Andrzej Pilipiuk — „Norweski dziennik. Tom I. Ucieczka” – recenzja i ocena
Pilipiuk z wykształcenia jest archeologiem. Jednak w żaden sposób nie przeszkadza mu to być jednym z poczytniejszych twórców polskiej sceny fantasy. Mało jest chyba osób zaznajomionych z gatunkiem, którym obcy byłby dorobek literacki tego pisarza. Nietuzinkowego autora, który na stałe zapisał się na kartach historii fantasy w Polsce. A wszystko dzięki stworzeniu oryginalnych i nieszablonowych postaci. Wystarczy wymienić Jakuba Wędrowycza, bimbrownika i egzorcystę czy bohaterki cyklu o kuzynkach — Katarzynę, Stanisławę i Monikę.
Tym razem Wielki Grafoman daje nam książkę zupełnie różną od tego, do czego nas przyzwyczaił. „Ucieczka”, pierwszy tom „Norweskiego dziennika”, jest zapisem losów głównego bohatera. Prowadzonych przez okrągły miesiąc, dzień po dniu w orwellowskim roku 1984. Postaciami kluczowymi dla prowadzonej przez Pilipiuka fabuły są wnukowie sławnych indywiduów z Wojsławic — Tomasz Paczenko i Maciej Wędrowycz.
Być twardym w bólu. Nie życzyć sobie tego, co niemożliwe lub bezwartościowe, być zadowolonym z dnia takiego, jaki jest, we wszystkim szukać dobra i cieszyć się naturą i ludźmi takimi, jacy są.
Każda wyprawa zaczyna się od pierwszego kroku. A ten niejednokrotnie jest początkiem niezapomnianego przeżycia. Z pierwszą stroną książki Andrzej Pilipiuk zabiera nas w podróż w czasie, kilkanaście lat wstecz. W czasy późnego PRL-u, gdy sklepy świeciły pustkami, a oznaki patriotyzmu były piętnowane. Razem z Tomaszem i Maćkiem wyruszamy w pełną niebezpieczeństw podróż poza koło podbiegunowe, do rozlatującego się domku nad brzegiem morza. W podróż do kraju, gdzie tak naprawdę nie wiadomo kto wróg, a kto przyjaciel. Tutaj jednak bohaterowie kroczą drogą wolnych wyborów. Co, jak wiadomo, w Polsce doby socjalizmu było niemożliwe. Pisarz poprzez pryzmat losów Tomasza pokazuje, że choć czasem sytuacja wymaga tego, by szybko dorosnąć, to dalsze życie kształtuje człowiek i jego wybory.
Wyprawa do dalekiej Norwegii dostarcza młodym Polakom wiele radości. Już na samym początku Tomasz wraz z Maćkiem rozpoczną – wymagający dużego wkładu pracy – remont domu. Przy okazji wdadzą się w wojnę podjazdową z miejscowym strażnikiem łowieckim marnie udającym szpiega. Tomasz będzie miał możliwość zapoznania się z prawdziwą rosyjską księżniczkę i zobaczenia carskiego skarbu. Poflirtuje trochę z płcią piękną, wybawi z rąk oprawców siostrę szpiega i pokaże, co to znaczy być Polakiem. Do tego zaś mnóstwo zaskakujących i momentami zabawnych sytuacji oraz dialogów.
Niemniej jednak całość fabuły zogniskowana na osobie głównego bohatera – Tomasza Paczenki – i procesie odzyskiwania przez niego pamięci. Szczególnie, jeśli chodzi o jego pochodzenie. Prawdziwą łamigłówką dla czytelników jest odmienność głównego bohatera. Tomasz jest „osobnikiem” nader zaskakującym. Posiada wrzecionowate – jak u kota – źrenice, podwójną powiekę jak u konia, jego rany goją się bardzo szybko i…uwielbia skubać trawę.
Pocieszyć się po tysiącach gorzkich chwil tą jedną, która jest piękna, a sercem i umiejętnościami dawać to, co najlepsze, nawet wtedy, gdy nie ma za to podziękowania.
Poprzez dziennik pisarz odbywa podróż w głąb siebie. Książka wydaje się być metaforą szkolnych lat Pilipiuka. Odpowiedzią i jednocześnie rozliczeniem pisarza z najgorszy okresem w jego życiu, gdy jako uczeń szkoły podstawowej znajdował się w systemie edukacyjnym doby realnego socjalizmu.
Z drugiej zaś strony dziennik jest atakiem na sam system polityczny, jaki panował w ówczesnej Polsce. System w znacznym stopniu ograniczający jednostki, nie pozwalający na pełen rozwój społeczny, ekonomiczny czy nawet polityczny. Pilipiuk robi ze swych bohaterów oddanych ojczyźnie patriotów, gotowych do walki, marzących o niezależnej Polsce.
Pierwszy tom norweskiego dziennika to fantastyczno-przygodowa gratka dla wszystkich. To z pozoru lekka i zajmująca pozycja, którą czyta się szybko i co najważniejsze przyjemnie. Jednak z drugiej strony to książka skłaniająca do refleksji i traktująca o rzeczach, o których nie można zapomnieć; miłości, przyjaźni i patriotyzmie, choć wyjaśnianym tu w sposób przez autora frywolny. Wreszcie o potrzebie odnalezienia siebie.
Współczesne społeczeństwo, kulturowo i społecznie zmacdonaldyzowane, gdzie wyścig szczurów jest na porządku dziennym, wnosi w codzienne życie społeczne coraz więcej kontroli. Dlatego też „Norweski dziennik” jest pozycją, po która warto sięgnąć i choć na chwilę oderwać się od tego zgiełku, jaki tworzy otaczający nas świat. Szczególnie po to, by znowu – choć na moment – poczuć się jak nastolatek. I wraz z bohaterami powieści rzucić się w wir przygody.