Andrzej Duda: korzenie
Zobacz też: Andrzej Duda w swoim pierwszym orędziu: aktywna polityka historyczna jest potrzebna
16 maja 1972 r., wtorek. Tego dnia ani w Polsce, ani na świecie nie dzieje się nic szczególnego, dramatycznego czy nadzwyczajnego. Prasa w kraju nadal roztrząsa słowa Edwarda Gierka, który kilka dni wcześniej, 10 maja, na V Plenum KC PZPR rzucił hasło budowy „drugiej Polski”. „Idzie o wielką sprawę – o to, aby w okresie życia jednego pokolenia zbudować drugą Polskę – Polskę zasobniejszą, odpowiadającą aspiracjom obywateli nowoczesnego kraju przemysłowego” – tak brzmią hurraoptymistyczne, choć całkiem oderwane od ekonomicznych realiów PRL, zaklęcia komunistycznego przywódcy. Polskie społeczeństwo usypiane jest fałszywą propagandą sukcesu, a ponieważ idzie lato, Rada Ministrów w ten majowy wtorek uznaje za stosowne zająć się zmianą rozporządzenia w sprawie organizacji i zakresu działania Naczelnej Rady Uzdrowisk i Wczasów Pracowniczych. Spokojny, zwyczajny, nawet nudny dzień w PRL-owskiej rzeczywistości…
Tymczasem dla pary niedawnych jeszcze studentów z Krakowa, świeżo upieczonych inżynierów i przyszłych naukowców – dwudziestotrzyletniej Janiny Milewskiej-Dudy oraz jej męża i rówieśnika, Jana Tadeusza Dudy – 16 maja 1972 r. to dzień wyjątkowy, emocjonujący, dzień wielkiej zmiany w życiu i zarazem nieopisanej radości. Małżeństwem są już od dwóch lat, ale w ten pogodny wtorek w krakowskim szpitalu na świat przychodzi ich pierworodny syn, przyszły prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Jakie otrzyma imię? Młodzi rodzice chłopca, religijni i przywiązani do katolickiej tradycji, nie mają cienia wątpliwości – syn będzie nosił imię Andrzej. Nie może być inaczej, skoro rodzi się 16 maja, czyli w dniu, w którym Kościół katolicki w Polsce czci pamięć świętego Andrzeja Boboli, wywodzącego się z Małopolski słynnego kaznodziei, misjonarza, męczennika za wiarę. Ten uparty i zawzięty w działaniu jezuita to dla wierzących Polaków wzór niezłomności i odwagi w obronie wartości. Był autorem ślubów lwowskich króla Jana Kazimierza, które monarcha złożył 1 kwietnia 1656 r. w czasie potopu szwedzkiego, oddając zagrożoną Rzeczpospolitą pod opiekę Matki Boskiej. Ksiądz Andrzej Bobola prowadził w tamtym czasie intensywną pracę ewangelizacyjną w okolicach Pińska, gdzie rok później, w czasie powstania Chmielnickiego, wpadł w ręce Kozaków. Za to, że miejscową ludność nawracał z prawosławia na katolicyzm, został poddany w Janowie Poleskim bestialskim torturom i zmarł w męczarniach 16 maja 1657 r. Papież Pius XI kanonizował go 17 kwietnia 1938 r. w Rzymie, w Święto Zmartwychwstania Pańskiego. Z relacji współczesnych wynika, że jezuita ze Strachocina koło Sanoka, przyszły święty, bywał niecierpliwy i skłonny do zapalczywości, ale bardzo cenił naukę, przejawiał zdolności oratorskie, był świetnym kaznodzieją, miał dar obcowania z ludźmi i przekonywania ich do swoich racji.
Czy właśnie te fakty skłoniły młode małżeństwo Dudów do symbolicznego wyboru imienia dla syna? Oboje wychowani w rodzinach patriotycznych i religijnych, oboje pilnie studiujący i ambitnie planujący kariery naukowe, bez wątpienia marzyli od pierwszych chwil rodzicielstwa, aby ich mały Andrzejek wyrósł na człowieka prawego, uczciwego, szlachetnego i wykształconego – godnego swojego patrona, ale także ich rodzinnych tradycji. Te rodzicielskie motywacje pani Janina tłumaczy w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”: „Mój brat też miał na imię Andrzej. Nasz ojciec był warszawiakiem, opowiadał, jak przed wojną zostały sprowadzone relikwie św. Andrzeja Boboli do stolicy. Święty Andrzej był wielkim patriotą, kaznodzieją, który niósł Jezusa ludziom i zginął jako męczennik. Jest mi bliski. Andrzejowi też. Kilkakrotnie syn zawiózł mnie do sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie, gdzie modliliśmy się przed jego relikwiami. Zawsze powierzałam mu swojego syna, by prowadził go właściwymi ścieżkami”.
Ojciec Andrzeja, Jan Tadeusz Duda, jest dziś inżynierem, profesorem nauk technicznych, pracownikiem naukowym Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie, specjalistą w dziedzinie elektrotechniki, informatyki i automatyki. Po ścieżce kariery naukowej od czasu studiów pnie się konsekwentnie i z sukcesami. Pracę doktorską napisał na temat modelowania procesu destylacyjnego ropy naftowej, a jego rozprawa habilitacyjna dotyczyła wybranych zagadnień sterowania nadrzędnego procesami technologicznymi. Brzmi to dość zawile, ale – w uproszczeniu – chodzi o właściwe przekładanie wiedzy o świecie na formuły matematyczne, a potem na programy informatyczne. W wywiadzie dla „Kuriera Wnet” Jan Tadeusz Duda tłumaczy rzecz na bardziej potoczny język: sterowanie to inaczej oddziaływanie na rzeczywistość techniczną, a określenie „nadrzędne” wynika z tego, że angażuje ono ludzki intelekt i nie ogranicza się do samej automatyki. Ojciec Andrzeja Dudy od 2009 r. kieruje Katedrą Informatyki Stosowanej na Wydziale Zarządzania AGH w Krakowie, a wcześniej na macierzystej uczelni był szefem Katedry Analizy Systemowej i Modelowania Cyfrowego. W pracy badawczej na co dzień zajmuje się przede wszystkim modelami matematycznymi i cyfrowymi w odniesieniu do procesów chemicznych. W czasie wolnym od pracy nie stroni jednak także od działalności społecznej i politycznej. Zabiera głos w sprawach publicznych, także kontrowersyjnych, dotyczących na przykład lustracji, in vitro czy ideologii gender. W 2010 r. należał do społecznego komitetu poparcia Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Jest jednym ze współzałożycieli Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Krakowie i pełni w tym stowarzyszeniu funkcję wiceprzewodniczącego. Ideą klubu jest krzewienie dziedzictwa głowy państwa z lat 2005–2010, czyli – jak objaśnia profesor – postaw patriotycznych i obywatelskich, nazywanych inaczej republikańskimi. Chodzi o ideę silnego państwa oraz wierności tradycji. AKO promuje te wartości w środowisku naukowym i studenckim Krakowa, wydaje oświadczenia w ważnych kwestiach społecznych i politycznych, organizuje konferencje i patriotyczne obchody. Jan Tadeusz Duda regularnie bierze udział w uroczystościach rocznic smoleńskich i spotkaniach Klubu „Gazety Polskiej”, podczas których prelekcje wygłaszają znani pisarze, eksperci, publicyści z kręgów prawicy. Po wyborach samorządowych z listopada 2014 r. został radnym sejmiku województwa małopolskiego wybranym z listy Prawa i Sprawiedliwości. Zdobył w nich 27 433 głosy – najwięcej w okręgu spośród kandydatów PiS. Wykazuje w samorządzie dużą aktywność, pracuje w kilku komisjach: innowacyjności, polityki społecznej, edukacji, budżetu. Powtarza, że ideę służby dla Polski wyniósł z rodzinnego domu i w takim też duchu wychowywał dzieci.
Tekst jest fragmentem książki Sławomira Kmiecika „Cel: Andrzej Duda. Przemysł pogardy kontra prezydent zmiany”:
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Do tych samych wartości i tradycji nawiązuje matka Andrzeja Dudy, Janina Milewska-Duda, która – tak jak mąż – również pracuje naukowo i wykłada na krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Jest profesorem nauk chemicznych, specjalizuje się w chemii fizycznej i teoretycznej, a w szczególności bada fizykochemię polimerów oraz sorbentów, czyli substancji pochłaniających inne substancje. Przez dwie kadencje (1999–2005) była dziekanem Wydziału Energetyki i Paliw AGH w Krakowie, a obecnie pracuje w Katedrze Technologii Paliw na tym samym wydziale. Nie ma zatem przesady w stwierdzeniu, że rodzice nowego prezydenta RP to ścisła elita naukowa i intelektualna Krakowa. Pod względem ideowym oboje są blisko związani z ruchem „Solidarności”. Zapisali się do związku od razu po jego utworzeniu, ale nie pełnili w nim żadnych funkcji. „Dla nas pojawienie się «Solidarności» to była iskra wielkiej nadziei. Do dziś należymy do związku” – podkreśla Janina Milewska-Duda. Ona sama w gorącym okresie Sierpnia 1980 przebywała w domu z dziećmi, gdyż Andrzej miał wtedy dopiero osiem lat, zaś Ania była niemowlęciem. Jan Tadeusz Duda uczestniczył natomiast aktywnie w budowie struktur niezależnego związku zawodowego, a po ogłoszeniu stanu wojennego został współorganizatorem strajku protestacyjnego na AGH. Podobnie jak żona, traktuje „Solidarność” jako ruch wielkiego społecznego przebudzenia. Oboje są zgodni, że tę iskrę wzniecił Jan Paweł II.
Państwo Dudowie, jako zwolennicy katolickich wartości, dają wyraz swoim poglądom także w wyborze mediów. Od 1992 r. regularnie słuchają Radia Maryja, a także kupują „Nasz Dziennik” związany z toruńską rozgłośnią. Oboje podkreślają, że bardzo szanują ojca Tadeusza Rydzyka oraz jego dokonania. I chociaż pochodzą z różnych stron kraju (w Krakowie na stałe osiedli dopiero po studiach), to wręcz „oddychają” konserwatywną atmosferą miasta. Stanowią zgodne i dobrane małżeństwo, przy czym pan profesor jest raczej zasadniczy, pryncypialny, zajmuje tradycyjną pozycję głowy rodziny, a pani profesor, choć także zdecydowana w swoich poglądach i wypowiedziach, wnosi wiele ciepła do ich domu i dba o to, aby rodzina utrzymywała bliskie więzi. Temu służą tradycyjne obiady niedzielne, w których uczestniczy nawet kilkanaście osób. Z czasem kupili duży stół, przy którym na co dzień stoi 12 krzeseł, a w razie potrzeby dostawia się kolejne, by wszyscy mogli wygodnie jeść i rozmawiać. Uczestnicy obiadów żartują, że to wyjątkowe posiłki, skoro dziekan gotuje potrawy, a kawę parzy radny wojewódzki. Wyjątkowy i nietypowy rytuał dotyczy u nich Wigilii – wtedy cała rodzina je ze wspólnej miski. To zwyczaj wyniesiony z góralskiej rodziny pana domu, który państwo Dudowie podtrzymują, aby podkreślić ideę wspólnoty. Stawiają na stole jeden półmisek, jedzą i nakładają nań kolejne dania. Inna tradycja rodzinna, kultywowana zawsze przed rozpoczęciem wieczerzy wigilijnej i śniadania wielkanocnego, to zapalanie na balkonie świeczek dla bliskich zmarłych i wspólna modlitwa za nich. Nienaruszalną zasadą w ich domu jest także to, że nie pracuje się w niedzielę. „Tydzień ma sześć dni pracy, jeden dzień poświęcony jest wspólnemu świętowaniu” – tłumaczą zgodnie w wywiadach. Oboje również podkreślają, że ogromne znaczenie w ich domach rodzinnych miała i nadal ma modlitwa. Nie szybka, zdawkowa, lecz długa i głęboko przeżywana. Janina Milewska-Duda opowiada pewną historię ze Starego Sącza. Oto w domu jest prawie 20 osób, domownicy, ona z mężem, rodzeństwo małżonka z dziećmi. Rano wszyscy klękają do modlitwy, a w tym czasie wchodzi pani listonosz, staje w progu, przygląda się klęczącym i zaniepokojona pyta: „Czy ktoś umarł?”. „Nie, my mówimy pacierz” – słyszy w odpowiedzi.
Te zasady zostały przeniesione do profesorskiego mieszkania w Krakowie i pozostają niezmienne. Pani Janina tłumaczy w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”: „Rano zwykle wszystko działo się szybko. Prosiłam dzieci, by jak wstaną, chociaż się przeżegnały. To ważne, by dzień zaczynać myślą skierowaną ku Panu Bogu. Wieczorem była zawsze wspólna modlitwa. Klękaliśmy wokół tapczanu, nieraz modlitwa trwała godzinę. Dzieci się wówczas otwierały i mówiły o swoich problemach”. Za podstawę życia w rodzinie uznają wiarę i wpajanie podstawowych zasad. Jeśli przeżywają jakieś szczególne, ważne lub trudne chwile w życiu, zawsze jadą do sanktuarium na Jasnej Górze, by tam w modlitwie znaleźć duchowe pokrzepienie. „Co tu dużo mówić, Dekalog nam pomaga żyć. Ewangelia to jest przewodnik życia, więc wychowanie religijne było i jest podstawą. Gdy dzieci były małe, po Pierwszej Komunii Świętej przestrzegaliśmy, by odprawiały pierwsze piątki miesiąca, chodziły do kościoła. Teraz nie wyobrażają sobie, by opuścić niedzielną Mszę Świętą” – tłumaczy mama Andrzeja Dudy. Profesorskie małżeństwo zapewnia, że wiara spaja ich rodzinę. „Dzięki temu nie ma u nas rozwodów, kłótni o spadek, poważnych konfliktów. Wszyscy trzymamy się razem, choć wiemy co to bieda. Żyjemy skromnie, ale jesteśmy szczęśliwi” – mówią dziennikarzom. Swoje wspólne, rodzinne przywiązanie do wiary państwo Dudowie charakteryzują krótkim, ale jednoznacznym przysłowiem: „U nas bez Boga ani do proga”.
Ci, którzy ich dobrze znają, twierdzą, że rodzice Andrzeja Dudy mają wiele szczęścia, że na siebie trafili, gdyż pod względem wyznawanych wartości są dobrani jak w korcu maku. Kiedy i w jakich okolicznościach zeszły się ich drogi? Jan Tadeusz Duda i Janina Milewska poznali się w czasie studiów – w Jaworznie, gdzie on był na praktykach robotniczych w kopalni, a ona na letnim obozie. Pozornie wiele ich dzieliło, zwłaszcza w sensie geograficznym – wszak on to góral z Sądecczyzny, student Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, a ona była studentką Politechniki Łódzkiej. Wakacyjna znajomość bardzo szybko przerodziła się jednak w prawdziwą miłość, więc wzięli ślub w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat. Chłopak wahał się wprawdzie, czy nie jest za młody na tak poważną decyzję życiową, ale własny ojciec uspokoił go stwierdzeniem: „Pytanie nie brzmi, czy masz odpowiedni wiek, ale czy poznałeś odpowiednią kobietę. Jeśli tak, to się żeń”. Jan Tadeusz w duchu odpowiedział sobie twierdząco na tak postawioną kwestię i w 1970 r. pojął za żonę Janinę. Przez rok byli małżeństwem na odległość, ale po ukończeniu studiów w Łodzi małżonka przyjechała do Krakowa i pod koniec 1971 r. mogli na dobre zacząć nowe życie. Początki bycia we dwoje były bardzo trudne, gdyż nie mieli własnego kąta. Janina przez miesiąc musiała nawet mieszkać w schronisku młodzieżowym, następnie zostali zakwaterowani w osobnych akademikach i potem dopiero przenieśli się razem do hotelu asystenckiego. Co gorsza, Jan Tadeusz przez pół roku jeździł po całej Polsce (odwiedził między innymi Tarnów, Kędzierzyn-Koźle, Bydgoszcz, Włocławek) w poszukiwaniu pracy zgodnej ze swoim wykształceniem. Więcej szczęścia miała żona, która zaraz po obronie z wyróżnieniem dyplomu dostała etat i asystenturę na AGH. Specjaliści od chemii polimerów byli wtedy rzadkością, a Wydział Chemiczny Politechniki Łódzkiej, który ukończyła, należał wtedy nie tylko w Polsce do naukowej czołówki. Kiedy jej małżonek jako doktorant także dostał pracę w Krakowie, mogli wreszcie odetchnąć. Żyli skromnie, ale po pracy nie stronili od potańcówek i koncertów jazzowych. Tworzyli i tworzą dobraną parę, a niekiedy także zgodny tandem w pracy, bo bywało, zwłaszcza w początkach kariery, że realizowali wspólnie projekty badawcze.
Tekst jest fragmentem książki Sławomira Kmiecika „Cel: Andrzej Duda. Przemysł pogardy kontra prezydent zmiany”:
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Co ich zbliża do siebie, skąd się wywodzą, jakie są rodzinne korzenie ich obojga? W internecie krąży na ten temat wiele błędnych, przeinaczonych lub celowo zmyślonych informacji, dlatego jeszcze w toku kampanii prezydenckiej Piotr Strzetelski i Marcin Niewalda podjęli próbę przedstawienia w periodyku genealogicznym „More Maiorum” oraz w „Gazecie Polskiej” (22 kwietnia 2015 r.) „prawdziwej genealogii Dudy”. Ich ustalenia oraz liczne nowe dane pozwalają wiarygodnie nakreślić historię rodziny prezydenta RP – zarówno po mieczu, jak i po kądzieli.
Ojciec Andrzeja, Jan Tadeusz Duda, urodził się w 1949 r. w Starym Sączu – cichym i urokliwym miasteczku w widłach Dunajca i Popradu. Zna tam niemal wszystkich i czasem żartuje, że „połowa miasta” jest w jakimś stopniu spokrewniona z jego rodziną. Istotnie, większość przodków prezydenta Andrzeja Dudy wywodzi się z Sądecczyzny, jego krewni mieszkają w Zarzeczu (stamtąd jest trzon rodziny), Łącku i Czarnym Potoku, ale także w okolicach nieodległej Limanowej. Jan Tadeusz Duda wyjaśnia, że jego babka ze strony matki pochodziła z podlimanowskiej, gminnej wsi Łukowica, a dziadek – z wioski Owieczka, leżącej w tej samej gminie. To piękne, malownicze tereny, ale bardzo ubogie. Wedle danych Ministerstwa Finansów pod względem wpływów z podatków na jednego mieszkańca gmina Łukowica (z kwotą 343,59 zł) była w 2013 r. najbiedniejsza w Polsce. Dla porównania, w najbogatszej polskiej gminie Kleszczów niedaleko Bełchatowa (odkrywkowa kopalnia węgla brunatnego i elektrownia) kwota wpływów podatkowych na obywatela wynosiła aż 33560,89 zł. Nie wszystko jednak można i należy przeliczać na pieniądze – to jedna z życiowych dewiz rodziny Andrzeja Dudy, znajdująca zresztą potwierdzenie w biografiach i wyborach życiowych jej członków.
Pierwszy znany przodek Andrzeja Dudy ze strony ojca to urodzony około 1810 r. Jan Duda – prapradziadek prezydenta – pochodzący ze Śląska, który w czasie zaborów służył w wojsku austriackim i po odejściu do cywila otrzymał kawałek ziemi w Łącku nieopodal Starego Sącza – miejscowości znanej dziś z sadów owocowych, tłoczni soków i produkcji śliwowicy. Osadnik wojskowy Jan – według rodzinnych relacji – wiódł dość skromne życie, gdyż przypadł mu grunt bardzo trudny w uprawie, położony na przełęczy, najwyżej we wsi. „Bławat” (taki przydomek od noszonego za uchem kwiatka mu nadano) jako jeden z nielicznych w okolicy potrafił czytać i pisać, więc często wspomagał niepiśmiennych sąsiadów: relacjonował im na głos doniesienia gazet i służył radą w sprawach urzędowych. Informacji o nim i jego bezpośrednich potomkach zachowało się jednak niewiele.
Wiadomo na pewno, że „Bławat” miał urodzonego około 1832 r. syna Franciszka, który ożenił się z Rozalią Kałużną. Z ich związku przyszedł na świat drugi w rodzie Jan, pradziadek obecnego prezydenta RP. Tego skromnego i religijnego człowieka spotkała wielka tragedia życiowa – z dziewięciorga jego dzieci aż pięcioro najmłodszych zmarło w czasie zarazy w 1905 r. Szukając duchowego wsparcia, zaczął za radą miejscowego księdza modlić się gorliwie do św. Alojzego Gonzagi – jezuity, patrona dzieci, młodzieży i studentów, który zmarł w wieku dwudziestu trzech lat, opiekując się chorymi podczas epidemii dżumy w Rzymie. Prośby najwidoczniej zostały wysłuchane, gdyż po traumatycznym doświadczeniu żona Jana zaszła jeszcze raz w ciążę i w 1907 r. urodziła syna. W podzięce otrzymał on imię Alojzy. To ojciec profesora Jana Tadeusza Dudy, a dziadek Andrzeja, dzisiejszego prezydenta Polski. Miał on jeszcze czworo starszego rodzeństwa: Anastazję, Annę, Franciszka (szewc z zawodu, późniejszy żołnierz Armii Krajowej) oraz Józefa, który był społecznikiem ze smykałką mechanika i konstruktora. Dzięki temu wyposażył swój dom w wiele usprawnień technicznych, a dla wsi zainicjował budowę mostu na Dunajcu.
W dokumentach oraz przekazach rodzinnych znacznie więcej danych jest jednak na temat Alojzego Dudy, który w dużej mierze ukształtował charakter swojego ukochanego wnuka Andrzeja. Był on kuśnierzem, który trafił do terminu już w wieku trzynastu lat i przeszedł tam twardą szkołę życia. Jako dorosły rzemieślnik pracował najdłużej w spółdzielni „Poprad” w Starym Sączu, choć jego niespełnionym marzeniem było posiadanie własnego warsztatu. Pieniędzy z pensji nie wystarczało na wyżywienie rodziny, więc Alojzy skupywał w okolicy baranie skóry i po godzinach szył z nich rękawiczki. A do tego pracował w polu. Wychowywaniem sześciorga dzieci, prowadzeniem domu i pracami w obejściu zajmowała się jego żona Kinga z domu Rams – babcia Andrzeja, pochodząca z patriotycznej, góralskiej rodziny z okolic Czarnego Dunajca. To też prosta, ale porządna i bogobojna gałąź rodziny. Ojciec babci Kingi, czyli prezydencki pradziadek, Adam Rams, był „złotą rączką” i wykonywał drobne prace usługowe w okolicznych wioskach, a matka – Katarzyna Majka (prababcia Andrzeja) zajmowała się uprawą niedużego pola.
Alojzy i Kinga mieli zatem dość podobne rodowody. Poznali się w 1942 r. – on miał wtedy już prawie trzydzieści pięć lat, a ona zaledwie dwadzieścia jeden. Mimo sporej różnicy wieku rozumieli się dobrze i od 1943 r. tworzyli zgodne małżeństwo. Czasy były jednak trudne – najpierw wojna i okupacja, potem komunizm – łatwo im się nie żyło. „Nasz dzień powszedni wyglądał zawsze tak samo: praca od rana o wieczora. Ale choć zamożni nie byliśmy i do szkoły chodziłem w marynarce po bracie, to nie głodowaliśmy. Lecz właśnie od tamtych czasów jestem przekonany, że człowiek, który choć raz zaznał biedy, nigdy nie zostanie ekonomicznym liberałem” – dzieli się w mediach wspomnieniami Jan Tadeusz Duda, który swoich rodziców określa słowem „bohaterowie”. Nie ma jednak na myśli heroicznych czynów z lat wojny, lecz codzienny wysiłek w wychowywaniu dzieci na porządnych ludzi i wiernych tradycji Polaków. „Rodzice mogli być pewni, że nikomu nie oddamy duszy” – zapewnia ojciec prezydenta RP. Takie pozytywne efekty wychowawcze osiągali bez strofowania dzieci na każdym kroku i bez pouczania codziennie, jak mają się zachowywać, lecz jasno wytyczając zasady, których naruszać nie wolno. „Kultywowało się ciężką pracę. Człowiek, który pracował, był u nas święty” – dodaje, podkreślając także religijny wymiar wychowania i kształtowania charakterów. Jan Tadeusz Duda od wczesnych lat dzieciństwa był ministrantem i także z tej racji wie, że pewnych rzeczy robić i mówić po prostu się nie godzi. Raz tylko zdarzyła się awantura, gdy wróciwszy z zabawy, wypowiedział przekleństwo. Jedna reprymenda wystarczyła – nigdy więcej takiego słowa w domu nie powtórzył.
Tekst jest fragmentem książki Sławomira Kmiecika „Cel: Andrzej Duda. Przemysł pogardy kontra prezydent zmiany”:
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Wielka w tym zasługa jego taty, czyli Alojzego Dudy, który dawał dzieciom przykład nie tylko poprzez ciężką pracę, ale także dobór stosownych lektur i tłumaczenie zawiłości świata. Bo choć miał ukończone tylko cztery klasy szkoły powszechnej, lubił czytywać w niedzielne popołudnia prasę katolicką i objaśniać co ciekawsze artykuły. Cenił zwłaszcza „Wrocławski Tygodnik Katolików” („WTK”), czyli społeczno-historyczne czasopismo wydawane przez Stowarzyszenie PAX, adresowane do czytelników pogodzonych wprawdzie z geopolitycznymi realiami PRL, ale przejawiających sympatie endeckie i odrzucających ideologię komunizmu. „Nie musiałem mieć rozumowych argumentów przeciwko komunistycznej propagandzie, bo miałem je w sercu. Na to nakładała się silna religijność jako coś, co spaja człowieka z innymi. I patriotyzm pojmowany głównie jako wdzięczność dla tych, którzy zginęli” – wyjaśnia Jan Tadeusz Duda. A ofiary walk o wolność i niepodległość Polski są także w ich najbliższej rodzinie. Brat Alojzego Dudy, Franciszek, w 1943 r. wstąpił do Armii Krajowej i walczył na Podkarpaciu. Podczas jednej z akcji jego oddział wpadł w obławę Niemców i został rozbity. Franciszek trafił w ręce gestapo, podczas brutalnych przesłuchań nikogo nie wydał i zginął zakatowany w więzieniu w Tarnowie. Miejsce pochówku Franciszka Dudy do dziś nie jest znane, ale o jego heroicznym losie zaświadcza inskrypcja na symbolicznym grobie utrzymywanym przez rodzinę w Starym Sączu.
Ojciec Andrzeja podkreśla, jak ważna jest edukacja historyczna i pamięć o bohaterach. Chwali przy tym starosądeckie Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej-Curie, w którym – choć uczył się w siermiężnych latach 60. – odebrał dobre przygotowanie i motywację do dalszej nauki. „Jeden z naszych nauczycieli mówił, że kto ma silne mięśnie, powinien walczyć o medale olimpijskie, a kto ma dobry mózg – starać się zdobyć Nobla” – wspomina. Zarazem podkreśla jednak, że na wybór jego kariery zawodowej i naukowej zasadniczy wpływ miał ojciec. Razem uznali, że wiedza ścisła jest przydatna w każdym ustroju, a co równie ważne – niepodatna na ideologię. Dzień, w którym jako osiemnastolatek opuścił Stary Sącz w drodze na studia, pamięta jak dziś. Dokładnie o godzinie szóstej rano 1 października 1967 r. z walizeczką w ręku wsiadł do autobusu PKS i – jak się potem okazało – na stałe wyjechał do Krakowa. W 1973 r. ukończył elektrotechnikę na Akademii Górniczo-Hutniczej, po czym zatrudnił się jako inżynier automatyk w krakowskim Instytucie Nafty i Gazu. Już cztery lata później obronił wspomnianą wcześniej pracę doktorską o modelowaniu procesów rafineryjnych i podjął pracę naukową na AGH. Habilitację zrobił w 1992 r., a tytuł profesora nauk technicznych uzyskał w roku 2004. Sam, ciesząc się wysokim cenzusem naukowym, o swoim ojcu, prostym kuśnierzu ze Starego Sącza, mówi dobitnie: „Nie spotkałem w życiu mądrzejszego człowieka”. I dodaje, że nauki taty – zwłaszcza poszanowanie pracy, dumę narodową, szacunek dla religii – starał się przekazać synowi.
Alojzy Duda umarł w 1992 r., kiedy jego najstarszy wnuk, przyszły prezydent RP, miał dwadzieścia lat. Zanim jednak nadszedł ten smutny dzień, Andrzej w latach szkolnych każde wakacje spędzał w Starym Sączu – rodzinnej miejscowości ojca. Dni mijały mu nie tylko na zabawie, ale także pomocy przy żniwach i pracach domowych. To beztroski czas dzieciństwa znaczony wspomnieniami z długich spacerów i rozmów z dziadkiem Alojzym, którego Andrzej uwielbiał, a dziś tak wspomina go z rozrzewnieniem: „Zawsze był ten sam rytuał: najpierw idziemy do kościoła, potem do sklepu po chleb, a na rynku dziadek kupował biały ser. W domu kroił grube pajdy, ser wrzucał do kubka, zalewał świeżą śmietaną i tak sobie jadł…”.
Razem chodzili też na jarmarki, z których ukochany wnuk nigdy nie wracał z pustymi rękami. Sielanka – tak mógłby aktualny prezydent RP określić letnie tygodnie, kiedy wielkomiejski zgiełk Krakowa zastępowany był przez spokojny rytm i klimat galicyjskiego miasteczka. Nadal ma powody, aby jeździć w Beskid Sądecki. W Starym Sączu mieszka jego bliska rodzina: ciotka Zofia i wuj Adam, więc co jakiś czas wpada do nich z żoną i córką w odwiedziny. Wtedy niezależnie od pory roku musi być grill, a karkówki i kiełbasy przyrządza dzisiejszy prezydent Polski. To czas, kiedy może zaznać całkowitego luzu, opowiada najnowsze kawały, śmieje się, ale jednocześnie oddaje się nostalgicznym wspomnieniom. Kiedy już się nagadają, wychodzi zawsze na sentymentalną przechadzkę po mieście. „Dawano mi tu wolność, pół dnia spędzałem poza domem, tylko nad Dunajec nie wolno mi było chodzić” – opowiada z rozrzewnieniem.
Andrzej Duda z wakacji u dziadka i babci w Starym Sączu zachował także wspomnienie natury społeczno-politycznej. „Nigdy nie zapomnę tego widoku, kiedy wychodziłem z dziadkiem na starosądecki rynek i szliśmy na nabożeństwo do klasztoru klarysek, a przez centrum miasta szły tłumy ludzi. Dziadek kiwał głową i mówił do mnie, że kolejarze idą na stację, żeby jechać do Nowego Sącza do pracy w ZNTK. Tego widoku już nie ma. I to jest także dzisiejsza Polska. Ilu ludzi miało wtedy pracę, a dzisiaj ilu z nich wyjechało za chlebem” – te słowa wypowiedział podczas pobytu w Nowym Sączu 15 kwietnia 2015 r., jeszcze jako kandydat PiS, w czasie kampanii prezydenckiej.
Na razie wypada jednak wrócić do rodzinnych korzeni Andrzeja Dudy, tym razem po kądzieli. Janina Milewska-Duda przyszła na świat w 1949 r., także w patriotycznej rodzinie o niepodległościowych tradycjach. Jej ród wywodzi się z centralnej Polski, głównie okolic Radomska, Łodzi i Warszawy. Dzięki zachowanym pamiętnikom jej ojca – Nikodema Milewskiego (zm. 1972), wiadomo, że ich przodkowie „od zawsze” wiernie służą Polsce – walczyli w powstaniu listopadowym i styczniowym, a potem w czasie I i II wojny światowej. Do Armii Krajowej należał zarówno wspomniany Nikodem, jak i jego rodzeństwo. W pamiętnikach dziadek Andrzeja Dudy zawarł wszystko, czego dowiedział się o swojej rodzinie z licznych opowieści, przekazów i dokumentów. Wiadomo, że rodzina dba nie tylko o kulturę materialną, ale także pielęgnuje tradycje, celebruje uroczystości rodzinne i państwowe, a swoistym rytuałem w czasie spotkań rodzinnych są rozmowy przy kawie. W tych dyskusjach dużo i często mówi się o Polsce, o historii państwa i narodu. Pani Janina z domu wyniosła obowiązek czczenia Święta Niepodległości. Kiedy w schyłkowym okresie PRL 11 listopada ubierała córkę Anię do szkoły szczególnie starannie i elegancko, inne dzieci pytały dziewczynkę, dlaczego jest tak wystrojona. „Bo dziś święto” – odpowiadała dumnie uczennica – tak jak zapewne życzyłby sobie jej dziadek Nikodem.
Tekst jest fragmentem książki Sławomira Kmiecika „Cel: Andrzej Duda. Przemysł pogardy kontra prezydent zmiany”:
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Najstarszy znany przedstawiciel rodu to Grzegorz Milewski, szlachcic zubożały w wyniku rozbiorów, wojenny inwalida, który w 1816 r. poślubił Mariannę Siewierską, córkę ekonoma Pawła Siewierskiego. Akt ich ślubu został spisany w miejscowości Piątek, uchodzącej obecnie za geometryczny środek Polski. Mieszkali w miejscowości Gieczno niedaleko Zgierza, w dzisiejszym województwie łódzkim. Z pamiętnikarskich zapisków wynika, że Grzegorz Milewski to wąsaty, rubaszny mężczyzna, lubiący jazdę konną i biesiadowanie, który miał opinię duszy towarzystwa, ale także oddanego patrioty. Jako weteran wojenny był szanowany przez właścicieli ziemskich, sam prowadził też folwark. Wszyscy jego synowie (Nikodem, Leon i Ignacy) brali udział w powstaniu listopadowym. Ignacy Milewski, chroniąc się przed represjami ze strony rosyjskich zaborców, wyjechał najpierw do Włoch, a potem na stałe wyemigrował do Ameryki, gdzie został księdzem. Leon Milewski poszedł w ślady ojca i zajął się administrowaniem majątkami ziemskimi w miejscowościach Piaski, Grabów i Świnice Wareckie, w okolicach Łodzi. Materialnie wiodło mu się nie najgorzej, ale los ciężko go doświadczał w życiu rodzinnym, gdyż kolejne jego dzieci umierały krótko po urodzeniu. Słuchając rady księdza, dla przebłagania Opatrzności postawił przydrożną kapliczkę i codziennie żarliwie się modlił. Doczekał się jeszcze dwojga dzieci – Heleny i Aleksego – które przeżyły. Tymczasem wybuchło powstanie styczniowe, a Leon najpewniej konspirował, gdyż w czasie walk często znikał z domu. Zmarł krótko po upadku powstania, po nim szybko do wieczności odeszła także żona. Osierocone dzieci wziął na wychowanie najstarszy z braci, Nikodem, który mieszkał z rodziną w Świnicach Wareckich. Carska administracja nigdy jednak nie darowała Milewskim udziału w antyrosyjskim zrywie niepodległościowym i w 1876 r. pod zarzutem spiskowania cała rodzina została wyrzucona z majątku, który poddano konfiskacie.
Wywłaszczona rodzina osiadła w Warszawie. Stamtąd właśnie pochodzi Aleksy Milewski – dziadek Janiny, ślusarz z zawodu, który poślubił młodą wdowę Joannę Morozowską. Z ich związku przyszło na świat czworo dzieci, w tym wspomniany już autor pamiętnika, rodzinny kronikarz – Nikodem, ojciec pani Janiny, a dziadek Andrzeja Dudy. Jego losy są bardzo burzliwe, wręcz dramatyczne, splecione mocno z historią Polski. Urodził się Warszawie w 1894 r., uczył się w szkole kolejowej w Pruszkowie. Po wybuchu I wojny światowej, w 1914 r., młody warszawiak wraz z całą rodziną trafił do Charkowa, a następnie został wcielony przymusowo do rosyjskiego wojska. Zdezerterował z pułku piechoty w Smoleńsku i przedostał się do Petersburga, gdzie wyrobił sobie nowe dokumenty pod przybranym nazwiskiem, by zmylić rosyjskie władze. Maturę zdał w 1917 r. w Polskiej Macierzy Szkolnej, a po wybuchu rewolucji wrócił z rodziną do Warszawy. Już jako student, w 1918 r. zaciągnął się w Rembertowie do Wojska Polskiego i wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej, służąc w kwatermistrzostwie. Był oficerem pod komendą Józefa Piłsudskiego. Skończył potem kurs oficerów gospodarczych, ale w 1922 r. zdjął mundur, aby dokończyć cywilne studia ekonomiczne. Założył rodzinę i do wybuchu II wojny światowej pracował w Urzędzie Statystycznym. Był zagorzałym wielbicielem Marszałka, człowiekiem o bardzo wysokiej kulturze osobistej i życiowej mądrości.
W 1939 r., będąc oficerem Wojska Polskiego, dostał się do sowieckiej niewoli, ale zdołał uciec. Ominęły go tragedie wojenne, które spotkały innych członków rodziny. Jego matkę wywieźli Niemcy i jej losy do dzisiaj nie są znane. Z kolei siostra Stefania, zaangażowana w ruch oporu, w 1940 r. przegrała walkę o życie z gruźlicą, brat Wiktor, który walczył w partyzantce w okolicach Radomia, pod koniec wojny ciężko zachorował i wkrótce umarł, a syn Lech jako szesnastolatek walczył w powstaniu warszawskim, za co został osadzony w niemieckim obozie koncentracyjnym w Mauthausen.
Nikodem Milewski pozbierał się po wojennych przejściach, ożenił się ponownie, a z tego małżeństwa urodziła się między innymi córka Janina, matka Andrzeja Dudy. Wywodząc się z rodziny patriotycznej i tak ciężko doświadczonej przez historię, nie może zostać ukształtowana inaczej niż według wzorców przodków. Życie ją zahartowało, nauczyło samodzielności i sztuki podejmowania decyzji. Studia, jak już wspomniano, ukończyła na Politechnice Łódzkiej, ale, wiedziona miłością, za mężem przyjechała do Krakowa i podjęła pracę naukową na Akademii Górniczo-Hutniczej. Wybrała dziedzinę nauki dość nietypową dla kobiety – technologię chemiczną, chemię bioorganiczną, problematykę paliw i biopaliw. Temat jej rozprawy habilitacyjnej robi wrażenie, szczególnie na laikach w dziedzinie chemii: „Model matematyczny stanów równowagowych procesu sorpcji substancji małocząsteczkowych w węglu kamiennym”.
Wśród studentów ma opinię rzetelnego, uczciwego i sprawiedliwego wykładowcy. Jej światopogląd i przekonania polityczne są zdecydowanie katolickie, konserwatywne, niepodległościowe, prawicowe. Daje temu wyraz w wielu deklaracjach i przedsięwzięciach natury politycznej, społecznej i etycznej. Przykłady? Bez wahania wraz z około 300 innymi naukowcami podpisała apel o wprowadzenie całkowitego zakazu stosowania procedury in vitro, a także o upowszechnienie naprotechnologii i zapewnienie jej refundacji z Narodowego Funduszu Zdrowia. Nazwisko Janiny Milewskiej-Dudy widnieje również pod listem otwartym w sprawie publicznego znieważania profesorów – ekspertów Zespołu Parlamentarnego do spraw Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154 M, kierowanego przez wiceprezesa PiS Antoniego Macierewicza.
Nie boi się politycznego zaangażowania, za co niekiedy otrzymuje cięgi. Chyba największa fala krytyki spadła na nią za zbieranie wśród studentów podpisów pod listami poparcia dla jej syna, kandydata PiS na prezydenta RP. Pani profesor poprosiła słuchaczy o podpisy w czasie wykładu na uczelni, co nagrał jeden ze studentów, zwolennik partii KORWiN. Tabloid „Fakt” na swojej stronie internetowej (1 kwietnia 2015 r.) informację na ten temat zatytułował następująco: Skandaliczne zachowanie matki Dudy. Agitacji politycznej w szkołach prowadzić nie wolno – tak stanowi prawo. W komentarzach medialnych dominują opinie, że to nieroztropne zachowanie matki, która dla syna jest gotowa zrobić wszystko. Padły jednak zarzuty, że winien jest przede wszystkim polityk Andrzej Duda, który miał mamę do tego nakłonić. Janina Milewska-Duda przepraszała w mediach za swój czyn i tłumaczyła, że to był jedynie „odruch serca”, a nie akcja polityczna w czasie zajęć dydaktycznych.
Jej mąż, choć ma takie same poglądy i składał podpisy pod tymi samymi petycjami, a na dodatek zajmuje się bezpośrednio partyjną polityką jako radny wojewódzki PiS, zdaje się zachowywać większy dystans i podchodzić spokojniej do tej materii, mimo iż sprawy publiczne zajmują go już od czasów studenckich. W czasie protestów w Marcu 1968 r. wiecował jak wielu innych młodych Polaków, a potem próbował zmieniać rzeczywistość w Zrzeszeniu Studentów Polskich, został nawet szefem Rady Wydziału ZSP. Zapewnia, że „konszachty z komuną” nie wchodziły w grę. „Myśmy próbowali forsować taką ideę wśród studentów, że uczymy podejścia obywatelskiego, nie patrzymy na ideologię, tylko dbamy o państwo” – wspomina. Kiedy zorientował się, że ta organizacja ma być jedynie narzędziem w rękach komunistów, na początku grudnia 1970 r. stracił stanowisko pod zarzutem negowania roli PZPR (nie zaprosił na zebranie partyjnych „towarzyszy”) i wycofał się z działalności. Tymczasem kilka dni później na Wybrzeżu władze PRL wydały rozkaz strzelania do protestujących robotników, w masakrze zginęło kilkadziesiąt osób. Miałby spore problemy, gdyby swoim zwyczajem na zebraniach poruszał tak bolesne tematy. „Byłem już żonaty, dziecko było w drodze, chciałem dostać się na asystenturę, nie miałem ochoty znaleźć się na ulicy. Przez całe lata 70. byłem więc na tak zwanej emigracji wewnętrznej” – opowiada mediom. Etatu asystenta i tak jednak nie dostał, musiał zadowolić się bardzo skromnym stypendium doktoranckim. W 1980 r. wraz z żoną – jak już wiadomo – należał do pierwszych członków NSZZ „Solidarność” na uczelni, potem udzielał się w podziemnej opozycji antykomunistycznej, ale kombatanckim życiorysem nie epatuje. Powtarza, że działanie na rzecz Polski to powinność, która dla niego była i jest oczywistością. Tak samo swoje zaangażowanie i wrażliwość na polskie sprawy tłumaczy mama prezydenta RP.
Oboje powołują się na wychowanie, wzorce i nauki płynące z ich rodów, które – choć mają różne korzenie w sensie geograficznym i społecznym – to przekazują z pokolenia na pokolenie ten sam kod. Co stanowi ów wspólny mianownik dla przodków Andrzeja Dudy po mieczu i po kądzieli? Rodzice prezydenta nie mają wątpliwości, że tym zwornikiem jest właśnie patriotyzm obu rodzin i czynne zaangażowanie w sprawy kraju oraz wierność tradycjom narodowym i zasadom religii katolickiej. Łącznikiem pozostaje również szczególna rola, pozycja i autorytet dziadków Andrzeja Dudy: Alojzego ze strony ojca i Nikodema ze strony matki. Mieli oni zupełnie różne życiorysy i odmienne doświadczenia życiowe, ale obaj byli obdarzeni prostą, ludową mądrością, interesowali się polityką, dużo czytali i obaj zostali zapamiętani w rodzinach jako ludzie dobrzy, prawi, pracowici, oddani najbliższym i ojczyźnie. To Alojzy i Nikodem wywarli zasadniczy wpływ na kształtowanie charakterów i systemów wartości obojga rodziców nowej głowy państwa, a więc pośrednio również na to, jakim człowiekiem jest dziś Andrzej Duda. On sam pytany o swoje korzenie podsumowuje rzecz tymi słowami: „Przeszłość mojej rodziny to typowe losy dobrych Polaków z różnych grup społecznych”.
Tekst jest fragmentem książki Sławomira Kmiecika „Cel: Andrzej Duda. Przemysł pogardy kontra prezydent zmiany”:
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.