Aleksandra Szczerbińska. Portret przyszłej żony Marszałka
„Najciekawszy jest kontrast między jego prawą i lewą ręką. Lewa dłoń – wąska i nerwowa, kształtna i delikatna, zakończona kobiecymi niemal palcami – to dłoń artysty i marzyciela. Prawa jest o wiele większa, jakby należała do innego człowieka. Silna, nawet brutalna, z równymi, kwadratowo zakończonymi palcami, tak silna, że mógłby w niej łamać podkowy; to dłoń żołnierza i człowieka czynu” – rozmyśla Aleksandra. Drogi Szczerbińskiej i Piłsudskiego od niedawna zaczynają się krzyżować. Jest maj 1906 roku. Spotykają się po raz pierwszy. Wydaje się jej wodzem, odległym, rodem z legendy. Człowiekiem, którego nie złamała Syberia. A potem dystans między nimi się skraca. Sama Aleksandra – albo po prostu Ola, tak nazywają ją partyjni towarzysze – jest już od kilkunastu miesięcy aktywnym pracownikiem bezpośredniego beckiego zaplecza.
Odpowiada za transport broni, zabezpieczenie logistyczne – na przykład przygotowanie zakwaterowania, zadania wywiadowcze, w szczególności rozpoznanie terenu przyszłych akcji. Tym zajmują się w OB kobiety. Ola jest jedną z najzdolniejszych. To ona zarządza wszystkimi składami broni rozlokowanymi wokół Warszawy. Nie tylko zarządza. Naraża się osobiście. Transportuje broń i amunicję oraz materiały wybuchowe do oddziałów w terenie. Jedną z wypraw, tym razem dłuższą, odbywa do Kijowa w drugiej połowie 1907 roku. Zadanie: przygotować napad na bank. Tam, podczas wielogodzinnych spacerów, zaprzyjaźnia się z Piłsudskim. W końcu ten oświadcza, że ją kocha. Jest zdziwiona i zaskoczona. Dotąd traktowała go jak mentora. Ale nie odrzuca uczucia tego – imponującego, wyjątkowego, ale przecież żonatego – mężczyzny. Nieoczekiwanie rozkwita między nimi miłość.
Napad na bank w Kijowie nie zostaje w końcu przeprowadzony. Plan z podkopem okazuje się zbyt czasochłonny czy może za mało realny. A bojówki w ostatnim czasie straciły wiele możliwości działania. Część ze względu na rozłam w PPS, ale jeszcze więcej w wyniku wzbierającej kontrrewolucji. Bohater spod Rogowa, Montwiłł-Mirecki, aresztowany wraz z żoną po denuncjacji agenta policji, zostaje stracony na stokach Cytadeli. Walka o prymat w ruchu robotniczym nie idzie po myśli Piłsudskiego.
Formalnie rozłam dokonał się na IX Zjeździe PPS w listopadzie 1906 roku. Co ciekawe, badaczka historii PPS doszła do wniosku, że stanowiska ideowe zostały wypracowane ostatecznie już w roku poprzednim. Skąd więc takie opóźnienie? Piłsudski wyraźnie manewruje, żeby opuścić partię jak najsilniejszym i najlepiej z pozycji pokrzywdzonego przez antyniepodległościową lewicę. Żeby zrozumieć, dlaczego jest mu to potrzebne, należy zwrócić uwagę na specyficzne kanony uczciwości, które obowiązują w partii. Czasami zwie się je „etyką rewolucyjną”, w praktyce ma ona sporo wspólnego z tak zwaną moralnością Kalego: „Jeśli Kali ukraść krowę, to dobrze, jeśli Kalemu ktoś ukradnie, to źle”. W języku partii można by to sformułować następująco: o ile w przypadku walki klas wszystko jest dozwolone – morderstwo, kłamstwo, podstęp i inne – o tyle w przypadku stosunków z towarzyszami tej walki wymagana jest nieposzlakowana uczciwość, poświęcenie dla innych i całkowita przejrzystość działań i zamiarów.
Takie relacje trudno jednak utrzymać, gdy partia nie mieści się na jednej kanapie, a już tym bardziej gdy prowadzi działania zbrojne. Okazało się, że skłonność do partyjnych gierek jest nie tylko pożądana, ale wręcz niezbędna. Piłsudski – niezależnie od tego, co mówił o partiach później – był w „te klocki” naprawdę niezły.
Tyle że na IX Zjeździe wiele z jego kalkulacji spaliło na panewce. Przede wszystkim na jaw wyszła sprawa zwołanej kilka dni wcześniej w Zakopanem konferencji bojowców. Piłsudski zadeklarował wówczas całkowitą solidarność z uczestnikami akcji rogowskiej, a sam zjazd uchwalił postulat „ubojowienia” partii. W sumie wyglądało to na spisek mający na celu przejęcie partii. Sam Piłsudski, wygłaszając na zjeździe płomienne przemówienie i opuszczając salę (w geście solidarności wyszło za nim zaledwie kilkoro delegatów), ujawnił swoją słabość. Dodatkowo jeden z uczestników zakopiańskiej konferencji, który wyłamał się z beckiej solidarności, dotarł na zjazd i szczegółowo ruchu rewolucyjnego w Polsce z całości ruchu w całym państwie rosyjskim i do nadania mu w ostatniej konsekwencji charakteru powstania narodowego”. Świadczy to o tym, że samo hasło zachowania pewnej niezależności czy autonomii polskiego ruchu robotniczego miało jednak swoich, oprócz Piłsudskiego, zwolenników w partii. Gdy jednak to zdanie usunięto, uchwała, która zawierała stwierdzenie: „postawili się sami poza partią”, została przyjęta miażdżącą przewagą głosów. Gra o przejęcie partii nie powiodła się. Nie powiódł się też plan minimum – secesja „młodych”. Jedyne, czym Piłsudski i „starzy” mogą się pochwalić, to fakt, że wyszli z partii jako ci „wyrzuceni”, a nie ci „zbuntowani”.
Niektórzy uważają, że przypisywanie takiego diabolicznego planu Piłsudskiemu to pewna przesada, może nawet przecenianie jego możliwości. Był to jednak człowiek o wielkich zdolnościach interpersonalnych. Jego nowa miłość, Ola, w powstałych ponad trzydzieści lat później wspomnieniach opisuje tę jego zdolność następującymi słowami: „dusza ludzka była dla niego harfą, której strun dotykał ręką pewną”. Zapewne raz prawą, raz lewą. Można się domyślać, że jego plany polityczne były już wtedy bardziej ogólne. Jego ambicje sięgały dalej niż tylko przewodzeniu robotniczym masom. „Starzy” tworzą nową partię: PPS-Frakcję Rewolucyjną. Już sama jej nazwa to mydlenie oczu, podobnie jej wpływy w terenie. Nie była to żadna frakcja, ale osobna organizacja, która bezwzględnie próbowała starą PPS zwalczać. Zdecydowana większość PPS-owców zostaje w PPS (która zyskuje teraz przydomek „Lewica”).
Ten tekst jest fragmentem książki Macieja Gablankowskiego „Piłsudski. Portret przewrotny. Biografia”:
Jak głęboko w swoich rozgrywkach Piłsudski odszedł od socjalistycznych ideałów, pokazuje jego pierwsze zetknięcie – krótkie i bezowocne – z austro-węgierskim wywiadem. zrelacjonował na nim przebieg spotkania bojowców. Wrażenie było fatalne. Głosowanie nad uchwałą w sprawie „starych” przeprowadzono dwa razy. Nie znalazła się większość zdecydowana postawić „starym” zarzut o dążeniu do „wyodrębnienia Jodko – który został człowiekiem Ziuka do spraw tajnych – i Piłsudski roztoczyli przed pułkownikiem c.k. wywiadu niezwykłą wizję. Rosja od co najmniej kilkunastu lat coraz śmielej wkracza na teren dla Austro-Węgier kluczowy – Bałkany. Piłsudski i Jodko oferują Franciszkowi Józefowi siatkę wywiadowczą, siedemdziesiąt tysięcy zaangażowanych bojowców i możliwość wystawienia aż do dwustu tysięcy w razie konfliktu zbrojnego. Powiedzieć przesada – to mało. To szyty grubymi nićmi blef. Wówczas (jeszcze przed podziałem) bojowców było co najwyżej kilka tysięcy. Ale sam fakt złożenia takiej oferty zaborczemu wywiadowi pokazuje, że Piłsudski myślał już być może o wyjściu z socjalistycznego „getta”.
Rozczarowanie efektami rewolucji musiało być ogromne. Masy robotnicze – tak hołubione przez tego, w gruncie rzeczy nieznającego ich życia, szlachcica i inteligenta – wcale nie pragną niepodległości. Niemałą rolę może odgrywać tu czynnik etniczny. Żydowscy robotnicy, których wcześniej uważał za najbardziej naturalnych sojuszników sprawy polskiej, też nie są tak dalece pod wpływem polskiej kultury. Jego najbardziej zaciekłymi przeciwnikami w partii stają się żydowscy inteligenci. Ten fakt etnicznej linii podziału w PPS nie umknie ani późniejszym przeciwnikom, ani zwolennikom Piłsudskiego. Sam Piłsudski, który nazywał Żydów „dziećmi tej samej ziemi” od dawna niepokoił się nadmiernym wpływem rosyjskiego, internacjonalistycznego (czy mówiąc wprost rosyjsko-imperialistycznego) socjalizmu wśród żydowskiego proletariatu. Uważał, że rozdwojenie ruchu socjalistycznego na chrześcijański i żydowski osłabia jeden i drugi. A Żydów naraża szczególnie na antysemickie ataki. Niestety, jego obawy nie okazały się bezpodstawne. Samotny Feliks Perl, wiernie trzymający ze „starymi”, to trochę mało. Endecja – przecież nie tak daleko Piłsudskiemu od niej w rozumieniu polskich tradycji, a i też wcale nie tak daleko w sensie osobistych kontaktów – wybiera, w jego mniemaniu, drogę kolaboracji czy nawet narodowego zaprzaństwa, biorąc udział w wyborach do rosyjskiej Dumy i zbrojnie zwalczając PPS-owskie bojówki. Nie oznacza to nic innego, jak przelew krwi rodaków dla partykularnych partyjnych interesów. No i te milczące masy – bagno, jak nazywano je w trakcie rewolucji francuskiej. Jak skłonić je do przejścia na swoją stronę? Jak je porwać? To kwestie, z którymi w przyszłości bez wątpienia będzie się musiał zmierzyć.
Bardziej palące staje się jednak przewartościowanie w dziedzinie życia osobistego. Romans z Olą okazuje się nie tylko przelotną przygodą. A jednak Piłsudski nie od razu przekreśla swój związek z Marią. Być może to ona nie chce dać mu rozwodu albo, przynajmniej na początku, zwyczajnie nic nie wie o znajomości męża z Aleksandrą. Gdy jednak Piłsudski wyjeżdża na dłużej do Wilna – szykować kolejną ekspropriację – dochodzi między małżonkami do jakiejś formy konfrontacji. Co wówczas Ziutek (tylko ona tak się do niego zwraca) mówi Marii? Na zawsze pozostanie to tajemnicą. „Męczy mnie wciąż pytanie, czym dobrze zrobił, gadając z Tobą tak otwarcie…” – pisze w jednym z listów. Może stawia jej jakieś ultimatum, a może nie mówi całej prawdy. W każdym razie, romansując z Olą na Wileńszczyźnie, dopytuje żonę o ciążę. „Byłaby wspaniała niespodzianka światu”. Próbuje odmalowywać swoje zainteresowanie Olą jako mniej poważne, niż rzeczywiście było. Wpada w schematy przypominające korespondencję z Lewandowską: „pewnoś ciekawa, jak flircik z panną Olą się posuwa?”.
Maria, mimo wskazujących na to objawów, w ciąży nie jest. Na domiar złego traci dorosłe już dziecko – Wandę. Dziewiętnastolatka umiera na ropne zapalenie woreczka żółciowego. To cios i dla niej, i dla niego. Na pewno dla obojga bardzo ciężki, choć Wanda była dla Piłsudskiego tylko pasierbicą, to rolę ojca wypełniał z dumą i prawdziwym uczuciem. Ich relacje już nigdy nie będą takie same. Maria ma mężowi za złe miłosne rozmemłanie, nadmierne hamletyzowanie i nieliczenie się z jej uczuciami. „I gdzież podziała się ta Twoja wola?” – pyta w liście Maria. Ma coraz mniej nadziei: „Po co łudzić się? Doczekam się jeszcze tego, iż mi podstawisz gdzie kogo, aby pisał czułe listy, i poradzisz, abym pocieszała się, że gdzieś istnieje ktoś, kto mnie bardzo kocha”. Zły stan psychiczny odbija się na jej zdrowiu. Musi przejść poważną operację.
Pobyt w rodzinnych stronach z Olą nie jest tylko krajoznawczą wycieczką. To przygotowanie do kolejnej akcji. Jej cele są dwa: pieniądze i chwała. Pieniądze, bo stan kasy OB i partii jest opłakany. Chwała, bo wśród bojowców mówi się o tym, że Wódz nie brał jeszcze udziału w akcji. Za dużo się mówi.