6 zbrodniarzy SS, którzy (niemal) uniknęli kary
Stosunkowo niedawno gorącą dyskusję wywołał proces lüneburski, podczas którego osądzono i skazano 94-letniego Oskara Gröninga. Ten sędziwy, dość sympatyczny z wyglądu, pan okazał się winnym pomocnictwa w zamordowaniu co najmniej 300 tys. osób. Prokurator domagał się 3,5 lat pozbawienia wolności. Jak to możliwe, że „buchalter Auschwitz” przez tyle lat nie stanął przed sądem? Jak potoczyły się losy innych SS-mannów bądź nadzorczyń?
Rozstrzelanie 335 Włochów w podrzymskim kamieniołomie było dla Ericha Priebkego uzasadnioną akcją odwetową za zamach na oddział SS-mannów, w wyniku którego życie straciło 33 Niemców. W dniu 23 marca 1944 r. dokonało go 16 bojowników włoskiego ruchu oporu za pomocą ładunku 12 kg trotylu w stalowej obudowie, umieszczonym w dodatkowej torbie z 6 kg trotylu i rurą metalową wypełnioną materiałem wybuchowym. Po opadnięciu dymu, uzbrojeni partyzanci otworzyli ogień do pozostałych przy życiu SS-mannów. W godzinach wieczornych 23 marca podczas spotkania szefa SD i żandarmerii polowej w Rzymie SS-Obersturmbannführera Herberta Kaplera z komendantem miasta Rzym generałem dywizji z Luftwaffe Kurtem Malzerem podjęto decyzję o przeprowadzeniu akcji odwetowej i wyznaczono „cenę” – 10 Włochów za 1 zabitego Niemca. Jeszcze tego samego dnia Adolf Hitler zatwierdził rozkaz wykonania akcji odwetowej w ciągu 24 godzin.
Dowódca Obszaru Południe feldmarszałek Luftwaffe Albert Kesselring uznał, że rozkaz pochodzi bezpośrednio od Führera i należy go wypełnić bez żadnego wahania. Poza tym był przekonany, że ludzie, którzy mieli zostać straceni, to włoscy przestępcy z wyrokami śmierci. Jednak w rzymskich więzieniach były zaledwie cztery takie osoby. Wobec tego faktu Kappler rozkazał swojemu podwładnemu SS-Hauptsturmführerowi Erichowi Priebkemu sporządzenie odpowiedniego wykazu.
Na listę straceńców dopisano 17 więźniów z więzienia SD odsiadujących długie wyroki, 167 „zasługujących na śmierć”, paru aresztowanych podejrzanych o udział w zamachu oraz – na wniosek SS-Brigadeführera und Generalmajora der Polizei dr Wilhelma Harstera – stan uzupełniono Żydami przetrzymywanymi przez Gestapo. Po śmierci kilku rannych w zamachu SS-mannów na listę wciągnięto także więźniów z rzymskiego zakładu karnego, których „ofiarował” Priebkemu szef faszystowskiej policji w Rzymie Pietro Caruso. W sumie zgromadzono 335 zakładników, o 5 za dużo. Jak zeznał po latach Priebke:
Powiedział nam [Kappler – dop. DC], że dowódca pułku policji, którego ludzie padli ofiarą zamachu, odmówił udziału w egzekucji, a akcję mają przeprowadzić ludzie z dowództwa przy Via Tasso. Powiedział, że będzie to straszna rzecz, dlatego oficerowie, aby dać przykład swoim ludziom, mają oddać pierwszy strzał na początku akcji i potem ostatni.
Masakrę zakładników w zróżnicowanym wieku (od staruszków do nastolatków) mieli przeprowadzić Priebke i SS-Hauptsturmführer Karl Hass. Więźniów wprowadzano piątkami do wielkiego dołu, gdzie byli zabijani strzałem w tył głowy, zgodnie z zasadą jedna kula – jeden zakładnik. Dla ułatwienia zadania więźniom kazano wchodzić na ciała zabitych wcześniej. Aby dodać animuszu egzekutorom każdemu z nich przydzielono butelkę koniaku. Priebke zachęcał swoich podwładnych do strzelania, wielu wręcz do tego zmusił oraz sam ze swojego pistoletu Beretta zastrzelił dwie osoby. Po zakończeniu mordu saperzy wysadzili w powietrze wyrobisko, tym samym grzebiąc ofiary egzekucji.
Po wyzwolenie 4 czerwca 1944 r. Rzymu, Priebke ukrył się na terenie Włoch. 13 maja 1945 r. został jednak aresztowany przez Amerykanów w Bolzano, przy granicy z Austrią, gdzie przebywał razem z żoną i dwoma młodszymi synami. Przez dwa lata jako jeniec był przerzucany z obozu do obozu. W obozie w Afragola pod Neapolem 28 sierpnia 1946 r. został przesłuchany przez Brytyjczyków na okoliczność masakry w kamieniołomach. Wtedy też Priebke przyznał się do planowania i wykonania akcji oraz osobistego zamordowania dwóch zakładników.
W obawie o swoją przyszłość Priebke podjął udaną próbę ucieczki z obozu w Rimini. Pomógł mu inny nazistowski zbrodniarz, SS-Standartenführer Walter Rauff. Udzielono mu pomocy najpierw w klasztorze w Rimini, a potem przez dwa tygodnie ukrywał się u ojca Johanna Corradini we wsi Vipiteno, gdzie mieszkała jego żona z synami. Po upływie tego czasu jako Otto Pape wprowadził się do żony, a cała rodzina mieszkała w Vipiteno do października 1948 r.
Jednak pętla wokół Priebkego zaciskała się. Dlatego też odzina podjęła decyzję o wyjeździe z Włoch. Pomocy zbrodniarzowi udzielił biskup Alois Hudal, mający pieczę nad tzw. „szczurzym korytarzem” finansowanym przez Watykan. Warunkiem było przejście Priebkego na katolicyzm. Prośbę o pomoc wspomógł również ojciec Pobitzer, franciszkanin z klasztoru w Bolzano. 26 lipca 1947 r. Papieska Komisja Pomocy wydała Hudalowi watykański dokument tożsamości na nazwisko Otto Pape. Dzięki temu dokumentowi biskup wyrobił uciekinierowi paszport Czerwonego Krzyża. 23 października 1948 r. rodzina Priebke wypłynęła z Genui do Argentyny.
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką”:
W ten sposób w Argentynie, w mieście San Carlos de Bariloche, przez prawie 50 lat Priebke żył jako szanowany członek społeczności, właściciel delikatesów z niemieckimi produktami. Po aresztowaniu, do którego doszło dopiero w 1994 r., ponad 200 mieszkańców miasta wystosowało żądanie jego zwolnienia. Po blisko dwóch latach formalnych przepychanek argentyński sąd przyjął włoski wniosek o ekstradycję zbrodniarza. Priebke konsekwentnie odrzucał zarzuty i nigdy nie okazał skruchy. W 1996 r. włoski sąd wydał skandaliczny wyrok uniewinniający byłego SS-manna. Prokuratura zażądała rewizji i w listopadzie 1998 r. Priebke został uznany winnym i skazany na dożywocie. Ze względu na stan zdrowia karę miał odbywać w areszcie domowym.
Świat przypomniał sobie o Erichu Priebke po jego śmierci. Diecezja rzymska wydała wszystkim księżom zakaz uczestnictwa w pogrzebie, a rzymski burmistrz zabronił pochówku na terenie całego miasta. Ostatniej posługi nie odmówili jednak lefebryści. Podczas ceremonii pogrzebowej doszło do starcia pomiędzy neonazistami i antyfaszystami, a ksiądz celebrans porzucił ornat i uciekł z kościoła. Władze zarekwirowały trumnę z ciałem. Ostatecznie doszło do porozumienia dotyczącego pochówku, jednak miejsce spoczynku ostatniego SS-manna pozostaje nieznane.
Erich Priebke i jego życie są dowodem na nieudolność sprawiedliwości. Wyrok odbywał w komfortowych warunkach, a nawet miał na tyle tupetu, aby od wyroku odwołać się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasbourgu. Prowadził też stronę internetową, gdzie skarżył się na niesprawiedliwość jaka go spotkała. W swoim testamencie negował Holokaust, a piece krematoryjne w obozach nazywał piecami kuchennymi.
Zbrodniarzem, który całkowicie uniknął kary był szef katowickiego Gestapo i przewodniczący policyjnego sądu doraźnego rejencji katowickiej, SS-Obersturmbannführer i Oberregierungsrat dr Johannes Thümmler. Do Katowic przyjechał we wrześniu 1943 r., aby zastąpić dr Rudolfa Mildnera. Do obowiązków zwierzchnika Gestapo w Katowicach automatycznie dochodziła funkcja sądowego kata Polaków. Podczas sesji wyjazdowych sądu doraźnego, które odbywały się w w bloku 11 KL Auschwitz I-Stammlager skazano nieustaloną po dzień dzisiejszy liczbę kobiet i mężczyzn. Ostatnie posiedzenie sądu, podczas którego skazano na karę śmierci 78 mężczyzn i 38 kobiet odbyło się 5 stycznia 1945 r., a więc na niecałe dwa tygodnie przed ostateczną ewakuacją kompleksu obozowego.
Dwa lata po zakończeniu wojny Thümmler został internowany przez okupacyjne władze amerykańskie. Polska natychmiast wystąpiła o jego ekstradycję. Ku ogólnemu zdumieniu – Amerykanie odmówili wydania zbrodniarza. Prawdopodobnie wchodził tutaj w grę opór komisji gen. Luciusa Claya, która miała za zadanie poddać rewizji wszystkie wyroki wydane na nazistów. W ten sposób USA chciała zaskarbić sobie przychylność Niemców w obliczu zbliżającej się konfrontacji z ZSRS. Także prowadzone w latach 60. przez Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce śledztwo nie spotkało się z odzewem ze strony RFN. Stuttgarcki prokurator stwierdził: „Nie znaleziono dowodów, aby naruszył on prawo lub by działał z niskich pobudek.”
Choć miejsce pobytu Johannesa Thümmlera nigdy nie było owiane tajemnicą, a on sam nie uznał za stosowne zmienić chociażby nazwiska, śląski kat nigdy nie stanął przed sądem jak oskarżony. Podczas procesów frankfurckich zasiadał tylko i wyłącznie na miejscu dla świadków. Zadziwił wtedy skład sędziowski twierdząc, że sądy doraźne były uosobieniem sprawiedliwości, a także otwarcie przyznając, że 60 procent wydanych wyroków to wyroki śmierci. Oto fragment jego przesłuchania:
Prokurator Vogel: Czy podczas tych postępowań sądowych byli także przesłuchiwani świadkowie?
Doktor Thümmler: Z reguły nie, ale zdarzało się. Pytaliśmy oskarżonych, czy wszystko się zgadza, i wszyscy mówili, że tak.
Prokurator Vogel: Czy sąd ten wydawał tylko wyroki śmierci i skierowania do KZ?
Doktor Thümmler: Tak, uniewinnienie było praktycznie wykluczone. Za mojego czasu nie było także żadnych niewinnych. Postępowania sądowe były wszczynane tylko w absolutnie jasnych przypadkach. [...]
Przewodniczący sądu: Nie mogę wyobrazić sobie, że podczas tych sądów doraźnych było tak wiele przypadków dobrowolnego przyznania się do winy.
Doktor Thümmler: W większości chodziło o młodych polskich nacjonalistów. Łapano ich z amerykańską albo angielską bronią w ręku. [...]
Pierwszy prokurator doktor Grossmann: Czy nigdy oskarżony nie powiedział, że złożył podpis pod przemocą?
Doktor Thümmler: Nie, żaden z nich nigdy nie zakwestionował swojego podpisu. Nie myślę, żeby podczas sporządzania protokołu stosowana była przemoc.”
Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
Pomimo toczącego się w Polsce śledztwa ostatecznie umorzono postępowanie w sprawie Thümmlera w 2002 r. Główny zainteresowany dożył spokojnie swoich dni w Eriskirch nad Jeziorem Bodeńskim. W chwili śmierci miał prawie 96 lat. Nigdy nie czuł się winny.
Johannes Thümmler nie był jedynym członkiem policyjnego sądu doraźnego rejencji katowickiej, który uniknął oskarżenia. Udało się to również wieloletniemu sekretarzowi sądu Erichowi Kautzowi. Wiemy o nim, że urodził się 25 grudnia 1902 r. w Groß Beckern (obecnie Piekary Wielkie – dzielnica Legnicy). Członkiem NSDAP był od 1 maja 1937 r. (numer legitymacji 6988058), a swoją funkcję sekretarza sądu doraźnego pełnił w okresie 1942-1945, a więc przez cały czas jego działalności. Po wojnie składał zeznania w procesie przeciwko Herbertowi Müllerowi i Johannowi Eberle w związku z popełnieniem zbrodni na terenie rejencji katowickiej, Żywiecczyzny i Śląska Cieszyńskiego. Zmarł 24 lipca 1981 r. w Oldenburgu. To prawdziwy człowiek-widmo. Jego sprawki nigdy nie ujrzały światła dziennego, a i o jego losach wiemy stosunkowo niewiele.
W tym męskim gronie nie można przemilczeć nadzorczyń z kobiecych obozów koncentracyjnych. Jedną z nich była Hermine Braunsteiner, zwana przez więźniarki KL Majdanek „Kobyłą”. Lubowała się w kopaniu i tratowaniu swoich ofiar, stąd też pochodził jej przydomek. W 1944 r. wróciła do KL Ravensbrück, a rok później uciekła z Niemiec do Austrii. Kilkakrotnie ją aresztowano, a nawet wytoczono proces. Jednak dotyczył on tylko działalności „Kobyły” w KL Ravensbrück. O KL Majdanek nawet nie wspomniano.
Podczas pobytu w Austrii Braunsteiner pracowała dorywczo, m. in. jako pokojówka. To także w tym kraju poznała swojego przyszłego męża, żołnierza US Army Russela Ryana. Wyjechała z nim do USA, gdzie w roku 1963 uzyskała obywatelstwo. Miała jednak pecha, bowiem w 1964 r. znalazła się na celowniku łowcy nazistów Szymona Wiesenthala. USA bardzo długo zastanawiały się czy wydać swoją obywatelkę. Dopiero po zrzeczeniu się przez samą oskarżoną obywatelstwa w 1971 r. zaczęto podejmować jakieś decyzje. Ostatecznie, po wielu perturbacjach sądowych, Wiesenthal osiągnął sukces – „Kobyłę” ekstradowano do Düsseldorfu. Tam zasiadła na ławie oskarżonych w procesie załogi KL Majdanek. Postawiono jej zarzut popełnienia wspólnego morderstwa w 1181 przypadków oraz pomocnictwa w morderstwie w 705 przypadkach.
Oskarżeni w procesie düsseldorfskim charakteryzowali się – jeżeli wolno tak powiedzieć – luźnym podejściem do tego, co działo się na sali sądowej. Gdy sędzia nie zwracał na nich uwagi pod stołem czytali gazety, bawili się długopisami. Plotka głosi, że Braunsteiner przez cały proces miała rozwiązywać krzyżówki. Nigdy nie uznała się za winną i cały czas powtarzała ulubioną „śpiewkę” Totenkopfverbände : byłam tylko trybikiem w maszynie.
Podczas procesu „Kobyła” odpowiadała z wolnej stopy. Od 1976 r., po wpłaceniu kaucji, nie była przetrzymywana w areszcie. Sytuacja zmieniła się w 1978 r., kiedy to aresztowano ją ponownie w związku z próbami zastraszania świadka i obawami, że może uciec. Ostatecznie, 30 maja 1981 r. została skazana na dożywotnie pozbawienie wolności. Uznano ją winną w trzech punktach oskarżenia (selekcja i zamordowanie 80 ludzi, Kinderaktion i pomocnictwa w morderstwie w 102 przypadkach oraz uczestnictwa w selekcjach i współudziale w zamordowaniu 1000 więźniów). Karę odbywała do roku 1996, kiedy to premier Nadrenii Północnej-Westfalii Johannes Rau ułaskawił ją ze względu na zły stan zdrowia. Zmarła w 1999 r. w Bochum.
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką” – Tom drugi!
Wyjdźmy z kręgu obozów koncentracyjnych. Kaci Powstania Warszawskiego są ogólnie znani. Chyba najbardziej krwawo zapisał się wśród nich Heinz Reinefarth, którego oddziały od 5 sierpnia 1944 r. rozpoczęły pacyfikacje, które przeszły do historii pod zbiorczą nazwą rzezi Woli. W ciągu kilku dni w masowych egzekucjach zamordowano ok. 50 tys. cywilnych mieszkańców warszawskiej Woli. Oprócz tych mordów, na rękach żołnierzy Reinefartha znajdowała się także krew jeńców wojennych i rannych schwytanych w powstańczych szpitalach. Mogły być one odpowiedzialne za mord na prawie 100 tys. ludzi, a nasz „bohater” za swoje czyny uzyskał liście dębowe do Krzyża Rycerskiego.
Po wycofaniu z Warszawy, Reinefarth został dowódcą XVIII Korpusu Armijnego SS, który walczył w rejonie środkowej Odry, a później bronił Festung Küstrin. W obliczu braku amunicji Reinefarth odmówił obrony twierdzy do ostatniego żołnierza i wraz z grupą 600 podkomendnych przedarł się przez pierścień oblężenia w kierunku Berlina. Za niewykonanie rozkazu Führera został zaocznie skazany na karę śmierci. Wyrokiem nikt się jednak zbytnio nie przejął (łącznie z głównym zainteresowanym), a Reinefarth aż do końca dowodził swoimi jednostkami.
Po zakończeniu wojny władze polskie niejednokrotnie upominały się o wydanie Heinza Reinefartha, jednak alianci zachodni doszli do wniosku, że bardziej przyda się on jako świadek podczas procesów norymberskich. Również sąd w Monachium, który wszczął przeciwko niemu proces, nie dopatrzył się w jego czynach śladów zbrodni wojennych.
W nowych Niemczech Reinefarth rozpoczął cywilną służbę demokratycznemu państwu. W 1954 r. został wybrany burmistrzem Westerland, stolicy małej wyspy Sylt z ramienia partii Blok Wszechniemiecki/Blok Wypędzonych ze Stron Ojczystych i Pozbawionych Praw. Dzięki zaangażowaniu byłego generała SS w odbudowę, miasto podniosło się ze zniszczeń wojennych i wybiło się na czoło niemieckich kurortów. Nie zapominał także o potrzebach mieszkańców, co chroniło go przed rozpowiadaniem o jego przeszłości.
W 1958 r. jego troska o mieszkańców zaowocowała wyborami do Landtagu Szlezwika-Holsztyna. Po zakończeniu kadencji nie ubiegał się o reelekcję i w 1967 r. rozpoczął praktykę jako prawnik. Pomimo uporczywych prób ekstradycji podejmowanych przez stronę polską, władze RFN chroniły Reinefartha, a nawet przyznały mu rentę generalską. Sprawca całego zamieszania dożył spokojnie swoich dni w rezydencji na wyspie Sylt w 1979 r. Nigdy nie odpowiedział za swoje czyny. Dopiero w 2014 r. Landtag Szlezwika-Holsztyna podjął uchwałę potępiającą obecność Reinefartha w gronie parlamentarzystów i przeprosiła ofiary popełnionych przez niego zbrodni. Także na budynku ratusza w Westerland odsłonięto tablicę poświęconą powstaniu warszawskiemu, która zawiera także informacje o zbrodniach popełnionych przez byłego burmistrza.
Wróćmy do człowieka, o którym wspomniałam jedynie na wstępie. Oskar Gröning „księgowy z Auschwitz” przez cały czas twierdził, że ponosi tylko moralną winę za to, co działo się w KL Auschwitz. Miał tylko liczyć pieniądze. Jednak okazało się, że oprócz tego uczestniczył również w selekcjach na rampie, wyceniał i zabezpieczał majątek zamordowanych Żydów. Jego dość aroganckie zachowanie, a także przekonanie o tym, że jest krzywdzony procesem raziło nie tylko ofiary i ich rodziny. Jako argument na swoją obronę podnosił m. in. fakt, że w 1944 r. został przeniesiony na własną prośbę na front (brał udział w walkach we Francji).
Choć nie udowodniono Gröningowi ani jednego osobistego mordu, wyrok był możliwy na podstawie kazusu Demjaniuka. Dodatkowo uznano, że swoim postępowaniem Gröning wpisał się w pewien rodzaj Schreibtischmörder – mordercy zza biurka. Ostatecznie sąd w Lüneburgu uznał 94-letniego SS-manna za winnego pomocnictwa w zamordowaniu 300 tys. osób i skazał go na 4 lata więzienia i pokrycie całości kosztów procesu (w sumie ma to być kilkaset tysięcy euro). Oskarżyciele posiłkowi już zapowiedzieli apelację.
Coraz częściej pojawiają się pytania: czy procesy ponad 90-letnich SS-mannów mają sens? Jest to niewłaściwe pytanie. Właściwe pytanie powinno brzmieć: kto i w jakim celu uniemożliwiał wcześniejsze osądzenie winnych? Odpowiedź nie jest wygodna. Trzeba bowiem głośno powiedzieć, że za taki stan rzeczy odpowiadali przede wszystkim alianci zachodni i wielka polityka w obliczu narastającego konfliktu ze Związkiem Sowieckim.
Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!
Bibliografia:
- Die letzte Zeugen. Der Auschwitz-Prozess von Lüneburg 2015. Eine Dokumentation, Berlin 2015.
- H. Langbein, Auschwitz przed sądem. Proces we Frankfurcie nad Menem 1963-1965. Dokumentacja, Wrocław-Warszawa-Oświęcim 2011.
- K. Kompisch, Sprawczynie, Warszawa 2012.
- D. Czarnecka, Wykupiona ze Standgerichtu – Genowefa Duszczak-Pilecka, „Szkice archiwalno-historyczne” 2014, nr 11.
- M. Felton, Polowanie na ostatnich nazistów, Warszawa 2013.
- Zbiory własne autorki dotyczące Johannesa Thümmlera i Ericha Kautza.
Redakcja: Michał Przeperski