Brytyjskie kolonie, błogie zaniedbanie i kryzys angielskiego imperium kolonialnego
Wyśrubowane wymagania fiskalne pchnęły amerykańskich osadników do buntu przeciw Wielkiej Brytanii. Relacje między koloniami a metropolią nie zawsze kształtowały się jednak w atmosferze wrogości. Napięcie rosło stopniowo. Początkowo osadnicy z Nowego Świata mogli cieszyć się znacznie lepszymi warunkami ekonomicznymi, niż np. Londyńczycy. Nowe cła i podatki prowadziły jednak do wzrostu niezadowolenia. Podobnie działały np. Akty Nawigacyjne, ograniczające handlową swobodę kolonistów, tym samym ograniczając ich zyski. Na przełomie XVIII i XVIII wieku sytuacja w Ameryce była na tyle napięta, że dochodziło do pobić królewskich urzędników. I to mimo faktu, że cały czas mieszkańcy Nowego Świata płacili o wiele niższe podatki niż Wyspiarze. Wielka Brytania mimo to zdecydowała się na zmianę polityki. Tylko czy mogło to jeszcze coś zmienić?
Brytyjskie kolonie: błogo zaniedbani
Rozluźnienie nastąpiło dzięki wybitnemu brytyjskiemu politykowi, który dziś powszechnie uznawany jest za pierwszego premiera w historii Zjednoczonego Królestwa. Był nim Robert Walpole. Udało mu się wykorzystać skomplikowaną sytuacją królestwa w pierwszych dekadach XVIII wieku, by uniezależnić gabinet (o ile w ogóle można mówić o gabinecie przed epoką Walpole’a) od monarchy i stonować politykę względem kolonii. Jak tego dokonał? Rok 1688 był kolejnym etapem walki o wpływy między parlamentem, a Koroną. Tego roku, na wezwanie parlamentu, do Anglii przybył Wilhelm Orański z żoną (Marią) i obalił pro-katolickiego Jakuba II. Sam William i Maria byli jednak bezdzietni. Żeby raz na zawsze położyć kres możliwości objęcia władzy przez katolika, uchwalono Ustawę o Następstwie Tronu (ang. Act of Settlement), która definiowała linię sukcesji po Williamie i Marii skrupulatnie pomijając wszystkich katolików w kolejce do tronu. Na jej mocy w roku 1714 władza przypadła Jerzemu I Hanowerskiemu, którego prawo do dziedziczenia było w istocie jedynie symboliczne. Sprawy Brytanii (i tym bardziej jej odległych kolonii) interesowały go relatywnie niewiele. Sporo czasu spędzał w Niemczech. Na zebrania gabinetu w zasadzie wcale nie uczęszczał, niewiele zresztą wyniósłby z nich – nie mówił bowiem po angielsku. Ze swoim premierem porozumiewał się… po łacinie. Dla Walpole’a była to idealna sytuacja, by skupić realną władzą w swoich rękach – co koloniom wyszło na dobre. W ich kwestii Walpole okazał się znacznie bardziej liberalny niż poprzedni notable. Upodobania szefa rządu dotyczące wolnego handlu znalazły swoje odbicie w królewskiej przemowie 1721 roku (za którą stał oczywiście sam Walpole), gdzie zaznaczone było, że najlepszą drogą do dobrobytu jest rozszerzenie handlu poprzez uczynienie importu i eksportu jak najłatwiejszymi. Według Johna Morleya, przemowa ta była pierwszym kompletnym apelem wygłoszonym przez „angielskiego męża stanu na rzecz tych oświeconych poglądów na handel, które 55 lat później zostały w sposób systematyczny przekazane światu przez geniusz Adama Smitha”.
Zobacz także:
Dzięki Walpole’owi tego samego roku zniesiono cła importowe i eksportowe z ponad 100 towarów. Udało mu się również dokonać wyłomu w Aktach Nawigacyjnych. Jego starania pozwoliły plantatorom z Georgii i Karoliny na eksport ryżu (który powoli stawał się ich najważniejszym produktem eksportowym) bezpośrednio do portów europejskich, a nie poprzez Wielką Brytanię. Podobne ułatwienie zastosowano w przypadku cukru z Karaibów, który również nie musiał docierać już do Albionu przed wysyłką w inne miejsca na globie. Ponadto, Walpole co najmniej dwukrotnie odrzucił propozycję opodatkowania kolonii z Londynu. Co jednak najważniejsze, jego gabinet w zasadzie otwarcie tolerował obchodzenie Aktów Nawigacyjnych i nie współpracował z gubernatorami w celu ukrócenia tego procederu (inne wspomniane wcześniej regulacje amerykańskiej gospodarki również egzekwowane były jedynie sporadycznie). Wspomnieć należy tutaj przede wszystkim Thomasa Pelhama, księcia Newcastle, desygnowanego przez Walpole’a na stanowisko ministra Departamentu Południowego (odpowiedzialnego m.in. za relację z koloniami), który znany był z tego, że kopert z listami od gubernatorów wcale nie otwierał. Dlatego właśnie polityka brytyjska względem kolonii w okresie dominacji Walpole’a i jego ideowych następców (od drugiej do szóstej dekady XVIII wieku) określana jest mianem „błogiego zaniedbania”. Sam termin został ukuty przez innego wybitnego parlamentarzystę, Edmunda Burke’a, w który w ten sposób scharakteryzował – z aprobatą! – stosunek Wigów do relacji między metropolią i Ameryką. Tak leseferystyczne traktowanie kolonii trwało aż do wojny siedmioletniej (1756-63). Co jednak stało za liberalną postawą Walpole’a? Polityk uważał, że dobrobyt kolonii i metropolii są współzależne i to nie interwencja państwa jest kluczowa w jego osiągnięciu. Wiedział, że najlepiej zostawić kolonie samym sobie, by się bogaciły, a im bogatsze będą, tym większy popyt ich mieszkańcy będą zgłaszać na produkty brytyjskie, dzięki czemu wzrośnie poziom życia również na wyspie.
Polityka Walpole’a przyniosła spodziewane rezultaty. Jak pisze Niall Fergusson, „są powody, by twierdzić, że już w latach 70. (XVIII wieku) mieszkańcy Nowej Anglii byli najbogatszymi ludźmi na świecie. Dochód na głowę był tam co najmniej w połowie tak wysoki jak w Zjednoczonym Królestwie, ale znacznie równiej rozłożony. Mieli oni większe farmy, większe rodziny i byli lepiej wykształceni niż mieszkańcy Starej Anglii. I, co istotne, płacili znacznie niższe podatki. W 1763 roku przeciętny Brytyjczyk płacił w podatkach 26 szylingów na rok. Odpowiednikiem tej sumy dla podatnika z Massachusetts był 1 szyling. Powiedzieć, że bycie brytyjskimi poddanymi było dla tych ludzi dobre, byłoby niedopowiedzeniem.” Eksport Brytanii rósł z kolei w ogromnym tempie.
Skala brytyjskiego „zaniedbania” kwestii kolonializmu była tak wielka, iż można pokusić się o stwierdzenie, że kolonie – których mieszkańcy czuli dumę z przynależności do tak wolnościowego imperium – funkcjonowały niemal jak niepodległe państwa. Jest to szczególnie widoczne w przypadku Rhode Island i Connecticut, kolonii czarterowych, w których nawet stanowisko gubernatora wybierali sami koloniści, a nie Korona czy właściciel. Co prawda wszystkie kolonie, łącznie z czarterowymi, ostatecznie podlegały królewskiej jurysdykcji, ale za panowania dwóch pierwszych monarchów dynastii hanowerskiej (1714-1760) miało to małe przełożenie na rzeczywistość.
Przypomnijmy też, że do XVIII wieku kolonie, nauczone doświadczeniem, odeszły również od kontroli cen (nie licząc kilku wyjątków). Był to więc bez wątpienia złoty okres w historii kolonialnej anglosaskiej Ameryki.
Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!
Narodziny konfliktu
Jak już zaznaczono, ulgowe traktowanie kolonii trwało do wojny siedmioletniej. Zawirowania konfliktu i włączenie się do czynnej polityki Jerzego III sprawiły, że od sterów państwa odsunięto ludzi, dla których inspiracją była polityka prowadzona przez Walpole’a. Nowi włodarze mieli na celu w większym stopniu wpływać na życie poddanych zza oceanu. Był to najprawdopodobniej jeden z powodów, dla których zdecydowano się wysunąć propozycję utrzymania regularnej armii brytyjskiej na kontynencie (oficjalnym powodem była jednak chęć ochrony kolonii przez francuską i indiańską agresją). Chciano również powołać administrację, której celem byłoby ograniczenie i regulowanie osadnictwa na wschód od Appalachów (a tymczasowo jego zatrzymanie). Do tego jednak potrzebowano pieniędzy, a brytyjski podatnik – w porównaniu do amerykańskiego – już płacił wyśrubowane daniny. Dlatego wysunięto propozycję opodatkowania kolonistów. Z punktu widzenia pro-brytyjskiego była to jedynie próba równiejszego rozłożenia ciężaru opodatkowania. Trzeba również odnotować, że Amerykanie nie byli jedynymi ofiarami fiskalizmu władz, bo również na wyspie postanowiono zwiększyć i tak już wysoką skalę opodatkowania i wprowadzono podatek na cydr.
W celu zebrania pieniędzy na utrzymanie dodatkowych urzędników i wojska George Grenville, ówczesny premier, zdecydował się podwoić liczbę „wyliczonych dóbr” (tych, które do Europy i dalej w świat wysyłać można było jedynie poprzez Wielką Brytanię) i doprowadził do uchwalenia ustawy o cukrze (ang. Sugar Act of 1764) oraz ustawy stemplowej (ang. Stamp Act of 1765). Celem pierwszego dokumentu było uszczelnienie systemu: z jednej strony ustawa aż dwukrotnie obniżała cło na importowany cukier, by zmniejszyć atrakcyjność przemytu tego towaru, a z drugiej strony zwiększała opodatkowanie innych dóbr i podnosiła kompetencje urzędów, by mogły z przemytem efektywnie walczyć. Drugi dokument wprowadzał natomiast opłatę stemplową: podatek nałożony na papier, na którym wydawane były gazety i wszelkie dokumenty prawne. Działania podjęte przez Grenville’a nie znalazły poklasku w koloniach. Osadnicy na tyle przywykli do ignorowania Aktów Nawigacyjnych i konsumpcji kontrabandy, że zaciśnięcie systemu odbierali jako wprowadzenie czegoś nowego. Niemniej, to jednak opłata stemplowa, która faktycznie nie miała w koloniach precedensu, naprawdę wzburzyła Amerykanów. Opłata ta była pierwszym podatkiem wewnętrznym nałożonym na kolonie przez parlament brytyjski (warto tutaj jednak dodać, że w Wielkiej Brytanii funkcjonowała od dawna), więc rozczarowanie Amerykanów można zrozumieć. Trzeba jednak też odnotować, że przed uchwaleniem daniny Grenville dał koloniom czas na znalezienie alternatywy dla proponowanego podatku. Nie otrzymał jednak żadnych sugestii.
Choć Grenville’a ciężko oskarżać o przesadny despotyzm – w końcu wprowadzał w Ameryce coś, co w samej metropolii działało od dawna i dał szansę koloniom, by same znalazły rozwiązanie problemu funduszy – niezadowolenie było powszechne. Amerykanie zorganizowali się wokół hasła „no taxation without representation”, twierdząc, że brytyjski parlament, w którym nie mieli swoich delegatów, nie może ich opodatkować. Niestety, ich stanowisko było niejednolite, a w większości też niekonsekwentne. Petycja wysłana przez Kongres, na którym zebrali się przedstawiciele kilku kolonii (często wbrew zakazom wydanym przez gubernatorów), odmawiała parlamentowi prawa do nakładania podatków na kolonie bez rozróżnienia na podatki wewnętrzne i zewnętrzne. Jednak już wcześniej wiele kolonii wysłało listy protestacyjne do Londynu. Większość z nich skierowała swój sprzeciw jedynie w stronę podatków wewnętrznych (a więc opłaty stemplowej), dając do zrozumienia, że parlament może nakładać cła jako narzędzie regulacji handlu w imperium.
Idea współpracy kolonistów w ramach Kongresu amerykańskiego nie spotkała się ze zrozumieniem króla i parlamentu. Amerykanie nie mieli reprezentacji w parlamencie, ale – zgodnie z rozumowaniem zwolenników działań Grenville’a – nie było to wcale konieczne. W końcu w samym Zjednoczonym Królestwie olbrzymia większość ludzi nie miała prawa głosu, co de facto oznaczało, że oni także nie byli bezpośrednio reprezentowani w parlamencie. A jednak nikt nie podważał prawa parlamentu do uchwalania ustaw ich wiążących, w związku z czym na gruncie teoretycznym Grenville i jego zwolennicy nie widzieli podstaw, dla których kolonie miałyby być niezależne od parlamentarnej legislacji. Jakieś działania trzeba było jednak podjąć: opłata stemplowa okazała się bowiem niemożliwa do poboru. W koloniach na szeroką skale działali Synowie Wolności (ang. Sons of Liberty), których celem była obstrukcja nowego prawa, a ich działania bynajmniej nie kończyły się na obywatelskim nieposłuszeństwie. Zastraszani agenci Korony po prostu bali się wykonywać swoje obowiązki. Na rząd naciskali również brytyjscy eksporterzy, którzy tracili na skoordynowanym bojkocie angielskich produktów. Upieranie się przy opłacie stemplowej nie miało sensu, jednak przyznanie kolonistom racji również nie wchodziło w grę. Oznaczałoby to, że parlament straciłby swoją pozycję realnego suwerena w imperium. Wybrano więc opcję kompromisową: najpierw uchwalono Declaratory Act of 1766, w którym parlament potwierdził swoją absolutną jurysdykcję nad koloniami i – co za tym idzie – możliwość nakładania na nie podatków (również wewnętrznych). Następnie unieważniono ustawę stemplową, stylizując to na akt dobrej woli. Ponadto, cło na cukier zmniejszono aż trzykrotnie.
Droga do niepodległości
Po klęsce ustawy stemplowej rząd porzucił plany zebrania funduszy na drodze opodatkowania wewnętrznego. Okres błogiego zaniedbania był jednak definitywnie skończony i nie zamierzano wrócić do punktu wyjścia – nadal pracowano nad projektem umożliwiającym wyciśnięcie z osadników pieniędzy. Autorem kolejnej koncepcji podatkowej był Charles Townshend, minister skarbu w rządzie Williamia Pitta Starszego. Jak już zostało wspomniane, kolonistom nie udało się wyartykułować jednego spójnego stanowiska dosadnie podważającego prawo parlamentu do nakładania podatków jako takich. Plan Townshenda był prosty: skoro koloniści - według niego - byli w opozycji jedynie do opodatkowania wewnętrznego, należało w pełni wykorzystać możliwości, jakie daje Brytanii narzucenie opodatkowania zewnętrznego. Wprowadzono więc nowe cła m.in. na papier, farbę, szkło, ołów, herbatę. Powołano też Amerykańską Radę Celną, która scentralizowała na kontynencie pobór podatków. Dotychczas proces ten był mniej efektywny, ponieważ celnicy w Ameryce luźno podlegali urzędom celnym w Anglii. Zebrane pieniądze planowano przeznaczyć na wojsko, które miało stacjonować w Ameryce i na pensję dla przedstawicieli egzekutywy w koloniach oraz sędziów.
Żaden z przedstawionych pomysłów na przeznaczenie funduszy nie podobał się Amerykanom. Z jednej strony bali się, że armia zostanie użyta do ich kontroli, nie ochrony. Z drugiej zdawali sobie sprawę, że pozwalając parlamentowi na opłacanie gubernatorów stracą całą swoją niezależność. Dotychczas pensja gubernatorów i innych urzędników Korony była bowiem poddawana głosowaniu i nadawana przez przynajmniej częściowo wybraną demokratycznie władzę ustawodawczą. Jeśli gubernator realizował politykę rażąco sprzeczną z jej interesami, reprezentanci wyborców mogli zagrozić odcięciem go od funduszy. Był to jeden z powodów, dla których egzekucja prawa z zewnątrz była w koloniach tak trudna. Finansowa zależność gubernatora od zgromadzeń ustawodawczych oznaczała, że w praktyce to zdemokratyzowana legislatura dominowała w kolonialnej polityce. O ile w Wielkiej Brytanii król i rząd mogli korumpować posłów, o tyle w koloniach było to mało prawdopodobne, ponieważ gubernator – przedstawiciel monarchy – nie miał żadnych swoich pieniędzy. Brakowało też wpływowych posad, które mógłby obsadzić lojalnymi urzędnikami Korony. Podatki Townshenda mogły wszystko to zmienić.
Zobacz także:
- Cisza przed burzą. Wielka Brytania wobec pierwszych kolonii amerykańskich
- Czy Wielka Brytania utraciła kolonie w Ameryce na skutek… wygranej wojny siedmioletniej?
- Brytyjczycy w Kanadzie a początki amerykańskiej walki o niepodległość
Prym w opozycji do nowego prawa wiedli działacze z Bostonu. To właśnie w tym mieście znajdował się jeden z głównych portów kolonialnych i to tutaj ciężar nowych podatków odczuć można było najpełniej. Izba Reprezentantów Massachusetts zatwierdziła i rozesłała w 1768 roku list otwarty napisany przez Samuela Adamsa, wzywający pozostałe kolonie do zorganizowanego bojkotu brytyjskiego importu, aż do uchylenia podatków Townshenda. List okazał się sukcesem: do bojkotu przyłączały się kolejne kolonie, a w wielu miejscach presja na kupców była tak ogromna, że jeśli któryś z nich nie podpisał odpowiedniego zobowiązania podlegał publicznemu ostracyzmowi jako wróg kraju i wolności. Ponownie uaktywnili się Synowie Wolności. Impetu całej sprawie nadał jednak gubernator Massachusetts i nowo zaprzysiężony minister do spraw kolonii, Lord Hillsborough. W odpowiedzi na przyjęcie wspomnianego już listu otwartego przez Izbę Reprezentantów, gubernator kolonii rozwiązał zgromadzenie, a sekretarz stanu zakazał obrad izby aż do czasu, w którym członkowie byliby gotowi odwołać list. Nakazał również pozostałym gubernatorom rozwiązać wszystkie te zgromadzenia, które śmiałyby poprzeć propozycję legislatury z Massachusetts. Działanie te miały jednak skutek odwrotny od zamierzonego: zostały odebrane w koloniach jako przejaw rządowej tyranii i zmotywowały osadników do wzmożonego oporu poprzez bojkot. W roku 1769 brytyjski eksport do Ameryki w stosunku do roku poprzedniego spadł o ponad jedną trzecią.
Brytania ugięła się po raz drugi. Jeszcze w 1769 roku podjęto decyzję o anulowaniu podatków Townshenda. Wyjątkiem miało być cło na herbatę, które pozostało w mocy. Rząd nie był jednak co do tego zagadnienia jednomyślny. Część jego członków namawiała do całkowitego usunięcia spuścizny Townshenda, przegrali jednak gabinetową batalię jednym głosem: herbata była towarem, której opodatkowanie mogło przynieść budżetowi lwią część zysku. Ponadto, zwolennicy utrzymania podatku nie chcieli jego anulowania z uwagi na fakt, że mogłoby to zostać odebrane przez osadników jako akt kapitulacji i przyznanie im racji co do niekonstytucyjności opodatkowywania kolonii z Londynu. Podatek na herbatę miał więc wartość również symboliczną.
Wycofanie większości danin rozbiło opinię publiczną w kolonii. Kupcy z poszczególnych miast portowych zaczęli wyłamywać się z bojkotu brytyjskich dóbr (nie licząc herbaty), a im więcej ich było, tym mniej opłacalne dla pozostałych było trwać przy podjętej wcześniej decyzji. Już w roku 1770 sytuacja wyglądała z brytyjskiej perspektywy na opanowaną. Nawet większość liderów radykalnej opozycji zaczęła przechodzić na pozycje ugodowe. Wyjątkiem był Samuel Adams, autor listu otwartego z Massachusetts.
Akt wieńczący dzieło
W 1772 roku wydarzyło się coś pozornie niezwiązanego z Ameryką, co doprowadziło jednak do ponownego rozpalenia nastrojów rewolucyjnych. Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska, potężna korporacja administrująca podbojami w Indiach i monopolista w imporcie herbaty do Anglii, popadła w finansowe tarapaty. Kompania była znaczącym płatnikiem dla budżetu, więc w interesie rządu leżało jak najszybsze wyciągnięcie jej z problemów. Kluczowym okazał się fakt, że angielskie magazyny Kompanii pełne były zapasów herbaty przywiezionej z Chin i niewyeksportowanej dalej z uwagi na wysoką cenę i wciąż trwający amerykański bojkot tego towaru sprowadzanego za pośrednictwem Brytanii. Według różnych szacunków, amerykańska konsumpcja legalnie sprowadzonej i oclonej herbaty mogła wynosić zaledwie 4-8% całkowitej konsumpcji. Rząd postanowił więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: ulżyć finansowo Kompanii Wschodnioindyjskiej i opanować rynek amerykański. W tym celu uchwalono ustawę o herbacie (ang. Tea Act of 1773). Aby zrozumieć, jak istotny był to dokument, należy najpierw przyjrzeć się strukturze handlu herbatą sprzed 1773 roku.
W wyniku licznych regulacji w imperium brytyjskim, przed rokiem 1773 Kompania nie mogła bezpośrednio handlować herbatą zakupioną w Azji z koloniami. Prawo zobowiązywało ją do przewiezienia towaru do Anglii, opłaceniu cła i wystawieniu go na aukcję. Aukcję wygrywał oczywiście kupiec, który oferował najwyższą cenę powyżej stawki minimalnej (ustalonej przez Kompanię). Dopiero wtedy – po ocleniu w Anglii i za pośrednictwem handlarza z Anglii – towar mógł być wysłany na rynek amerykański, gdzie odbierany był przez kupców z kolonii i rozprowadzany do punktów sprzedaży. W Ameryce jednak podlegał kolejnej opłacie celnej, co oznaczało, że był podwójnie opodatkowany. W wyniku tych regulacji finalna cena legalnej herbaty w amerykańskich koloniach była wysoka i nie mogła konkurować z cenami herbaty z przemytu. Ustawa o herbacie z 1773 wprowadzała istotne zmiany. Herbata przywożona do Anglii z Azji i później reeksportowana do Ameryki została zwolniona z opłaty celnej na wyspie. Ponadto, Kompania mogła przewozić produkt bezpośrednio do Ameryki bez brytyjskiego pośrednictwa. Herbata nadal podlegała ocleniu w Ameryce, ale dzięki zakończeniu polityki podwójnego opodatkowania jej cena była i tak niższa niż dotychczasowa cena herbaty z przemytu (przemytnicy – pracując w niebezpiecznych warunkach – zgarniali premię za ryzyko). Ustawa oznaczała też, że monopol Kompanii w handlu herbatą został rozciągnięty również na Amerykę, nie tylko Wielką Brytanię.
Koloniści zostali postawieni w trudnej sytuacji. Z jednej strony mieli dostęp do taniej herbaty, ale z drugiej jej zakup wiązałby się z uznaniem prawa parlamentu do nakładania podatków. Stanowisko antyrządowe w końcu jednak przeważyło. W Bostonie grupa Synów Wolności przebranych za Indian wdarła się na statki Kompanii i wyrzuciła zapasy herbaty do wody (statki nie zostały wcześniej rozładowane, ponieważ agresywnie nastawiony tłum urządził blokadę; nie mogły też odpłynąć, ponieważ gubernator kolonii zabronił im tego bez opłacenia cła za przywiezione towary). W odpowiedzi na ten czyn rząd ukarał kolonię poprzez zamknięcie portu aż do czasu wypłacenia odszkodowania Kompanii za wyrządzone szkody i wpłaceniu zaległego cła do budżetu. Uderzono również w samorządność kolonii: ograniczono kompetencje Izby Reprezentantów, która nie miała od tego momentu nic do powiedzenia w kwestii wyboru członków izby wyższej i mianowania urzędników egzekutywy i sędziów, którzy mieli być opłacani przez Koronę. W zasadzie zdelegalizowano również zebranie miejskie poza kilkoma sytuacjami wyjątkowymi. Co równie istotne, królewscy urzędnicy oskarżeni o przestępstwa zagrożone karą śmierci mieli być sądzeni nie w koloniach, ale w Brytanii. Tak jak poprzednio, środki karne wymierzone w Massachusetts jedynie zradykalizowały Amerykanów. Wojna miała rozpocząć się już wkrótce.
Nie bez znaczenia dla podgrzania nastrojów antybrytyjskich był też fakt, że uchwalenie opisanych tutaj aktów prawa zbiegło się w czasie z przegłosowaniem ustawy o Quebecu (1774). Dokument ten redukował stopień dyskryminacji, jakim podlegali w tej frankofońskiej kolonii (zdobytej na Francji zaledwie dekadę wcześniej) katolicy i pozwalał im na obejmowanie urzędów publicznych. Przez purytańskich kolonistów Nowej Anglii ustawa była jednak interpretowana jako kolejny akt wrogości wobec nich samych, choć dokument ten w żaden sposób nie uszczuplał ich praw. Wbrew ich twierdzeniom, ustawa nie była odwetem za ekscesy w Bostonie. Przygotowano ją długo przed tymi wydarzeniami i jej główne zadanie stanowiła po prostu normalizacja stosunków w kolonii, zdominowanej demograficznie przez francuskich katolików. Histeryczna reakcja purytanów (którzy ledwo tolerowali Kościół Anglii) pokazuje, że antypodatkowe pobudki mieszały się wśród części rewolucjonistów z motywami znacznie mniej szlachetnymi: zwykłym fanatyzmem religijnym i zacietrzewieniem.
Wyzyskiwani czy faworyzowani?
Po wojnie siedmioletniej Londyn dwukrotnie poszedł na kompromis z koloniami. Najpierw zrobił to wycofując się z opłaty stemplowej i redukując cło na cukier, następnie poprzez uchylenie podatków Townshenda z wyłączeniem opłaty celnej na herbatę. Swoimi działaniami władze z Albionu pozornie doprowadziły do rekoncyliacji. Paradoksalnie, spór wybuchł z nową siłą po obniżeniu ceny legalnej herbaty z imperium poniżej ceny kontrabandy i próbie dostarczenia jej na brzeg Ameryki. Prowadzi to do wniosku, że koloniści walczyli nie dlatego, że czuli się ekonomicznie wyzyskiwani, lecz dlatego, że co do zasady sprzeciwiali się konstytucyjności nakładania podatków przez organ, w którym nie byli bezpośrednio reprezentowani – bez względu na to, jak wysokie te podatki miałyby być. Warto też zauważyć, że już po samym wybuchu wojny (1775) i ogłoszeniu niepodległości (1776) Wielka Brytania ugięła się po raz trzeci. W 1778 roku wysłano do Ameryki delegację, której zadaniem było zapewnienie kolonistów m.in. o gotowości Zjednoczonego Królestwa do uznania ich całkowitej autonomii podatkowej. Na ten krok było już jednak zbyt późno.
Nie oznacza to oczywiście, że Londyn nie wyzyskiwał kolonii. Każdy przejaw etatyzmu tutaj wspomniany (feudalizm, korporacjonizm, protekcjonizm) był w istocie źródłem represji. Kolonializm nie jest wyjątkiem – na tle innych jednak przejawów działalności państwa bezsprzecznie widać, że nie wyróżniał się wcale na minus. Kolonializm dawał szansę wielu ludziom na lepsze życie w Nowym Świecie, gdzie mogli uciec przed przeregulowaniem znanym z Brytanii. Choć żyjąc w Ameryce nadal musieli podporządkować się prawom zza oceanu, były one mniej dotkliwe i trudniejsze do wyegzekwowania. Osadnicy musieli też borykać się z wewnętrznymi restrykcjami nakładanymi przez kolonie, na przykład z popularnymi w XVII wieku, a szczególnie w pierwszej jego połowie, kontrolami cen. Były one jednak nakładane z inicjatywy lokalnych elit politycznych, nie drenowały kolonii na rzecz Brytanii i świadczyły raczej o ignorancji ekonomicznej purytanów (bo to przede wszystkim oni opowiadali się za kontrolą cen) niż kolonialnym wyzysku przez metropolię.
Zobacz także:
- Czy Wielka Brytania utraciła kolonie w Ameryce na skutek… wygranej wojny siedmioletniej?
- Brytyjczycy w Kanadzie a początki amerykańskiej walki o niepodległość
Bibliografia:
- Burns, Eric, The smoke of the gods. A social history of tobacco. Temple University Press, Philadeplhia 2007,
- Ferguson, Niall, The rise and demise of the British world order and the lessons for global power, Basic Books, New York 2003,
- Fiske, John, The American revolution. Houghton Mifflin Company, Boston 1891,
- Morley, John, Walpole, Albion Press 2015,
- Rockoff, Hugh, Drastic measures. A history of wage & price controls in the United States, Cambridge University Press, Cambridge 1984,
- Rothbard, Murray, Conceived in liberty, Ludwig von Mises Institute, Auburn 2011,
- Steven Watson, John, The reign of George III, 1760-1815, Clarendon Press, Oxford 1985.
Redakcja: Antoni Olbrychski