Rycerz na etat
Antoni Olbrychski: Walczysz konno od lat, a w szrankach zostawiłeś sporo zdrowia. Poradziłbyś sobie na średniowiecznym polu bitwy?
Damian Dębski: Poświęciłem temu całe życie, więc wiedziałbym co robić. Oczywiście nie mam stuprocentowej pewności, bo prawdziwe pole bitwy składało się z mnóstwa nieprzewidywalnych sytuacji. Ale nie skreślam swoich szans. Uprawiam joust, czyli konne pojedynki uzbrojonych w kopie rycerzy. W średniowieczu turniejowe walki stanowiły przecież podstawę wyszkolenia bojowego.
Dwóch rycerzy staje w szrankach, szarżują na siebie, opuszczają kopie… Co się dzieje dalej?
Początkowo na pokazach joustowych uderzaliśmy się twardymi kopiami w tarcze. Nadawało to impetu, żeby efektownie wylecieć z siodła, co zawsze dobrze działało na widzów. Potem do użycia weszła balsa – specjalne, miękkie końcówki, które łatwo się kruszą i amortyzują siłę ciosu. Wtedy już można sobie pozwolić na odważniejsze akcje, bo bezpośrednie uderzenie nie jest tak niebezpieczne jak twardą kopią. Ale oczywiście ryzyko pozostaje.
Aż strach zapytać o kontuzje.
Znajomy dostał kiedyś twardą kopią w hełm. Stal wytrzymała, ale impet zrobił swoje – złamany nos, spuchnięty policzek, dobrze, że zębów nie stracił. Sam miałem już wiele razy połamane żebra, do tego uszkodzone kolano, bark. Ostatnio na planie filmowym złamałem rękę spadając z konia i jeszcze nie odzyskałem w pełni sprawności. No ale to już rutyna. Nawet ta miękka balsa potrafi być niebezpieczna, bo odłamki i drzazgi wpadają w wizurę hełmu. Zdarzają się przypadki utraty wzroku.
Według statystyk joust jest w czołówce najniebezpieczniejszych sportów na świecie. Średnio raz na parę lat ginie jeden jeździec. A przecież to bardzo małe środowisko, w polskiej lidze zarejestrowanych jest 400-500 członków, na świecie może 1500. Cały czas wprowadza się nowe regulacje, żeby ta zabawa stała się mniej ryzykowna. Rzecz w tym, że wielu tego nie chce – pociąga ich właśnie niebezpieczeństwo. To jest prawdziwa frajda. Sam, w pełni świadomie decydujesz się na to i dobrze wiesz co ci grozi.
Skąd pomysł, żeby zostać rycerzem?
W wieku 15 lat zacząłem jeździć konno. Ciężko trenowałem, brałem udział w zawodach. Ale w stajni zawsze leżało dużo sprzętu ze starych rewii, działających jeszcze w latach 70. Stroje historyczne, elementy uzbrojenia… W wolnych chwilach lubiliśmy się tym bawić z kumplami.
Po dwóch latach byłem już niezłym jeźdźcem, więc prezes zaczął zabierać mnie na pokazy i rekonstrukcje. Spodobało mi się przebieranie za postaci z innych epok. Niedługo potem wziąłem też udział w pierwszym filmie – Białe małżeństwo – gdzie zagrałem ułana. W wieku 18 lat założyłem firmę, która skupiała się na pokazach historycznych. I tak działam do dziś. A wcielałem się już chyba w każdego. Rzymskiego legionistę, średniowiecznego rycerza, husarza, jeźdźca z epoki napoleońskiej, kowboja, kawalerzystę Wehrmachtu…
Rekonstruktorów dziś nie brakuje. Ale dla większości to raczej hobby niż sposób na życie?
Profesjonaliści faktycznie stanowią rzadkość, zwłaszcza jeśli chodzi o pokazy konne. Dzisiaj każdy może kupić sobie zbroję, ale nie każdemu chce się poświęcać czas na naukę jazdy. W efekcie podczas pokazów niektórzy starają się raczej nie spaść z siodła niż zaprezentować jakiś kunszt. Oczywiście znam też świetnych jeźdźców, ale są w mniejszości.
Polecamy e-book Antoniego Olbrychskiego – „Pojedynki, biesiady, modlitwy. Świat średniowiecznych rycerzy”:
Książka dostępna również jako audiobook!
Co jeszcze powinien umieć „współczesny rycerz”?
Powinien być bardzo sprawny fizycznie. W pierwszych latach działania firmy jeździliśmy konno codziennie. To był wymóg, bo pokazy mieliśmy co weekend. Ale czego to wtedy nie robiliśmy! Salta, piruety, poczta węgierska [powożenie dwoma galopującymi końmi stojąc na ich siodłach – przyp. AO], dżygitówka… [konne ewolucje akrobatyczne] – nie mieliśmy z tym żadnego problemu.
A walka? Jakiś specjalny program treningowy by wyćwiczyć posługiwanie się kopią bądź szermierkę z siodła?
Podstawą są umiejętności jeździeckie, ale szermierkę też trenowałem. Trochę innego podejścia wymaga joust. Dużo zależy wtedy od konia, musi być świetnie wytrenowany i odważny, żeby nie spanikował podczas szarżowania na przeciwnika.
Dziś „rycerskość” nie zawsze kojarzy się z walką. To także etos – odwaga, prawdomówność, kurtuazja wobec dam. Twoja praca to tylko dawanie rozrywki czy starasz się propagować szlachetną postawę?
15 lat temu zacząłem prowadzić żywe lekcje historii w szkołach podstawowych i gimnazjach. Rekonstruktor może wspaniale wpłynąć na dzieci, bo są nim zafascynowane – ma zbroję, miecz i opowiada ciekawe rzeczy. Spotykam czasem osoby, którym kilka lat wcześniej prowadziłem zajęcia i słyszę: „to dzięki panu poszedłem na studia archeologiczne”. Wielu z nich zaczyna też wtedy swoją przygodę z rekonstrukcją. Na początku tylko przebierają się w stroje z epoki, ale z czasem zaczynają grzebać w źródłach, uczyć się historii. Rozwijają się w duchu rycerskiej postawy, więc etos nie ginie. Zdobywają też wiedzę i są wyczuleni na szczegóły. Dzięki temu nie popełniają potem głupich błędów. Na przykład nie mylą husarza z huzarem. Albo nie wołają „o, rycerz!” na kowboja.
Jak nazwałbyś swój zawód?
Z tym mam zawsze problem, zwłaszcza w urzędzie. Więc mówię przeróżne rzeczy – organizator imprez historycznych, kaskader. Na tego ostatniego mam zresztą licencję, więc to chyba najbliższe prawdy. Rzecz w tym, że robię jeszcze masę innych rzeczy. Potrafię wykonywać historyczne uzbrojenie i zarabiam na tym – jestem więc jednocześnie kowalem i płatnerzem. Na planie filmowym, poza odgrywaniem niebezpiecznych scen i szkoleniem aktorów, zajmuję się też tresurą zwierząt. A z wykształcenia jestem ogrodnikiem.
Lubisz tę pracę?
Oczywiście. I podchodzę do niej z pasją. Ale zdarzają mi się też gorsze dni. Mam wtedy wrażenie, że ścieżka, którą obrałem jest bez sensu. Jeśli przez dłuższy czas nie pojawiają się żadne zlecenia to dochodzi inny dylemat – za ostatnie grosze kupić bułkę dla siebie, czy marchewkę dla wierzchowca. Ciężko też pracuje się z kontuzjami. Ostatnio na przykład robiłem konny pokaz mimo złamanej ręki. Show must go on.
Jesteś w fachu ponad 20 lat. Nie kusi Cię, żeby powiesić już miecz na ścianie i osiąść gdzieś na stałe?
Na razie o tym nie myślę. Jestem potrzebny w wielu miejscach Polski. Zdarza się, że jednego dnia jadę zrobić pokaz w górach, a drugiego nad morzem. Tygodniowo pokonuję nawet 1000 kilometrów, więc samochód to mój drugi dom. Jeżdżę autem campingowym, które przerobiłem tak, by można było w nim mieszkać.
Zresztą to świetna okazja, żeby zobaczyć trochę świata. Na różne imprezy czy plany filmowe byłem zapraszany do Skandynawii, Belgii, Holandii, Francji… W tym roku odwiedziłem Kanadę. Poznałem rekonstruktorów z każdego zakątka Ziemi, nawet z Australii.
Czym chciałbyś się zająć na starość? Znajdziesz wreszcie ciepłą posadkę, czy – jak Maćko z Bogdańca – będziesz szykował się do bitwy mimo siódmego krzyżyka na karku?
Póki co wygląda na to, że zostanę w swoim fachu do późnej starości. Może nawet dłużej niż do siedemdziesiątki. Z drugiej strony ostatnio przeprowadzam coraz więcej szkoleń, na których przekazuję ludziom swoje rekonstruktorskie doświadczenia. Uczę na przykład animatorów w parku rozrywki jak skutecznie odgrywać wojownika – jak się poruszać, odzywać, walczyć. Znam się też na dawnych rzemiosłach. Roboty mi nie zabraknie.
Polecamy e-book Antoniego Olbrychskiego – „Pojedynki, biesiady, modlitwy. Świat średniowiecznych rycerzy”:
Książka dostępna również jako audiobook!