Arthur Dodd i Brytyjczycy w Auschwitz
Ten tekst jest fragmentem książki Colina Rushtona „Sabotażysta z Auschwitz”.
W Auschwitz obowiązywały dwie waluty: tak zwane lagermarki i bardzo rozpowszechniony system wymiany barterowej. Strażnicy i robotnicy, którzy przychodzili do obozu z miasta, bywali przekupywani, aby przynosili niedostępne w obozie towary. Jednak głównym obiektem handlu wymiennego były paczki żywnościowe Czerwonego Krzyża. Do najbardziej poszukiwanych towarów należały mydło, kawa, papierosy, czekolada i odzież. Dzięki temu systemowi więźniowie czuli, że mają po co żyć.
Zarówno ze względu na niedobór, jak i ryzyko związane z jej noszeniem, odzież była towarem najcenniejszym i na tym polu brytyjscy artylerzyści i saperzy mieli wyraźną przewagę. Jeńcy z obu tych rodzajów wojsk otrzymywali regularne zapasy od swoich stowarzyszeń i Arthur często zazdrościł im towarów, które do nich przychodziły. On sam dostał w Auschwitz tylko jedną paczkę odzieży, w której znalazł strasznie zniszczone i podarte koszulę, ręcznik i skarpetki. Wysłana przez siostrę paczka zawierała jednak fajkę Petersona ze srebrnym cybuchem. W obozie nie można było kupić tytoniu fajkowego, więc aby czerpać z niej jakąkolwiek przyjemność, starannie wysuszył wszystkie znalezione liście herbaty.
Doraźną ulgę przynosił alkohol. Jedynym dostępnym napojem było coś, co nazywano sznapsem, ale tak naprawdę był to metanol, śmiertelna mikstura, po której skosztowaniu popadało się w obłęd kończący się powolną i bolesną śmiercią. W całym obozie pojawiły się zawiadomienia ostrzegające o jego toksyczności, ale tam, gdzie jest popyt, jest i podaż, a niektórzy, ci najtwardsi, szukali pocieszenia i stałej ucieczki właśnie w metanolu.
Arthur zarabiał trzy lagermarki tygodniowo, ale niewiele mógł za nie kupić w obozie, a już na pewno nic pochodzącego z zewnątrz. Na tanim papierze zastępczych banknotów widniał Lagergeld, obowiązkowy symbol orła i liczba wskazująca wartość bonu. W obozie można było kupić szare mydło, wątpliwej jakości papierosy, substytut kawy i żyletki – Niemcom z jakiegoś powodu zależało, aby więźniowie się golili. Arthur zawsze zakładał, że to ze względu na propagandowe zdjęcia. On i jego przyjaciele golili się regularnie, ale odmówili pozowania do fotografii.
Sprzeciwianie się poleceniom władz niemieckich miało niewielki wpływ na cokolwiek oprócz morale mężczyzn. Kapral Jim Purdy był odpowiedzialny za barak Arthura i zwracał szczególną uwagę na stan umysłu swoich podopiecznych. Gdy jeden z chłopców się załamywał, oddziaływało to na wszystkich. Jeden z Walijczyków stawał się coraz bardziej nieobliczalny i zaczął obnażać swoją klatkę piersiową przed strażnikami z Wehrmachtu i SS, szydząc z nich, gdy kierowali w jego stronę karabiny.
– Zastrzelcie mnie! – krzyczał. – Dalej, strzelajcie!
Strażnicy szybko się na nim poznali i stał się dla nich stałym źródłem rozrywki. Popychali go kolbami karabinów, pewni siebie i aroganccy, przekonani o niezwyciężoności Trzeciej Rzeszy.
Alan Blades był z kolei młodym chłopcem z East Dereham w Norfolk, wysokim i szczupłym, w okularach z oprawkami ze stali nierdzewnej. W przeciwieństwie do Walijczyka mamrotał do siebie i zamykał się przed otaczającymi go okropnościami we własnym świecie. Dostał się do niewoli w Dunkierce na początku wojny i ogarniała go coraz większa depresja.
Jim Purdy robił wszystko, aby opiekować się swoimi ludźmi. Jako człowiek kierujący barakiem, nie musiał codziennie pracować i przydzielał Alanowi lekkie obowiązki. W ten sposób mógł mieć na niego oko w ciągu dnia, a Arthur uważał na niego w nocy. W pracy Niemcy pozwalali jedynie na czteroprocentową absencję, niezależnie od ogólnego stanu zdrowia jeńców, co wiele mówiło o wysokim morale towarzyszy Alana. Żaden z nich nie sprzeciwiał się specjalnemu traktowaniu kolegi.
Kolejnym więźniem E715 był wysoki, zwinny mężczyzna o nazwisku Clatterbridge, znany swoim kompanom jako maniak religijny. Był fanatycznym głosicielem Słowa Bożego, a jednocześnie uważał, że każdy Niemiec – mężczyzna, kobieta czy dziecko – powinien zostać zabity. Powtarzał to prosto w twarz strażnikom przy wielu okazjach, wręcz prosząc się o rozstrzelanie.
Brytyjscy jeńcy wykazywali się różnym stopniem niestabilności umysłowej, co objawiało się na rozmaite sposoby. Pewnej nocy jeden z nich wstał z pryczy, opuścił barak i ruszył prosto na druty. Chciał przeczołgać się pod nimi i uciec. Nagle rozległy się krzyki i strzały. Następnego ranka po baraku rozeszła się plotka, że wręczył strażnikom pieniądze za umożliwienie ucieczki. Okazało się jednak, że kiedy zaczęła się strzelanina, uciekł do bloku sanitarnego i ukrył się na jego strychu. Tam pozostał, aż strażnicy wbiegli do środka i ostrzelali sufit ogniem z pistoletów maszynowych. Kapiące na podłogę krople krwi poinformowały ich, że znaleźli uciekiniera.
Nieoczekiwane źródło niepokoju często objawiało się w formie listów z domu. Mało prawdopodobne, aby żony i dziewczyny miały pojęcie o tym, jakie uczucia wywoływały wysyłane przez nie listy, ale wiele z nich wystarczyło, aby złamać najtwardszego mężczyznę. Słowa pisane przez kobiety mogły wyrządzić więcej szkód niż cokolwiek napotkanego w obozie.
W baraku Arthura było kilku niepiśmiennych jeńców, więc często czytał im pocztę. Pewnego razu podszedł do niego najmłodszy, machając niedawno otrzymanym listem z domu. Przeszli do cichego zakątka baraku i Arthur powoli czytał go mężczyźnie, który ożenił się tuż przed powołaniem. Pod koniec pierwszego akapitu nagle się zatrzymał. Żona mężczyzny właśnie urodziła, a przecież męża nie było w domu już co najmniej trzy lata. Arthur musiał szybko myśleć. Co powinien zrobić? Udawał, że zmaga się z odczytaniem ręcznego pisma, podczas gdy w rzeczywistości głowił się nad wyjściem z sytuacji. Czy powinien powiedzieć prawdę, czy pominąć zaskakujące wieści i na jakiś czas oszczędzić chłopakowi prawdy?
Bez względu na to, czy zrobił słusznie czy nie, Arthur pominął szczegóły porodu i przeczytał list, jakby wszystko w domu było w porządku.
– Dzięki, Arthur – powiedział chłopak. – Możesz przeczytać następny, który mi przysłała?
Arthur szczerze wątpił, czy kolejny list przyniesie lepsze nowiny.
Brytyjscy jeńcy często podejmowali wielkie ryzyko, dostarczając resztki jedzenia żydowskim współwięźniom. Ponieważ jednak brytyjskie i amerykańskie samoloty zaczęły bombardować niemieckie miasta, dostawy paczek żywnościowych Czerwonego Krzyża stawały się coraz rzadsze i coraz trudniej było utrzymać się przy życiu.
Arthur pracował w BAU 38, wyginając rury i wycinając uszczelki. Ich niemiecki brygadzista stał nad nimi przez cały czas. Mimo że Arthur był przekonany, że nigdy więcej nie zobaczy domu, nadal, kiedy tylko mógł, szukał sposobów sabotowania niemieckiego wysiłku wojennego. Wpychał kamienie w rury lub zakładał krzywo zaślepki, zawsze mając oczy z tyłu głowy. Ponieważ wszyscy żyli w skrajnym głodzie, a donos ze strony współwięźniów był nagradzany dodatkowymi racjami żywnościowymi, nie można było nikomu zaufać. Arthur postanowił za wszelką cenę robić cokolwiek, co nawet w znikomym stopniu mogło osłabić nazistowską machinę wojenną. Najmniejsza ingerencja w niemieckie plany, którą udawało mu się uskutecznić, sprawiała mu ogromną satysfakcję. Nie wszyscy żołnierze brytyjscy uczestniczyli w tych działaniach sabotażowych, ale było ich naprawdę wielu. Gdy dowiedzieli się o materiałach wytwarzanych w gigantycznym kompleksie IG Farben, natychmiast zaprotestowali i odmówili pracy. Jednomyślnie przypomnieli, że konwencja genewska wyraźnie zakazała wykorzystywania jeńców wojennych do produkcji broni. Brytyjczycy wybrali ze swego grona kilku przedstawicieli, którzy mieli przedstawić swoją opinię Gerhardowi Ritterowi, kierownikowi robót IG Farben. W odpowiedzi na ich petycję Niemiec wyjął broń z kabury, położył ją na stole i, wskazując palcem, powiedział: – To jest moja konwencja genewska.
Jim Purdy, przełożony baraku Arthura, przekazał im informację, że jeńcy, którzy nie chcą pracować w IG, zostaną wysłani do pracy w kopalniach węgla.
Wojna trwała, a wieści z radia w obozie i informacje przekazywane przez niemieckich Żydów były coraz radośniejsze. Włosi bezwarunkowo poddali się pod koniec września 1943 roku, a Rosjanie zaczęli wypychać Niemców ze wschodu, na początku listopada odbijając Kijów.
Poprzednie święta Arthur spędził w stosunkowo miłych okolicznościach w Fara in Sabina, ale Boże Narodzenie w Auschwitz w 1943 roku było bardzo przygnębiające. Dla Arthura życie się skończyło. Utrzymywały go przy nim jedynie jego duma, poczucie własnej godności i determinacja. Nie wiedział, w jakim stopniu wydarzenia w Europie obracają się przeciwko Hitlerowi i jego wyznawcom. Alianci zaczęli nadwerężać niemiecką machinę wojenną, ale miało minąć jeszcze dużo czasu, zanim Arthur ujrzał światło na końcu ciemnego tunelu.