CIA i Organizacja Gehlena
Ten tekst jest fragmentem książki Danny'ego Orbacha „Naziści po wojnie. Kariery ludzi Hitlera”.
Najbardziej śmiertelny jad dla moralności człowieka zawiera się w słowach: „to dozwolone”.
18 listopada 1948 roku, trzy lata po spotkaniu twarzą w twarz na bawarskiej prowincji z więźniami ocalałymi z obozu koncentracyjnego, pułkownik James. H. Critchfield jechał swoim czarnym chevroletem do spokojnej wioski Pullach, na południe od Monachium. Nie miał już na sobie munduru ani nie towarzyszyła mu wojskowa asysta, niedawno odszedł z armii i został zatrudniony w nowo powstałej Centralnej Agencji Wywiadowczej – CIA (Central Intelligence Agency). Młody oficer, który podczas ostatniego etapu II wojny światowej ocalił na pół martwe ofiary nazistów, zmierzał tego pochmurnego jesiennego dnia na ściśle tajną misję w pilnie strzeżonej rezydencji na obrzeżach wioski, gdzie miał się spotkać z byłymi funkcjonariuszami reżimu nazistowskiego. Otoczony murem zespół zabudowań, willi i ogrodów, nazwany teraz Camp Nicolaus, był niegdyś miejscem odpoczynku nazistowskich oficjeli. Znajdowała się tam elegancka rezydencja znana jako Biały Dom, z fontanną i kilkoma dodatkowymi budynkami dla pracowników. Critchfield zaparkował swój stary samochód przed domem i zwrócił uwagę na amerykańską gwiaździstą flagę powiewającą nad trawnikiem.
Na stopniach Białego Domu agenta CIA powitał Niemiec w ciemnoszarym garniturze, który przedstawił się jako doktor Schneider. Po latach Critchfield wspominał, że jego rozmówca był „średniego wzrostu, szczupły i schludny, z niewielkim, równo przyciętym wąsem i krótkimi brązowymi włosami”. Po kawie i cygarach Critchfield przedstawił się jako Kent James Marschall. Dobrze wiedział, że doktor Schneider, lub po prostu Doktor, jak często nazywali go jego ludzie, to tak naprawdę Reinhard Gehlen, a Camp Nicolaus służy teraz jako kwatera jego tajnej służby. Monachium, pobliska metropolia, było miejscem, do którego płynęła rzeka uchodźców z okupowanej przez Związek Radziecki Europy Środkowej i Wschodniej, na zrujnowanych ulicach miasta krzyżowały się drogi szpiegów, najemników i niezależnych handlarzy informacjami zatrudnionych przez rywalizujące ze sobą potęgi. Historyk CIA opisał później Monachium jako „miasto tajemnic, niepewności i intryg oraz wojny toczonej w mroku”.
Friedrich Schwend, dowódca operacji „Bernhard”, prowadzonego przez SS programu fałszowania pieniędzy, pracował dla Amerykanów w Monachium, pomagając wyszukiwać ukryte nazistowskie aktywa w Austrii i we Włoszech. Jeszcze bardziej podejrzanym rekrutem był doktor Wilhelm Höttl, były szpieg SD i współpracownik Eichmanna, który sprzedawał Amerykanom gotowe siatki wywiadowcze, pracując jednocześnie dla Związku Radzieckiego, komunistycznej Jugosławii i wielu innych krajów. Doktor Schneider i jego ludzie stanowili zaledwie jedną grupę w całym tyglu weteranów wywiadu i agentów do wynajęcia, którzy uczynili Monachium swoim domem. Gehlen jednakże był bardziej ambitny niż jemu podobni. Chciał nie tylko zarabiać pieniądze, ale także wykorzystać ochronę, którą zapewniali mu Amerykanie, by przekształcić swoją organizację w jedyną agencję wywiadowczą w RFN.
Wywiadowcze przedsięwzięcie Gehlena powstało nieoficjalnie dwa lata wcześniej pod patronatem generała Edwina Siberta, ówczesnego dowódcy wywiadu wojskowego (G2) w Niemczech. Sibert na własną rękę nadał tej niemieckiej grupie status komórki stowarzyszonej z amerykańskim wywiadem, nie zapytawszy zwierzchników o pozwolenie. Teraz od dawna nie było go w Niemczech, a Amerykanie nie wiedzieli, co począć z tym niechcianym dzieckiem. Armia zamierzała przenieść grupę do CIA. Admirał Roscoe H.Hillenkoetter, pierwszy dyrektor agencji, nie chciał jednak przy jąć tego „podarunku”, bo był przekonany, że Organizacja Gehlena (nazywana Org) dopuściła się poważnych grzechów i ma słabe procedury bezpieczeństwa, co czyni ją podatną na radziecką infiltrację. Uważał też, że może posłużyć jako baza do odrodzenia się nazizmu i niemieckiego militaryzmu. Nie wszyscy się z nim zgadzali i w ramach kompromisu wysłano na inspekcję Critchfielda. Miał zasugerować, czy Org powinna zostać wchłonięta przez CIA, zachowana pod patronatem armii Stanów Zjednoczonych czy też całkowicie zlikwidowana.
Już podczas pierwszego spotkania z Gehlenem Critchfield zadał kilka palących pytań. CIA musiała mieć pewność, że informacje wywiadowcze gromadzone przez organizację warte są ponoszonych kosztów. Ponadto Critchfield obstawał przy tym, by CIA – jeśli przyjmie Org pod swoje skrzydła – od początku do końca kontrolowała jej operacje. Tak więc Gehlen musiałby ujawnić prawdziwe nazwiska i pseudonimy wszystkich swoich agentów i pracowników. Następnie Critchfield zapytał Gehlena, czy na jego liście płac znajdują się „naziści”. Choć w CIA oficjalnie nie zabraniano zatrudniania zbrodniarzy wojennych, Critchfield był przekonany, że powinno się tego unikać. Nalegał, by Gehlen trzymał się z daleka od byłych członków SS, gestapo i wysokich oficerów Wehrmachtu, chyba że będzie to absolutnie konieczne. Choć Niemców nie postrzegano już jak wrogów, wielu amerykańskich oficerów odczuwało do nich żywiołową niechęć. CIA była młodą, zmagającą się z trudnościami agencją, świadomą tego, jakim wstydem by się okryła, gdyby ujawniono, że w jej szeregach znajdują się zbrodniarze wojenni. Niemniej Critchfield stwierdził, że CIA może zaakceptować zatrudnianie oficerów Wehrmachtu średniego szczebla, takich jak Gehlen i jemu podobni.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Danny'ego Orbacha „Naziści po wojnie. Kariery ludzi Hitlera” bezpośrednio pod tym linkiem!
Reakcja Gehlena była ostrożna. Zapewnił Critchfielda, że stosuje politykę „niezatrudniania zbrodniarzy wojennych” i rzeczywiście, przedstawiciel CIA nie znalazł w siedzibie organizacji w Pullach nikogo, kogo można by zdefiniować jako „ewidentnego nazistę”. Jednak Gehlen stanowczo odmówił ujawnienia listy swoich agentów oraz przekazania Amerykanom kontroli nad swoją organizacją. Critchfield wspominał, że „Gehlen po przerwie, podczas której palił cygaro i opróżnił szklankę, rozparł się wygodnie i zaczął wyjaśniać podstawy swojej filozofii, zakładającej utrzymanie integralności i niemieckiego charakteru jego organizacji”. Critchfield się z nim nie zgodził i kwestia pozostała nierozwiązana. Niemniej po kilku tygodniowej inspekcji doradził CIA, by przyjęła pod swoje skrzydła Organizację Gehlena. W tamtym okresie obie strony nie miały innego wyboru. Amerykanie, a zwłaszcza dopiero co powstała CIA, desperacko potrzebowali agentów do walki z nowym wrogiem – Związkiem Radzieckim. A byli naziści potrzebowali pracy, kogoś, wobec kogo mogliby być lojalni, bez względu na to, jak nieprzychylnie nowi pracodawcy patrzyli na ich dawnych zwierzchników i współpracowników. Critchfield został mianowany przez admirała Hillenkoettera nadzorcą Organizacji Gehlena z ramienia CIA i na stałe zamieszkał w Pullach.
Od samego początku Critchfield miał powody do zadowolenia z Gehlena i jego pracy. Choć organizacja nigdy nie była wybitna w dziedzinie wywiadu politycznego, nie zdobyła też strategicznych informacji o Armii Czerwonej, rekrutowała jednak wielu agentów niższego stopnia i zgromadziła pokaźne taktyczne i operacyjne dane wywiadowcze na temat radzieckich sił bojowych w Niemczech Wschodnich. Większość tych agentów nie działała „od środka”; byli to głównie obywatele NRD, którzy mieszkali w pobliżu radzieckich ośrodków administracji, a mimo to potrafili pozyskiwać przydatne informacje. Co najważniejsze, przy pomocy szpiegów Gehlena i w ośrodkach rozpoznania elektromagnetycznego monitorowano działalność radzieckich sił powietrznych, co umożliwiało zbieranie kluczowych informacji dla alianckich pilotów latających mostem powietrznym do Berlina zablokowanego przez Sowietów w 1948 roku. Z politycznego punktu widzenia Gehlen wydawał się wiarygodny. Pomimo różnicy zdań pomiędzy nim a Critchfieldem na temat poziomu niezależności jego organizacji niewątpliwie był lojalny wobec Amerykanów. Wydawało się, że zarówno on, jak i jego najbliżsi współpracownicy są dla CIA idealnymi Niemca mi – byłymi nazistami, którzy z wysypiska śmieci Hitlera wybrali antykomunizm i byli gotowi zrezygnować z reszty.
Dla kręgu Gehlena najważniejszym elementem starego reżimu okazała się jego wrogość wobec komunizmu. W ich oczach Niemcy były tarczą strzegącą „kultury zachodniej” przed hordami ze Wschodu. Korespondowało to z o wiele starszymi lękami Niemców: mieszanką niechęci wobec „azjatyckich Rosjan”, sięgającej Niemiec Wilhelma II przed I wojną światową, oraz ideologicznego sprzeciwu wobec rządów bolszewickich. Nawet niemieckie interesy narodowe były podporządkowane ideologicznej krucjacie przeciwko Moskwie. Gehlen zadeklarował, że jeśli Niemcy zjednoczą się pod sztandarami komunizmu, on i jego ludzie udadzą się na emigrację i będą walczyć z dawną ojczyzną.
By móc nadal walczyć z komunizmem, Gehlen i jego współpracownicy gotowi byli podporządkować się Stanom Zjednoczonym w kwestii polityki zagranicznej. Takie ustępstwo wydawało się nie do pomyślenia w czasach nazistowskich. Byli także gotowi rozstać się z rasizmem i antysemityzmem, kluczowymi zasadami państwa nazistowskiego. Jak wspomniano już wcześniej, kiedy jeden z ludzi Gehlena nazwał Erica Waldmana „żydowską świnią”, generał wyrzucił go ze służby w imię podtrzymania dobrych relacji z Amerykanami. Jak zobaczymy, Gehlen zawarł później sojusz z państwem Izrael, które uważał za jeszcze jedną zaporę przed komunizmem. „Żołnierze izraelscy – pisał później z podziwem dla żydowskiego przyjaciela z dzieciństwa – to Prusacy Bliskiego Wschodu”. Gehlen pomógł Mosadowi przerzucić agentów do Europy Wschodniej i pomagał żydowskim uchodźcom uciekającym z krajów komunistycznych w dotarciu do Izraela. Zapewniał też przykrywkę Wolfgangowi Lotzowi, najważniejszemu izraelskiemu szpiegowi w Egipcie na początku lat sześćdziesiątych XX wieku.
Problem w tym, że Gehlen miał nieznaczną kontrolę nad swoimi agentami, z których wielu nie podzielało jego ideologicznych przekonań. Jego organizacja była skomplikowaną, choć jednocześnie luźną koalicją półautonomicznych komórek, współpracowników i zewnętrznych organizacji, które Gehlen rzadko wizytował, o skutecznym nadzorze nie wspominając. Pod koniec lat czterdziestych i na początku pięćdziesiątych zajęty był politycznymi machinacjami w Bonn, gdzie próbował przekonać nowy rząd RFN, by przyjął jego organizację jako narodową agencję wywiadowczą po zakończeniu okupacji amerykańskiej. Kiedy Critchfield przybył do Pullach, Gehlen nie miał pełnej kontroli nad operacjami i działaniami szpiegowskimi Niemiec. Było to lenno jego rywala, byłego oficera Abwehry, Hermanna Bauna. Dopiero w maju 1948 roku, sześć miesięcy przed przybyciem Critchfielda, Gehlen w końcu doprowadził do odesłania Bauna na placówkę na Bliskim Wschodzie, ale nadal trudno było mu nadzorować ludzi lojalnych wobec rywala, a przy tym finansować, wspierać i kontrolować pracę agentów w całych Niemczech.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Danny'ego Orbacha „Naziści po wojnie. Kariery ludzi Hitlera” bezpośrednio pod tym linkiem!
Notoryczny problem z kontrolą splótł się z korupcją w niedofinansowanej organizacji. W czasie pierwszych kilku lat istnienia nie zyskała ani statusu prawnego, ani stałego wsparcia finansowego od rządu. Nie było też jasne, kto w niemrawej amerykańskiej ma chinie okupacyjnej odpowiada za finansowanie Gehlena. Ośrodek w Pullach musiał się zadowolić skromnym budżetem, wynoszą cym średnio sto trzydzieści dwa tysiące dolarów miesięcznie. Aż do reformy walutowej w czerwcu 1948 roku zniszczona gospodarka niemiecka zdominowana była przez czarny rynek, na którym nad miarowe dobra wojskowe stanowiły „naj gorętszy” towar, zwłaszcza jeśli można było je zjeść, wypić albo wypalić. By utrzymać Gehlena przy życiu, armia amerykańska dostarczała mu kawę i papierosy oraz zachęcała go, by finansował swoje operacje, sprzedając otrzymane produkty na wolnym rynku. I rzeczywiście, często wspomina się, że niemieccy agenci wywiadu rozpoznawali, dla jakiego mocarstwa pracują ich koledzy (dla Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Francji) na podstawie tego, jakie papierosy palili. Za równo Niemcy, jak i Amerykanie postrzegali zrujnowany kraj jako miejsce pełne chaosu, w którym by przetrwać, trzeba było stale knuć. Nieoficjalne motto wielu z nich brzmiało: „Tutaj wszystko jest dozwolone”. Sporo amerykańskich oficerów, w tym pułkownik William Liebel z wywiadu wojskowego, pierwszy inspektor Organizacji Gehlena w Pullach, było zamieszanych w korupcję i zachęcało swoich niemieckich protegowanych do tego samego.
Takie podejrzane operacje odbywały się jeszcze w latach pięć dziesiątych, bo Gehlen borykał się z ogromnymi problemami finansowymi. Otrzymywał swój przydział w dolarach amerykańskich, których wartość spadła po wprowadzeniu nowej niemieckiej waluty w 1948 roku, a comiesięczne amerykańskie wsparcie było skąpe i niepewne. Centrala w Pullach oczekiwała od swoich oddziałów regionalnych i organizacji stowarzyszonych, że będą przynajmniej częściowo utrzymywały się same dzięki operacjom na czarnym rynku i niezależnym przedsięwzięciom gospodarczym. Na przy kład zewnętrzna organizacja w Karlsruhe prowadziła nie wielki zakład produkujący żaluzje, a komórka w Bremie miała firmę dystrybuującą paliwa. Inne ośrodki ukrywały się za fasadami firm wydawniczych czy drukarni. Niektóre z oddziałów terenowych i organizacji stowarzyszonych, zwłaszcza w Berlinie, szpiegowały siły radzieckie albo rekrutowały agentów w NRD, ale ponieważ miały ograniczone możliwości, często kupowały informacje od prywatnych handlarzy. Ponieważ zacierała się granica pomiędzy wywiadem a biznesem, czasami trudno było odróżnić „prawdziwego” pracownika Organizacji Gehlena od niezależnego handlarza informacjami. Zdarzało się wręcz, że była to ta sama osoba. Wielu z tych ludzi wykorzystywało organizację, by zarobić trochę pieniędzy albo defraudować środki, przez co zmieniali całą operację w bulgoczące bagno ciemnych interesów.
Gehlen sam nie był bez winy, ponieważ zatrudniał licznych przyjaciół, byłych towarzyszy broni i członków rodziny jako agentów, oficerów sztabowych czy pracowników administracji. Jego przyrodni brat Johannes został wysłany na koszt organizacji do Rzymu, gdzie z zapałem zbierał informacje na temat napojów wyskokowych serwowanych w barach i klubach. Nastoletnią przyjaciółkę córki Gehlena zatrudniono jako maszynistkę, kiedy dobry tatuś dowiedział się, że dziewczyna szuka pracy. Ten nepotyzm przeplatał się z autentycznym poczuciem braterstwa broni. Wielu byłych oficerów Wehrmachtu cierpiało po wojnie dotkliwą biedę, a Organizację Gehlena traktowali jako szansę na zatrudnienie, na wet jeśli nieszczególnie interesowali się działalnością wywiadowczą. Na Gehlena można było liczyć. Idąc za przykładem szefa, wielu funkcjonariuszy organizacji zatrudniało w jej regionalnych i lokalnych oddziałach skorumpowanych i niekompetentnych krewnych, przyjaciół i znajomych znajomych. Niepokoiło to Amerykanów. W liście do centrali Critchfield pisał: „Wywiad amerykański to bogaty ślepiec, dla którego Organizacja Gehlena jest psem prze wodnikiem. Problem polega na tym, że ten pies chodzi na o wiele za długiej smyczy”. Podczas pierwszej rozmowy z Critchfieldem Gehlen przedstawił ten chaos zrodzony z konieczności, korupcji i niekompetencji jako zaletę organizacji. Kiedy Critchfield i inni oficerowie CIA próbowali wprowadzić kontrolę nad sposobem rekrutacji oraz jasne procedury operacyjne i zasady bezpieczeństwa, Gehlen miał dla nich gotową odpowiedź. Pouczał swoich amerykańskich kolegów, że istnieje specjalny „niemiecki sposób” nadzorowania operacji wywiadowczych, którego Amerykanie po prostu nie są w stanie zrozumieć. Powołując się na flagową koncepcję Wehrmachtu, Gehlen twierdził, że Niemcy prowadzą wojny otwarte i ukryte, stosując dowodzenie oparte na misji (Auftragstaktik), w której zwierzchnik wyznacza zadania, ale nie wtrąca się do sposobu ich realizacji. Obowiązkiem podwładnego, który najlepiej zna sytuację w terenie, jest podjęcie decyzji, jak przeprowadzić misję. Dlatego on, Gehlen, woli dawać swoim agentom sporą swobodę i raczej nie mieszać się do ich działań, układów gospodarczych czy praktyk rekrutacyjnych.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Danny'ego Orbacha „Naziści po wojnie. Kariery ludzi Hitlera” bezpośrednio pod tym linkiem!
Tak słaba kontrola operacyjna miała oczywiste skutki dla delikatnej kwestii zatrudniania byłych funkcjonariuszy nazistowskich służb bezpieczeństwa, dawnych członków SS i gestapo oraz innych osób podejrzanych o udział w zbrodniach wojennych. Choć Gehlen odrzucił większość aspektów narodowego socjalizmu z wyjątkiem antykomunizmu, trywializował zbrodnie nazistowskich Niemiec jako pożałowania godne wypadki z przeszłości, które w żaden sposób nie powinny przeszkadzać w realizowaniu dzisiejszych celów wywiadowczych i wojskowych. Skoro byli członkowie nazistowskich służb bezpieczeństwa, w tym gestapo, mieli cenne doświadczenie i wiedzę potrzebną do walki z komunizmem, po prostu należało ich zatrudniać. Generał Adolf Heusinger, były zwierzchnik Gehlena w Wehrmachcie, a teraz jego podwładny w organizacji, wyśmiewał wszelkie obawy związane z zatrudnianiem byłych oficerów SS jako „nonsens zbiorowej winy”. Gehlen usprawiedliwiał rekrutowanie „nacjonalistów”, o ile byli „dobrymi Niemcami”, którzy całym sercem wspierali świat zachodni. Później dodawał, że zatrudnianie „dobrego elementu” z SS prowadzi do marginalizacji nielicznych zapiekłych radykałów w ich kręgach i zapobiegnie sowieckiej penetracji. Tylko jeden z doradców Gehlena, Heinz Danko Herre, który służył jako łącznik z Amerykanami, zdecydowanie sprzeciwiał się werbowaniu byłych esesmanów, twierdząc, że polityczne zagrożenie przewyższa korzyści.
Gehlen nie zgadzał się z Danko Herrem, ale przyznawał, że zatrudnianie byłych członków SS, SD i gestapo może zdyskredytować jego organizację w oczach Amerykanów. Zalecał więc daleko posuniętą dyskrecję przy rekrutowaniu tak obciążonych ludzi. Powinni być rekrutowani tylko, jeśli to konieczne, najlepiej z dala od Pullach, w jednostkach zewnętrznych. Oczywiście organizacja miała ukrywać przed Amerykanami jak najwięcej szczegółów dotyczących ich haniebnej przeszłości. Interwencji i prób czyszczenia kartotek byłych nazistów zamierzano dokonywać tylko wtedy, gdyby okazali się szczególnie przydatni. Początkowo Gehlen prowadził ostrożną politykę rekrutacyjną. W roku 1950 weterani narodowosocjalistycznych agencji bezpieczeństwa (SD, gestapo i policji) stanowili nie więcej niż cztery procent członków Organizacji Gehlena.
Od czasu do czasu kierownictwo CIA prosiło Gehlena o zmniejszenie liczby byłych esesmanów w szeregach jego organizacji, choć sama CIA zatrudniała nazistów, zarówno pośrednio, jak i bezpośrednio. Jeden z dyrektorów agencji zasugerował, że „jeśli nie da się udowodnić, że osoby z mroczną przeszłością (byli naziści, esesmani i tak dalej) są niezbędne do przeprowadzania operacji, powinny być eliminowane z organizacji”. Critchfield i inni oficerowi CIA, którzy kontaktowali się z Organizacją Gehlena, mieli wątpliwości co do wiarygodności byłych nazistów. Critchfield uważał, że byli członkowie SD i gestapo bardziej niż ich „czyści” koledzy są na rażeni na próby werbowania przez Związek Radziecki. Okazuje się jednak, że aby zdobyć więcej informacji na temat możliwej radzieckiej penetracji Organizacji Gehlena, sam zdecydował się na zatrudnienie oficera SD, który ową organizację opuścił. Człowiek ten, Otto von Bolschwing, winny masowych mordów, był bez pośrednim wykonawcą holokaustu w Rumunii. Dla Critchfielda stworzył siatkę szpiegowską w Rumunii, Austrii, Czechosłowacji i na Bałkanach. Wydaje się więc, że Critchfield także uznawał pewne „wyjątki”. Radzieccy, brytyjscy, francuscy i zachodnioniemieccy rywale Gehlena nie byli zresztą lepsi. Protestowali przeciwko zatrudnianiu w Organizacji Gehlena ludzi podejrzanych o zbrodnie wojenne, ale sami również to robili. Podczas zimnej wojny to, co dla jednych oznaczało plamę na honorze, inni uznawali za szansę, z której należy skorzystać.
Gehlen starał się wzmocnić swoją pozycję, rozpętując „czerwoną panikę”. Ostrzegał Amerykanów, że wojna ze Związkiem Radzieckim jest nieuchronna, choć może nie nastąpi w najbliższym czasie. Republika Federalna nie tylko musi być częścią nowo powstałej unii krajów zachodnio europejskich, ale także frontową placówką i bastionem broniącym Europy przed komunistyczną agresją. Gehlen ostrzegał, że jego ojczyzna nie jest niestety przygotowana do tej roli. W strumieniu alarmistycznych, choć mętnych raportów pisał, że władze Niemiec, a zwłaszcza policja, pełne są komunistycznych szpiegów. Bez podawania konkretnych, dających się zweryfikować szczegółów twierdził nawet, że Sowieci przeprowadzają w lasach Turyngii szkolenie atrakcyjnych dziewcząt i planują przerzucenie tych „czerwonych seksbomb” przez granicę, by szpiegowały żołnierzy wojsk NATO. Inny raport ostrzegał, że Stasi założyła szkołę sabotażu na wyspie na jeziorze, która jest okresowo zalewana tak, że nie da się tam niczego zbudować. Pomimo sensacyjnego, a przy tym fikcyjnego charakteru raportów Gehlena udało mu się skutecznie wbić do głów jego elitarnych odbiorców przekonanie, że aby odeprzeć ofensywę Rosjan, trzeba za wszelką cenę wyeliminować z własnych szeregów komunistyczną piątą kolumnę, nawet korzy stając przy tym z usług byłych funkcjonariuszy nazistowskich służb bezpieczeństwa.
Kiedy narracja Gehlena nakręcająca „czerwoną panikę” splotła się z fantazjami byłych agentów gestapo w kontrwywiadowczej części Organizacji Gehlena, rezultat okazał się piorunujący. Jak na ironię, właśnie to polowanie na czarownice, czyli komunistów – prawdziwych i wyobrażonych – zapewniło radzieckiemu wywiadowi wejście do samego serca Organizacji Gehlena.