Poza oficjalnym obiegiem. Niezależna sztuka polska lat 80. – recenzja i ocena wystawy
Nim dotrzemy na plac Jana III Sobieskiego w Bytomiu, gdzie mieści się główny gmach Muzeum Górnośląskiego, miasto zdąży nam już oznajmić, że ma w zanadrzu coś ciekawego. Reklamy wystawy przykuwają co jakiś czas naszą uwagę, a niewielkie graffiti z motywem przewodnim oficjalnego plakatu „Poza...”, umieszczone na chodniku przed sporych rozmiarów budynkiem, nie pozostawia nam cienia wątpliwości: to tutaj.
Gdy wejdziemy na drugie piętro i skierujemy się do odpowiedniego skrzydła, naszym oczom ukaże się spora przestrzeń, będąca w pewien sposób korytarzem między dwoma innymi pomieszczeniami. W oczy od razu rzucają się plakaty, zawieszone jeden obok drugiego na najdłuższej ścianie. Dominuje tu czarno-biała kolorystyka, przeplatana gdzieniegdzie krwistą czerwienią. Tematyka? Zdecydowanie religijna, przeważa motyw krzyża. Są to bowiem plakaty ze zbiorów Muzeum Archidiecezjalnego w Katowicach, reklamujące niegdyś wystawy i inicjatywy związane z lokalnym Kościołem Katolickim. Tuż obok znajduje się sporych rozmiarów napis przybliżający zwiedzającemu tematykę wystawy i realia historyczne lat 70. i.80 w kontekście sztuki.
Zobacz także:
- Paweł Sowiński – „Zakazana książka. Uczestnicy drugiego obiegu 1977–1989” – recenzja
- Pożegnanie z cenzurą
Najważniejszym eksponatem w tej sali jest chyba obraz „Masakra w Lubinie” autorstwa Andrzeja Bieńkowskiego. Akryl przedstawia czwórkę biegnących mężczyzn, którzy trzymają za kończyny bezwładne ciało. Przewodzi im bliżej nieokreślona postać, różnobarwna plama o kształcie człowieka. Dynamiczny obraz budzi niepokój, co jest uzasadnione – jego ponurą inspirację stanowi fotografia przedstawiająca epizod z tzw. „Zbrodni Lubińskiej”, krwawo stłumionej przez komunistyczne władze manifestacji z 31 sierpnia 1982 r. Bezwładne ciało należy do 28-letniego Michała Adamowicza, który z powodu poniesionych ran postrzałowych zmarł kilka dni później.
Dlaczego właśnie to dzieło jest tak ważne? Nie tak dawno sporą burzę wywołał facebookowy profil pewnej marki wódki, na którym zamieszczono owiany złą sławą kadr jako materiał promocyjny i osadzono go w kontekście zakrapianego wieczoru kawalerskiego. Gdyby osoba odpowiedzialna za tę akcję zapoznała się z obrazem Bieńkowskiego, na pewno nie popełniłaby takiego odrażającego błędu, zwłaszcza że fotograficzny pierwowzór umieszczono tuż obok płótna.
W sali „powitalnej” wisi jeszcze jeden, również bardzo ciekawy i skupiający uwagę, duży obraz – „Opuszczona VI” Zbyluta Grzywacza. Poza tym mamy kilka mniejszych rozmiarowo prac Jacka Waltosia i Leszka Sobockiego (odpowiednio akwaforty i linoryty).
Gdy już uporamy się z pierwszą salą, mamy wolny wybór co do kierunku zwiedzania. Po przejściu na lewo znajdziemy się w pomieszczeniu, którego centralnym punktem jest nietypowa instalacja. Na drewnianej ławce, w oszklonej gablocie znajdują się trzy szklane butelki o pojemności 0,7, 0,5 i 0,25 litra. Oryginalne etykiety zostały usunięte, a w ich miejsce wklejono banknoty z okresu PRL. Autorem jest Krzysztof M. Bednarski, a niepozorny układ butelek zatytułowany jest jako „Proletariacka rodzina”.
W tej części ekspozycji znajduje się sporo obrazów. Tematyka schodzi tutaj w bliżej nieokreślone, abstrakcyjne kierunki, stąd malunki o tak wdzięcznych tytułach, jak np. „Pies, na którym narysowany jest pałac. Nosorożec jest symbolem przemijającego zła„ autorstwa Ryszarda Grzyba. Szczególnie ciekawy jest za to portret o wyjątkowo pospolitej jak na te okoliczności nazwie – „Jola” Bożeny Grzyb-Jarodzkiej. Jego psychodeliczna kolorystyka wręcz bije po oczach, niemalże hipnotyzuje.
Na samym końcu sali umieszczono ekran, na którym wyświetla się zapętlony, sześciominutowy film w reżyserii Jarosława Migonia, zatytułowany „Więzienie w Pińczowie”. Opowiada on historię powstawania obrazu o tym samym tytule, namalowanym przez Jacka Srokę. O ile film jest sam w sobie po prostu miłym urozmaiceniem, o tyle najbliższe otoczenie ekranu to prawdziwy majstersztyk ze strony muzeum. Wszędzie wokół zawieszona jest metalowa siatka, za którą doskonale widać grafiki, ulotki i wydruki powiązane z twórczością drugiego obiegu. Oczywiście nie zabrakło na niej także obrazu J. Sroki. Siatkę można niemal uznać za kolejną instalację, w dobrym stylu podsumowującą tematykę wystawy.
Ostatnie pomieszczenie tym razem wita nas drewnianą rzeźbą (instalacją?) Jerzego Beresia o nazwie „Bojkot”. W głębi znajduje się coś w rodzaju tworzącego prostokąt rusztowania, na którym z każdej strony umieszczono obrazy. Frontalnie do zwiedzającego ustawionione jest „Małżeństwo” Tadeusza Boruty, utrzymane w raczej chłodnych barwach i surowej kompozycji. Dokładnie po drugiej stronie rusztowania znajduje się kompletna przeciwwaga – ciepłe i wypełnione detalami „Przed lustrem” Łukasza Korolkiewicza. Ta część „Poza oficjalnym obiegiem” jest misz-maszem pod względem tematyki i wykonania, bo oczywiście wszędzie wokół jest jeszcze wiele innych obrazów. Mamy więc mroczne wizje, religię, portrety i martwe natury. Szczególnie zaś mogą zapaść w pamięć dzieła Aldony Mickiewicz i „Pochmurnie” Sobockiego.
I to by było na tyle, całą ekspozycję mamy już za sobą. Jaka ona jest? Bardzo bogata, a przy tym dosyć intrygująca. Tematyka i forma dzieł charakteryzują się różnorodnością, łączy je jednak jedna cecha – żadne z nich nie mogłoby zdobyć przychylności PRL-owskiej władzy i aparatu cenzury, czuć to w każdym miejscu. Zwiedzający może zagłębić się w naprawdę wiele światów, emocji i przemyśleń. Jeśli ktoś wykazuje się mniejszą wrażliwością, będzie to dla niego z kolei świetna lekcja historii, opowiedziana w niespotykany sposób.
Można się przyczepić, że pozostawiono nam niejasny kierunek zwiedzania, ale podyktowane jest to głównie przez architekturę budynku. Zapętlony, dosyć głośny film lecący w tle też można uznać za pomysł lekko chybiony – niektórym może w końcu przeszkadzać – ale warto pamiętać, że wraz z całą otoczką stanowi jeden z najmocniejszych punktów wystawy.
„Poza oficjalnym obiegiem” jest jak najbardziej godne polecenia. Wszystko zostało tu solidnie przygotowane, a eksponaty rozplanowano z pomysłem. Naprawdę warto zajrzeć na plac Sobieskiego i zagłębić się w świat sztuki, która kiedyś była dostępna tylko nielicznym.
Redakcja: Agnieszka Woch