Michał Murawski – „Kompleks Pałacu. Życie społeczne stalinowskiego wieżowca w kapitalistycznej Warszawie” – recenzja i ocena
Odkurzmy pewną oczywistość: żeby badać tajemnicze ludy, ich relacje i zwyczaje, wcale nie trzeba odkładać na daleką zamorską podróż. Murawski – brytyjski antropolog kultury o polskich korzeniach – swoich tubylców odnalazł we współczesnych warszawiakach. I choć początkowo wcale nie zamierzał patrzeć na nich w kontekście socrealistycznego gmachu z lat 1952-55, jak sam pisze:
nieokiełznana skłonność Pałacu do wykraczania poza własne mury szybko mnie uderzyła i wydała mi się zbyt ważna, żeby ją pominąć. Zacząłem podejrzewać, że Warszawę można by w znacznej części (jeśli nie w całości) uchwycić przez pryzmat jej relacji z PKiN.
W latach 2008-2010 Murawski zdobył zatrudnienie jako stażysta w Zarządzie Pałacu Kultury i Nauki administrującym budynkiem. Odkrycie i zrozumienie tego, co wewnątrz (w domyśle: zarówno historii, architektury, jak i technicznych zakamarków budynku), stało się podstawą do spojrzenia „z zewnątrz” na szerokie oddziaływanie Pałacu i społeczne reakcje na ten wpływ.
W książce Murawskiego – będącej wersją jego doktoratu – nie zabrakło opisu powstania gmachu, losów konkursowego projektu z 1992 roku na koncepcję zagospodarowania placu Defilad autorstwa architektów Bartłomieja Biełyszewa i Andrzeja Skopińskiego, a także słodko-gorzkiej przygody z poszukiwaniem nowej miejskiej ikony – Muzeum Sztuki Nowoczesnej u stóp PKiN. Fakty przenikają się z plotkami, relacje i wypowiedzi osób związanych z Pałacem – z legendami i urojeniami. Wielbiciele soczystych anegdot dowiedzą się więcej o tym co po 1989 roku stało się z rzeźbą „Przyjaźń” Aliny Szapocznikow z głównego hallu, o czym pisano w listach do Pałacu oraz czy może on… wywoływać orgazmy. Narracja podporządkowana jest chronologii, ale autor co chwila uzupełnia ją erudycyjną analizą antropologiczną, powołując się również na własną metodologię, którą określa mianem „pałacologii”.
O tym czym jest „pałacologia” dowiadujemy się dopiero w drugiej części książki. Szeroki zasięg społecznego oddziaływania budynku skłonił Murawskiego do kilku eksperymentów-prowokacji. Tak jak Pałac okazał się być „budowlą publiczną” w sensie totalnym, tak i autor zdecydował się wcielić w rolę „antropologa publicznego”. Zaowocowało to projektem „pałacyzacji” Warszawy z października 2009 roku (pomysł na architektoniczne ujednolicenie Stadionu Narodowego, Muzeum Historii Żydów Polskich czy wieżowca Złota 44 z Pałacem Kultury), trzema Archigadaninami (dyskusjami organizowanymi wraz z Muzeum Sztuki Nowoczesnej latem 2010 roku) oraz zainicjowaniem Wydziału Przyjmowania i Wydawania Anegdot przy Urzędzie Dramatycznym (lipiec 2010, we współpracy z Teatrem Dramatycznym). Każda z tych akcji pozwoliła autorowi na znacznie szersze, wielowątkowe uchwycenie trudnej relacji „warszawiacy-Pałac”.
Pałacologiczne badania uzupełniła ankieta, na którą odpowiedziało blisko 5300 respondentów. Z jej wynikami można zapoznać się na końcu książki, ale Murawski przytacza poszczególne odpowiedzi przy okazji kolejnych wątków głównej narracji. Zbiorowy rozmówca ma u niego tyle samo do powiedzenia co rozmówca indywidualny. Wiedza, którą zdobył autor podczas swojej pracy w Pałacu to także efekt „obserwacji uczestniczącej”. Z dozą zazdrości można potraktować takie oto wspomnienia:
Rozmawiałem z pracownikami Pałacu, obserwowałem ich codzienne zwyczaje, zajęcia, zainteresowania i pasje. Umawiałem się z dyrektorami teatrów, kuratorami wystaw, instruktorami sztuk walki i właścicielami klubów nocnych. (…) Czasami odczuwałem nieprzepartą pokusę, by wykorzystać swój identyfikator do zapuszczania się w dziwne i osobliwe zakamarki Pałacu: fotografowałem stare urządzenia wentylacyjne z czasów stalinowskich; godzinami prowadziłem rozmowy z wąsatymi elektrykami i windziarkami w tapirowanych fryzurach, pracującymi w Pałacu od niewiadomo jak dawna.
Wszystko to po to, by rzucić czytelnika przed lustro pałacowego kompleksu.
Dwuznaczność słowa „kompleks” jest strzałem w dziesiątkę. Budzi skojarzenia zarówno ze specyficzną bezradnością, onieśmieleniem i emocjonalnym stosunkiem do obecności Pałacu w mieście (zwłaszcza w kontekście trudności z zagospodarowaniem placu Defilad), jak i odwołuje się do złożoności obiektu, w którym do dziś skupia się tak wiele funkcji i który tak silnie oddziałuje na tak wiele dziedzin warszawskiego życia. W interpretacji Murawskiego oba te znaczenia łączą się – jeden kompleks nie istniałby bez drugiego. Autor sugeruje bardzo ciekawą tezę, że dzisiejsze postrzeganie i odczuwanie Pałacu zostało z pełną świadomością zaprojektowane przez architektów i polityków w latach 50. XX wieku (choć bez demonizowania tego procesu). Pęk słów-kluczy i haseł-wytrychów, jakimi Murawski stara się otworzyć symboliczne pałacowe drzwi to jakże współcześnie brzmiące słowa Edmunda Goldzamta o absolutnej dominancie i rzeczywistym ośrodku życiowym miasta, którego architektoniczna siła rozprowadzana jest na całe miasto.
To gdzieś między nimi upatrywać należy stale pulsującego respektu wobec PKiN, który to respekt trwa mimo upadku systemu, jaki stworzył gmach. Pałac-dar nie wymaga już wdzięczności, ale nadal otacza go jakaś przedziwna aura sacrum, którą Murawski przedstawia choćby poprzez swoje kontakty z pasjonatami gmachu – Tomaszem Dziergą i Michałem Kadlcem. Patrząc w ten sposób, wpaść musimy po uszy w konsternację. Jeśli sama obecność kompleksu Pałacu jako sprawnie działającej społecznej totalności rodzi kompleks jako psychiczną fiksację odbiorców gmachu, to najprostszym sposobem na jego pozbycie się wydaje się wyburzenie. Jednak w momencie, w którym chcielibyśmy przejść od słów do czynów, powstrzymuje nas ten sam kompleks, który pchnął do działania. Pałac bowiem – na tle zmiennej, niepewnej rzeczywistości, także architektonicznej – jawi się jako bezpieczny punkt odniesienia.
Czytelnikom, którzy zastanawiają się: „co dalej?” Murawski pokazuje dwie drogi: „umiastowienia”, czyli konsekwentnego wciągania Pałacu do sfery publicznej miasta i „prywatyzacji” rozumianej jako roszczenia i zawłaszczenia przestrzeni placu Defilad. Wobec braku skutecznych rozwiązań prawnych, wizja miasta „sprywatyzowanego” (także w rozumieniu skomercjalizowania) może tylko zyskiwać na sile. Zrozumienie takiego niebezpieczeństwa byłoby rzeczywistą siłą wspomnianego już lustra, które stawia przed warszawiakami autor.
Wątki, które tu zarysowałam absolutnie nie wyczerpują bogactwa opowieści „Kompleksu Pałacu”. Co trzeba zaznaczyć – nie jest to lektura łatwa. Przebrnięcie przez wstęp pełen wyrafinowanych „-izmów” może stanowić nie lada wyzwanie dla przeciętnego „archigadacza”. Struktura narracji nie zawsze pomaga wychwycić i zrozumieć metodologiczne niuanse „pałacologii”. Warto jednak pozwolić sobie na chwilę skupienia nad zagadnieniami, które opisuje Murawski. W końcu, czytelniku-tubylcu, Ty też jesteś bohaterem tej książki.