Wilhelmine Günther – Niemka z AK
Jest maj 1944 roku, Berlin-Charlottenburg. Marianne Günther, z domu Bardzińska, określona w aktach gestapo jako „pół-Polka”, broni córki: „Uczyła się w niemieckiej szkole ludowej i należała do następujących stowarzyszeń: pływackiego, gimnastycznego i Związku Młodych Kobiet przy niemieckim kościele Franciszkanów. Właśnie podczas polskich czasów w naszej rodzinie agitowaliśmy za Niemcami. […] Ponieważ moja córka zawsze czuła i uznawała się za Niemkę, chciałabym Pana prosić, Mein Führer, by ułaskawił Pan moją jedyną córkę i nie kazał jej odpokutować śmiercią za brak doświadczenia. Mój mąż jest chory i córka jest jedynym wsparciem dla naszej rodziny”.
Marianne Günther nakleja znaczek z Hitlerem za 8 marek. List zachował się w niemieckich archiwach.
Wielkie przyjaźnie i miłość
Jesień 1938 roku, Poznań. Rusza kolejny rok szkolny w Miejskiej Szkole Handlowej. 21-letnia Wilhelmine Günther, obywatelka polska narodowości niemieckiej, zamieszkała w kamienicy nr 6 (mieszkanie 7) na Piekarach, idzie do nowej szkoły. Być może po drodze wstępuje do kościoła niemieckich Franciszkanów, w którym modli się co niedziela wraz z rodzicami. Wcześniej uczyła się w niemieckiej Volksschule (szkoła ludowa) i niemieckim Gimnazjum Schillera, teraz po raz pierwszy zasiada w ławce z rówieśniczkami Polkami. Ojciec, mistrz krawiecki Wilhlem Günther, musi być dumny ze swojej jedynaczki: Szkoła Handlowa ma wszak renomę. Nie przeczuwa niczego złego.
W szkolnych ławkach Wilhelmine poznaje polskie koleżanki, z którymi już się nie rozstanie: Zofię Rapp, Zofię Cielecką i Gertrudę Leńską. Dziewczyny szybko przypadają sobie do gustu.
– To musiały być mocne przyjaźnie. Nie wciąga się do konspiracji osób, którym się nie ufa – przypuszcza Aleksandra Pietrowicz z poznańskiego IPN-u, specjalizująca się w badaniach konspiracji wielkopolskiej.
– Wilhelmine była moją koleżanką, znałam ją bardzo dobrze – wspomina Eugenia Florek, dziś mieszkanka Warszawy. – Urodziła się na Staszica 23, potem wyprowadziła się z rodzicami na Piekary 6. Spotykałyśmy się wielokrotnie. Wilka mówiła po polsku tak jak my. Tylko jej ojciec nie mówił po polsku, co mu wszyscy wokół mieli za złe.
Rok później, wrzesień 1939 roku. Niemcy wkraczają do Poznania. Nie wiemy, co dzieje się wtedy w domu Wilhelmine. Być może jej ojciec, żołnierz I wojny światowej, stoi wśród kilkuset poznańskich Niemców, którzy hałaśliwie witają niemieckie mundury na Starym Rynku.
Niemieckie władze zamykają polskie szkoły, ale Wilhelmine pielęgnuje przyjaźnie. Codziennie zagląda na Wildę, do mieszkania Zofii Cieleckiej na Świętego Czesława 16a.
– Wilhelmine czuła się tam bardzo dobrze. To był podobno bardzo ciepły, serdeczny dom, przyciągający ludzi – opowiada Pietrowicz.
W listopadzie 1939 roku rodzina Günther wnioskuje o wpisanie na volkslistę. To formalność, bo w Poznaniu mieszkają od 1923 roku na niemieckich paszportach i od zawsze uważają się za Niemców. Zachowało się podanie Wilhelmine. Dokument kończy się pozdrowieniem „Heil Hitler!”.
Nie zdradziłam Rzeszy
Pięć lat później Wilhelmine pisze inny wniosek – do Trybunału Ludowego w Berlinie. Prosi o łaskę. W szerokich liniach widać równe, czytelne pismo:
„Z aktu oskarżenia wynika, że zostałam […] zwerbowana do organizacji wywiadowczej. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie uczestniczyłam aktywnie w całej sprawie. Nie zgodziłabym się nigdy zdradzić Rzeszy Niemieckiej. […] Zawsze przyznawałam się do mojej niemczyzny i nigdy nie zaprzeczyłam, że jestem Niemką”.
Imię w podpisie Wilhelmine ma poprawione dwie litery – być może dziewczynie zadrżała wtedy ręka.
Po stronie prześladowanych
Znowu Poznań, rok 1940. Wilhelmine jeszcze niczego nie przeczuwa. Pracuje jako maszynistka w Urzędzie Finansowym. Mieszka z rodzicami na Bäckerstrasse (tak teraz nazywają się Piekary). Po pracy spotyka się ze swoim ukochanym Antonim Jagłą, zatrudnionym w Deutsche Waffen-und Munitionsfabrik (niemieckiej fabryce amunicji w dawnym Cegielskim). Antoni to sąsiad Wilhelmine: on mieszka pod szóstką, ona pod siódemką.
Choć młodzi chodzą ze sobą od dwóch lat, nie mogą się pobrać. Wszelkie kontakty Niemek z Polakami – słowiańskimi „podludźmi” – są od niedawna surowo zabronione.
Wilhelmine i Antoni nie chcą się z tym pogodzić. Antoni doszukuje się w rodzinie niemieckich przodków. We wrześniu 1941 roku jadą razem do Rechlinghauen, by zdobyć dokumenty, które dadzą Antoniemu niemieckie obywatelstwo, a tym samym pozwolą im się pobrać.
– Nie wiem, na ile to jest zgodne z prawdą, ale z akt gestapo wynika, że Antoni miał jakąś rodzinę w Niemczech i miał nadzieję, że dzięki temu uzyska zgodę niemieckiego urzędu na poślubienie Wilhelmine – zauważa Aleksandra Pietrowicz.
Szczęście kończy się nagle w połowie grudnia 1941 roku. Na Wilhelmine spada cios: 15 grudnia jej narzeczony – świętujący właśnie 30. urodziny – zostaje aresztowany. Według polskich źródeł był to skutek denuncjacji ojca Wilki.
– Był jakiś konflikt między Wilhelmine a jej ojcem – komentuje Pietrowicz. – Na pewno ojciec nie akceptował miłości swojej córki do Antoniego. Być może uważał, że to dla niej niebezpieczne?
Inna wersja, bardziej prawdopodobna: związek Antoniego z Wilką zadenuncjował Edward Rataj, konfident gestapo z zakładów Cegielskiego. – Miał donieść na Antoniego, że opuścił kilka dni pracy w Cegielskim. Być może chodziło o wyjazd Antoniego z Wilhelmine do Niemiec, kiedy starali się zdobyć dokumenty, niezbędne do przyszłego ślubu – mówi Aleksandra Pietrowicz.
Antoni trafia do Auschwitz, a Wilhelmine znajduje się w trudnej sytuacji. Zostaje oskarżona o „zhańbienie rasy” – jest bowiem w ciąży z Polakiem. 15 sierpnia 1942 roku rodzi córeczkę Marię, ale dziecko wkrótce umiera.
Niespełna miesiąc później – kolejny cios: 7 września w obozie koncentracyjnym w Auschwitz ginie Antoni. Ale to jeszcze nie koniec. Za utrzymywanie zakazanych dla Niemki kontaktów z Polakiem Wilhelmine idzie do aresztu. Trzy tygodnie siedzi na Młyńskiej. Wraz ze śmiercią dziecka i ukochanego mężczyzny całe jej życie bierze w łeb.
– Tragiczne wydarzenia musiały być przełomem w życiu Wilhelmine. Wtedy wybrała stronę prześladowanych – uważa Aleksandra Pietrowicz.
Tekst jest fragmentem książki "Poznaniacy przeciwko swastyce":
„Wilka” przysięga na krzyż
Już pod koniec 1941 roku Wilhelmine nawiązuje kontakt ze szkolną koleżanką Zofią Rapp – teraz łączniczką wywiadu Komendy Głównej Armii Krajowej. Rapp kursuje jako Marie Springer (agent o pseudonimie Y-20) między Warszawą a Poznaniem (via Berlin, dla niepoznaki). Dostarcza i przekazuje w drugą stronę informacje dla Związku Walki Zbrojnej, który z czasem przekształci się w Armię Krajową.
Luty 1942 roku. Wacław Ławrentjew, z pochodzenia Rosjanin, przedwojenny podoficer 58. Pułku Piechoty i członek „Białych Rosjan”, który mieszka na papierach bezpaństwowca u Cieleckich, tworzy w Poznaniu siatkę wywiadowczą S-VII. „Rodowita Niemka” Marie Springer zapewnia grupie łączność z Komendą Główną AK w Warszawie. S-VII zbiera informacje od Polaków zatrudnionych w niemieckich zakładach zbrojeniowych na terenie Poznania – przede wszystkim w Deutsche Waffen-und. Munitionsfabrik (Cegielskiego). W DWM Niemcy produkują m.in. karabiny maszynowe, armatki lotnicze, odlewy do maszyn amunicyjnych, łuski armatnie i karabinowe. Centrala wywiadu AK w Warszawie jest zadowolona z informacji i żąda więcej.
Siatka S-VII działa sprawnie. Zofia Cielecka przyjmuje w swoim mieszkaniu na Wildzie meldunki, szyfruje je i przekazuje kurierkom z Warszawy.
Drugi punkt kontaktowy znajduje się w mieszkaniu Wilhelmine. Kurierki AK – Zofia Rapp i Zofia Kalinowska – często nocują w mieszkaniu Güntherów. Dawne szkolne koleżanki Wilhelmine nie wzbudzają podejrzeń jej rodziców.
– Od stycznia 1942 roku w Warthegau obowiązywało nowe, drakońskie prawo karne dla Polaków i Żydów. Znane już były przypadki okrucieństwa gestapo wobec osób, które wpadły. To już nie była żadna gra, zabawa. Wilhelmine musiała wiedzieć, w co się angażuje – uważa Pietrowicz.
Zimą 1942 roku Wilhelmine składa przysięgę żołnierza Armii Krajowej. – Z jej zeznań wynika, że specjalnie pojechała z Zofią Rapp na przysięgę do Warszawy. Być może została też wtedy przeszkolona – opowiada Aleksandra Pietrowicz. – Jak wyglądała przysięga? Harcerze Szarych Szeregów składali ją na zerwanych flagach hitlerowskich, przy zapalonych świecach. Przysięgę Armii Krajowej składało się na krzyż. Na pewno był to moment bardzo uroczysty.
Wilhelmine dostaje pseudonim „Wilka” (tak już w szkole „ochrzciły” ją koleżanki). Miesiąc po przysiędze, w marcu 1942 roku, zmienia pracę i zatrudnia się w policyjnym Związku Koleżeńskim (Kameradschaftsbund) w Poznaniu. Pracuje jako urzędniczka, zarabia 100 marek.
– Ta zmiana pracy to nie przypadek. Zapewne zatrudniła się tam na zalecenie Ławrentjewa – przypuszcza Pietrowicz.
Wilhelmine dostarcza S-VII informacje o nastrojach w niemieckiej policji. – Jej rola w organizacji była znacząca, choćby z racji miejsca swojej pracy. Mogła tam zdobywać cenne informacje. Była przecież młoda, atrakcyjna, łatwo nawiązywała znajomości. A poza tym jej mieszkanie było skrzynką kontaktową, w którym nocowały kurierki z Rzeszy – ocenia Pietrowicz.
Wsypa, ale Wilhelmine ma nadzieję
Maj 1943 roku. W ręce Niemców wpada szef ekspozytury zachodniej wywiadu AK, kapitan Karol Trojanowski. Przechodzi na stronę gestapo i zdradza nazwiska i kontakty. W czerwcu w pociągu w Kutnie wpada Zofia Kalinowska, jedna z kurierek z Warszawy. W walizce z podwójny dnem Niemcy znajdują materiały polskiego wywiadu. W końcu października do mieszkania Güntherów zagląda dwóch gestapowców. Pytają Wilhelmine o „Aleksandra”.
– Nie znam żadnego Aleksandra – odpowiada Wilhelmine.
I natychmiast po wyjściu tajniaków wyrusza do Ławrentjewa, by go ostrzec.
Mimo to gestapo wyłapuje wszystkich konspiratorów. Po Wilhelmine przychodzą 3 listopada 1943 roku. Zabierają ją razem z matką. Zarzuty: udział w grupie S-VII i pomoc w nocowaniu na Piekarach łączniczek organizacji, a także próba ostrzeżenia jej szefa. Potem dojdzie jeszcze jeden: organizowanie niemieckich kartek ubraniowych dla Polaków.
Tajniacy zawożą Wilhelmine i matkę do Domu Żołnierza – siedziby gestapo. Dziewczyna trzyma się dzielnie. Odmawia zeznań, liczy na szczęśliwy finał. W aktach śledztwa gestapo nazywa Wilhelmine „najbliższą współpracownicą Ławrentjewa”. Ponieważ Wilhelmine i jej matka są obywatelkami III Rzeszy, gestapowcy wyłączają ich sprawy do odrębnego postępowania. Wiozą Wilhelmine i matkę do więzienia w Lipsku.
Kwiecień 1943 roku. Na korytarzu pociągu więziennego z Berlina do Lipska Wilhelmine i jej matkę spotyka inna uwięziona członkini S-VII Gertruda Leńska. „Wilka poinformowała mnie, że przyznała się do stawianych jej zarzutów” – wspominała po latach. – „Była beztroska i pełna wiary, że wojna skończy się lada dzień i że odzyskamy upragnioną wolność. W upominku wręczyła mi miniaturowy różaniec z chleba, w maleńkiej pochewce z materiału w postaci serca”.
Pietrowicz: – Podczas przesłuchań Wilhelmine pomniejszała swoją rolę. Mówiła, że pomagała koleżankom ze strachu, że bała się zemsty w przypadku zerwania z organizacją. Wiadomo, w śledztwie mówi się różne rzeczy, żeby się ratować.
Kochany Ojcze, dlaczego nie piszesz?
Więzienie w Berlin-Plötzensee, 11 marca 1944 roku. Wilhelmine pisze swoim wiecznym piórem list do ojca. „Kochany ojcze, mijają już dwa miesiące, jak napisałam do Ciebie. Nie otrzymałam jednak od Ciebie do dziś ani słowa. Jestem z tego powodu niespokojna. Mama też nic od Ciebie nie słyszała. Czy jesteś chory, czy może twoja praca tak cię angażuje, że nie możesz choć raz napisać mi parę słów, czy może masz inny powód, że milczysz? Proszę Cię, nie rób mi tego, a przede wszystkim nie rób tego mamie [der Mama – cyt.], ponieważ bardzo przez to cierpi. Nie wiem, czy masz wyobrażenie, o co się nas oskarża. Mogę cię jednak zapewnić co do jednego: mama nie jest ani trochę winna [zdanie podkreślone]. Wina leży po mojej stronie”.
Choć Wilhelmine prosi ojca o odpowiedź, zdaje sobie sprawę, że ojciec jej nie odpowie. „Jeśli nie możesz się zdecydować, aby wysłać nam wiadomość, to może napisałaby do nas ciocia H. albo Marta, abyśmy miały jasność, co się dzieje w domu [...]” – proponuje. – „Mama i ja jesteśmy jak dotąd zdrowe. Przed czterema tygodniami przeżyłyśmy ciężki nalot bombowy na Lipsk, ale – Bogu niech będą dzięki – nie oberwałyśmy. Mam nadzieję, że Bóg was przed tym ochroni!”.
Sąd: winna zdrady stanu!
Krawiec Günther musiał otrzymać ten list jeszcze w marcu 1944 roku. Raczej nie wysłał córce i żonie proszku do prania, pasty do zębów i białego kremu do butów, o które prosiła Wilhelmine – było to zabronione. Zapewne długo bił się z myślami, co robić. Być może za długo, a może nie miało to już żadnego znaczenia.
26 kwietnia 1944 roku zbiera się Trybunał Ludowy w Berlinie – najwyższy sąd nazistowskich Niemiec. Sąd orzeka: Wilhelmine Günther świadomie uczestniczyła w „nielegalnej polskiej organizacji szpiegowskiej”.
„Jej zachowanie jest zrozumiałe choćby z tego względu, że nie dość mocno poczuwała się do swojej niemieckości, lecz od wielu lat okazywała sympatię dla polskości, co pokazuje jej długoletni związek miłosny z Polakiem Jagłą i jej przyjaźń z Polkami Rapp i Cielecką, ukochaną Ławrentjewa” – uzasadniają nazistowscy sędziowie.
I ogłaszają wyrok: Wilhelmine Günther winna zdrady stanu! Kara śmierci oraz przepadek praw honorowych!
Tekst jest fragmentem książki "Poznaniacy przeciwko swastyce":
Wyznaczają datę egzekucji: 9 czerwca, godzina 13!
Matka Marianne zostaje uniewinniona. Trybunał uznaje, że nie miała wiedzy o szpiegowskiej działalności córki.
Ojciec: moje serce krwawi
Nie wiemy, jak Wilhelmine przyjęła wyrok. Prawdopodobnie była w szoku – wcześniej łudziła się, że ocali życie.
Ojciec Wilhelmine złamał się dopiero cztery dni przed egzekucją córki. Siadł do stołu w opustoszałym mieszkaniu przy Bäckerstrasse i napisał do prezydenta Trybunału Ludowego w Berlinie.
„Proszę jako cierpiący ojciec, który czuje prawdziwie po niemiecku i zamierza w wieku 57 lat zachować dla siebie i żony młode życie mojego jedynego dziecka. Moje serce krwawi gorzkim bólem […]. Tak młode życie ludzkie być może popełniło błędy, ale nigdy motywy tych działań nie były przestępcze. Co do tego jestem, znając Wilhelmine, całkowicie pewien” – uzasadnia ojciec. I bierze część winy na siebie: „Moje 27-letnie małżeństwo nie było od początku całkiem szczęśliwe; z tego powodu dałem mojej jedynej córce trochę za wiele swobody, tak że jako młoda, niedoświadczona dziewczyna została wciągnięta przez szkolną koleżankę w tę smutną aferę. Tylko z powodu całkowitego braku doświadczenia i nieśmiałości znalazła się całkowicie pod wpływem koleżanki i przyjaciółki rosyjskiego wspólnika”.
Wilhelm Günther dorzuca jeszcze zdanie o latach swojej nienagannej służby w regimencie piechoty w Metz i na froncie I wojny światowej. „Cała moja rodzina jest czystej krwi niemieckiej i prawdziwymi Niemcami. Heil Hitler!” – kończy z nadzieją.
Ale jego list niczego już nie zmieni.
Osiem sekund
Więzienie w Berlin-Plötzensee, piątek 9 czerwca 1944 roku. Godzina 13.02. Wilhelmine Günther jest spokojna i opanowana, kiedy dwaj funkcjonariusze więzienni krępują jej ręce na plecach. Klawisze podprowadzają ją przed oblicze kata Röttgera. Kierownik egzekucji Klüver ustala zgodność danych personalnych Wilhelmine, a potem zleca wykonanie wyroku.
Wilhelmine Günther bez oporu pozwala położyć się na gilotynie.
Kat uruchamia ostrze.
Z protokołu egzekucji: „Wykonanie wyroku od wprowadzenia skazanej do ostatniego meldunku kata trwało 8 sekund”.
Z pisma do zarządu Trybunału Ludowego;
Stracona 9 czerwca 1944 Wilhelmine Günther pozostawiła w tutejszym więzieniu następujące rzeczy:
1 płaszcz,
1 suknia,
1 biustonosz,
1 gorset,
7 ręczników,
1 pasek,
1 para butów,
1 para rajstop
1 para rękawiczek,
2 szale,
1 kołnierzyk […].
Wcześniej do depozytu tutejszego więzienia przekazane zostało 35 Reichsmarek 57 fenigów jej własnych pieniędzy, 1 pióro wieczne, jak również 1 ołówek. Wilhelmine Günther wyraziła przed śmiercią wolę, by spuściznę po niej przekazać jej matce […].
Trzy dni później głowę pod gilotynę w Brandenburgu kładą czterej inni członkowie S-VII, wśród nich Wacław Ławrentjew.
Rzadki przykład odwagi
Nie wiadomo, gdzie pochowano Wilhelmine. Małżeństwo Güntherów nie przetrwało śmierci córki.
– Mama Wilki została po wojnie w Poznaniu. Wiele razy widziałam ją z moją mamą w ogródku na Wisłowej (Ławica). Ojciec Wilhelmine wyemigrował do Niemiec
i – zdaje się – zmarł wcześniej niż Marianna Günther. Mama Wilhelmine miała do męża pretensje, że nie starał się wydobyć córki z więzienia. Sugerowała też, że niemieccy lekarze w szpitalu „pomogli” umrzeć córeczce Wilhelmine i Antoniego. Ile w tym prawdy, nie wiadomo – opowiada Eugenia Florek, koleżanka Wilhelmine.
Po kamienicy, w której mieszkali Güntherowie, nie ma dziś śladu – została zniszczona w czasie walk o Poznań zimą 1945 roku. Po wojnie ruiny po zachodniej stronie Piekar rozebrano, dziś jest tam parking.
Jesienią 2007 roku na Piekary zajrzeli uczniowie z V Liceum im. Klaudyny Potockiej i niemieckiego Oberlin-Seminar. W ramach projektu „Między dwoma światami”, wspieranego przez niemiecką Fundację Pamięć i Przyszłość (upamiętnia osoby, które sprzeciwiały się faszyzmowi), poszli śladami Wilhelmine. Zobaczyli m.in. Dom Żołnierza, w którym w latach okupacji urzędowało gestapo. Projekt wymyśliła i zdobyła na niego pieniądze Małgorzata Wiater, germanistka z V LO.
Niemieckich uczniów przywiózł Klaus Leutner, nauczyciel z Berlina: – Ojciec Wilhelmine był Niemcem, matka Polką. Wilhelmine musiała się opowiedzieć po którejś ze stron. Wybrała Polskę – przeciw Hitlerowi. To ważny dla dzisiejszych czasów przykład cywilnej odwagi.