Burke, Hare i książki oprawione w ludzką skórę
Ten tekst jest fragmentem książki Megan Rosenbloom „Mroczne archiwa. Śledztwo w poszukiwaniu książek oprawionych w ludzką skórę”.
W styczniu 1829 roku William Burke stał samotnie na szafocie w Edynburgu, przed dwudziestoma pięcioma tysiącami Szkotów, rykiem domagających się sprawiedliwości. „Udusić go! – wrzeszczeli. – Udusić, bez sznura!” Tłum chciał, żeby Burke podzielił los, który wraz ze swoim kamratem Williamem Hare’em zgotował szesnastu ofiarom – miał zostać uduszony, a jego ciało sprzedane anatomom do dysekcji. Edynburska ulica zaczęła tę praktykę nazywać burkingiem.
William Hare z żoną wynajmowali pokoje lokatorom w swoim mieszkaniu w kamienicy czynszowej w pobliżu garbarni, w bocznej uliczce zwanej Garbarskim Zaułkiem. Szesnaścioro z tych lokatorów zbrodniczy wspólnicy napoili alkoholem, udusili (poduszką lub gołymi rękami), a następnie przenieśli ciała w drewnianej skrzyni na plac Chirurgów, żeby tam je sprzedać. Według ówczesnych standardów kryminalistycznych taki czyn nie kwalifikował się jako morderstwo, a stosowana metoda umożliwiała dostarczanie anatomom znacznie świeższych zwłok od tych wykradanych z grobów. Kiedy odkryto zbrodnie Burke’a i Hare’a, w społeczeństwie zawrzało. Oto ofiary – wszystkie biedne, niektóre starsze, wiele kobiet, w tym jedna z niepełnosprawnością intelektualną – nie tylko zostały brutalnie zamordowane, ale spotkał je los zabójców, skoro ich ciała trafiły pod nóż anatomów, sami sprawcy zaś zarobili na swoich zbrodniach okrągłą sumkę. Ludność ogarnęło „burkingowe szaleństwo”, pojawiły się doniesienia o próbach i groźbach burkingu.
Chociaż Burke tego dnia zawisnął, a burking go ominął, żądania tłumu zostały częściowo spełnione. Po długotrwałych przepychankach odcięto martwego skazańca ze stryczka. Ludzie kłębili się w ciżbie, w deszczu, wokół budynków uniwersytetu, czekając na przywiezienie ciała Burke’a. Władze przekazały zwłoki profesorowi Alexandrowi Monro z Uniwersytetu Edynburskiego do dysekcji dopiero po zmroku.
Ciało Burke’a, podobnie jak wcześniej Williama Cordera, zostało wystawione na widok publiczny, a następnie, jeszcze przed sekcją, wykonano maskę pośmiertną, rysunki i odlewy. Podczas dysekcji krew płynęła tak obficie, że, jak wspominał jeden ze świadków, „ta część sali wyglądała jak rzeźnicka jatka, krew lała się na posadzkę i wszyscy po niej chodzili”. Ktoś z obecnych – prawdopodobnie student – sporządził taką makabryczną notatkę, przechowywaną dziś w zbiorach Muzeum Chirurgów Królewskiego Kolegium Chirurgów w Edynburgu: „Te słowa napisano krwią Wm. Burke’a, powieszonego w Edynburgu 28 stycznia 1829 roku za morderstwo pani Campbell czy Docherty. Krew pobrano z jego głowy 1 lutego 1829 roku”.
Temu zapiskowi oraz szkieletowi Burke’a towarzyszy w muzeum notes w podniszczonej, jakoby antropodermicznej oprawie. Na okładce ma wytłoczony napis: „NOTATNIK ZE SKÓRY BURKE’A”. W środku wciąż tkwi ołówek. Aż mnie skręca, że jeszcze nie udało mi się zobaczyć na własne oczy tego najsłynniejszego ze wszystkich domniemanych dzieł antropodermicznych. Kiedy błąkałam się po Wielkiej Brytanii tropem książek oprawionych w ludzką skórę, Muzeum Chirurgów w Edynburgu było zamknięte z powodu renowacji, na którą wydano 4 miliony funtów. Chociaż cieszyłam się, widząc taką dbałość o historię chirurgii, przyznam, że tupnęłam ze złością jak dziecko, kiedy się dowiedziałam, że zaplanowałam swoją europejską wyprawę badawczą zaledwie kilka miesięcy przed ponownym otwarciem.
W Edynburgu czasów Burke’a i Hare’a zwłoki były chodliwym towarem. Dla profesora Monro tak się szczęśliwie złożyło, że był trzecim w rodzie Alexandrem Monro, który został profesorem anatomii na Uniwersytecie Edynburskim, a ta pozycja zapewniała im pierwszeństwo w dostępie do nieboszczyków odciętych ze stryczka. Monro, o którym powszechnie sądzono, że korzysta z renomy swojego nazwiska, nigdy nie aktualizował programu nauczania i pobierał wysokie opłaty za tych kilkoro zajęć w prosektorium, które łaskawie prowadził na uniwersytecie, mimo że od studentów wymagano praktycznego doświadczenia w dysekcji, żeby wydać im dyplom chirurga. Kiedy Edynburg stał się ważnym ośrodkiem edukacji medycznej, podaż legalnie dostępnych zwłok nie nadążała za zapotrzebowaniem. Ogromnym wzięciem cieszyły się prywatne lekcje oferowane przez chirurgów młodszego pokolenia, wyszkolonych na wojnie, a na brak popytu nie narzekały też hieny cmentarne, nielegalnie dostarczające chirurgom niezbędne pomoce naukowe.
Nawet najsłynniejsi chirurdzy epoki Burke’a i Hare’a brudzili sobie ręce tym biznesem. Legendarny Robert Liston w czasach studenckich notorycznie wykopywał zwłoki z grobów. Kiedy przeczytał w gazecie o żeglarzu, który utonął, czym prędzej skierował swoją łódź do miasteczka na szkockiej prowincji, gdzie rozegrała się ta tragedia. Po zapadnięciu zmroku wraz z kilkoma kolegami z medycyny udał się na cmentarz, zobaczył tam szlochającą narzeczoną żeglarza, która kładła kwiaty na jego grobie. Kiedy odeszła, studenci zabrali się do roboty. Jeden z nich nawet wpiął sobie zostawiony przez dziewczynę kwiat w klapę, gdy ekshumowali jej ukochanego i ulotnili się z jego zwłokami. Odbijając od brzegu, widzieli, jak narzeczona biegnie z powrotem do rozkopanego grobu, rozpaczliwie krzycząc i wymachując rękami. Zdążyli już jednak odpłynąć na bezpieczną odległość.
Anatomowie i studenci medycyny, których było na to stać, woleli kupować zwłoki od zawodowych rabusiów grobów, zwanych także rezurekcjonistami. Kiedy więc Burke’owi i Hare’owi trafił się nieboszczyk, istniał już cały chłonny rynek z długą tradycją. Jeden z ich lokatorów, niejaki Donald, zmarł w mieszkaniu w Garbarskim Zaułku z przyczyn naturalnych. Portfel Hare’a boleśnie to odczuł, bo Donald od dawna nie płacił rachunków, a w dodatku trzeba było kupić trumnę, żeby go pochować. Wtedy Hare wpadł na pomysł, żeby sprzedać Donalda anatomom i w ten sposób się odkuć. Wraz ze wspólnikiem napełnili trumnę Donalda korą garbarską, a ciało zabrali na plac Chirurgów.
Burke i Hare początkowo chcieli sprzedać swoje pierwsze zwłoki temu samemu profesorowi Monro, który później przeprowadzi dysekcję Burke’a. Nie udało im się jednak dowiedzieć, gdzie mieszka, więc dokonali transakcji z jego rywalem, doktorem Robertem Knoxem. Doktor Knox zapłacił im za Donalda 7 funtów i 10 szylingów, co dla robotników było astronomiczną sumą. Za młodsze, świeższe zwłoki można było zarobić jeszcze więcej – nawet 10 funtów, czyli 200 szylingów – a więc tyle, co za sto dni ciężkiej fizycznej pracy, do jakiej był przyzwyczajony Burke. To, co zaczęło się jako pech, okazało się dla przedsiębiorczej dwójki manną z nieba. Wkrótce znów zawitali na plac Chirurgów.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Megan Rosenbloom „Mroczne archiwa. Śledztwo w poszukiwaniu książek oprawionych w ludzką skórę” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Megan Rosenbloom „Mroczne archiwa. Śledztwo w poszukiwaniu książek oprawionych w ludzką skórę”.
Tym razem przynieśli Josepha Młynarza. Był chory i bliski śmierci, więc Burke i Hare postanowili udusić go poduszką, żeby jego choroba nie odstraszyła innych lokatorów. W kolejnych zabójstwach, które prasa nazwała później morderstwami w West Port, dopracowali technikę. Hare zatkał ręką usta i nos Abigail Simpson, a Burke położył się całym ciężarem w poprzek jej ciała. Była to prosta, cicha metoda zabijania, która zostawiała niewiele śladów i żadnego narzędzia zbrodni. Burke i Hare nigdy nawet nie wykopali grobu. Przemykali przez wąskie uliczki swojej dzielnicy, między sypiącymi się czynszówkami, niosąc kolejną ofiarę w dużej skrzyni do transportu herbaty. Spośród rynsztoków i ruin wychodzili w końcu na czystsze powietrze w porządnych okolicach placu Chirurgów – i na próg domu doktora Knoxa.
Knox był członkiem Królewskiego Kolegium Chirurgów w Edynburgu, który dawał u siebie, pod numerem 10 przy tym placu, lukratywne i cenione lekcje anatomii i chirurgii. W każdym zimowym semestrze miał ponad czterystu studentów. W wyniku powikłań po ospie oślepł na lewe oko, ale nie wpłynęło to na jego badania anatomiczne ani na umiejętności w zakresie dysekcji. Teatralny styl prowadzenia zajęć odpowiadał stylowi ubierania się doktora: zawsze nadążał za modą, nosił falbanki, koronki i pierścienie z brylantem. Podobnie jak Amerykanin Joseph Leidy Knox lepiej czuł się w towarzystwie martwych pacjentów niż żywych i wprost uwielbiał kolekcjonować oraz tworzyć preparaty anatomopatologiczne. Jak twierdzi Lisa Rosner w książce The Anatomy Murders (Morderstwa anatomiczne): „Kiedy w pobliżu znajdował się »okaz«, czy to ludzki, czy zwierzęcy, czy ssak, ptak, czy ryba, [Knox] na nic innego nie spojrzał, a jego liczne projekty tworzyły niebezpiecznie niewyczerpane zapotrzebowanie na świeże zwłoki”.
„Współcześni nie mogli uwierzyć, że szanowany medyk tolerowałby morderstwo – pisała dalej Rosner – ale równie niewiarygodne wydawało się, żeby nie miał żadnych podejrzeń co do prawdziwej natury swoich nabytków”. W najbardziej wyrozumiałej ocenie Knox był tak zdeterminowany, by zdobyć świeże zwłoki, że nie dostrzegł ewidentnych oznak przestępstwa na ciałach, które dostarczali mu Burke i Hare. Na przykład było oczywiste, że nigdy nie zostały przygotowane do pogrzebu ani pochowane. Fakt, że zwłoki były po sekcji niszczone, oznaczał, że na procesie nie można było przedstawić żadnych dowodów przeciwko Burke’owi i Hare’owi. W końcu Burke stanął przed sądem jedynie za morderstwo ostatniej ofiary, Mary Docherty, a Hare’owi udało się w ogóle uniknąć odpowiedzialności karnej w zamian za zeznania przeciwko Burke’owi.
Knox nie tylko więc czerpał korzyści ze zbrodni, ale także zniszczył ich dowody, a jednak nigdy nie postawiono mu zarzutów. Nie musiał nawet zeznawać na procesie. Uprzywilejowanie, którym cieszył się jako członek lekarskiej elity, pozwoliło mu zachować milczenie, pozostać na wolności i dalej zajmować się anatomią. Nie uciekł jednak przed gniewem opinii publicznej. Nie licząc na wymiar sprawiedliwości, mieszkańcy Edynburga zrobili kukłę doktora Knoxa, przeszli z nią po ulicach, a następnie powiesili na drzewie naprzeciwko jego domu. Kiedy to nie usatysfakcjonowało tłumu, odcięli kukłę ze sznura, próbowali ją podpalić, a w końcu rozerwali na strzępy.
Kolegom i współpracownikom Knoxa nie podobało się negatywne zainteresowanie opinii publicznej, jakie ściągały na nich jego powiązania z Burkiem i Hare’em. Wielu sąsiadów z placu Chirurgów uważało, że był zamieszany w zbrodnie. Sir Walter Scott sprzeciwił się odczytowi Knoxa w Towarzystwie Królewskim w Edynburgu; prelekcję odwołano. David Paterson, były odźwierny Knoxa, który przyjmował ciała przynoszone pod numer 10 przy placu Chirurgów, opublikował anonimową broszurkę, podpisaną pseudonimem „Echo placu Chirurgów”, w której twierdził, że Burke i Hare byli zachęcani do przynoszenia Knoxowi kolejnych zwłok na sprzedaż i że Knox ignorował widoczne ślady przemocy na niektórych z tych ciał.
Kierowana przez lekarzy komisja śledcza w sprawie związków doktora Knoxa z morderstwami w West Port ustaliła jednak, że zaniedbania Knoxa wynikały z nieuwagi i braku staranności, nie miały natomiast zbrodniczego charakteru, i że rzeczywiście wierzył, iż ubodzy są skłonni sprzedawać anatomom ciała swych zmarłych bliskich. Studenci Knoxa podarowali mu nawet złoty wazon, żeby wyrazić radość z powodu oczyszczenia go z zarzutów oraz współczucie za doznane krzywdy.
Mimo że morderstwa dokonane przez Burke’a i Hare’a wyciągnęły na światło dzienne najmroczniejsze potrzeby związane ze studiowaniem anatomii, pomogły zmienić prawo na korzyść anatomów. Kiedy w 1828 roku zbrodniczy duet dokonywał swoich pierwszych zabójstw, nadzwyczajna komisja parlamentarna do spraw anatomii przygotowywała raport dla Izby Gmin. Ostatnią istotną zmianę w brytyjskich przepisach dotyczących tej dziedziny uchwalono w 1752 roku. Ustawa zagwarantowała wtedy sędziom możliwość orzekania, by ciało mordercy przekazać anatomom do dysekcji w ramach dodatkowej kary, zamiast zamykać je w klatce takiej jak ta wisząca pod sufitem w Muzeum Moyse’s Hall. Przeprowadzając sekcje morderców, lekarze stali się wykonawcami kary ustanowionej przez państwo, a sama dysekcja – publicznym spektaklem upokorzenia. Nazywano ją środkiem „lepiej zapobiegającym potwornej zbrodni morderstwa” i uważano za los gorszy od umieszczenia w klatce na szubienicy. Nowe przepisy przynosiły też dodatkową korzyść anatomom, znacznie zwiększając liczbę potencjalnych obiektów badań – wcześniej dopuszczalnym limitem było sześć zwłok rocznie. W 1826 roku dwanaście londyńskich szkół anatomii podało, że łącznie wykonano w nich pięćset dziewięćdziesiąt dwie sekcje zwłok w celu kształcenia siedmiuset jeden studentów.
W nadzwyczajnej komisji do spraw anatomii zasiadało wielu zwolenników utylitarystycznego filozofa Jeremy’ego Benthama, który tak gorąco wierzył w użyteczność martwych ludzkich ciał, że nalegał, by po śmierci anatomowie dokonali dysekcji jego zwłok, a następnie je zakonserwowali. Do dziś zwłoki te, siedzące w przeszklonej gablocie, witają studentów University College of London. Pewien francuski benthamista żarliwie przekonywał, by wykorzystać po śmierci wszystkie części jego ciała – w tym wygarbowaną skórę, którą przeznaczył na obicie fotela dla przewodniczącego nadzwyczajnej komisji Henry’ego Warburtona. Protokoły z posiedzeń komisji pokazują, że benthamiści chcieli zastąpić ograniczoną pulę zwłok morderców inną, rozszerzoną o ciała osób ubogich.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Megan Rosenbloom „Mroczne archiwa. Śledztwo w poszukiwaniu książek oprawionych w ludzką skórę” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Megan Rosenbloom „Mroczne archiwa. Śledztwo w poszukiwaniu książek oprawionych w ludzką skórę”.
W rezultacie powstał projekt Ustawy o zapobieganiu nielegalnym ekshumacjom ciał ludzkich oraz o regulacji szkół anatomii z 1829 roku. Stwierdzał, że zwłoki zmarłych w przytułkach dla ubogich i te, po które nie zgłosi się odpowiedni krewny, trafią w ręce anatomów. W liście popierającym ustawę Królewskie Kolegium Chirurgów w Edynburgu jako możliwe źródła zwłok do badań zaproponowało „ciała osób, które znaleziono martwe na drogach i ulicach, w rzekach i kanałach lub na brzegu morza, w przytułkach i gdzie indziej […], jak również ciała cudzoziemców, obcych i innych, zmarłych w zajazdach, pensjonatach i instytucjach publicznych, przy braku przyjaciół i bez widocznych środków na pokrycie kosztów pogrzebu”. Sformułowania odnoszące się do ubogich „bez przyjaciół” pojawiały się często w ówczesnych dyskusjach wokół ustawy o anatomii. Wyobraźmy sobie, jak bardzo pozbawieni przyjaciół czuli się brytyjscy biedacy, kiedy ustawodawcy dążyli do wyeliminowania pośredników w postaci rezurekcjonistów (czyli hien cmentarnych) i dostarczania ich niepochowanych zwłok prosto na stół prosektoryjny. Czy efekt był jeszcze gorszy od strachu przed rozkopywaniem grobów przez anatomów pod osłoną nocy?
Kilku lekarzy nazwało po imieniu niesprawiedliwość proponowanej ustawy. Chirurg anatom G.J. Guthrie napisał w 1829 roku do ministra spraw wewnętrznych, że byłby to „potworny akt niesprawiedliwości wobec ubogich w tym kraju”, gdyby ich ciała zajęły w prosektorium miejsce zwłok morderców. Przyznał, że myśl o zostaniu poddanym dysekcji wydaje mu się odrażająca, ale dalej pisał: „Jeśli człowiek medycyny utrzymuje, iż dysekcja jest niewywołującym sprzeciwu procesem, któremu ludzie powinni poddawać zwłoki swych przyjaciół dla dobra nauki i żyjących, ja ze swej strony utrzymuję, że taki medyk zobowiązany jest dać ku temu przykład”. W podobnym duchu radykalny mówca Henry Hunt sugerował, że jeśli osoby żyjące na koszt państwa mają w zamian oddawać swoje zwłoki, prawo to powinno objąć także członków rodziny królewskiej:
Zalecałbym w pierwszej kolejności dysekcję ciał wszystkich naszych królów, zamiast wydawać siedemset czy osiemset tysięcy funtów z publicznych pieniędzy na ich pochówek. Następnie poddałbym dysekcji wszystkich naszych dziedzicznych ustawodawców. Dalej – biskupów oraz tych księży i proboszczów, którzy karmią siebie, a nie swoje trzódki […]. Gdyby uchwalone zostało takie prawo, chętnie zgodziłbym się na oddanie swego ciała „do celów rozwoju nauki”.
Elita uznała argument, że powinna zapisywać własne ciała anatomom, nie tylko za odrażający, lecz także za absurdalny, co pokazuje dystans utrzymujący się między nią a biedakami.
Pojawiły się również głosy sprzeciwu wobec ukradkowej próby uchwalenia ustawy. Autor listu zamieszczonego w czasopiśmie medycznym „The Lancet” nazwał ją „nocną ustawą”, bo jego zdaniem usiłowano przepchnąć ją przez parlament bez właściwej debaty. Za sprawą przywódców religijnych działających w imieniu ubogich projekt wzbudził wystarczającą odrazę w Izbie Lordów i został odrzucony.
Niezrażone szkoły anatomii dalej płaciły, jak zwykle, za wykradane zwłoki. Kiedy rezurekcjonistów (nigdy samych lekarzy) aresztowano, towarzystwa medyczne otwarcie ganiły policję za ingerowanie w ich źródła ciał do dysekcji. W przedstawionym komisji nadzwyczajnej raporcie o wymogach i realiach kształcenia adeptów chirurgii Królewskie Kolegium Chirurgów pisało: „Skutkiem tych ingerencji jest zazwyczaj jedynie utrudnianie postępów edukacji medycznej oraz niepotrzebne wzbudzanie wśród ludu emocji i uprzedzeń, podczas gdy zło i zbrodnie, którym [policja] ma zapobiegać czy za które ma karać, nie przestają się plenić”. W czasach kształtowania się nowoczesnych metod działań policyjnych anatomowie – wyobrażając sobie, że ich profesja stawia ich ponad prawem – czuli się niemile dotknięci, że obejmują one także ich samych. Najczęściej jednak nie przeszkadzało im to kontynuować dysekcji.
Mimo powiązań doktora Knoxa z morderstwami popełnionymi przez Burke’a i Hare’a jego anatomiczny biznes dalej się kręcił. Edynburscy rezurekcjoniści dostarczali mu zwłoki z tak odległych miejsc jak Glasgow, Manchester czy Irlandia. Płacił nawet żonom swoich najbardziej lojalnych rezurekcjonistów, żeby nadal go zaopatrywały, kiedy mężowie trafili do więzienia. Aż w listopadzie 1831 roku doszło do kolejnego przypadku burkingu, tym razem w Londynie, co na nowo wzbudziło zainteresowanie reformą sposobu pozyskiwania zwłok przez szkoły anatomiczne. Henry Warburton dostrzegł okazję do przepchnięcia swojego projektu ustawy.
Postarał się przedstawić go w strawniejszej dla ogółu społeczeństwa formie, skracając nazwę do Ustawy w sprawie regulacji szkół anatomii i usuwając wzmiankę o nielegalnej ekshumacji ludzkich zwłok. Zastąpił takie określenia jak „dysekcja” czy „sekcja zwłok” „badaniem anatomicznym”, a także wykreślił konkretne sformułowania, wskazujące przytułki i szpitale jako źródła ciał dla anatomów, chociaż implikacje były nadal jasne. Jedna z istotnych proponowanych zmian dotyczyła tego, że zwłoki miały przestać być anonimowe. Nowe zasady wymagały od anatomów zgłaszania inspektorom dzielnicowym, kiedy i od kogo otrzymali ciało, oraz podania nazwiska, płci, wieku i ostatniego znanego adresu zmarłej osoby. Jeśli lekarz nie przestrzegał przepisów nowej ustawy, groziła mu kara grzywny (nieprzekraczająca 50 funtów) lub do trzech miesięcy więzienia. W pierwszej wersji ustawy znalazł się zapis o karze za obrabowywanie grobów. W nowej go nie było, co sygnalizowało lekarzom, że jeśli za sprawą nowych przepisów nie będą w stanie zdobyć wystarczającej liczby zwłok, mogą swobodnie wrócić do starych metod. Ustawa w sprawie regulacji szkół anatomii została przyjęta przez parlament i w 1832 roku weszła w życie.
Czy zdelegalizowała tworzenie książek antropodermicznych? Bynajmniej. Zakładając, że notatnik w zbiorach Królewskiego Kolegium Chirurgów rzeczywiście powstał ze skóry Williama Burke’a, ustawa nie precyzuje, czy było to zgodne z prawem. W istocie dotyczy ona tylko zwłok w całości i w ogóle nie wspomina o częściach ciał zmarłych. Nie ma w niej mowy o legalności wykonywania czegoś z narządów wypreparowanych podczas dysekcji – czy to z serca, z którego sporządzono preparat mokry do badań anatomicznych, czy kawałka skóry, w który oprawiono notes albo książkę.