Andrzej Jaroszewicz, Alicja Grzybowska – „Piotr Jaroszewicz” – recenzja i ocena
Andrzej Jaroszewicz, Alicja Grzybowska – „Piotr Jaroszewicz” – recenzja i ocena
Długo można się zastanawiać, dlaczego po trzech dekadach od zabójstwa Piotra Jaroszewicza, nadal nie doczekaliśmy jego biografii z prawdziwego zdarzenia. Nie wikłając się w tego typu rozważania, to o byłym premierze z okresu „gierkowskiego dobrobytu”, zdecydowała się porozmawiać Alicja Grzybowska z synem Jaroszewicza. Książka została wydana w formie wywiadu rzeki i składa się z około czterdziestu krótkich rozdziałów, które dotyczą dzieciństwa, zesłania, wojny, pracy zawodowej i emerytury Piotra Jaroszewicza. Jak łatwo się domyślić, głównym motywem powstania publikacji była chęć ukazania Jaroszewicza z ludzkiej perspektywy, a nie tylko przez pryzmat jego tragicznej śmierci. Na początek Andrzej Jaroszewicz przypomina o rodzinnych korzeniach, nauczycielskich tradycjach czy smutnej egzystencji rodziny Jaroszewiczów. Niestety tych ciekawostek z okresu dorastania, życia w przedwojennej Polsce oraz wydarzeń związanych z wojenną pożogą, jest jak na lekarstwo. Wynika to z tego, że Piotr Jaroszewicz był zamkniętym w sobie człowiekiem i należał do grona tych osób, które niechętnie opowiadały o swoim pobycie na Syberii czy w Kazachstanie: Bardzo często o pewnych rzeczach dowiadywałem się nie bezpośrednio od ojca, ale od babci, kuzynki Elżbiety czy znajomych ojca z dawnych lat – podkreśla Andrzej Jaroszewicz i co zrozumiałe, w celu szerszego zapoznania się z losami czysto autobiograficznymi, zachęca do sięgnięcia zapomnianej nieco lektury autorstwa Piotra Jaroszewicza i Bohdana Rolińskiego „Przerywam milczenie”.
Również czystej polityki jest tutaj niewiele i szybko odniesiemy wrażenie, że Andrzej Jaroszewicz skupia się bardziej na scharakteryzowaniu swojego ojca oraz zobrazowania bliskiej relacji, jaka ich łączyła. I tak dowiadujemy się, że Piotr Jaroszewicz był bardzo zorganizowany. Wszystko u niego musiało być jak w zegarku. Kiedy przyjeżdżał do domu rodzinnego, można było dokładnie przewidywać, o której godzinie będzie jadł śniadanie, a o której wyjdzie z domu. Co za tym idzie, nie znosił bałaganu i cenił sobie porządek. Doskonale wiedział, gdzie leży każdy „papierek”. Gdy Andrzej Jaroszewicz był dzieckiem, to zdarzało się, że ojciec, wracając w nocy z pracy budził syna, aby poukładał zabawki czy ubrania. Takiego podejścia do życia próbował ojciec nauczyć syna, ale jak wiadomo z plotkarskich historii lat siedemdziesiątych – zachowanie popularnego rajdowca było zdecydowanie odmienne. Peerelowski polityk w wolnym czasie zajmował się ogrodem, uwielbiał myślistwo i jak przystało na „sybiraka” – nie znosił upałów. Piotr Jaroszewicz nie był człowiekiem towarzyskim. Choć potrafił przygotowywać nalewki, to sam prawie nie tykał alkoholu. Jakby tego było mało, nad wyraz nie znosił zapachu kuchni i w domu gotowano tylko pod jego nieobecność.
Książkę Andrzeja Jaroszewicza można także potraktować jako pewien rodzaj terapii psychologicznej, gdyż dzieli się on swoimi traumami z dzieciństwa. Jedną z nich była śmierć matki, która zmarła na nowotwór mózgu przed szóstymi urodzinami Jaroszewicza. Jak wspomina autora publikacji, nie mówiono w domu na temat stanu zdrowia matki i kompletnie nie mógł zrozumieć tego, co się stało. Wszędzie szukał mamy. Odbierał to tak, jakby na chwilę wyjechała na leczenie czy na urlop i za chwilę wróci do domu. Syn miał spore pretensje do ojca, że nie było go, gdy umierała. Wielokrotnie wybierał pacę zamiast rodziny. Trzeba dodać, że według syna rodzice Jaroszewicza bardzo się kochali, a ich związek był emanację wspaniałego uczucia między dwojgiem ludzi: Zawsze będę pamiętał spokój, miłość i bliskość, które panowały w domu. Przez ogromną część swojego życia dążyłem do tego, żeby stworzyć podobnie głęboką relację – opowiada Andrzej Jaroszewicz.
Oczywiście nie mogło zabraknąć informacji na temat Alicji Solskiej, która była drugą żoną komunistycznego polityka. Najdelikatniej rzecz ujmując, to relacje syna Jaroszewicza z „nową mamą” nie były najlepsze. Andrzej Jaroszewicz bez ceregieli mówi, że „Pani Solska – po prostu go nienawidziła. Dostawał kary za najprzeróżniejsze przewinienia. Na przykład za zjedzenie zbyt dużej liczby jajek, zamykała go w piwnicy. Pobrudzone ubranie, równało się karze w postaci kąpieli szczotką ryżową. Nie mówiąc już o przywiązywaniu do kaloryfera. Rzucała talerzami w gosposię czy w siedemdziesięcioletnią matkę Piotra Jaroszewicza, wyzywając ją przy tym od nierobów i darmozjadów. Jednym słowem obraz Alicji Solskiej przedstawiony przez Jaroszewicza, prezentuje ją jako osobę niezbyt zrównoważoną emocjonalnie. Według syna informacje o życiu prywatnym Piotra Jaroszewicza zawarte w książce „Przerywam milczenie” są bardzo „przerysowane”. Pominięto w niej hobby Jaroszewicza jak np. łowiectwo i zastąpione zostało teatrem i majsterkowaniem. A wyszło to z inicjatywy Alicji Solskiej, która chciała bardziej łagodny wizerunek męża. Swoją drogą, to druga małżonka Jaroszewicza miała talent do umiejętnego zachowania się wśród ludzi. Próbowała naprostować Jaroszewicza, aby przestrzegał konwenanse i nie mówił wprost, tego co myśli. Nie mogła pogodzić się, że Jaroszewicz odrzucił propozycję objęcia stanowiska ambasadora Polski w Stanach Zjednoczonych. Marzyła, aby spędzać czas w instytucjach kultury, na przyjęciach, prowadzić otwarty dom z nienagannymi manierami. Z kart książki wyczytamy, że w tym małżeństwie nigdy nie było „dobrze”.
Bardzo interesujące fragmenty lektury dotyczą prób, jakie Piotr Jaroszewicz podejmował w kwestii odnalezienia swoich sióstr, które po wybuchu II wojny światowej, znalazły się na terenie Związku Sowieckiego. Całe rodzeństwo po latach wojennych spotkało się dopiero wtedy, gdy cała czwórka była już dojrzałymi ludźmi. Również ciekawy wątek obejmuje historię męża siostry Jaroszewicza – Aleksego Dublanina, który do 1960 roku mieszkał w osławionym Norylsku, a więc jednym z najbardziej zanieczyszczonych i najzimniejszych miast na świecie. Jak wielu ludzi na wysokich stanowiskach państwowych, Piotr Jaroszewicz wychodził o świcie i do domu wracał w zasadzie w nocy. Jeśli się czymś zainteresował, to wyszukiwał informacje, czytając tak dużo, iż nabywał wiedzę praktycznie ekspercką, pozwalającą rozmawiać ze specjalistami. Na prawdziwy urlop wyjeżdżał rzadko. Jak był już na wakacjach, to i tak ciągnęło go do biura. Nie ruszał się z Polski podczas żniw. Będąc premierem, uważał, że powinien być wtedy obecny w kraju. Tak jak to było już wspomniane, Piotr Jaroszewicz na pierwszym miejscu stawiał pracę, a rodzina była na kolejnym miejscu i syn to niezwykle odczuł na własnej skórze. W wieku dziesięciu lat, syn opuścił dom rodzinny i zamieszkał u Państwa Cabajów w Straszynie. Do domu powrócił na czas studiów. A co się tyczy anegdot studenckich, to Andrzej Jaroszewicz brał udział w protestach marcowych. Ojciec obwieścił mu o wyrzuceniu ze studiów i powołaniu do wojska. Syn zapytał się, czy mógłby mu jakoś pomóc oraz koledze. Na co ojciec odpowiedział: Koledze pomogę. Tobie nie, Ty masz więcej obowiązków niż przeciętny człowiek i musisz o tym pamiętać. Niestety, urodziłeś się w takiej, a nie innej rodzinie i nic na to nie poradzę. Do tego możemy się dowiedzieć, że Andrzej Jaroszewicz w paszportowej rubryce zawód – wpisany miał – syn wicepremiera...
Bez względu na to jak oceniamy Piotra Jaroszewicza, to przedstawione rozdziały o gierkowskich sukcesach brzmią groteskowo i jak sam przyznaje współautor publikacji, nie jest specjalistą w kwestiach ekonomicznych: Nigdy szczególnie się nie interesowałem, czy w latach siedemdziesiątych byliśmy dziesiątą gospodarką świata, czy nie. To nie konkurs. Fakty są takie, że mieliśmy własny przemysł, własną myśl technologiczną, własne know-how. To była określoną wartość. (…) Nawet jeżeli nie mieliśmy wielu innowacyjnych, wyróżniających nas rozwiązań, to to, co mieliśmy, było po prostu solidne. To samo w sobie była wartość. Dalej też nie jest lepiej: Majątek narodowy wzrósł w latach siedemdziesiątych o osiemdziesiąt jeden procent, a wartość środków trwałych brutto prawie się podwoiła. Przez prawie dziesięć lat udało się zebrać duży kapitał gospodarczy. Jeżeli wspomniana technologia oraz innowacyjność była tak „świetna”, to delikatnie można się zapytać, dlaczego żadne państwo nie chciało kupować tego, co produkowaliśmy? Rzecz jasna, recenzja to nie miejsce i czas, aby zajmować się wynaturzeniami socjalistycznej gospodarki, ale inny cytat brzmi jeszcze śmieszniej: Tata zbierał wszystkie dziwne i na pozór niepotrzebne dane i zaczynając od pozornie nieistotnej informacji, umiał wytropić większe nieprawidłowości. Na przykład w sklepach brakowało wody mineralnej, tata składał więc niezapowiedzianą wizytę w fabryce, która tę wodę produkowała. Jeśli wykrył na miejscu nieprawidłowości, winni pozbawiani byli stanowisk. A że często nieprawidłowości wykrywał…
Cóż, gospodarka w PRL była centralnie planowana i to, że wody mineralnej zabrakło w jakimś sklepie, to nie była wina fabryki, ale jakiś „mózgów”, którzy doskonale wiedzieli, ile butelek trzeba wyprodukować. A jeśli taki Jaroszewicz nakazał fabryce przywiezienie do sklepu kolejnej partii wody mineralnej, to chyba jasne, że do innego sklepu określona liczba już nie trafiła. Ze zdziwieniem Alicja Grzybowska pyta, dlaczego w latach dziewięćdziesiątych czy też ostatnio, gdy inflacja galopowała w górę, ludzie nie wychodzili na ulicę, zaś w 1976 roku wystarczyło podwyższyć ceny cukru, mięsa, ryżu, masła i cała masa robotników zaczęła protestować? Natomiast myśli Andrzeja Jaroszewicza, dotyczące tego, że Polska za Gierka zmieniała miejsce ze wschodniej strefy wpływów na zachodnią – pozostawmy w milczeniu. Tak na marginesie, to podobnie jak przedstawiał w swoich autobiograficznych książkach Edward Gierek, także tutaj przeczytamy, że gdyby w 1980 roku udało się ówczesnej ekipie zachować władzę – to doszłoby do uspołecznienia środków produkcji, urynkowienia gospodarki, a może i nawet do finlandyzacji Polski.
Andrzej Jaroszewicz mówi, iż jego ojciec nie szczędził słów krytyki pod adresem Jaruzelskiego. Przypomina jak ludzie, którzy zdecydowali się o internowaniu Piotra Jaroszewicza – dwa lat wcześniej składali mu życzenia na siedemdziesiąte urodziny. Po wprowadzeniu stanu wojennego gen. Wojciech Jaruzelski chciał rozliczeń poprzedniej ekipy i powołania do tego specjalnej komisji. Pomysł „speckomisji” czy postawienie Jaroszewicza pod Trybunałem Stanu – nigdy nie doszło do skutku. Ktoś słusznie uznał na szczytach władzy, że takie rozliczenie musiałoby doprowadzić do całościowego skompromitowania PZPR, gdyż wielu prominentnych towarzyszy u gen. Jaruzelskiego piastowało różne stanowiska u Gierka. Ostatnie rozdziały dotyczą morderstwa Jaroszewiczów. Syn byłego premiera dokonuje analizy teorii, jakie krążyły wokół tego, co wydarzyło się 1 września 1992 roku. Podkreśla przy tym, że interesuje go nie kto zabił, a kto zlecił zabójstwo jego ojca.
Recenzowana jest lekkim zarysem biografii premiera z
czasów gierkowskich. Publikacja przede wszystkim nastawiona jest na
czytelnika, którego nie interesuje twarda polityka, a bardziej prywatna sfera
domowego zacisza Jaroszewiczów. Trzeba uczciwie dodać, że na całościową
historię Piotra Jaroszewicza musimy jeszcze poczekać.