w ten sposób. A jeśli chodzi o liczebność ich armii, więcej opału tylko podsyci ognie piekielne!”
Bitwa pod Hittin
Następnego ranka, 3 lipca, krzyżowcy wyruszyli do Tyberiady. Od celu dzieliło ich około trzydziestu kilometrów kamienistej, spieczonej ziemi, bez naturalnych źródeł wody i studni. Jeden z kronikarzy muzułmańskich zauważył, że ci „zahartowani wojownicy” przypominający „maszerujące góry” poruszali się „tak szybko, jakby zawsze schodzili w dół zbocza”, mimo że byli „obładowani ekwipunkiem wojennym”. Dowiedziawszy się, że krzyżowcy maszerują na odsiecz Tyberiadzie – a więc wpadli w jego pułapkę – Saladyn zatarł ręce z radości: „Tego zaiste pragnęliśmy najbardziej!”. Natychmiast wysłał lekką kawalerię, aby nękała krzyżowców. Gwidon przyspieszył marsz – właściwa bitwa (i woda) czekała w Tyberiadzie – lecz jego tyły, otoczone przez roje łuczników, zostały zmuszone do zatrzymania się i odparcia wroga. W odpowiedzi król rozkazał całej armii stanąć i podjąć walkę w pobliżu spieczonej słońcem, złowrogo wyglądającej formacji podwójnych wzgórz, nazywanej Rogami Hittinu. „Dzień był upalny – pisze muzułmański kronikarz – a oni sami płonęli gniewem”. Z relacji Ernoula, giermka i naocznego świadka:
Gdy tylko [Frankowie] rozbili obóz, Saladyn rozkazał wszystkim ludziom zebrać chrust, suchą trawę, ściernisko i wszystko inne, czym mogliby rozpalić ogień, po czym zbudować bariery wokół chrześcijan. Wkrótce to uczynili, ogień rozgorzał mocnym blaskiem, a dym z ognia był wielki; to zaś, wespół z gorącym słońcem na niebie, sprawiło im niewygodę i wyrządziło wielkie szkody. […] Gdy rozpalono ogniska i powstał wielki dym, Saraceni otoczyli ich zastępy i wystrzelili swoje pociski przez dym, raniąc i zabijając ludzi i konie.
Trwało to do zmroku. Nikt nie spał; w otaczającej ciemności muzułmanie, którzy do tej pory „wyzbyli się pierwotnego strachu przed wrogiem i byli w dobrym humorze”, urządzili wrzawę. „Czuli w powietrzu zapach zwycięstwa, a im więcej zauważali niespodziewanie niskie morale Franków, tym bardziej stawali się zapalczywi i śmiali”. Z wypełnionej dymem ciemności do obozu krzyżowców wpadały kolejne fale strzał, którym towarzyszyły okrzyki „Allahu akbar” i triumfalne recytacje szahady. Gdy ogarnął ich piekielny blask pobliskich ognisk, dręczeni pragnieniem krzyżowcy sądzili, że już umarli i znaleźli się w piekle.
O świcie 4 lipca sytuacja jedynie się pogorszyła: w nocy do muzułmańskiego obozu przybyło siedemdziesiąt wielbłądów objuczonych zapasami wody i strzał. Skoro łucznicy Saladyna widzieli teraz znacznie lepiej, znacznie precyzyjniej wypuszczali strzały w stronę krzyżowców. Sadystyczny sułtan nakazał również „umieścić naczynia z wodą w pobliżu obozu [krzyżowców]”, a następnie „opróżnić je na oczach chrześcijan, aby tym silniej oni i ich wierzchowce cierpieli z powodu pragnienia”. Doprowadzeni na skraj szaleństwa krzyżowcy rzucili się na swoich oprawców. Jak napisał Ibn al-Asir:
Obie armie starły się ze sobą. Frankowie z powodu pragnienia cierpieli okrutnie i utracili wiarę w siebie. Bitwa toczyła się zaciekle, a obie strony wytrwale stawiały opór. Muzułmańscy łucznicy słali w niebo chmury strzał niczym gęste roje szarańczy, zabijając wiele frankijskich koni. Frankowie, otaczając się piechotą, próbowali przebijać się w stronę Tyberiady w nadziei na dotarcie do wody, lecz Saladyn zdał sobie sprawę z ich dążeń i uprzedził ich, zagradzając im drogę. Sam galopował wzdłuż muzułmańskich szeregów, zagrzewając do walki lub powstrzymując oddziały wszędzie tam, gdzie było to konieczne.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Raymonda Ibrahima „Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny między islamem a Zachodem” bezpośrednio pod tym linkiem!
Saladyn nie bał się śmierci. Kiedy podczas jednej z wcześniejszych bitew doradca namawiał go, aby nie narażał się na niebezpieczeństwo, zapytał: „Jaka śmierć jest najszlachetniejsza?”. Ten odparł: „Śmierć na ścieżce Allaha” (czyli męczeństwo podczas dżihadu). „W takim razie najgorsze, co może mnie spotkać, to najszlachetniejsza ze śmierci!” – zakończył Saladyn, przywołując zasadę uniwersalnej korzyści dżihadu.
W trakcie szalejącej bitwy muzułmańskie posiłki „rozpaliły więcej ognisk, a wiatr skierował żar i dym na wroga. Musieli znosić pragnienie, letni upał, płomienie i dym oraz furię bitwy”. Zdesperowani krzyżowcy walczyli jednak dalej: „Tego dnia nastąpiły straszliwe starcia – pisze Al-Isfahani. – Wśród przeszłych pokoleń nigdy nie opowiadano o takich wyczynach”. Wielu krzyżowców „płonęło i jaśniało od poświaty w szaleńczym zamieszaniu”; wiedząc, że „jedynym sposobem na ocalenie życia jest wyjście naprzeciw śmierci”, „przeprowadzili kolejne szarże, które niemal odparłyby muzułmanów pomimo ich liczebności, gdyby nie towarzyszyła im łaska Allaha”. Cofając się po każdej fali ataków, pozostawiali za sobą zabitych; ich liczba szybko malała, gdy tymczasem muzułmanie otaczali ich ciasnym pierścieniem”.
Nieuchronnie szeregi frankijskie się załamały, wybuchła panika i żołnierze uciekli ku wzgórzom. Król Gwidon i jego gwardia osadzili Krzyż Prawdziwy w ziemi i zgromadzili się wokół niego, przygotowując do ostatecznego starcia. Widok ten przywrócił morale i odwagę. Wszyscy, łącznie z tymi, którzy właśnie się wycofali, ruszyli w stronę świętego symbolu i walczyli przy nim zawzięcie. Saladyn nie odstąpił – kolejne szarże muzułmańskich jeźdźców i fale ich strzał spadały na armię krzyżowców, stłoczoną masę zdezorientowanych mężczyzn depczących po ciałach zmarłych towarzyszy; zewsząd otaczały ich ciernie lotek wyrastających z ludzi, zwierząt i ziemi. Z oczami pełnymi łez, wyrzuciwszy ręce wysoko w górę, tysiące chrześcijan błagały Krzyż o wybawienie – zamiast tego ujrzeli jednak, jak muzułmanie torują sobie drogę ku najcenniejszej z chrześcijańskich relikwii: „Jej przechwycenie stanowiło […] najdotkliwszy cios, jaki zadano im w bitwie – notuje muzułmański kronikarz. – Wydawało się, że gdy tylko dowiedzieli się o zdobyciu Krzyża, żaden z nich miał nie przeżyć owego złowróżbnego dnia”.
Otoczeni przez stale napierający pierścień ognia i muzułmańskich jeźdźców, dręczeni strzałami i pragnieniem bojownicy Chrystusa ostatecznie ulegli. Pogrom był całkowity, a radość muzułmanów wielka: „Ta klęska wroga, to nasze zwycięstwo nastąpiło w sobotę, a upokorzenie właściwe ludziom soboty [żydom] zadano ludziom niedzieli [chrześcijanom], którzy byli lwami, lecz zostali umniejszeni do nędznych owiec”. Widziano, jak pojedynczy muzułmańscy żołnierze wlekli za sobą nawet trzydziestu krzyżowców uwiązanych do jednej liny, choć dawniej każdy z nich napełniłby przerażeniem tyleż samo nieprzyjaciół – tak oszalali z pragnienia i dręczeni maligną byli Europejczycy. Saladyn „zsiadł z konia i padł na twarz, dzięki składając Allahowi i płacząc z radości”.
Dżihad triumfuje nad Krzyżem
Rzeź, jaka dokonała się wokół Rogów Hittinu, była potworna: „Rozrzucone po górach i dolinach zwłoki spoczywały nieruchomo na boku – pisze Al-Isfahani. – Mijając je, widziałem rzucone na pole bitwy nagie ciała poległych, rozsieczone i rozproszone po udeptanej ziemi, poranione i rozczłonkowane; rozbite głowy, rozerwane gardła, strzaskane kręgosłupy, zmiażdżone karki, rozkawałkowane stopy, okaleczone nosy, oderwane lub odcięte kończyny, poszarpane ciała, wyłupione oczy, wypatroszone brzuchy […]. Pouczająca lekcja”.
Króla Gwidona oraz pozostałych schwytanych możnowładców – w tym „potężnego i brutalnego niewiernego” Renalda – zawleczono do namiotu Saladyna, gdzie mieli oczekiwać swego losu. Gwidonowi sułtan okazał łaskę, wyjaśniając, że „król nie zabija króla”. Inwektywy zachował dla mówiącego po arabsku hrabiego Châtillon. Zawsze gotów przedkładać korzyści nad zemstę – przez co uchodził za wielkodusznego człowieka – sprytnie zachęcił Renalda do przejścia na islam.
„Twój Chrystus cię zwiódł – rzekł Saladyn, z prostotą rozpoczynając charakterystyczny dla tamtych czasów «dialog międzywyznaniowy». – Jeśli się Go nie wyprzesz, nie będzie mógł uwolnić cię dziś z moich rąk!” „Chrystus nikogo nie zwodzi – odparł Frank – ale daje się zwieść ten, kto w niego nie wierzy”. Następnie, zdając sobie sprawę, że właśnie przypieczętowuje swój los, publicznie ogłosił: „Wielbię Go, wyznaję Go, ogłaszam ci Jego imię! Gdybyś w niego uwierzył, zdołałbyś uniknąć kary wiecznego potępienia, którą – bez wątpienia! – przygotował dla ciebie. Czemuż odwlekasz to, co zamierzasz uczynić? Wiem, że łakniesz tylko chrześcijańskiej krwi!”. Saladyn błyskawicznie wyszarpnął bułat i uderzył nim niewiernego buntownika. Następnie jego ludzie rzucili się na Renalda, obcięli mu głowę i triumfalnie obnieśli po muzułmańskim obozie. Tak oto skończył „najgroźniejszy przeciwnik islamu”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Raymonda Ibrahima „Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny między islamem a Zachodem” bezpośrednio pod tym linkiem!
Był zaledwie pierwszym z wielu. Wszystkim pozostałym wrogom islamu odmówiono prawa wykupu i skazano ich na rzeź. Saladyn rozkazał, aby przed jego oblicze sprowadzić wszystkich pojmanych templariuszy i szpitalników – co najmniej stu braci rycerzy, którzy przysięgli bronić Grobu Świętego do ostatniej kropli krwi. Po chełpliwej zapowiedzi „oczyszczę ziemię z tych dwóch nieczystych ras” sułtan „nakazał ich ściąć, woląc dla nich raczej śmierć niż więzienie – wyjaśnia muzułmański kronikarz. – Z nim była cała grupa uczonych i sufich oraz pewna liczba pobożnych ludzi i ascetów; każdy błagał o pozwolenie na zabicie jednego z nich, wyciągnął bułat i podwinął rękaw. Saladyn z twarzą rozjaśnioną radością siedział na podwyższeniu”. Resztę krzyżowców, którzy nie mogli się wykupić – przytłaczającą większość z tysięcy pojmanych – sprzedano w niewolę. „Tę noc nasi ludzie spędzili w największej radości i uniesieniu, […] aż do świtu w niedzielę wznosząc okrzyki «Allahu akbar» i «Nie ma boga prócz Allaha»”. O losie Krzyża Prawdziwego wiadomo tylko tyle, że Saladyn kazał paradować z nim odwróconym do góry nogami po ulicach Damaszku. Od tego momentu Krzyż – odkryty za czasów Konstantyna, przejęty przez Persów, ale odzyskany przez Herakliusza, przemycony do Konstantynopola podczas muzułmańskiego oblężenia Jerozolimy w 637 roku, a następnie odesłany z powrotem do Świętego Miasta i przywrócony chrześcijaństwu – znika z historii i przechodzi do legendy.
Utrata Jerozolimy
Śmierć tylu znamienitych wojowników pod Hittin naraziła bezbronne królestwa krzyżowców na wielkie niebezpieczeństwo. Do 10 lipca – w zaledwie sześć dni po bitwie – niestrudzony sułtan utorował sobie drogę do Jafy, Cezarei, Hajfy, Sydonu oraz Akki i wszystkie zdobył. We wrześniu Saladyn stanął przed potężnymi murami Jerozolimy, chroniącymi teraz mnóstwo chrześcijańskich uchodźców, „z których każdy wolałby raczej umrzeć, aniżeli oglądać, jak muzułmanie przejmują władzę w jego mieście”, mówi Ibn al-Asir, albowiem „poświęcenie życia, dobytku i synów uznawali za część swego obowiązku obrony miasta”. Muzułmanie „przystąpili do ostrzału murów, na co Frankowie odpowiedzieli za pomocą innych machin, które tam zbudowali. Rozgorzała następnie najbardziej zaciekła walka, jaką można sobie wyobrazić; każda ze stron traktowała ją jako bezwzględny obowiązek religijny”. W końcu obrońcy miasta pogodzili się z rzeczywistością i zaproponowali warunki kapitulacji, które Saladyn odrzucił: „Ani amnestii, ani litości dla was! – odpowiedział. – Pragniemy tylko narzucić wam wieczne poddaństwo; jutro staniemy się waszymi panami. Będziemy zabijać i chwytać was wszystkich, przelejemy krew mężczyzn, a biedaków i kobiety uczynimy niewolnikami”.
Niemający nic do stracenia, zdesperowani krzyżowcy oświadczyli, że skoro jest im pisane umrzeć, najpierw dokonają pomsty: zniszczą Kopułę na Skale, wymordują tysiące muzułmańskich więźniów przetrzymywanych w mieście, zabiją własne dzieci, zniszczą dobytek i podpalą zabudowania. Saladyn nic by nie zyskał. „Jaką korzyść odnosisz z małodusznego sprzeciwu – zapytali – ty, który wskutek takiej zdobyczy jedynie utraciłbyś wszystko?”. Pragmatyczny sułtan dostrzegł w tym mądrość: lepsze duże okupy, wolni muzułmanie, nienaruszony dobytek i nieuszkodzone meczety niż kolejna krwawa łaźnia niewiernych. Tym, którzy mogli wykupić życie, pozwolono to zrobić, a bramy Jerozolimy otwarto przed zwycięskim bohaterem islamu.
Wówczas „wielka wrzawa podniosła się z miasta i spoza murów, muzułmanie krzyczeli «Allahu akbar» z radości, Frankowie jęczeli w pomieszaniu i smutku – napisał Ibn al-Asir. – Tak głośny i przeszywający był ten krzyk, że zatrzęsła się ziemia”. Saladyn przywrócił szariat. Kościoły splądrowano i zdewastowano; ich dzwony uciszono, a krzyże zerwano. Bazylikę Grobu Świętego oszczędzono, tylko ją zamknięto. Podobnie jak wcześniej Krzyż Prawdziwy, zdjęto duży złoty krzyż przymocowany na szczycie Kopuły na Skale, opluto i przeciągnięto w rynsztoku. Meczet Al-Aksa, który przez dziesięciolecia był siedzibą podupadłego obecnie zakonu templariuszy, został ponownie poświęcony; znów rozbrzmiało zeń nawoływanie muezina do modłów. „Koran posadowiono na tronie w miejsce [Starego i Nowego] Testamentu”, jako że Saladyn „oczyścił Jerozolimę ze skażenia tymi rasami, z brudów i szumowin ludzkości”. Muzułmanie zwrócili uwagę na ciągłość zdarzeń: „Nikt inny nie dokonał tego szlachetnego aktu podboju od czasów Umara ibn al-Chattaba [kalifa, który pierwszy odbił Jerozolimę w 637 roku] – niech Allah zmiłuje się nad nim! – poza Saladynem, a to już wystarczający powód do zaszczytów i chwały”.
Sporo chrześcijan wykupiło wolność i opuściło Jerozolimę bez przeszkód, ale o wiele więcej nie mogło tego zrobić. Saladyn miłosiernie przyznał wolność starym i niedołężnym. Resztę, około piętnastu tysięcy, sprzedano w niewolę. „Kobiet i dzieci było razem osiem tysięcy. Szybko je między nas rozdzielono, a ich lamenty wywoływały uśmiechy na twarzach muzułmanów” – pisze Imad ad-Din al-Isfahani, naoczny świadek zdobycia Jerozolimy. Dalej następuje kolejna sadomasochistyczna tyrada wychwalająca seksualne poniżenie europejskich kobiet z rąk muzułmańskich mężczyzn:
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Raymonda Ibrahima „Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny między islamem a Zachodem” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ileż kobiet pilnie strzegących swej cnoty zbezcześcili! Ileż królowych zmusili do uległości, a młodych dziewcząt wydali za mąż. Ileż możnych dam oddali, a nędzarek zmusili do oddania się. Ileż kobiet, które trzymano w ukryciu [zakonnic], pozbawili skromności […], a wolnych kobiet posiedli [odbyli z nimi stosunek seksualny]. Ileż cennych użyli do ciężkiej pracy, urodziwych poddali próbie, dziewic zhańbili, a dumnych – splugawili. […] Ileż szczęśliwych doprowadzili do płaczu! Ilu szlachetnych panów [muzułmańskich władców] wzięło je za nałożnice, ilu żarliwych mężczyzn płonęło dla jednej z nich, a ci, którzy wiedli życie w czystości, doznali od nich zaspokojenia; spragnieni zostali nasyceni, a buntownicy mogli dać upust swojej żądzy. Ileż pięknych kobiet było wyłączną własnością jednego mężczyzny, ileż niewiast sprzedano za niską cenę […], a wyniosłych poniżono […]. Ileż tych, które nawykły do tronów, strącono z piedestału!
W uniesieniu wywołanym nieustającym pasmem zwycięstw triumfujący sułtan zaczął snuć marzenia o przejściu od wyłącznie defensywnego dżihadu do pierwotnej, bardziej chwalebnej ofensywnej świętej wojny zapoczątkowanej przez proroka i jego następców. „Mniemam, że kiedy Allah da mi zwycięstwo nad resztą Palestyny – zwierzył się jednemu z towarzyszy – podzielę swoje ziemie, sporządzę ostatnią wolę określającą moje życzenia, a następnie wypłynę przez morze [Śródziemne] ku ich odległym ziemiom [w Europie Zachodniej] i tam będę ścigał Franków, aby uwolnić świat od każdego, kto nie wierzy w Allaha, lub zginę podczas tej próby”.
Tymczasem, tak jak po nieudanym oblężeniu Konstantynopola w 718 roku kalif Umar II wznowił prześladowania chrześcijańskich zimmich, tak Saladyn „zemścił się” na krzyżowcach, zbiorowo karząc ich bezbronnych współwyznawców, którzy byli już pod jego władzą. Kazał torturować i ukrzyżować koptyjskich chrześcijan, „każdemu, kto ujrzy, że zewnętrzna strona kościoła jest biała, przykryć ją czarnym brudem”, a także polecił „usunąć wszystkie krzyże z kopuł wszystkich kościołów w prowincjach Egiptu”. Niemniej, podobnie jak Alp Arslan, którego chrześcijanie uważali za wielkodusznego, choć muzułmanie mieli go za supremacjonistę, tak i Saladyn w pracach zachodnich historyków od dawna przedstawiany był jako człowiek rycerski, mimo że „jego portret nakreślony przez” muzułmańskich biografów „ukazuje raczej pobożnego [muzułmańskiego] przywódcę niż walecznego rycerza i nie wyjaśnia” otaczającej go „fascynacji”.
Tak czy inaczej, Saladyn nie zdołał zrealizować swoich marzeń o ściganiu Franków po to, żeby nawrócić ich lub usunąć. Doniesienia o Hittin i upadku Jerozolimy wstrząsnęły zachodnim chrześcijaństwem; papież „umarł z rozpaczy, gdy usłyszał wieści”, a przeciw sułtanowi ruszyła nowa fala krzyżowców. Trzecia wyprawa, prowadzona przez angielskiego króla Ryszarda, stanowiła kulminacyjny punkt krucjat i doprowadziła do jednych z najbardziej zaciętych starć pomiędzy muzułmanami a chrześcijanami, rozstrzyganych często na korzyść tych drugich. Po niej nastąpiły „tysiące, może dziesiątki tysięcy krucjat”. Wzajemne animozje sięgnęły niespotykanego dotąd poziomu: Piotr Czcigodny (ur. 1092) mógł powiedzieć: „Podchodzę do was [muzułmanów] nie tak, jak często robią to nasi ludzie, z orężem, lecz ze słowami, nie z siłą, ale z rozumem, nie w nienawiści, ale w miłości”, ale dla Benedykta z Awinionu (zm. 1268) muzułmanie byli niegodni rozmowy, tylko przeznaczeni „raczej do wytępienia ogniem i mieczem”.
Nie miało to znaczenia. Chrześcijaństwo na zawsze utraciło Jerozolimę. W 1291 roku, po chyba najbardziej zaciekłych i rozpaczliwych walkach w ciągu niemal dwustu lat wypraw krzyżowych, padła ostatnia twierdza krzyżowców, Akka. Zachodni rycerze zostali ostatecznie wypędzeni. Dominikanin obecny przy jej upadku „musiał patrzeć, jak chrześcijańskie kobiety i dzieci są oprowadzane ulicami i sprzedawane w niewolę, jak mniszki stają się nałożnicami, słuchać, jak szydzi się z chrześcijan, że ich Jezus nie jest w stanie im pomóc przeciwko Mahometowi”. „Dzięki tym podbojom – chełpił się współczesny historyk arabski – cała Palestyna znalazła się teraz w rękach muzułmanów”. I chociaż „pragnienie odzyskania świętych miejsc chrześcijaństwa nigdy nie straciło na sile”, w nadchodzących stuleciach odrodzenie się islamu i narastające podziały w obrębie chrześcijaństwa zepchnęły krzyżowców do defensywy.
Chociaż bitwa pod Hittin zaliczana jest do decydujących starć pomiędzy muzułmanami a chrześcijanami – zwłaszcza że doprowadziła do utraty głównego celu wszystkich krucjat, Jerozolimy – z perspektywy makrohistorycznej miała dużo mniejsze znaczenie niż pierwotny podbój Ziemi Świętej przez Arabów w 637 roku. Ów podbój miał bowiem trwałą, decydującą wartość, tymczasem osiągnięciem krzyżowców było odzyskanie Jerozolimy – tylko po to, aby po niespełna stu latach ponownie ją utracić na rzecz islamu. Ostatecznie powrócił więc status quo osiągnięty po raz pierwszy w VII wieku przez muzułmanów.
Niemniej krucjaty wywarły ogromny, choć instrumentalny wpływ na późniejsze wydarzenia. „Duch przygody, wyzwolony przez wyprawy krzyżowe, zaczął wytyczać kierunki podróży i odkryć […] i doprowadził do tego, że kupcy, zwłaszcza wenecjanin Marco Polo, dotarli daleko na wschód, aż pod Wielki Mur Chiński. Ludzie ci, odkrywając Azję, rozpalili wyobraźnię kupiecką, która ostatecznie doprowadziła do odkrycia Nowego Świata”. Chęć odzyskania Jerozolimy stała się sprężyną nawet tak rewolucyjnych z punktu widzenia historii świata podróży jak wyprawy Krzysztofa Kolumba.
Być może najbardziej nieprzewidzianym i ironicznym aspektem krucjat jest jednak to, że ich dzieje rozpowszechniły się w zniekształconej i zdemonizowanej wersji i po dziś dzień odbijają się Zachodowi czkawką – a jednocześnie usprawiedliwiają trwającą obecnie muzułmańską agresję jako „wyrównanie rachunków”. Ale to już zupełnie inna historia.