Magdalena Kicińska – „Pani Stefa” – recenzja i ocena
Jej historia jest taka jak jej życie: pełna milczenia. Mało kto mówi o Wilczyńskiej jako o właściwej kierowniczce Domu Sierot. Mało wiemy także o niej samej, jej marzeniach, przemyśleniach, uczuciach. Bezszelestnie zniknęła za pomnikowym Korczakiem. Pozostała po niej tylko pamięć wychowanków. I jak to z pamięcią dzieci bywa, jest ona czasami stronnicza i pełna utajonych, dziecięcych wyrzutów. Ot, choćby to, że „zawsze wiedziała swoje” i zdarzało jej się nie wysłuchiwać do końca wersji wychowanków. Jednak w miarę upływu lat, ta dziecięca krzywda jest pokrywana doświadczeniem i często z wielkim opóźnieniem, ale ten „dziecięcy żandarm” jest doceniany. I jak wspominają: Stefa była ojcem, a Korczak matką.
Być może kariera Stefanii Wilczyńskiej mogła potoczyć się inaczej. Może zostałaby wielką uczoną? Może dokonałaby jakiegoś wiekopomnego odkrycia? Czemu zrezygnowała ze studiów i poszła na kurs freblowski? Tego nigdy się nie dowiemy. Ale za to ze szczątków wspomnień, dokumentów (niektóre z nich cudem ocalały z zawieruch dziejowych) możemy narysować portret wychowawcy, który całkowicie oddał się Domowi Sierot i pomimo wielu syndromów wypalenia zawodowego pełnił swą misję do końca.
O poświęceniu Korczaka, któremu Niemcy mieli zaoferować możliwość uratowania się, napisano setki stronic. A kto wspomni o poświęceniu Stefy? Kto wie, że była w Palestynie, a nawet zdobyła zezwolenie władz brytyjskich na stały pobyt? I że w obliczu zbierających się nad Polską i Europą czarnych chmur wróciła do Domu Sierot, a w efekcie wróciła po własną śmierć? Nikt o tym nie mówi, tak samo jak o tym, że spieszyła się bardzo z powrotem do dzieci ze swoich ostatnich sprawunków w getcie, że przypadkiem „nie wzięli ich bez niej”? Czy to nie jest niesprawiedliwe?
Magdalena Kicińska ze strzępów dokumentów, opracowań i ludzkiej pamięci tka delikatną opowieść o kobiecie-zagadce, którą wielu jej byłych wychowanków uważa po dzień dzisiejszy za najważniejszą osobę w ich życiu. Niezwykła cierpliwość i upór w poskładaniu w jedną całość czegoś, co przypomina porwany patchwork to coś, co bije z kart tego reportażu. I ta niepewność co do przeszłości, sygnalizowana pytaniami umieszczonymi w nawiasach, niby poza głównym wątkiem opowieści, a jednak stanowiąca nierozerwalną część narracji. Można powiedzieć, że jest ona jak wszechwładna plama po kawie wylanej na zapisany atramentem pergamin. Nic nie wnosi, ale nie sposób jej pominąć, gdyż w wydatny sposób zmienia nam opowieść.
Autorka książki nie jest zawodowym historykiem. Jednak jej pasja w odnajdywaniu najmniejszym fragmentów życiorysu Stefy Wilczyńskiej powinna zawstydzić niejednego historyka. Zwraca także uwagę na coś istotniejszego. Tworzona historiografia często opiera się na uproszczeniu pewnych wydarzeń, często z braku odpowiedniego materiału źródłowego. A może to tylko taka wymówka? Przecież w końcu o Wilczyńskiej odnaleziono tyle ważnych strzępków!
Jeśli Stefanii Wilczyńskiej odmawia się samotnego (bez grającego pierwsze skrzypce Korczaka) upamiętnienia to książka Kicińskiej zdecydowanie jest taką właśnie ostoją pamięci o jednej z najbardziej niezwykłych kobiet, które zajmowały się pracą z żydowskimi sierotami. Jeden z wychowanków Domu Sierot – Gerszon Mandelblat – mówi autorce recenzowanej pozycji: „dziękuję, że o niej piszesz”. Choć nie łatwo zrobić to recenzentowi, to jednak w tym miejscu i ja muszę przyznać się do kompletnej nieznajomości pogmatwanych losów Pani Stefy i wypada mi tylko napisać od siebie: Pani Magdaleno, dziękuję, że Pani o niej napisała.