Hipisi po polsku

opublikowano: 2015-09-27, 18:24
wolna licencja
Nie było chyba w historii drugiej takiej subkultury jak ruch hipisowski. Długowłosi młodzieńcy z gitarami w dłoniach i panny z kwiatami wplecionymi we włosy stali się symbolem pewnej epoki i odcisnęli stałe piętno na społeczeństwach całego świata, w tym także polskiego. O rodzimych „dzieciach kwiatach” traktowało spotkanie „Hipisi – długowłosi buntownicy z PRL”, które odbyło się 17 września w tyskim Starym Magistracie.
reklama

Moderatorem dyskusji był Bogdan Prejs, prozaik, poeta i dziennikarz zajmujący się tematyką młodzieżowych subkultur. Głównym bohaterem spotkania był dr Bogusław Tracz, pracownik katowickiego oddziału IPN, a pretekstem do rozmowy książka jego autorstwa, zatytułowana „Hippiesi, kudłacze, chwasty. Hipisi w Polsce w latach 1967–1975”.

Zanim pojawił się wątek dotyczący PRL, obaj panowie przybliżyli ogólny zarys powstania całego ruchu. – Na pojawienie się hipisów pracowały całe pokolenia – zwrócił uwagę dr Tracz, przywołując przykład bitników, którzy pojawili się nieco wcześniej, reprezentowali idee nonkonformistyczne i podobnie jak hipisi krytykowali konsumpcyjny styl życia. Tego typu poglądy trafiły na podatny grunt – Stany Zjednoczone zanotowały w okresie powojennym gwałtowny wzrost gospodarczy, społeczeństwo żyło coraz dostatniej i nastąpił rozwój klasy średniej. Szybko więc pojawili się ludzie, którzy sprzeciwiali się podobnemu stylowi życia. Bogacenie się społeczeństwa miało też inny ważny aspekt w kontekście ruchu „flower power” – upowszechniła się telewizja i radiofonia, bez których z pewnością nie pojawiły się zjawiska takie jak Beatlemania, która w bardzo szybkim czasie powiększyła swój zasięg z kilku klubów muzycznych w Liverpoolu na cały świat.

(fot. P. Czechowski)

Muzyka była zresztą, według Bogusława Tracza, jednym z najważniejszych elementów konsolidujących hipisów. Kolejną wymienioną przez historyka kwestią był pacyfizm, który szczególnego znaczenia nabrał w kontekście prowadzonej wówczas przez Stany Zjednoczone wojny wietnamskiej, będącej rodzajem bezcielesnego wroga. Bogdan Prejs zwrócił w tym momencie uwagę na bardzo duży kontrast pokoleniowy tych czasów. Nie można się temu w zasadzie dziwić, gdyż z reguły rodzice długowłosych pacyfistów poświęcili najlepsze lata swojej młodości na udział w II wojnie światowej.

I tak stopniowo rozmowa przeniosła się na grunt Polski Ludowej, będącej tematem książki „Hippiesi...”. Jak przyznał sam autor, proces jej powstawania trwał siedem lat, a pomysł pojawił się przypadkowo – w trakcie wykonywania obowiązków zawodowych dr Tracz trafił na informacje dotyczące inwigilacji środowisk hipisowskich przez Służby Bezpieczeństwa w województwie katowickim. Zaczął zgłębiać ten temat i poszerzać wiedzę także o inne aspekty dotyczące polskich hipisów, czego efektem była wydana później praca. W jaki sposób hipisi pojawili się w ogóle w Polsce?

Hippiesi

Bogusław Tracz zamknął treść swojej książki w latach 1967–1975. Pierwszą z tych dat uznał za szczególną ze względu na ważne wydarzenie – 13 kwietnia tego roku w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie odbył się koncert zespołu The Rolling Stones, który spotkał się z niebywałym zainteresowaniem. Tylko niewielka część młodzieży przybyłej tego dnia do stolicy miała szczęście obejrzeć ten występ, obrośnięty zresztą sporą legendą. Zarówno widzowie, jak i pechowcy których spod wypełnionej sali przegoniła w końcu milicja, nawiązali tego dnia nić porozumienia: dochodziło do wymieniania się adresami i numerami telefonów, zaczęła się tworzyć pewna społeczność.

reklama
Dr Bogusław Tracz (fot. P. Czechowski)

Oczywiście, hipisowskie trendy przechodziły z Zachodu do Polski stopniowo. Mimo istnienia Żelaznej Kurtyny władza ludowa nie była w stanie kontrolować w stu procentach przepływu idei i nowej mody. Bogusław Tracz twierdzi, że jednym z najważniejszych ośrodków rozprzestrzeniania się subkultury hipisowskiej był Gdańsk, gdzie marynarze przypływający z portów całego świata z wielką ochotą przehandlowywali różne dobra, takie jak płyty winylowe, za polską wódkę. Dzięki temu także i w kraju znajdującym się w obozie komunistycznym mogły rozbrzmieć dźwięki protest songów Boba Dylana czy Imagine Lennona. Stopniowo młodzi ludzie w Polsce zaczęli mówić o sobie „hippiesi” i dopiero w miarę upowszechniania się idei pojawiła się poprawna wymowa „hipisi”.

Kudłacze

Władza ludowa oczywiście nie mogła stać z założonymi rękami wobec rodzącego się ruchu społecznego który dotarł do kraju z Zachodu. Bogusław Tracz wyróżnia w tej kwestii kilka faz zainteresowania ówczesnej władzy. Najpierw młodymi buntownikami zainteresowały się szeregowe oddziały milicji, które zwróciły uwagę na nietypowe ubiory i wzorce zachowań. Wkrótce jednak sprawą musiała zainteresować się także Służba Bezpieczeństwa, która zaczęła rozpracowywać środowiska „dzieci kwiatów", a całej akcji nadała kryptonim „Kudłacze".

Tu przytoczona została także ciekawa anegdota – w ambasadzie Socjalistycznej Republiki Wietnamu w Warszawie wystawiono swego czasu księgę, do której każdy chętny mógł się dopisać i wyrazić w ten sposób sprzeciw wobec amerykańskiej interwencji w tym państwie. Zaktywizowało to zdecydowanie polskich hipisów, którzy całymi grupami wybierali się do owej placówki, by również wyrazić swój sprzeciw. SB w tej sytuacji nie wiedziała jak się zachować, bo choć powinni rozbić tego typu akcje, to wsparcie dla socjalistycznego Wietnamu było jak najbardziej „poprawne ideowo”. Ostatecznie esbecy postanowili pozostać jedynie przy obserwacji przebiegu wydarzeń.

Chwasty

(fot. P. Czechowski)

Jak mówi sam autor, wiele miejsca w jego pracy zajmuje zjawisko narkotyzowania się hipisów. Ci potrafili być nad wyraz pomysłowi w tej kwestii; Bogusław Tracz wskazał na przykład wykorzystywanie jako odurzacza płynu do płukania chemicznego czy „wątek skandynawski", czyli handel wymienny z turystami z Danii i Szwecji, w których główną rolę odegrał haszysz. Temat narkotyków stanowił dobrą pożywkę dla ówczesnej prasy, zwłaszcza kobiecej, który przy użyciu straszącej retoryki atakowała polskich hipisów, określają ich mianem „dzieci chwasty".

Doktor Tracz zakończył swoje badania na roku 1975. Wtedy to środowisko hipisowskie w PRL zaczęło się powoli wytracać, co miało związek między innymi z powstaniem polskiej heroiny, której zażywanie kończyło się często skutkiem śmiertelnym. SB w tym okresie odchodziło od inwigilacji tej subkultury, uznając ją za niegroźną dla ustroju. Ruch hipisowski jednak nie wrócił już w Polsce do lat świetności.

Historyk wspomniał, że przy zbieraniu materiałów do książki napotkał na pewną niechęć byłych hipisów do rozmowy, co było podyktowane także przez hermetyczność tego środowiska. Jak sam przyznał, dopiero po ukazaniu się książki byłe „dzieci kwiaty” zaczęły szukać z nim kontaktu. Naukowiec z pewnością nie minął się z prawdą, bo tego dnia w wypełnionej salce Starego Magistratu w Tychach pojawiły się osoby, które mimo siwych włosów dalej dumnie nosiły suknie z motywem kwiatowym i naszyjniki z pacyfką na szyjach.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

reklama
Komentarze
o autorze
Paweł Czechowski
Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim. W historii najbardziej pasjonuje go wiek XX, poza historią - piłka nożna.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone