Podzielone społeczeństwo. Amerykanie wobec Ententy i państw centralnych

opublikowano: 2016-03-31, 12:44
wolna licencja
Gdy wybuchła I wojna światowa, amerykańska opinia publiczna podzieliła się na zwolenników jednej bądź drugiej strony. Dominowały sympatie proalianckie, ale głosu przeciwników Ententy nie można było ignorować. Wszyscy zgadzali się, że Stany powinny pozostać neutralne. Z czasem to podejście uległo zmianie.
reklama

Zobacz też: I wojna światowa w Histmag.org

7 maja 1915 roku brytyjski liniowiec „Lusitania” został zatopiony na Morzu Irlandzkim przez niemiecki okręt podwodny. Kapitan Walther Schwieger podjął decyzję o wystrzeleniu torpedy wiedząc, że ma do czynienia ze statkiem pasażerskim. W ten sposób Rzesza odpowiadała na blokadę morską prowadzoną przez Anglików wobec państw centralnych. Nie był to pierwszy atak U-Bootów, który doprowadził do śmierci cywilów – od lutego posłały już na dno szereg brytyjskich i kilka neutralnych jednostek. Tym razem wśród ofiar znalazło się jednak 128 Amerykanów, w tym między innymi milioner z Nowego Jorku Alfred Vadnerbilt oraz producent teatralny z Broadwayu Charles Frohman. Tragedia „Lusitanii” wstrząsnęła Stanami Zjednoczonymi. Konflikt na Starym Kontynencie, dotąd zdający się ich nie dotyczyć, nagle w nieporównanie większym stopniu przyciągnął uwagę społeczeństwa, które od miesięcy niezachwianie trwało w swojej neutralności.

Zatonięcie „Lusitanii” na grafice z prasy brytyjskiej (domena publiczna).

I wojna światowa – odległy konflikt

Niespełna rok wcześniej mało kto w Ameryce zdawał sobie sprawę z napiętej sytuacji w Europie. Większości ludzi w ogóle to nie interesowało. Zawiły system wzajemnych powiązań często sprowadzano do rywalizacji angielsko-niemieckiej. Amerykanie nie zorientowali się w nieuchronności globalnego konfliktu nawet po zabójstwie arcyksięcia Ferdynanda. Morderstwo w Sarajewie lakonicznie komentowali zarówno politycy jak i prasa. „Będzie pewnie mała wojna na Bałkanach. Bo przecież Serbia leży na Bałkanach, czyż nie?” – miał powiedzieć ówczesny sekretarz rolnictwa David Houston. Kiedy więc ku powszechnemu zaskoczeniu, Wielka Wojna stała się faktem, prezydent Wilson, w zgodzie z duchem izolacjonizmu, zadeklarował neutralność swojego kraju. Odpowiadało to nastrojom społecznym. Europejskie swary nie dotyczyły obywateli Stanów Zjednoczonych, którzy woleli obserwować wszystko z boku. Nie oznacza to, że przebieg odległego konfliktu w ogóle ich nie interesował. Jego echa docierały do Ameryki, kreując rozmaite sądy i oceny.

Anglosascy bracia

Wiara we wspólne anglosaskie wartości stawiała większość amerykańskiej opinii publicznej po stronie Ententy. W prasie dominowały komentarze, które potępiały Niemcy jako agresywny militarystyczny twór, stanowiący zagrożenie dla pokoju i demokracji. Silną władzę cesarza i tradycyjne wpływy junkrów uważano za zaprzeczenie ideałów wyznawanych w Stanach Zjednoczonych. W krytyce państw centralnych przechodzono na porządku dziennym do podobnych słabości na łonie Trójporozumienia. Zdawano się nie dostrzegać niedemokratycznego ustroju Rosji czy znacznego udziału arystokracji w rządach Wielkiej Brytanii. Tego typu uproszczenia, przedstawianie sytuacji w czarno-białych barwach, ułatwiało wielu Amerykanom zrozumienie wojny w Europie. Pogwałcenie przez Rzesze neutralności Belgii, deklarację której kanclerz Bethmann-Hollweg nazwał „świstkiem papieru”, tylko utwierdzało ich w tej opinii.

reklama
Heinrich von Bernstroff, ambasador Niemiec w Stanach Zjednoczonych (domena publiczna).

Stronnictwo proalianckie wyraźnie zarysowało się we wschodnich stanach kraju. Należeli do niego przedstawiciele rozmaitych środowisk: zarówno republikanie pokroju byłego prezydenta Theodore’a Roosevelta, jak i blisko współpracujący z Wilsonem demokraci, tytuły prasowe takie jak „New York Times”, biznesmeni i uniwersytecka elita profesorska z Harvardu, Yale, Princetonu i Columbii. Uważali oni Anglię za swojego naturalnego sojusznika, niejako drugą ojczyznę. O ich sympatii do Ententy decydowały jednak nie tylko silne związki kulturowe, ale także – a może przede wszystkim – ekonomiczne. Dla porównania zachodnie stany z Kalifornią na czele, które nie prowadziły z Europą żadnych interesów, w ogóle nie interesowały się przebiegiem wojny. Wszyscy w obrębie obozu proalianckiego postrzegali ewentualną klęskę brytyjskiej floty za zagrożenie dla bezpieczeństwa samych Stanów Zjednoczonych. Wprawdzie nikt nie wyobrażał sobie inwazji Niemiec na zachodnią półkulę, ale z niepokojem patrzono na ich szybko rosnące wpływy. Deklarowana życzliwość i poparcie dla Ententy miały jednak, przynajmniej z początku, swoje bardzo wyraźne granice – wsparcie nie mogło wykroczyć poza sztywne ramy neutralności. Kiedy więc rektor Harvardu Charles Eliot bezpośrednio po wybuchu wojny zaproponował Wilsonowi dołączenie do walki przeciwko państwom centralnym, jego pomysł potraktowano jako egzotyczny. Sam profesor wycofał się z niego po dwóch tygodniach.

Głos mniejszości

Społeczeństwo amerykańskie opierało się w znacznej mierze na imigrantach, a poszczególne grupy etniczne dalekie były od sympatii dla aliantów. W pierwszej kolejności dotyczyło to Niemców, których w 1914 roku żyło w Stanach Zjednoczonych około 9 milionów, czyli blisko 10% całej populacji tego kraju. Byli oni relatywnie dobrze zasymilowani, sympatyzowali z reguły z republikanami, ale wybuch wojny obudził w nich naturalny sentyment dla ojczyzny. Wielu z nich zaprzeczało winie Rzeszy za wojnę, a takie agresywne kroki jak potępiana przez wszystkich okupacja Belgii tłumaczyło koniecznością wojenną. Dużą rolę w ich aktywizowaniu odegrał cesarski ambasador w Waszyngtonie hrabia Heinrich von Bernstroff, dyplomata starej daty, który wykazał się zadziwiająco dużym wyczuciem nowoczesnych mediów: umiejętnie wpływał na gazety, rozpuszczał rozmaite pogłoski i skutecznie kształtował opinie. Dzięki niemu naturalna niejako przewaga aliantów w sercach Amerykanów zaczęła zauważalnie topnieć. Z jego inicjatywy rozwinęła działalność agencja prasowa German Information Service, dostarczająca wieści ze świata z niemieckiego punktu widzenia, oraz pismo „Fatherland” pod kierownictwem dziennikarza i poety George’a Sylvestra Vierecka. W dynamicznym rozwoju obu instytucji nie bez znaczenia okazały się pieniądze: 150 milionów dolarów, jakie w przededniu wybuchu wojny Bernstroff przywiózł z Berlina do Waszyngtonu dla celów wywiadowczych i propagandowych.

reklama

Artykuł inspirowany książką Erika Larsona pt. „Tragedia Lusitanii”:

Erik Larson
„Tragedia Lusitanii”
cena:
42,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Tytuł oryginalny:
„Dead Wake”
Tłumaczenie:
Monika Wyrwas-Wiśniewska
Okładka:
twarda
Liczba stron:
480
Data i miejsce wydania:
I
Format:
143X205 mm
ISBN:
978-83-7999-574-5
Okładka płyty z popularną piosenką antywojenną „I Didn't Raise My Boy To Be A Soldier” z 1915 roku (domena publiczna).

Niemcy nie byli jedyną mniejszością krytycznie odnoszącą się do Ententy. Życzliwość wobec Rzeszy, dyktowaną niechęcią względem Wielkiej Brytanii, wykazywała też 4,5 milionowa społeczność irlandzka. Konflikt Irlandczyków z Anglikami datował się od dawnych czasów, a w momencie wybuchu Wielkiej Wojny ruchy niepodległościowe na Zielonej Wyspie wyraźnie się ożywiły, co rzutowało na stosunku ich rodaków z Ameryki do władz w Londynie. Na podobnej zasadzie 4 milionowa ludność żydowska z niechęcią zapatrywała się na Trójporozumienie z udziałem Rosji. Wielu z dawnych obywateli caratu uciekło z niego w obawie przed antysemickimi pogromami i na skutek prześladowań. Zarówno Irlandczycy jak i Żydzi generalnie opowiadali się w wyborach po stronie Partii Demokratycznej. Stosunkowo małą aktywnością cechowała się 2 milionowa społeczność skandynawska, która jednak – podobnie jak Żydzi – nie żywiła ciepłych uczuć względem monarchii Mikołaja II. Sympatie Polonii zależne były od zaborów, z których wywodzili się poszczególni jej przedstawiciele. Mniejszości, choć wpływowe i w znacznej mierze wrogie wobec Ententy, nie pragnęły wcale dołączać do wojny po stronie państw centralnych. Podobnie jak obóz zwolenników Trójporozumienia ceniły sobie neutralność.

Izolacjonizmowi sprzyjało i towarzyszyło, powszechne dla Amerykanów sympatyzujących z obydwiema stronami, poczucie wyższości nad Europą. Stany Zjednoczone znacznie ustępowały wówczas starym mocarstwom pod względem militarnym, dysponując w momencie wybuchu wojny zaledwie 90 tys. żołnierzy. Wobec milionowych armii toczących na Starym Kontynencie zacięte boje trudno było traktować tę liczbę poważnie. Amerykanie nie poczytywali sobie jednak tego za słabość, a przeciwnie – za siłę. Prowadziło ich to do wniosku, że wzbili się ponad chciwość oraz agresywną walkę o terytoria. Źródeł konfliktu doszukiwali się często w destrukcyjnej europejskiej mentalności. Tak opisywał otwarcie Kanału Panamskiego proaliancki „New York Times”: „Europejskie ideały wydają teraz owoce zniszczenia i szaleństwa, podczas gdy amerykańskie ideały prezentują całemu światu dzieło pełne pokoju, dobrej woli i sprawiedliwych zasad”.

Cena neutralności

Elektorat niechętny Entencie, liczny zarówno w szeregach republikanów jak i demokratów, nie mógł być ignorowany przez żadną z partii i nie pozwalał ich politykom na wydawanie konkretnych sądów. Większość ekipy Wilsona, podobnie zresztą jak on sam, opowiadała się raczej po stronie Wielkiej Brytanii, jednak nikt nie deklarował tego otwarcie. Polityka prezydenta, który wierzył w ideę neutralności i raz po raz oferował Europie mediacje, wydawała się w tym momencie najbardziej pożądana przez ogół społeczeństwa. W pierwszym etapie wojny zależało mu więc na utrzymaniu równej odległości od obu walczących frakcji. W tym celu powołał Wspólną Radę Stanu i Floty ds. Neutralności z pacyfistą Jamesem Brownem na czele. Pozwolił sekretarzowi stanu Bryanowi na przeprowadzenie ostrej kampanii przeciwko udzielaniu kredytów dla aliantów, który postrzegał je jako „najgorszego rodzaju wojenną kontrabandę”. Sam naciskał na produkującą dla Anglików Bethlehem Steel Corporation, by więcej tego nie robiła. Zachował też milczenie w sprawie agresji niemieckiej na Belgię.

reklama
Thomas Woodrow Wilson, prezydent USA (domena publiczna).

Sytuacja zaczęła zmieniać się na skutek zamknięcia przez Brytyjczyków Morza Północnego i Bałtyckiego dla dostaw większości towarów. Wilson przez całą jesień 1914 roku zwlekał z notą protestacyjną w tej sprawie, czym naraził się na krytykę ze strony Niemców i Irlandczyków. Ostatecznie wystosował pismo do Londynu dopiero w grudniu – po zatrzymaniu przez Anglików amerykańskich statków transportujących miedź do portów w Szwecji, Danii i neutralnych jeszcze Włoch. Powściągliwa w gruncie rzeczy nota z miejsca znalazła się jednak w ogniu krytyki brytyjskiej prasy. Swoją dezaprobatę wyrażały też proalianckie środowiska w samych Stanach. „Kiedy cierpiała Belgia, nie powiedzieliśmy nic. Kiedy cierpi nasz handel, mówimy. W kwestiach honoru i zobowiązań ojczyzny, milczymy. Podnosimy głos gdy w grę wchodzą dolary” – stwierdzało oskarżycielsko pismo „Outlook”. Media sympatyzujące z Niemcami uważały tymczasem, że reakcja rządu jest zbyt łagodna.

Zamknięcie rynków państw centralnych na towary amerykańskie istotnie uderzyło w gospodarkę Stanów Zjednoczonych, przede wszystkim zaś w południe. Eksporterzy bawełny znaleźli się w prawdziwej panice wobec wyprodukowanej przez nich nadwyżki. Kraj od początku roku trawiła recesja, ale dopiero w obliczu kryzysu międzynarodowego doszło do przejściowego zamknięcia nowojorskiej giełdy i bankructwa kilku banków. Budżetowi federalnemu groził poważny deficyt, wobec czego Wilson zażądał podniesienia podatków pośrednich. Nałożono akcyzy na tytoń, alkohol i wyroby perfumeryjne.

Ulgę przyniósł schyłek 1914 roku. Brytyjska flota handlowa po początkowym chaosie wojennym stała się na powrót zdolna do transportu towarów przez Atlantyk, a sam Londyn, chcąc uspokoić nastroje wzburzonych Amerykanów, pozwolił na ograniczone dostawy części z nich za pośrednictwem portów neutralnych. Nie wpisał też bawełny na listę kontrabandy. Rynek niemiecki pozostał wprawdzie dla Stanów zamknięty, ale wobec ogromu kontraktów, jakie zaczęły spływać z Anglii i Francji, przestało to mieć większe znaczenie. Wilson i Bryan, choć wciąż niechętni szerokim pożyczkom dla walczących, prędko ulegli w obliczu załamania się amerykańskiej gospodarki. Gigantycznych kredytów zaczął udzielać aliantom przede wszystkim bank JP Morgan & Company. Wkrótce zamówienie zbrojeniowe z krajów Ententy zaczęły rekompensować ze znaczną nadwyżką straty poniesione z tytułu zaniechania interesów z państwami centralnymi. Podczas gdy wartość eksportu w 1914 roku wyniosła 824 miliony dolarów, już w następnym roku były to prawie 2 miliardy. Widoczne faworyzowanie w tych transakcjach Anglii i Francji spotkało się z zarzutami ze strony zwolenników Niemiec, którzy twierdzili, że sprzedaż broni państwom walczącym stanowi pogwałcenie neutralności. Wilson odpowiadał im, że nie ma prawa ingerować w handel, którego zakazanie stanowiłoby właśnie pogwałcenie tej neutralności.

reklama

Artykuł inspirowany książką Erika Larsona pt. „Tragedia Lusitanii”:

Erik Larson
„Tragedia Lusitanii”
cena:
42,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Tytuł oryginalny:
„Dead Wake”
Tłumaczenie:
Monika Wyrwas-Wiśniewska
Okładka:
twarda
Liczba stron:
480
Data i miejsce wydania:
I
Format:
143X205 mm
ISBN:
978-83-7999-574-5

Sympatycy Rzeszy nie zamierzali milczeć. W grudniu 1914 roku powołali Niemiecko-Irlandzki Centralny Komitet Ustawodawczy na rzecz Wspomagania Amerykańskiej Neutralności. Zażądał on od władz Stanów Zjednoczonych wprowadzenia embarga na eksport sprzętu wojennego. Ich postulaty skutecznie nagłaśniała prasa finansowana przez ambasadora Bernstroffa. W końcu tematem zainteresował się Kongres. Trzech posłów niemieckiego pochodzenia: Charles O. Lobeck z Nebraski, Henry Vollmer z Iowy oraz Richard Barthold z Missouri przedstawiło na forum Izby Reprezentantów odpowiedni projekt. Pomysł wspierało też środowisko pacyfistów. „Jeśli ten kraj dostarcza dział, pancerzy, miedzi, prochu, samochodów i benzyny, bez których nie można prowadzić tej wojny, to my jesteśmy odpowiedzialni za jej kontynuację” – twierdziło pismo „Survey”. Większość społeczeństwa i polityków była jednak przeciwna embargo, nie tylko z powodu dominującej sympatii do aliantów, ale przede wszystkim z obawy przed powrotem recesji. Ostatecznie więc inicjatywa upadła.

Punkt przełomu

Heinrich Albert, attaché handlowy niemieckiej ambasady w Waszyngtonie w czasie wojny (fot. z 1932 r., ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 102-13486, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany).

Po zatopieniu „Lusitani” głos środowisk proniemieckich zaczął tracić na znaczeniu. Oliwy do ognia po tragedii na Morzu Irlandzkim dolewał pracownik ambasady Rzeszy, Bernhard Dernburg, który przekonywał, że kapitan Schwieger miał prawo zaatakować statek, bo transportował on kontrabandę. Wkrótce później został wysłany przez Bernstroffa na urlop do ojczyzny, ale niesmak spowodowany tego typu argumentacją pozostał. Wiosną ukazała się książka Theodore’a Roosevelta, w której były prezydent nawoływał do porzucenia neutralności i udzielenia pomocy okupowanej Belgii. Choć z miesiąca na miesiąc stosunek Amerykanów do walczących stron stawał się coraz bardziej klarowny, wciąż niewielu z nich było gotowych na tak zdecydowane posunięcia. Wilson ograniczył się do wystosowania do cesarza noty protestacyjnej. Stonowana reakcja spotkała się z ogólną akceptacją społeczeństwa, ale głosy o konieczności przygotowania Stanów Zjednoczonych do wojny zdecydowanie przybrały odtąd na sile, a wkrótce miał też się w nie wsłuchać pacyfistycznie nastawiony prezydent. Incydenty z udziałem U-bootów, wprawdzie nie na tak wielką skalę, miały się zresztą powtórzyć w przyszłości, choć po zatopieniu „Lusitanii” cesarz Wilhelm II wycofał się przejściowo z prowadzenia nieograniczonej wojny podwodnej, ostatecznie jednak powrócił do tej strategii za namową swoich doradców.

reklama

Stronnictwo proniemieckie zaczęło tracić grunt pod nogami po upublicznieniu w prasie teczek Heinricha Alberta, formalnie attaché handlowego niemieckiej ambasady. 24 lipca 1915 roku zgubił on w waszyngtońskiej kolejce aktówkę z dokumentami, w której znajdowały się informacje o infiltrowaniu i podkupywaniu przez Rzeszę amerykańskich mediów, organizacji religijnych, związków zawodowych oraz narodowych, zachęcając je do prowadzenia wymierzonej w Ententę propagandy.

„Biada gazecie, która opowiada się za Niemcami. Ile Niemcy Ci zapłacili? Tego pytania nie unikniesz” – pisała gazeta „Nation”, dobrze oddając nastroje panujące wówczas w społeczeństwie. Na popierające państwa centralne mniejszości zaczęto patrzeć z coraz większą nieufnością. Część z nich traciła zresztą przekonanie co do swoich racji.

Jeszcze w listopadzie 1916 roku Wilson z powodzeniem ubiegał się o reelekcje pod wyborczym hasłem „On utrzymał nas z dala od wojny”. Choć zwycięstwo nad kandydatem republikanów, Charlesem Evansem Hughesem, nie należało do spektakularnych, to jednak znamionowało siłę wciąż obecnego w narodzie pacyfizmu. „Amerykanie nie chcą wejść do wojny pod żadnym pozorem” – smutno konstatował brytyjski ambasador Spring-Rice. Prowadzona od 1914 roku polityka neutralności wydawała się odpowiadać większości społeczeństwa, zwłaszcza – dopuszczonym już w niektórych stanach do głosowania –kobietom.

Decydującą zmianę przyniosły wypadki z lutego 1917 roku. Kiedy brytyjski wywiad przechwycił i dostarczył administracji Wilsona tzw. depeszę Zimmermanna, amerykańska opinia publiczna zawrzała. Rozszyfrowany przez Anglików telegram zawierał instrukcje niemieckiego ministra spraw zagranicznych, Arthura Zimmermana, dla posła Rzeszy w Meksyku Heinricha von Eckhardta. Centrala w Berlinie żądała od niego złożenia prezydentowi Carranzie propozycji utworzenia antyamerykańskiego sojuszu. Dyplomacja cesarska przewidywała wybuch wojny ze Stanami Zjednoczonymi i obiecywała ich południowemu sąsiadowi pomoc w odzyskaniu, straconych przed ponad 60 laty, terenów Arizony i Nowego Meksyku. Sugerowała też rozszerzenie ewentualnego przymierza o Japonię, prosząc meksykańskie władze o pośrednictwo.

Oryginalny „telegram Zimmermana” (domena publiczna).

W momencie, w którym treść depeszy dotarła do publicznej wiadomości, wątpliwości znacznej części społeczeństwa zostały rozwiane. Czym innym były incydentalne ataki na ich statki, a czym innym kupczenie ich terytorium. Wróg stał się oczywisty i groźny. Pacyfistów, zwłaszcza w kontekście demaskowanych wcześniej wysiłków propagandy Bernstroffa, zaczęto uznawać za rzeczników interesów Rzeszy. Ci którzy nie przejawiali wojennego entuzjazmu mogli spotkać się z zarzutami o nielojalność. Wśród Amerykanów rozpoczęła się mobilizacja. Organizacje społeczne i najbardziej wojownicze frakcje republikanów zwoływały tłumy na marsze prowojenne. Jeden z większych, liczący 12 tys. osób na czele z Rooseveltem i Hughesem, przemaszerował przez Nowy Jork. Wiece pacyfistów cieszyły się mniejszym zainteresowaniem. Neutralność, choć wciąż pożądana przez wielu, w oczach większości przestała się dłużej sprawdzać. Ostatecznie 6 kwietnia 1917 roku prezydent Wilson, od początku konsekwentnie dążący do utrzymania pokoju, za zgodą Kongresu oficjalnie wypowiedział wojnę Niemcom. Zaś samo zatopienie „Lusitanii”, które zapoczątkowało ten efekt domina, opisał w swojej książce pt. Tragedia „Lusitanii” Erik Larson.

Bibliografia:

  • Gilbert Martin, Pierwsza wojna światowa, Zysk i S-ka, Poznań 2003.
  • Link Arthur S., Wilson. The Struggle for Neutrality, 1914-1915, Volume III, Princeton University Press, Princeton 2015.
  • Zaremba Piotr, Demokracja w stanie wojny. Woodrow Wilson i jego Ameryka, Neriton, Warszawa 2014.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

Artykuł inspirowany książką Erika Larsona pt. „Tragedia Lusitanii”:

Erik Larson
„Tragedia Lusitanii”
cena:
42,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Tytuł oryginalny:
„Dead Wake”
Tłumaczenie:
Monika Wyrwas-Wiśniewska
Okładka:
twarda
Liczba stron:
480
Data i miejsce wydania:
I
Format:
143X205 mm
ISBN:
978-83-7999-574-5
reklama
Komentarze
o autorze
Michał Woś
Student historii i absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Interesuje się historią XX w. – zwłaszcza okresem międzywojennym – oraz szeroko pojętą historią dyplomacji. Miłośnik filmów i seriali, a także wielki pasjonat uniwersum „Gwiezdnych wojen”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone