Braniccy - arystokraci w czasach komunizmu

opublikowano: 2018-01-04, 15:08
wszelkie prawa zastrzeżone
Pomiędzy przedstawicielami rodzin arystokratycznych a władzą komunistyczną wielkiej miłości nie było. Cóż, jeżeli ktoś chciał ułożyć sobie życie w państwie komunistycznym to arystokratyczne korzenie raczej w tym przeszkadzały.
reklama

Beata Branicka rodzice: Maria Beata Potocka i Adam Branicki

Leszek Rybiński rodzice: Irena Maria Szałowska i Władysław Marceli Rybiński

Poznali się w Wilanowie podczas rodzinnego ślubu w 1940 roku. On wysoki, szczupły dziewiętnastolatek z drobnej szlachty o artystycznych talentach ranny był już w bitwie nad Bzurą, ale mimo to nadal zamierzał walczyć z okupantem. Wysportowany zdobywał laury w wielu zawodach pływackich, dobrze grał na gitarze, śpiewał i tańczył, co sprawiało, że chętnie był widziany w każdym towarzystwie, zaskarbiając sobie sympatię wielu co urodziwszych panien. „…Dominowały w niej oczy. Duże, niebieskie, prowokująco pytające – jaki ty właściwie jesteś nieznany mi bliżej dryblasie?...” tak opisywał w swych wspomnieniach pierwsze spotkanie z o pięć lat młodszą, niewysoką, pulchną hrabianką, pieszczotliwie nazywaną „Kuleczką”, o ciepłym, dobrotliwym uśmiechu, którym chętnie obdarzała każdego. Jak większość ówczesnych panien z jej sfery grała na fortepianie, śpiewała i uwielbiała tańczyć. Upodobanie to dzieliła z dopiero co poznanym młodzianem, nic tedy dziwnego, że właśnie od tańca rozpoczęła się ich przygoda, jeśli tak mało frasobliwym terminem określić można wspólne, pełne dramatycznych wydarzeń, ale i szczęśliwych zbiegów okoliczności, nędzy, poniżenia, ale także wielu chwil radosnych życie. Ta miłość od pierwszego wejrzenia musiała zostać zaakceptowana przez rodziców Beaty, skoro Leszek zamieszkał w pałacu.

Miłość Atki i Leszka zrodziła się na przekór otaczającej ich rzeczywistości, Wilanów, 1943 (prawa zastrzeżone)

Należał już wówczas do Armii Krajowej, nosząc pseudonim „Pat” i oprócz uczestniczenia w akcjach mających na celu zdobywanie broni przypadło mu w udziale wykonywanie wyroków na kolaborantach i najbardziej dających się Polakom we znaki Niemcach. Ona, jak jej matka i dwie siostry, także działała w konspiracji. Oprócz tego w pałacu zorganizowano szpital polowy, który mógł istnieć dzięki zagranicznym koneksjom hrabiostwa. Ich kuzynka, Maria Radziwiłłowa z Nieświeża z domu Branicka, mieszkająca stale w Rzymie, zaprzyjaźniona była między innymi z królową Włoch, księżniczką Heleną Czarnogórską i ta wymogła na Mussolinim interwencję u Hitlera w sprawie szczególnego traktowania Branickich. Pozwolono więc im nadal zajmować część pałacu i nadmiernie nie kontrolowano, z czego korzystali, by pomagać wszystkim potrzebującym. Hrabia sprzedawał nieskonfiskowane jeszcze działki budowlane, a pieniądze przeznaczał na potrzeby Armii Krajowej, takie jak wykup więźniów czy pomoc rodzinom ofiar niemieckiego terroru. Hrabina karetą z rodowym herbem przewoziła broń iżołnierzy rannych po akcjach, a gdy nieopatrznie została zatrzymana, posługując się nienagannym niemieckim, pewnym tonem z aktorsko artykułowanymi wyrzutami beształa żołnierzy hitlerowskich. Pod jej łóżkiem wiele miesięcy przechowywano karabin maszynowy. Była odważna, ale umierała ze strachu, kiedy hrabia ostentacyjnie prezentował swoją nienawiść do okupantów. Tak było, gdy któregoś dnia w pałacu zjawili się oficerowie niemieccy z zamiarem poznania jego właściciela. Nie wiedzieli, jak wygląda, więc gdy stojąc przed hrabią, o niego zapytali, odpowiedziało im wymowne milczenie. Pytanie powtórzyli w kilku językach, sądząc, iż napotkany człowiek go nie zrozumiał. Po ponownym, przedłużającym się milczeniu i rozpaczliwych gestach przerażonej małżonki hrabia wycedził dwa słowa: „Ergo sum” i wyszedł. Nic dziwnego, że mimo interwencji kuzynki z wysokimi koneksjami trzykrotnie w czasie wojny więziony był na Pawiaku.

reklama

Najstarsza z hrabianek, Maria, pierwszego sierpnia 1944 roku przywiozła na teren gminy Wilanów rozkaz rozpoczęcia powstania o wyznaczonej godzinie „W”. Następnego dnia zgodnie z zaleceniem swego dowódcy udała się wozem do pałacu po pozostawioną tam broń i środki opatrunkowe. Tam została aresztowana przez Niemców i na ich oczach zjadła meldunek, który miała ze sobą. Anna też w tym czasie z jakimś akowskim zadaniem znalazła się w Wilanowie. Sytuacja wyglądała bardzo groźnie, bowiem hrabina, nosząca konspiracyjny pseudonim „Matka”, zawisnąć miała na bramie pałacu. Uratował ją batalion „Krawiec”, na którego czele stał narzeczony Anny. Dzięki sprzyjającym okolicznościom, na które złożyło się wezwanie stacjonujących w majątku żołnierzy do tłumienia powstania i zastąpienie ich przez oddział Węgrów, nikomu nic się nie stało, tylko dwie hrabianki z matką przetrzymywane były w areszcie domowym, a potem wywiezione do Nieborowa.

W tym czasie sanitariuszka Beata, pseudonim „Atka”, była w Śródmieściu w szpitalu przy ulicy Boduena, a oddział jej ukochanego dołączono do batalionu „Zośka” walczącego na Starym Mieście i Woli. Byli rozłączeni i nie wiedzieli nic o sobie nawzajem. Beata nosiła przy sobie zdjęcie Leszka, mając nadzieję, iż spotka kogoś, kto go widział. Powoli traciła nadzieję, że w ogóle się odnajdą. I oto pierwszego września, kiedy była już bliska odejścia od wiary w Boga, do którego wciąż modliła się o utrzymanie Leszka przy życiu i spotkanie z nim, dowiedziała się od kolegi z „Zośki”, że ukochanego przywieziono do szpitala, w którym pracowała. Włosy do ramion, pokaźna broda, twarz wymizerowana, ale to był on, żywy, choć ciężko ranny. Początkowo wydawał się nieprzytomny, ale gdy Beata nachyliła się nad nim, poznał ją i przytulił jej rękę do swojej twarzy. Był to czas, w którym nie mogli być pewni, czy to cudowne spotkanie nie będzie ostatnim. Postanowili więc jak najszybciej wziąć ślub. Beata uprosiła księdza, by w jej imieniu poprosił o zgodę jej ojca. Miała dopiero siedemnaście lat i obawiała się odmowy. Ze Smolnej czterdzieści, gdzie przebywał wówczas hrabia Adam, wrócić musiał kapłan z dobrą wiadomością, skoro już trzeciego września odbyła się niecodzienna uroczystość. Pan młody leżał na noszach, a jego narzeczona nie przebrała się z białego szpitalnego fartucha. Ozdobą ich obojga były powstańcze opaski na ramionach. Był nawet prezent ślubny - cały bochenek chleba, który wręczyli parze koledzy z oddziału przed powrotem na swoje pozycje.

reklama
… i trwała przez całe ich małżeńskie życie, Warszawa, 1958 (prawa zastrzeżone)

Po upadku powstania małżonkowie, nie mogąc wrócić do Wilanowa, dotarli do Podkowy Leśnej, gdzie mieszkali rodzice Leszka. Potem przedarli się do Nieborowa i tu (to kolejny na ich drodze szczęśliwy zbieg okoliczności) spotkali wywiezione tam Annę i Marię z matką. Radość trwała jednak krótko, gdyż mieli sygnały, iż wokół nich robi się niebezpiecznie i jak najszybciej powinni zmienić miejsce pobytu. Wyjechali więc do Łodzi, co miało dla nich pozytywne konsekwencje, bowiem grupę z Nieborowa wywieziono niebawem w głąb Rosji. W Łodzi znaleźli schronienie w pałacyku należącym do rodziny ich kolegi z powstania, ale i tam pętla wokół nich się zacieśniała. Przenieśli się więc do Krakowa, gdzie za pieniądze uzyskane ze sprzedaży nieodebranych jeszcze przez państwo działek mogli kupić mieszkanko przy ulicy Sienkiewicza. Wilanów już upaństwowiono, ale nadal działała jego dawna administracja, która nie tylko wypłacała sobie pensje, ale szybko sprzedawała, co mogła, by na dłużej starczyło dla niej środków. Jakąś ich część otrzymali też Beata i Leszek. Starczyło na niewielki lokal, ale na dalsze życie już nie, tym bardziej, że na świecie pojawiło się ich pierwsze dziecko – syn Adam, a po roku córka Ewa. Pod przybranym nazwiskiem Rowińscy zaczęli szukać pracy. Pochodzenie i akowska przeszłość były kulą u nogi, a poczucie nieustannego zagrożenia ze strony wciąż mających ich na oku funkcjonariuszy NKWD powodowały stres, który udzielał się również synkowi. Do dziś powraca w jego snach przerażająca ciemność i nagły tupot wielu nóg. Pamięta też instrukcje rodziców, według których, kiedy przyjdą obcy panowie, ma krzyczeć głośno, że chce być z rodzicami i zabrać ze sobą pluszowego kangura, którym normalnie nie wolno było mu się bawić.

reklama

Tekst jest fragmentem książki Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol „Arystokracja. Powojenne losy polskich rodów”:

Agnieszka Lewandowska-Kąkol
„Arystokracja. Powojenne losy polskich rodów”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Fronda
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
376
Premiera:
25.10.2017
EAN:
97888394874391

Po latach dopiero okazało się, że nie były to wymysły zestresowanych ludzi po przejściach, ale Leszek był pilnie obserwowany, gdyż nie tylko zarzucano mu „bandycką” przeszłość, ale także działalność w grupie „Racławice”, która dążyła do obalenia ustroju PRL. W Instytucie Pamięci Narodowej zachowało się szesnaście listów pisanych przez Beatę i Leszka, które były przepisywane przez ówczesnych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. W pamięci małego Adasia pozostały również obrazki wspólnych modlitw o szczęśliwy powrót wywiezionej rodziny i mamy piszącej wieczorami listy do Buni, których nigdy nie wysłała. To samo robiła zresztą hrabina Maria Beata na zesłaniu. W mieszkaniu przy Sienkiewicza często nie było nic do jedzenia, ale atmosfera miłości i poczucie zadowolenia, że są razem, rekompensowały wszelkie niedostatki. Na szczęście w Krakowie ostało się jeszcze trochę zaprzyjaźnionych z rodziną ludzi. Profesor Tadeusz Mańkowski, sprawujący wówczas pieczę nad wawelskimi zbiorami, zatrudnił obydwoje Rybińskich. Beata oprowadzała turystów po Wawelu, a Leszek jeździł po Polsce z wystawami objazdowymi. Mały Adaś nie mógł, tak jak jego mama, wychowywać się w Wilanowie, za to kilka lat wczesnego dzieciństwa spędził na Wawelu. Beata często zabierała go do pracy i kiedy ona wędrowała z wycieczkami po kolejnych komnatach, on smacznie spał w łożu na przykład króla Zygmunta Starego.

Razem pracowali na Wawelu, Kraków, 1948 (prawa zastrzeżone)

Kilkakrotnie docierały do nich niemające związku z prawdą wiadomości, że rodzina wróciła już z Rosji. Leszek wybrał się nawet kiedyś do obozu internowanych pod Poznaniem, gdzie jakoby miała przebywać. Nic więc dziwnego, iż z dużą nieufnością odnieśli się do telegramu, który dotarł do nich z Warszawy. „Rodzina «Atki» wróciła. Są u nas na Katowickiej” – donosiła jedna z ciotek. Pociąg wydawał się wlec w nieskończoność, a gdy byli już u celu, Beata nie chciała wejść do domu, obawiając się, że to znów fałszywy alarm. Najpierw zobaczyła siostry, które w jej oczach niewiele się zmieniły, a gdy popatrzyła w górę, u szczytu białych schodów ujrzała wymizerowaną, jakąś znacznie mniejszą i niezdrowo kruchą mamę. Pozostał w niej właściwie tylko ciepły, serdeczny dla każdego uśmiech. Trzymając się w ramionach, płakały ze szczęścia, a ich wzruszenie udzieliło się całemu otoczeniu. Wymieniły się też listami, które systematycznie do siebie pisały przez cały czas rozłąki, nie wiedząc nic wzajemnie o sobie i nie wysyłając ich z obawy, że wpadną w niepowołane ręce, a szansa dotarcia ich do adresatki jest znikoma. Dwa dni później na Katowickiej, wypuszczony z więzienia, pojawił się hrabia Adam. W starym, wyświechtanym mundurze, blady i chudy do granic możliwości stanął w progu i radośnie, jak dawniej, zawołał: „Putka”. Po gorącym powitaniu, wiedząc z listu dostarczonego przez Czerwony Krzyż, iż urodził mu się wnuk, z pewnym zażenowaniem i nieśmiałością zapytał: „Mam nadzieję, że syn wasz nie ma na imię…” – zawiesił głos i badawczo patrzył w oczy córki… „Tak, właśnie ma na imię Adam” – zawołała z radością i przekorą Beata. Hrabia nie śmiał niczego narzucać, ale w głębi duszy bardzo na to liczył. To była jego ostatnia radość na tym świecie.

reklama

Z zesłania wrócił z rakiem płuc i choroba błyskawicznie opanowywała całe ciało. Niecały miesiąc później zmarł w szpitalu w Otwocku, nigdy nie zobaczywszy swego imiennika.

Trzy lata później Rybińscy przeprowadzili się do Warszawy. Gdy wybuchła wojna, Leszek był na czwartym roku Szkoły Handlowej, ale teraz odezwały się w nim geny przodków (jego pradziadek Juliusz Cegliński był znanym malarzem i grafikiem) i zaczął studiować historię sztuki. Równocześnie pracował w Zachęcie, gdzie przez krótki czas był nawet kierownikiem działu, ale szybko go zdegradowano z racji na pochodzenie i kategoryczną odmowę wstąpienia do PZPR. Z czasem podejście teoretyczne do sztuki przestało mu wystarczać i zaczął malować. By mógł to robić oficjalnie i traktować zawodowo, musiał jednak mieć dyplom Akademii Sztuk Pięknych albo otrzymać zezwolenie uprawnionej komisji, czego wciąż z oczywistych powodów mu odmawiano. Zajął się więc plastyką użytkową, głównie tkaniną i dekoracją sklepów, z czego udawało mu się jakoś utrzymać rodzinę, która powiększyła się o drugą córkę. Dzięki słynnemu archeologowi profesorowi Kazimierzowi Michałowskiemu Beata otrzymała etat sekretarki w zakładzie archeologii Polskiej Akademii Nauk. Praca ta bardzo jej odpowiadała między innymi dlatego, iż miała kontakt z ciekawymi, pochłoniętymi wspólną pasją ludźmi. Obydwoje byli towarzyscy, mieli szeroki krąg znajomych i przyjaciół, którzy wywodzili się najczęściej ze środowiska akowskiego, naukowego i artystycznego.

reklama
Dochowali się trójki dzieci i wnuków – Leszek Rybiński z wnuczką Marią Beatą (prawa zastrzeżone)

Cały czas zaangażowani byli w działalność opozycyjną. Blisko współpracowali z księdzem Janem Zieją, jednym z założycieli KOR-u i ROPCiO. W pracowni Leszka robili klepsydry, na których znajdowały się zawiadomienia o nadchodzących, uroczyście przez te środowiska obchodzonych świętach narodowych i rocznicach najważniejszych wydarzeń historycznych. Z zapasem takich anonsów jeździli po całej Warszawie i rozlepiali je, często pod osłoną nocy, by informacje dotarły do jak największej liczby osób. Leszek nie doczekał wolności, mógł tylko cieszyć się z powstania „Solidarności”. Zmarł w południe dziewiątego sierpnia 1980 roku. To data znacząca w jego życiu, bowiem również w południe i dziewiątego, ale września był ranny w powstaniu i trafił do szpitala, w którym pracowała Beata. Rana była poważna, kuli nie dało się wyjąć i nosił ją do końca życia, ale czuł się wtedy ocalony cudem. Był bardzo wierzący i stale przestrzegał żonę i dzieci, by nie wątpili, a wtedy na pewno spotkają się po tamtej stronie tęczy. Beacie wraz z odejściem męża zawalił się cały świat. Nie umiała i nie chciała żyć bez niego. Wciąż pisała do niego listy i modliła się o to, by jak najszybciej za nim podążyć. Pomimo tego niesprzyjającego normalnemu funkcjonowaniu nastrojowi nie była obojętna na to, co działo się w kraju.

Z domu wyniosła przekonanie, że w takich sprawach nie można być biernym. Tak samo myślały jej siostry. W czasie stanu wojennego u Marii w Milanówku była drukarnia, Anna przechowywała osoby zagrożone aresztowaniem, a ona w swym mieszkaniu przy Filtrowej prowadziła punkt kolportażu prasy podziemnej. Angażowała się również w wiele akcji społecznych, których celem była pomoc konkretnym ludziom. Cieszyła się, że jej dzieci także związane są z „Solidarnością”. Rozdawała im oporniki, symbol sprzeciwu wobec władzy, a podczas Wigilii, która zawsze u niej się odbywała, przy każdym nakryciu leżała odbitka rysunku Matki Bożej wykonanego kiedyś przez Leszka. Po świętach każdy nosił ją przy sobie w przekonaniu, że chronić go będzie przed nieszczęściami. Pewnego dnia Beata opowiedział synowi, że w nocy, która poprzedzała śmierć Leszka, śniła łąki pełne przepięknych kwiatów. Podobny sen nawiedził Adama przed odejściem matki. Zmarła w południe dziewiątego sierpnia, osiem lat po rozstaniu z ukochanym mężem, wierząc do końca, że właśnie wyrusza na spotkanie z nim.

Tekst jest fragmentem książki Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol „Arystokracja. Powojenne losy polskich rodów”:

Agnieszka Lewandowska-Kąkol
„Arystokracja. Powojenne losy polskich rodów”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Fronda
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
376
Premiera:
25.10.2017
EAN:
97888394874391
reklama
Komentarze
o autorze
Agnieszka Lewandowska-Kąkol
Muzykolog i dziennikarz. Przez piętnaście lat pracowała w redakcji muzycznej Polskiego Radia. Potem wybrała drogę „wolnego strzelca” i współpracowała m.in. z pismami: „Tygodnik Kulturalny”, „Poradnik Muzyczny”, „Twoja Muza”, „Przegląd Powszechny”. Pisze teksty o muzyce artystycznej, jej twórcach i wykonawcach, oraz reportaże i opowiadania o tematyce współczesnej oraz historycznej. Z tego drugiego zakresu szczególnie interesują ją losy Polaków zamieszkujących przed II wojną światową na kresach wschodnich. Wolny czas najchętniej spędza z rodziną i psami, które zajmują ważne miejsce w jej życiu.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone