Jürgen Todenhöfer – „ISIS od środka. 10 dni w Państwie Islamskim” – recenzja i ocena
Wbrew pozorom opowieść Todenhofera nie jest jedynie reportażem, ale raczej wycieczką do innego, dawnego świata. Chęć poznania głośnej, ale w gruncie rzeczy nieznanej organizacji jak tzw. „Islamskie Państwo Iraku i Lewantu” okazuje się silniejsza od strachu i niepewności. Zadziwia to tym bardziej, że pomimo kilku groźnych sytuacji, Autorowi udaje się zdobyć potrzebne informacje i powrócić bezpiecznie do domu.
Samą pracę można podzielić na cztery części – wstęp, droga do ISIS, wyprawa do ISIS, szczęśliwy powrót. Sam wstęp jest próbą przedstawienia genezy powstania ISIS na Bliskim Wschodzie. Todenhofer nie bawi się jednak w dokładne analizy. Zamiast nich otrzymujemy raczej dziennikarskie oskarżenia, miejscami okraszone racjonalnymi argumentami. Autor wskazuje na wyraźną winę zachodu, ze szczególnym uwzględnieniem Stanów Zjednoczonych. No cóż, ciężko się z tym nie zgodzić. Problem polega jednak na tym, że to tekst jest zdecydowanie zbyt emocjonalny. To może zniechęcić niejednego czytelnika.
W kolejnej części poznajemy motywacje pochodzących z Europy żołnierzy kalifa. Pojawia się pytanie: co skłania mieszkańców dostatniej cywilizacji do porzucenia dóbr doczesnych, wzięcia w rękę automatycznego karabinu szturmowego i walki? I o co ta walka? O Allaha? Zbawienie? Idee? Okazuje się, że motywacja prostych wojowników jest dość skomplikowana i prosta zarazem. Chcą być dobrymi muzułmanami i walka jest jedynym sposobem jaki widzieli na osiągnięcie celu.
Jednocześnie rozmowy z Autorem ukazują coś innego – słabości „projektu multi-kulti”. Okazuje się, że muzułmanie nie do końca wpasowują się w otaczający ich świat. Nie wynika to tylko z ich odmienności religijnej czy kulturowych korzeni. Odpowiedzialność leży także po stronie ich zwykłych sąsiadów, którzy niekoniecznie witają przybyszów z otwartymi ramionami. Summa summarum rozmowy przeprowadzone przez autora pozwalają nam przynajmniej poznać (bo raczej nie zrozumieć) motywację bojowników.
Sam opis wyprawy na tereny wroga to wypisz wymaluj scenariusz amerykańskiego filmu akcji z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to Sylwester Stallone i Chuck Norris udawali się do Wietnamu, żeby wygrać przegraną wojnę. Z tą oczywiście różnicą, że szlaku Autora i jego towarzysza nie znaczą stosy trupów czy spalonego sprzętu. Todenhofer, na ile pozwalają mu jego „opiekunowie”, ogląda i bada. Stara się przy tym nie zajmować jedynie tym, co wskażą gospodarze, lecz także na własną rękę nawiązywać niezależne kontakty z miejscowymi.
Świat, który opisuje jest pełen sprzeczności. Z jednej strony mamy fundamentalizm religijny kojarzący się wręcz z fanatykami okresu starożytności czy średniowiecza. Podejrzewam, że nieświadomie, ale jednak, autor opisuje nie tyle aktualny stan rzeczy, co przedziwny mentalny powrót do przeszłości. ISIS jest fenomenem na skalę XXI wieku, dla ludzi cywilizacji Zachodu czymś niezrozumiałym, z uwagi na to, że dorobek Oświecenia zlaicyzował i zracjonalizował nasz sposób myślenia. Jest to o tyle trudne do pojęcia, że opisie Todenhofera mamy do czynienia jednocześnie ze światem z czasów krucjat, a z drugiej strony z czasów internetu i portali społecznościowych.
Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się filozofom nie śniło – jak miał podobno stwierdzić William Shakespeare. No i chyba miał rację.