Harry Sidebottom - „Cesarski tron. Żelazo i rdza” - recenzja i ocena
Dzięki serii „Wojownik Rzymu” Harry Sidebottom jest całkiem dobrze znany polskim fanom powieści historycznych osadzonych w antyku. Nowa seria, „Cesarski tron”, przenosi nas do początków kryzysu, jaki w III wieku opanował Cesarstwo Rzymskie, i rozpoczyna się w chwili zamordowania Aleksandra Sewera oraz osadzenia na cesarskim tronie jednego z wojskowych dowódców – Maksymina Traka. Pierwszy tom, Żelazo i rdza, kończy się w 238 roku, w momencie wybuchu rewolty Gordianów w Afryce Prokonsularnej.
Najnowsze dzieło Sidebottoma różni się od poprzednich jego książek kompozycją i sposobem ujęcia tematu. Tym razem nie otrzymujemy powieści historyczno-przygodowej z jednym głównym bohaterem i jego wesołymi kompanami. Akcja Żelaza i rdzy skupia się w czterech miejscach akcji (granica na Renie, Afryka, Wschód i Rzym), w których pojawiają się liczni bohaterowie. Poza Maksyminem i jego otoczeniem będziemy śledzić losy znanych z kart historii Gordianów, Pryskusa czy Pupienusa, a także kilku postaci mniej znanych, ale istotnych dla budowania intrygi politycznej.
Trudno tu mówić o jednolitej fabule. Każdy rozdział skupia się na konkretnym bohaterze powiązanym w danym momencie z którymś z miejsc akcji. Perypetie kolejnych postaci rozrzuconych po imperium składają się ostatecznie w mozaikę zbudowaną z różnych epizodów: np. walka Gordiana Młodszego z nomadami w Afryce czy przyjęcie urządzone przez świeżo mianowanego konsula w Rzymie. Podczas lektury luźne sceny powoli składają się w coraz bardziej wyrazisty i jasny obraz, a losy poszczególnych postaci zaczynają się splatać. Śledzenie tego procesu dostarcza czytelniczej przyjemności, choć czasem może przeszkadzać spory czasowy dystans między rozdziałami. Wówczas o istotnych wydarzeniach, które miały miejsce „w międzyczasie”, dowiadujemy się mimochodem i musimy odnaleźć się w nowej sytuacji fabularnej.
Widać, że pierwszy tom, poza zapewnieniem „doraźnej” rozrywki, ma za zadanie zaprezentować poszczególne postaci, a także scharakteryzować panowanie Maksymina, wyjaśniając dlaczego w 238 roku doszło w imperium do wrzenia. Słowem – jest wstępem dla kolejnych części.
Jednak nie fabuła ani charakterystyka postaci (dobitna, ale niepogłębiona) są w tej powieści najważniejsze. Sidebottom umiejętnie i z wyczuciem zamieszcza w książce wiele ciekawych informacji z zakresu militariów (np. bazująca na najnowszych badaniach archeologicznych rekonstrukcja bitwy pod Harzhornem), obyczajowości (m.in. rzymski ślub, polowanie czy... walki kogutów), literatury (znajdziemy sporo odwołań do dzieł literackich, spotkamy „osobiście” niektórych autorów), a nawet mennictwa. Choć motywacja (i dynamika) pogarszania się sytuacji nobilów wskutek radykalizacji postawy cesarza nieraz szwankuje, to próba wyjścia poza senatorską historiografię i ciekawe sproblematyzowanie konfliktu na linii cesarz-senat zasługują na uwagę. Warta podkreślenia jest też umiejętność sugestywnego obrazowania. Sidebottom zwięźle, a przy tym plastyczne opisuje miejsca akcji, szczególnie w kontekście militarnym: pustynię rozjaśnioną zimnym prześwitem czy majestatyczne, choć przytłaczające Alpy.
W posłowiu historycznym wiele z poruszonych zagadnień zostaje wyjaśnionych wraz z podaniem odnośnej literatury (niestety przede wszystkim anglosaskiej). Oprócz tych wyjaśnień pomocne mogą okazać się mapy szczegółowo pokazujące miejsca akcji, bogaty słowniczek użytych zwrotów i terminów, a także spis postaci z podziałem na miejsca akcji. Podczas lektury okazuje się on naprawdę przydatny, ale wcale nie daje gwarancji, że nie pogubimy się w natłoku drugoplanowych bohaterów – na kartach tej niedługiej powieści pojawi się bezpośrednio i pośrednio ponad dwieście osób!
Autor korzysta z dobrodziejstw fikcji literackiej i stara się iść czytelnikowi na rękę: „zachowuje” tych samych namiestników przez całe trzy lata, żeby nie namnażać postaci. Z kolei inne zastosowane ułatwienie do mnie nie przemawia. Aby zachować jasność co do miesiąca, w jakim dzieje się akcja danego rozdziału, autor czasem stosuje obce rzymskiemu kalendarzowi terminy „po nonach” i „po idach”. Robi to jednak niekonsekwentnie (o czym pisze), więc raz czytamy o X dniach przed kalendami majowymi, innym razem o X dniach po idach kwietniowych.
Przekład zawiera parę usterek, np. prowincje określone mianem „inferior”, „superior” są błędnie tłumaczone jako „mniejsza”, „większa”. Z kolei na mapie i w słowniczku jest już poprawnie: „dolna”, „górna”. Inne usterki bywają zabawne, np. przeczytamy o „czujnych spojrzeniach carskich urzędników”, a raz Gordian stanie się nagle Gordonem. Znajdujemy też błąd (niestety mniej zabawny) w zdaniu łacińskim i zamiast militibus („żołnierzom”) widzimy „militi bus”. Zdarzają się niepotrzebne wielkie litery, czy niepotrzebna kursywa („w [Wolaterrach]”, „w Wolaterrach”, [„ wadi]”, „wadi”). Paru przecinków brakuje, ale jeden jest w nadmiarze i z rzymskiego historyka Aureliusza Wiktora robi dwóch autorów („Aureliusza, Wiktora”).
Styl Sidebottoma jest prosty, zwięzły i klarowny. Potrafi budować napięcie, także wtedy gdy domyślamy się (lub wiemy z podręczników), jak dalej potoczy się akcja. Powściąga też swoją licentia poetica – jego pomysły są bardziej wyważone niż w poprzedniej serii. Lektura Żelaza i rdzy jest satysfakcjonująca, głównie za sprawą ciekawie przekazanych informacji, barwnych opisów i świeżego spojrzenia na znane z historii konflikty oraz intrygi. Być może szukanie analogii do popularnej Gry o tron jest nadużyciem (sugestia kompozycji, tytułu serii i niektórych literackich chwytów), ale jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że książka Sidebottoma stara się być tym dla starożytności, czym powieści Martina R. R. George'a są dla świata fantasy, a dzieła Maurice'a Druona dla średniowiecza.