Okręty wojenne Hellenów fascynujące jak statki kosmiczne w „Gwiezdnych wojnach”

opublikowano: 2015-12-15 13:01
wolna licencja
poleć artykuł:
Jak wyglądały bitwy morskie w starożytnej Grecji? Czy to dobry temat na hollywoodzki film? I dlaczego nauka o starożytności jest ważna w ramach edukacji szkolnej? O tym wszystkim, ale nie tylko, rozmawiam z Waldemarem Pasiutem przy okazji premiery jego najnowszej książki „Nie tylko pod Salaminą”.
REKLAMA

Maciej Zaremba: Skoro „Nie tylko pod Salaminą”, to o jakich bitwach powinniśmy jeszcze pamiętać? Którą z dawnych bitew uznaje Pan za najważniejszą w historii starożytnej Grecji?

Dr Waldemar Pasiut to absolwent Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, doktor historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, nauczyciel w Zespole Szkół Ekonomicznych w Nowym Sączu oraz w Liceum Ogólnokształcącym w Grybowie. Autor artykułów dotyczących starożytnej żeglugi i wojen morskich oraz książek Działania morskie i flota Aleksandra Wielkiego i Od Abydos do Akcjum. Wojny morskie w czasach hellenistycznych oraz najnowszej książki Nie tylko pod Salaminą. Wojny morskie Hellady (do 355 r. p.n.e.). Na zdjęciu Waldemar Pasiut w Kemerze w Turcji, nad Zatoką Side, gdzie okręty rodyjskie pokonały w 190 r. p.n.e. flotę hellenistycznego władcy Syrii, Antiocha III Wielkiego, dowodzoną przez samego Hannibala (fot. ze zbiorów autora).

Waldemar Pasiut: Odpowiedź na to pytanie jest bardzo skomplikowana. Przede wszystkim tytuł Nie tylko pod Salaminą miał na celu zaintrygowanie Czytelników. Bitwa pod Salaminą jest jedną z najważniejszych nie tylko w historii samej starożytnej Grecji, ale w historii całej naszej cywilizacji. O ile mi wiadomo, Edward Shepard Creasy (lord d’Abernon był kontynuatorem) za pierwszą bitwę, która zmieniła losy świata uznał Maraton, ale dla mnie jest nią właśnie Salamina. Jednak i poprzedzające ją starcie u przylądka Artemizjon, które starałem się opisać jak najdokładniej, miało niebagatelne znaczenie. Hellenom udało się tam ocalić swoją flotę i prostą konsekwencją tego była Salamina.

MZ: A inne ciekawe morskie bitwy?

WP: Bitwa u wysp Arginuzy jest równie ważna dla losów Hellady..., no, może nie samo starcie zbrojne ile to, co po nim nastąpiło w Atenach. Z punktu widzenia, nazwijmy to, przygodowo-awanturniczego, wrażenie wywierają bitwy pod Sybotami oraz przy ujściu Ajgospotamoj. Co tam się stało? - odsyłam do mojej książki. W czasach hellenistycznych, opisanych przeze mnie w poprzedniej, najważniejsze znaczenie miała oczywiście bitwa pod Akcjum, kończąca całą epokę, natomiast wszystkie większe bitwy morskie wówczas stoczone, czy te z okresu diadochów (następców Aleksandra Wielkiego), czy z lat zmagań hellenistycznych monarchii z Rzymem, także warte są zapamiętania. Szczególne wrażenie wywarły na mnie wiadomości, jakie zaczerpnąłem ze źródeł o bitwie stoczonej w 306 r. p.n.e. pod Salaminą Cypryjską pomiędzy okrętami Demetriusz Poliorketesa, przyszłego króla Macedonii, a flotą Ptolemeusza egipskiego.

MZ: Pana najnowsza książka, jak i poprzednie Pana prace, poświęcona jest starożytnej marynistyce. Dlaczego akurat bitwy morskie?

WP: Wszystko zaczęło się oczywiście od Aleksandra Wielkiego, którym byłem zafascynowany odkąd zacząłem interesować się historią. Już po skończonych studiach magisterskich przeczytałem bardzo niepochlebną uwagę o tym moim historycznym idolu napisaną przez znanego dziennikarza i mojego imiennika. Przemyślenia doprowadziły mnie do wniosku, że Aleksander nie był „pętakiem” który wygrywał tylko dlatego, że dowodził armią stworzoną przez swojego ojca Filipa, ani wyłącznie, jak nazwał go Pierre Lêveque, „nieustraszonym kawalerzystą ”. Był to wódz i mąż stanu, który potrafił ogarnąć i utrzymać kontrolę nad wszystkim, co go otaczało. Zastanawiałem się, jaki aspekt jego działania nie został do końca zbadany i zorientowałem się, że tym zagadnieniem są jego działania morskie. Profesor Edward Dąbrowa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, z którym nawiązałem kontakt w tej sprawie, uznał, że jest to dobry temat na rozprawę doktorską. I tak się to zaczęło...

REKLAMA

MZ: A co Panu wydaje się najciekawsze w tematyce marynistycznej?

WP: Trudno jednoznacznie orzec. Fascynują mnie wioślarze na okrętach wojennych i im poświęciłem dwa naukowe artykuły w czasopiśmie „Meander”, w których zająłem się problemem ich rekrutacji. Zainspirowała mnie do tego uwaga profesora Włodzimierza Lengauera z Uniwersytetu Warszawskiego, recenzenta mojej rozprawy doktorskiej. Po pierwsze: starałem się dowieść, że nie było żadnych przykutych łańcuchami do wioseł galerników, po drugie: wielkie wrażenie wywarła na mnie odwaga tych ludzi, ich operatywność, poczucie własnej godności i to, że byli twardzielami. Często wyjaśniałem moim uczniom podczas lekcji historii starożytnej, że na pokładach okrętów każdy tam służący marynarz czy wioślarz to był Chuck Norris. Fascynujące jest również samo wyobrażenie sobie, jak mogło wyglądać starcie zbrojne dwóch wrogich flot w starożytności, okrzyki wojowników, trzask przebijanych burt czy łamanych wioseł, komendy wydawane przez starających się przekrzyczeć bitewny zgiełk nauarchów czy sterników okrętowych.

Bitwa pod Salaminą - XIX-wieczne wyobrażenie autorstwa Wilhelma von Kaulbacha (domena publiczna).

MZ: Dlaczego sama ekspansja morska była tak ważna w starożytnej Helladzie?

WP: Jak o wszystkim decydowały tutaj przede wszystkim względy demograficzne i gospodarcze. Poszukiwanie nowych terenów pod osadnictwo rozładowywało przeludnienie w poszczególnych miastach, ułatwiało znalezienie nowych rynków zbytu, dawało nadzieję na wzbogacenie się. Świat starożytny pod tym względem niewiele różnił się od dzisiejszego. Bardziej operatywne jednostki decydowały się na emigrację w poszukiwaniu lepszego bytu. Oczywiście nie możemy zapomnieć o emigracji politycznej na skutek walk wewnętrznych w poszczególnych poleis. Pamiętać też trzeba i o tym, że podróżowanie morzem było wówczas najszybsze i najtańsze. Drogą morską można było przewieźć zarówno masy towarów, jak i odpowiednio dużą liczbę wojowników w sytuacji prowadzenia działań zbrojnych.

REKLAMA

MZ: Jednak Starożytni Grecy częściej kojarzą się z ateńską demokracją, filozofią, sztuką, grecką mitologią czy ze spartańskim wychowaniem. A w końcu to wyspiarski kraj, więc to morze i morska kultura powinna być pierwszą rzeczą, która przychodzi do głowy, kiedy o nich myślimy. Dlaczego Pana zdaniem tak nie jest?

WP: Odpowiedzi na to pytanie udzieliłem już w kilku moich pracach: starożytni historycy, których dzieła dotrwały do naszych czasów, traktowali współczesną sobie problematykę morską jako coś najbardziej zwykłego, codziennego, oczywistego, jako integralną część tego wszystkiego, co działo się na ich oczach, zatem tematyka morska nie zajmowała w ich dziełach jakiegoś szczególnego miejsca. Pisali o niej wiele, ale jej nie eksponowali w jakiś nadzwyczajny sposób. Spartańskie wychowanie było fenomenem, ateńska demokracja również, sztuka, filozofia, mitologia - urzekają pięknem, mądrością, niezwykłością, dramatyzmem, natomiast wiosłowanie na okrętach i przemieszczanie się morskimi szlakami wydaje się czymś najzupełniej naturalnym, zwyczajnym, codziennym. Jeżeli jednak przyjrzeć się temu z innej nieco perspektywy, może się okazać, że wydarzenia morskie ocierają się swoją dynamiką o film akcji, a okręty wojenne Hellenów czy Kartagińczyków albo Rzymian są nie mniej fascynujące niż statki kosmiczne w Gwiezdnych wojnach.

Polecamy książkę Waldemara Pasiuta pt. „Nie tylko pod Salaminą”:

Waldemar Pasiut
„Nie tylko pod Salaminą. Wojny morskie Hellady do 355 r. p.n.e.”
cena:
39,90 zł
Okładka:
twarda
Liczba stron:
336
Format:
160 x 230 mm
ISBN:
978-83-65310-53-8
Obraz Wilhelma von Kaulbacha przedstawiający statek Argo (domena publiczna).

MZ: Czy myśli Pan w takim razie, że temat morskich bitew i wypraw jest dobrym tematem dla współczesnej popkultury? Oczywiście historia Odysa, czy Argonautów były już wielokrotnie wykorzystywane na przykład w filmach, ale ostatnio z morskich bohaterów bardziej popularni są piraci czy wikingowie. Czy moda na starożytnych Greków jeszcze powróci?

WP: Cofnijmy się do poprzedniego pytania i porównania do Gwiezdnych wojen. A gdyby tak zamiast ograniczać się do „oklepanych” tematów starożytnej Grecji, czyli wyprawy „Argo”, wojny trojańskiej i trzystu Spartan, sfilmować wydarzenia jeszcze bardziej dramatyczne, szalone w swej awanturniczości, bardziej niewiarygodne, a jednak historyczne... Przecież dzieje diadochów i ich następców, epigonów, to wielopokoleniowa saga, którą można rozpocząć w dowolnym miejscu i tworzyć kontynuacje bądź prequele, a dramaturgia tych wydarzeń przyćmiłaby chyba dokonania Szekspira na tym polu. A losy na przykład Kimona, syna Miltiadesa, zwycięscy spod Maratonu. Odpowiednio zaprezentowane na ekranie mogłyby stanowić kanwę zapierającego dech w piersiach scenariusza. Zresztą odsyłam do książki - przecież losy nieomal każdego z opisanych tam bohaterów są szaloną awanturą. Co do mody zaś... Była taka szansa, kiedy pojawił się film Troja, szkoda tylko, że równocześnie z nim rzucono na ekrany gniot o Aleksandrze Wielkim... Pomijając już to, że zgodnie z poprawnością polityczną wyeksponowany tam został jego homoseksualizm (nie do końca dowiedziony i bardzo zresztą wątpliwy), to jeszcze przegrał on bitwę w Indiach ze słoniami bojowymi, a przecież naprawdę nad Hydaspesem odniósł nad Indami jedno z najbardziej spektakularnych zwycięstw, przyznaję, że militarnych, a nie politycznych w sensie jego następstwa.

REKLAMA

MZ: Mówimy o popkulturze, która jest jakąś formą popularyzacji historii, a sam Pan przyznaje, że Pana praca ma raczej charakter popularyzatorski niż stricte naukowy. Kogo chciałby Pan zainteresować tą tematyką?

WP: Odpowiedź na to pytanie podana jest na tylnej okładce książki oraz w ostatnich wersach wstępu Od autora. Zacytuję: „Są nimi oczywiście wszyscy, których interesuje starożytność, a szczególnie starożytna marynistyka, oraz ci, którym zagadnienia te były dotychczas obojętne, a chcieliby się o nich dowiedzieć czegoś więcej. Liczę zatem na zainteresowanie ze strony znawców i specjalistów w dziedzinie antyku, szczególnie młodych naukowców, którzy będą mi wytykać błędy i nieścisłości, studentów historii, uczniów klas humanistycznych oraz wszystkich tych Czytelników, którzy w materialnym i duchowym dorobku Hellady dostrzegają korzenie naszej cywilizacji.” Naukowy charakter miała moja pierwsza książka, rozprawa doktorska opublikowana pod tytułem Działania morskie i flota Aleksandra Wielkiego. Ponieważ jako nauczyciel szkoły średniej, a nie akademicki, z przyczyn finansowych nie bardzo mogłem otworzyć przewód habilitacyjny (duże koszty które w realiach pracy dydaktycznej w szkole nigdy by mi się chyba nie zwróciły), ale z drugiej strony pragnąłem dalej badać problematykę morską starożytności, zdecydowałem się napisać coś o epoce hellenistycznej, czyli tej, która nastała po śmierci Aleksandra, jednak w formie właśnie popularyzatorskiej.

REKLAMA
Śmierć perskiego admirała w bitwie pod Salaminą autorstwa Williama Raineya (domena publiczna).

MZ: Dlaczego?

WP: Powód był prosty: chciałem tę fascynującą epokę, traktowaną w szkolnych podręcznikach bardzo po macoszemu, a tak ważną dla rozwoju naszej cywilizacji, przybliżyć nieco młodemu pokoleniu. Nie będąc wszakże pewnym, czy uda mi się w ogóle opublikować tę pracę, pisałem ją „do szuflady”. Okoliczności, w jakich ją wydałem, były tak dla mnie zaskakujące i niewiarygodne, że aż trudno w to uwierzyć. Nie czas i miejsce na dokładne ich opisywanie, w każdym razie czas naglił wtedy tak bardzo, że nie zdążyłem skorygować kilku poważnych błędów, jakie w niej popełniłem. Pomimo to Od Abydos do Akcjum uznaję za większe osiągnięcie od Salaminy. Przede wszystkim zmierzenie się z epoką hellenistyczną jako całością w sensie chronologicznym jest nie lada wyzwaniem, po drugie udało mi się chyba napisać książkę o wartkiej akcji (jedni krytycy się z tym zgodzili, inni - nie). Do Salaminy podszedłem już z większym spokojem, a opisując ciąg następujących tam po sobie wydarzeń starałem się czynić to tak, by trafić w zasadzie do wszystkich, którzy zechcą tę książkę przeczytać. Stąd odrzuciłem naukowe dywagowanie nad tym, czy coś wydarzyło się rok wcześniej bądź rok później albo czy okrętów w danym wydarzeniu uczestniczyło o dziesięć więcej czy o piętnaście mniej. Po prostu podawałem liczby z różnych źródeł. Powód tego był prozaiczny: ogromna większość liczących nieraz po kilkaset stron dywagacji naukowych na temat pewnych szczegółów kończy się wnioskiem takim, że Brzetysław najechał na Polskę w 1038 albo 1039 roku, a Mieszko I był Wikingiem albo nim nie był.

MZ: Jak starożytni Grecy walczyli na morzu? W końcu nie było wtedy armat, czy współczesnych torped, które kojarzą się z morskimi walkami nowożytności i czasów późniejszych. Na czym więc polegała antyczna taktyka morskiej walki?

REKLAMA

WP: W najdawniejszych czasach dominowała taktyka abordażu, czyli przyciągania wrogiego okrętu za pomocą specjalnych lin z hakami, którymi chwytano burtę, po czym następował bezpośredni atak oddziału abordażowego na pokład wrogiej jednostki. W miarę upływu czasu abordaż wypierany był przez taranowanie, lecz nie został całkowicie zaniechany. Taranowanie okrętu przeciwnika polegało na okrążeniu go (peripulos) i uderzeniu okutym spiżem taranem w jego rufę lub na przełamaniu (diekopulos), czyli przebiciu burty, najlepiej jej tylnej części. Oczywiście przy takiej taktyce o powodzeniu i ostatecznym zwycięstwie decydowało wyszkolenie załóg, a bitwy miały przebieg typowo manewrowy. Jeszcze większej zręczności wymagała taktyka łamania wioseł. Chodziło w niej o podpłynięcie jak najbliżej do burty wrogiej jednostki, odpowiednio wczesne podniesienie przez wioślarzy drzewców lub ich sprawne wciągnięcie do wewnątrz okrętu i połamanie wioseł załóg wroga burtą własnego okrętu. Taką scenę obejrzeć można w starej wersji filmu Ben Hur. Oczywiście bitwa morska tam przedstawiona jest historyczną fikcją, bowiem w czasach Chrystusa Rzymianie nie mogli stoczyć walki na morzu z flotą macedońską ani żadną inną. Epoka wielkich podbojów świata śródziemnomorskiego przez miasto nad Tybrem zakończyła się około stu lat wcześniej, a sama Macedonia nie istniała wówczas jako państwo od około stu siedemdziesięciu lat. Morze Śródziemne było wówczas najbezpieczniejszym akwenem, znajdującym się w pełni pod kontrolą Rzymu, pozbawionym nawet piratów.

Polecamy książkę Waldemara Pasiuta pt. „Nie tylko pod Salaminą”:

Waldemar Pasiut
„Nie tylko pod Salaminą. Wojny morskie Hellady do 355 r. p.n.e.”
cena:
39,90 zł
Okładka:
twarda
Liczba stron:
336
Format:
160 x 230 mm
ISBN:
978-83-65310-53-8

MZ: Czy były jeszcze jakieś inne taktyki?

WP: Tak, kolejną dominującą taktyką staczania bitew morskich było rozmieszczanie na pokładach okrętów machin miotających pociski. Najbardziej znanym z jej stosowania był wspomniany już Poliorketes, choć za prekursora w tej dziedzinie uchodzi Aleksander Wielki. Nie można jednak wykluczyć, że już o wiele wcześniej stosowana była taka taktyka. Z całą pewnością poprzednik Aleksandra, Filip II, wykorzystywał pokłady okrętów do transportowania machin oblężniczych, a już sto lat przed nim Ateńczycy podczas oblężenia Samos przetransportowali takowe na pokładach swoich statków, o czym zresztą wspominam w książce. Czy jednak już wówczas machiny wykorzystywano w bitwach morskich, trudno tego dowieść. Rzymianie w dobie wielkich podbojów (III i kolejne wieki p.n.e.) udoskonalili, co interesujące, starą taktykę abordażu, wyposażając swoje okręty wojenne w tak zwanego „kruka” (corvus), czyli ruchomy pomost, który zarzucano na burtę wrogiej jednostki i po nim następował atak piechoty morskiej. Bitwa morska zamieniała się wówczas w „lądową”, a w takiej Rzymianie nie mieli już sobie równych. Ciekawe było również stosowanie tak zwanych harpaków czy też harpaksów, znane z bitwy pod Akcjum stoczonej w 31 r. p.n.e., w której Rzymianie pokonali połączone floty Marka Antoniusza i Kleopatry VII. Były to długie belki z wbitymi do nich z jednej strony hakami, z drugiej zaś z przywiązanymi linami. Przy pomocy tego sprzętu chwytano wrogie okręty. W czasach hellenistycznych, mniej więcej od przełomu III i II wieku p.n.e., stosowane też były specjalne wysięgniki, z których zrzucano na pokłady wrogich okrętów płonące kosze wypełnione jakąś palną substancją. To był wynalazek rodyjski. Opisałem tę taktykę w mojej poprzedniej książce Od Abydos do Akcjum, podobnie jak udoskonalone taranowanie, polegające na takim zanurzeniu okrętu, by uderzenie tarana nastąpiło pod wodą, co powodowało szybsze wypełnianie się nią wrogiej jednostki i nieuchronne zatonięcie.

REKLAMA
Grecka trirema (domena publiczna).

MZ: Jest Pan badaczem starożytności ale także, a może przede wszystkim, nauczycielem historii w liceum. Często słyszy się zarzuty, że za dużo godzin lekcyjnych poświęca się historii starożytnej, przez co nie zostaje czasu na naukę o najnowszej historii Polski przez wiele osób uznawanej za „ważniejszą”. Ma to skutkować tym, że uczniowie wiedzą bardzo wiele o demokracji ateńskiej, zaś niewiele na przykład o historii PRL, czy „Solidarności”. Jak Pan się odnosi do takich zarzutów? Jak powinno się to rozwiązać? Czy reformy edukacji z ostatnich lat rozwiązują ten problem, czy wręcz przeciwnie?

REKLAMA

WP: Pracuję z młodzieżą trzydziesty rok, „przy tablicy” 27 lat, z czego 16 uczyłem jeszcze starym, czteroletnim cyklem w liceach ogólnokształcących, gdzie historii w cyklu było co najmniej po dwie godziny tygodniowo przez wszystkie cztery lata. Uczyłem też w technikach, w których historii było wówczas po dwie godziny tygodniowo przez trzy lata plus dwie godziny wiedzy o społeczeństwie w czwartym roku nauczania i wiem, że na wszystko był czas i miejsce. Swobodnie realizowałem sobie, szczególnie w liceach i to niekoniecznie w klasach humanistycznych, tematykę wszystkich epok, historię powszechną i ojczystą, polityczną, gospodarczą i dzieje kultury. Podobnie było zresztą w technikach. Mogłem przekazać młodzieży wiedzę zarówno erudycyjną, jak i praktyczną, zwłaszcza z dziedziny historii gospodarczej, choć nie tylko. Od czasów tak zwanej reformy Handkego, kiedy to skrócono naukę w liceach do lat trzech, nie bardzo wiem, w co włożyć ręce. Podobne jest zdanie moich kolegów i koleżanek uczących innych przedmiotów, w zasadzie wszystkich maturalnych: języka ojczystego, matematyki, fizyki, języków obcych, biologii, chemii... A już reforma reformy dokonana w czasie, kiedy szkolnictwem rządziły najpierw Katarzyna Hall, a po niej Krystyna Szumilas, położyła naszą edukację „na łopatki”. Uderzając w sedno: nie można historii najnowszej, szczególnie ojczystej, „kroić” na rzecz wcześniejszych epok czy zagadnień dziejów powszechnych, ale z drugiej strony reformy ostatnich lat stworzyły nowe przedmioty kosztem historii i języka polskiego. Mam tu na myśli wiedzę o kulturze oraz dziwoląga „his” (historia i społeczeństwo - przedmiot nadobowiązkowy!!!). Z utęsknieniem oczekuję powrotu czteroletnich liceów i historii w takim wymiarze, jak to było przed reformami. Nie wyobrażam też sobie uczenia historii ojczystej bez antycznej podbudowy. Przecież jako Polacy, Europejczycy i rzymscy katolicy, jesteśmy tak naprawdę chrześcijanami z pogaństwa. Obecnie nie ma chyba takiego intelektualisty związanego z nauką Kościoła katolickiego, który nie odwoływałby się do filozofii i myśli antycznej, ku mojej wielkiej satysfakcji.

Sąd Parysa autorstwa Rubensa z ok. 1638-1639

MZ: Jakie są Pana dalsze plany badawcze? Czy dalej będzie się Pan zajmował starożytną Grecją? A może wciąż marynistyką ale już nie grecką?

WP: Jestem najpierw starożytnikiem, a dopiero później marynistą, więc raczej pozostanę przy „mojej” Helladzie. Zamierzam jeszcze uzupełnić w jakimś suplemencie to, co pominąłem pisząc o wojnach morskich starożytnej Grecji, a później zainteresuję się chyba bliżej helleńskimi boginiami - tymi na Olimpie i tymi na ziemi. Zawsze uważałem, że kobiety są od nas, mężczyzn, doskonalsze pod każdym względem, za to my mamy lepiej, ponieważ możemy się zajmować tak doskonałymi istotami. A mówiąc precyzyjniej: pragnę odnajdywać w mitach greckich to, co przekazały nam one o stosunku starożytnych do kobiet, ich pozycji społecznej, rodzinnej, towarzyskiej...erotycznej.

Polecamy książkę Waldemara Pasiuta pt. „Nie tylko pod Salaminą”:

Waldemar Pasiut
„Nie tylko pod Salaminą. Wojny morskie Hellady do 355 r. p.n.e.”
cena:
39,90 zł
Okładka:
twarda
Liczba stron:
336
Format:
160 x 230 mm
ISBN:
978-83-65310-53-8
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Maciej Zaremba
Były redaktor naczelny Histmag.org (2017-2019). Absolwent historii i student politologii na Uniwersytecie Warszawskim. Interesuje się historią nowożytną Polski, zwłaszcza życiem codziennym, publicznym i wojskowym społeczeństwa szlacheckiego Rzeczypospolitej oraz stosunkami polsko-moskiewskimi w XVI i XVII wieku. Wielbiciel gier video i literatury fantasy. Uważa, że historię należy popularyzować za pomocą wszelkich dostępnych środków popkultury, takich jak filmy, seriale, muzyka czy gry.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone