Historia Roja – reż. Jerzy Zalewski – recenzja i ocena filmu
Naprawdę długo głowiłam się, żeby znaleźć w tym filmie jakieś zalety. Można za nią uznać to, że jako pierwszy obraz o tej tematyce przeciera szlaki kolejnym produkcjom. Nie wiem jednak, czy to powód do dumy – sam w sobie nie oferuje niestety ciekawej opowieści o tak trudnym i niejednoznacznym okresie naszej historii. Oczywiście ma on lepsze momenty, jednak zbyt wiele niedociągnięć z powodzeniem je przesłania. Szkoda, ponieważ próba zmierzenia się z tematem Żołnierzy Wyklętych mogłaby stanowić ciekawy głos w dyskusji o tym problemie. Wokół ich niezwykle złożonej historii przez lata narosło wiele mitów i kontrowersji. Wyróżniali się oni chwalebnymi czynami i wytrwałością w walce o ojczyznę, jednak zdarzały się wśród nich przecież także jednostki odpowiedzialne za potworne zbrodnie na ludności białoruskiej, ukraińskiej i żydowskiej. Ciemne strony działalności narodowców zostały w filmie wspomniane mimochodem, nie próbowano niestety ukazać wielowymiarowości tego problemu, skupiano się jedynie na przekazie własnej, jednostronnej wersji losów partyzantów.
Obraz opisuje życie Mieczysława Dziemieszkiewicza, ps. „Rój”, który po utracie brata, zamordowanego przez sowieckich żołnierzy, wraca w swoje rodzinne strony i wstępuje do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Przez 6 lat dowodzi oddziałem partyzanckim i walczy o wolną Polskę. „Historia Roja” ukazuje starcia partyzantki z komunistami, a także życie codzienne polskich żołnierzy. Zapowiadano, że będzie przedstawiać ich ludzką stronę, pokazywać zarówno ich bohaterstwo, jak i wady. Czy jednak rzeczywiście tak jest? Polemizowałabym.
Zwolennicy filmu powołują się na kwestię niskiego budżetu, który miał wpłynąć na obecny kształt produkcji. Można w ten sposób próbować uzasadnić niedopracowanie techniczne czy poziom gry aktorskiej, jednak nie to stanowi głównie o poziomie tego obrazu. Najsłabszą stroną „Historii Roja” wydaje się jego scenariusz – forma opowiedzenia tego wątku z naszej przeszłości została tak spłycona i chaotyczna, że nie naprawiłaby jej chyba nawet najbardziej profesjonalna realizacja. Reżyser chciał poruszyć zbyt wiele wątków jak na jeden film. Wskutek tego odbiorca ma wrażenie chaosu, braku ciągłości akcji, a także wytłumaczenia motywacji bohaterów czy nawet przywołania ich biografii. Żaden z nich nie został opisany wyczerpująco – nawet postać Roja potraktowano po macoszemu. Działania postaci nie są do końca jasne – być może wynika to także z tego, że film został skrócony (do bagatela 2,5 godziny). Nie zmienia to jednak faktu, że brak ciągu przyczynowo-skutkowego nie pomaga w odbiorze historii Wyklętych. Takie skrótowe ukazanie bohaterów wpływa też na znużenie widzów. Obraz po prostu się dłuży – zamiast pogłębienia ważnych dla historii sylwetek zaoferowano nam częste powtarzanie długich, spowolnionych scen walk, które w zbyt dużej liczbie nie wnoszą zbyt wiele do akcji, a wręcz wywołują nieco kiczowaty efekt.
Zalewski nie zadał sobie nawet trudu, by pogłębić przedstawione postaci, zastanowić się nad ich psychologią. Postawił za to na jednostronny, „patriotyczny” przekaz ich historii, który niekoniecznie oddaje im hołd. Bohaterom brakuje jakichkolwiek rozterek moralnych – oprócz jednej sceny, w której w niby-artystyczny sposób przedstawia się wątpliwości Roja, bohaterowie niezłomnie, bez jakiejkolwiek refleksji trwają w swoich postanowieniach. Choć widzimy, jak główny bohater dojrzewa w toku trwania akcji – z nieporadnego chłopca staje się pewnym siebie mężczyzną – dokonuje się to trochę obok, bez ukazania jego formującego się charakteru. Pojawia się jeszcze problem kpt. Zbigniewa Kuleszy, ps. „Młot”, mającego dosyć walki i chcącego się ujawnić. Stanowi on chyba jeden z ciekawszych momentów w filmie, pokazuje, jak trudne i pełne wyrzeczeń musiały być decyzje tych ludzi. Dowódca nie jest też na szczęście oceniany jednoznacznie – choć inni partyzanci nazywają jego postępowanie zdradą, to film stara się nie wartościować jego postępowania. Gdyby tylko takim wątkom poświęcono więcej miejsca, obraz mógłby zyskać na wartości. Reżyser zbyt mocno starał się stworzyć mit nieskazitelnych mężczyzn, którzy w imię Boga i Ojczyzny są gotowi do największych poświęceń. Zamiast obrazu ich trudu i rozterek uzyskaliśmy jego karykaturę – wizję odważnych, lecz nieco snobistycznych mężczyzn, przekonanych o swojej racji i wyższości nad innymi. Chyba nie taki wizerunek Wyklętych był celem reżysera?
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką”:
Twórca chciał chyba skonstruować sylwetki na miarę bohaterów epopei Homera lub przynajmniej trylogii Sienkiewicza, jednak coś się nie powiodło. Tak czarno-białe postaci nie są częstymi gośćmi wielkiego ekranu. Wyklęci, nieskalani żadną skazą, odznaczają się heroizmem i wygłaszają rzewne mowy – zawsze na temat Polski, religii czy honoru. Ubecy to ich kompletne przeciwieństwo – ich każdy dialog musi zawierać potok przekleństw, w większości scen musi im także towarzyszyć morze alkoholu. Jeśli partyzant przeklina, to tylko w przebraniu ubeka, jeśli popełnia zbrodnię – od razu widać, że nie pasuje do reszty, przechodzi więc w służbę nowej władzy. Ciemna strona działalności narodowców jest wspomniana tylko w jednym miejscu – przy przywoływaniu biografii Wyszomirskiego, byłego partyzanta NSZ, odpowiedzialnego za mord na ludności żydowskiej. Po wojnie wstępuje w szeregi UB i zwalcza swoich dawnych towarzyszy broni – wpisuje się więc w opisany wcześniej dualizm postaw. Widz nie musi się długo zastanawiać, kto jest bohaterem, a kto zdrajcą – twórcy postanowili ułatwić mu ten proces myślowy.
Większość dialogów opiera się na patetycznych monologach partyzantów na temat walki o wolność lub pijackich pokrzykiwań przedstawicieli komunistycznych rządów. Sprawia to groteskowe wrażenie – podział na złych i dobrych i tak jest tu oczywisty i nachalny, wypowiedzi bohaterów, przypominające mowy starożytnych retorów albo postaci z greckiej tragedii, powodują przesyt u odbiorcy. Ten patos jest obecny niemal w każdej minucie filmu – twórcy zrobili wszystko, żebyśmy przypadkiem nie zwątpili w mit żołnierzy wyklętych. Szkoda tylko, że może wywołać to odwrotny skutek. Publiczność na pokazie przedpremierowym nie wytrzymała napięcia – na sali rozlegał się donośny śmiech, wywołany raczej nieporadnością filmu niż humorem w nim zawartym. Chyba nie o to chodziło jego twórcom.
W „Historii Roja” brakuje też pokazania głosu innych stron – ludności cywilnej czy nawet przedstawicieli władzy. Nie znamy ich motywacji lub historii, a w przypadku zwykłych obywateli – nawet stosunku do partyzantki. Żołnierze, przekonani o słuszności swych czynów i swojej wyższości moralnej, są załamani brakiem wsparcia ze strony ludności, osamotnieniem i niemożnością wygranej. Dlaczego jednak tak się działo i czy na pewno zwykli mieszkańcy Polski nie mieli prawa się tak zachowywać? Na to pytanie film nie próbuje odpowiedzieć, choć w pewnych momentach zaczyna zarysowywać tę tematykę. Szkoda tylko, że twórcy pozostali na powierzchownym dotknięciu problemu, a nie zmierzeniu się z nim.
Co więcej, za wszelką cenę chcieli oni wtłoczyć widzowi wartości, z którymi identyfikowali się Wyklęci. Bóg, Honor, Ojczyzna – to hasło jak mantra powtarza się zarówno w słowach, jak i czynach bohaterów. Zalewski nie waha się wskazać widzom palcem jedynej słusznej drogi – jego nachalny wręcz dydaktyzm i narzucana symbolika stawia oglądającego w pozycji nieświadomego, mało inteligentnego odbiorcy, któremu należy wytłumaczyć, na czym świat stoi. Wydaje mi się, że szafowanie tak ważnymi dla wielu wartościami nie jest do końca na miejscu – szczególnie, że w filmie nie brakuje momentów niepotrzebnego, nic nie wnoszącego ścierania się sacrum i profanum.
Aktorstwo także nie powala. Niektóre role bardzo rozczarowują, ujawniają brak warsztatu i doświadczenia odtwórców. Stwarza to wrażenie sztuczności i nieautentyczności – i niestety mocno wpływa na odbiór obrazu.
Film miał być, według zapowiedzi, zrealizowany z iście hollywoodzkim rozmachem. Idee były światłe, tylko wykonanie dużo gorsze. Praca kamery przy scenach batalistycznych, starająca się wizualizować uczestnictwo w walce, tylko męczyła widza. Momenty, mające na celu wprowadzenie nieco artyzmu do filmu, także nie pasowały do konwencji obrazu – zbijały odbiorcę z pantałyku, a nawet wzbudzały w nim konsternację. Niezdecydowanie reżysera wobec formy i przekazywanych treści ujawniło się także tutaj – zabiegi, które powinny podkreślić warsztat reżysera, podały jedynie w wątpliwość jego kompetencje.
Nie przekonują mnie głosy, twierdzące, że film spełnił wreszcie narodową potrzebę uwiecznienia losów żołnierzy wyklętych, dlatego powinniśmy być z niego dumni. Powstaje pytanie – czy warto uhonorowywać polskich bohaterów w sposób ich niegodny? Czy może prowadzi to jedynie do ośmieszenia ich historii? Czy poziom debaty publicznej, w której nie możemy dojść do jakiegokolwiek porozumienia i mądrych wniosków, musi przenosić się na wszystkie dziedziny życia? Choć potrzebny jest obraz, który rozliczałby się z tym tematem, z pewnością musi być poprzedzony głębszą refleksją i zbadaniem tematu, a także wypracowaniem odpowiedniej formy przekazu, inaczej może mu nawet zaszkodzić. Jednostronna, wykluczająca narracja nie jest sposobem ani na upamiętnienie bohaterstwa, ani na zapisanie się w pamięci odbiorców. Miejmy nadzieję, że kolejne produkcje o tej tematyce nie pójdą w ślady swego poprzednika.