Katrin Himmler, Michael Wildt – „Himmler. Listy ludobójcy” – recenzja i ocena
W życiu trzeba zawsze być przyzwoitym, mężnym i życzliwym.
W skład niniejszej edycji „Listów ludobójcy” wchodzi korespondencja pomiędzy Himmlerem i jego żoną – Margą z lat 1927-1945. Ponadto włączono do niej fragmenty pamiętnika córki Himmlera Gudrun, jego ukochanej „laleczki”. Himmler prowadził także terminarz, który został przez redaktorów tomu (Katrin Himmler – wnuczkę brata Reichsführera SS, i niemieckiego historyka Michaela Wildta) włączony i zespolony z głównym zrębem listów. Było to o tyle uzasadnione, że pod koniec życia Himmler pisał coraz rzadziej, a zawarte w terminarzu informacje zarówno doskonale uzupełniają obraz jego życia, jak i wzbogacają materiał źródłowy o ważny kontekst historyczny.
Staranność edytorska tomu jest prawdziwie imponująca, a główną treść wspiera rozbudowany aparat krytyczny. Znajdziemy tam zestawienie biograficzne najważniejszych postaci z życia Himmlera oraz – ważny dla całokształtu recepcji listów – odredakcyjny epilog, przypisy, a także kompetentne komentarze do korespondencji. Dzięki temu można powiedzieć, że mamy w ręku dzieło kompletne – zarówno w warstwie tekstowej, jak i historyczno-politycznej. Oczywiste jest przecież, że ludobójca także i w stosunku do rodziny będzie posługiwał się obowiązującą w Rzeszy narodowosocjalistyczną nowomową – Lingua Tertii Imperii (LTI) – jak określił przed laty ów styl narracji wybitny badacz tej problematyki Viktor Klemperer.
Heinrich jest teraz na Wschodzie. Gdy sytuacja robi się poważna, musi pomóc. Jak wspaniale, że został powołany do tak wielkich zadań i jest w stanie im podołać. Całe Niemcy spoglądają teraz na niego.
Otrzymujemy zatem (dodajmy – w doskonałym przekładzie Sławomira Kupisza) zapis życia czołowego ideologia narodowego socjalizmu. Heinrich Himmler, człowiek, który pisze do żony i córki, do swojego narodowosocjalistycznego domu, to przede wszystkim głęboki wyznawca Hitlera i III Rzeszy. Wierzący volkista. Inicjator pangermańskiego Zakonu Rycerzy SS, który zamiast Bożego Narodzenia obchodzi z bliskimi pogańskie, starogermańskie święto Jula ([Julentag]). Himmler jest człowiekiem, który nie żartuje. Tajemne obrządki i rytuały to dla niego bynajmniej nie zabawa. On w to wszystko głęboko, szczerze i bezkrytycznie wierzy. Podobnie zresztą jak w słuszność własnych decyzji, rozkazów i czynów. Można by powiedzieć: niezachwiany ludobójca.
Najbardziej fascynujące w jego zapiskach jest właśnie to, że nie pozostawiają nam cienia wątpliwości. Himmler jest w szczególny sposób szczery. Pisze przecież do wyznawczyni tych samych idei i narodowosocjalistycznych prawd. Oboje z Margą kierują się w życiu tymi samymi „zasadami”. Gdyby Hannah Arendt nie wsłuchiwała się w żałosne usprawiedliwienia przyciśniętego do ławy oskarżonych Eichmanna, a poświęciła więcej uwagi osobistym dziennikom czy intymnym zapiskom zbrodniarzy nazistowskich – nie określiłaby być może nazizmu jako „banalnego zła”. Himmler nie był z pewnością banalny. Był oddany sprawie. Był prawdziwym ludobójcą z przekonania.
Dalsze, powojenne losy Gudrun Himmler, jak i wielu wychowanych w narodowosocjalistycznych domach Niemców, pokazują że nazizm nie był „chorobą garstki szaleńców”, ale może być interpretowany jako integralna część germańskiej tradycji. To z kolei powinno nas definitywnie pozbawić złudzeń, że neonazizm kiedykolwiek przestanie mieć wyznawców w Niemczech.
„Listy ludobójcy” to lektura obowiązkowa, zarówno dla badaczy historii Rzeszy niemieckiej, jak i dla tych, którzy są zdania, że nigdy nie dość refleksji o moralnej kondycji ludzkiej.