Herbie Hancock — „River: The Joni Letters” – recenzja i ocena płyty
Herbie Hancock oraz Joni Mitchell to dwie muzyczne legendy. Nazwiska, które zna każdy miłośnik muzyki jazzowej i nie tylko. Prywatnie – przyjaciele. Zawodowo – genialny muzyczny duet. River: The Joni Letters to hołd złożony Mitchell przez Hancocka. Jak tłumaczył artysta w jednym z wywiadów, ta płyta to portret Joni — zarówno muzyczny, jak i życiowy.
W muzycznych encyklopediach Joni widnieje jako artystka w pierwszej kolejności folkowo-rockowa. Nie sugerujmy się jednak tą etykietką, gdy będziemy sięgać po album Hancocka. Wszystkie utwory na płycie zyskują bowiem nową jazzową aranżację. Nie ma się czemu dziwić, wszak Hancock nigdy nie wyzbył się Davisowych korzeni. Kanadyjska piosenkarka z kolei wielokrotnie eksperymentowała z muzyką jazzową, a teraz możemy usłyszeć ją ponownie, gdyż w realizację The Joni Letters włączyła się czynnie, wykonując utwór „Tea Leaf Prophecy”.
Ale czy jest to płyta w stu procentach jazzowa? Niekoniecznie. Spójrzmy na nazwiska artystów, którzy podjęli się zaśpiewania repertuaru Joni. Corinne Bailey Rae, Luciana Souza — mamy tu zarówno głosy jazzowe, jak i soulowe, a także męski, poetycki śpiew Leonarda Cohena. Zdumiewać może jednak obecność Norah Jones oraz Tiny Turner, które przywodzą na myśl bardziej popowe brzmienia. Rzeczywiście, słuchając „Edith And The Kingpin” trudno nie rozpoznać tak charakterystycznej barwy głosu, jaką dysponuje Turner. Tutaj jednak mamy niespodziankę — niesforna babcia muzycznej sceny posiada również umiejętność lekkiego swingowania, co z akompaniamentem Hancocka współgra bardzo dobrze.
Umberto Eco mawiał, że dobra powieść jest jak muzyka jazzowa: ilekroć będziemy się z nią zapoznawać na nowo, tylekroć nas zaskoczy. Jak świetnym „pisarzem” jest Hancock przekona się każdy, kto skonfrontuje oryginalną wersję utworu „Both sides now” z aranżacją dostępną na płycie The Joni Letters. Jeden z najbardziej znanych utworów artystki, a z pewnością najczęściej reinterpretowany, zyskuje nową, zupełnie inną wymowę. Poprzez rezygnację z tekstu, dzięki któremu właśnie ta piosenka była wielu ludziom tak bliska, odsłania zupełnie nowy wymiar. Kojący jazz w czystej postaci. Utwór zaskakuje z każdym ponownym odsłuchaniem, jakby jego treść nie była stała, a zmienna.
Zachwyca też sama Mitchell. Bo choć kobietom wieku wypominać nie należy, Joni jest jak wino – im starsza, tym lepsza. Jej śpiew ma niesamowite właściwości uspokajające, a w głosie słychać bogactwo doświadczeń, które zdobyła przez lata artystycznej kariery. Jakby tego było mało, twórczość artystki przepełniona jest liryzmem. Joni Mitchell buduje przed nami nową, niezwykle plastyczną rzeczywistość. Być może umiejętność tę zawdzięcza niezwykle artystycznej duszy. Na stronie internetowej artystki możemy zapoznać się z jej dorobkiem plastycznym oraz podziwiać malarskie zdolności.
Zmiana czasu z letniego na zimowy wydłużyła nam nieubłaganie jesienne wieczory. By zapoznać się z najnowszą propozycją Hancocka, wystarczy zaledwie nieco ponad godzina. Na szczęście na tym nie skończy się przygoda z twórczością Joni Mitchell. Z całą pewnością pozwolimy, by muzyka ta wypełniła nasz czas ponownie, tak, byśmy raz jeszcze – szukając nowych znaczeń – mogli rozkoszować się jesiennymi i przepełnionymi jazzem wieczorami.