Zimowe Igrzyska Olimpijskie okiem Polskiej Kroniki Filmowej
Zobacz też: Igrzyska Olimpijskie - historia i polscy Olimpijczycy
Szwajcarska ściana płaczu, czyli pierwsze zawody po wojnie (1948)
Podczas gdy w Polsce z niepokojem oczekiwano na śnieg (który spadł dopiero pod koniec stycznia - faktycznie kiedyś to były zimy), Pani Eleonora i Pan Franciszek obchodzili niezwykły jubileusz, a w Związku Radzieckim swój jubileusz obchodziła Armia Czerwona, w szwajcarskim St. Moritz rozpoczynały się pierwsze powojenne Zimowe Igrzyska Olimpijskie. W zgrabnych kubraczkach i kombinezonach, najlepsi sportowcy świata przeciskali się przez zaspy prezentując się oklaskującej ich publiczności. Igrzyska wyglądają kameralnie. Nie ma tu wielkich hal sportowych, a i samo St. Moritz jest raczej skromnym górskim kurortem. Wielbiciele pierwotnej idei sportu byliby zachwyceni! W tym samym czasie w Zakopanem rywalizowali zaś przyszli olimpijczycy zjeżdżając na nartach, a czasem nawet skacząc. Wszyscy wypatrywali pierwszego złotego medalu.
Sojusz demoludów, czyli przygotowania olimpijskie (1952)
Aż do 1994 roku Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbywały się w tym samym roku, w którym rywalizowano w Letnich Igrzyskach. Kibice mieli więc wielką, sportową ucztę. Po mało udanych igrzyskach w St. Moritz liczono na lepszy występ w Oslo. Przygotowania trwały więc pełną parą, oczywiście w towarzystwie sportowców z zaprzyjaźnionych demoludów. W Zakopanem tętniła więc atmosfera wielkich przygotowań, które przynieść miały jeszcze większe sukcesy. Na Wielkiej Krokwi nie królował jeszcze Kamil Stoch, ani Adam Małysz, ale Stanisław Marusarz, który wraz z Węgrami i Czechami szykował się do olimpijskiej batalii. Swoją drogą...wtedy skoki naprawdę wyglądały jak brawurowe spadanie ze skoczni...
Jak spadać ze skoczni, czyli igrzyska w Oslo 1952
Pomimo wielu nadziei, także w Oslo polska ekipa wracała bez medalu. Na nic zdały się wielogodzinne przygotowania i poświęcenie. Znów inni okazali się lepsi. Być może dlatego, że wszystkie swoje siły Polacy włożyli w czczenie 60. rocznicy urodzin niezłomnego bojownika o szczęście ludu polskiego, Bolesława Bieruta. Igrzyska były już mniej kameralne niż w St. Moritz. Tłumy w stolicy Oslo mogły oglądać zaciętą batalię hokejową między Polską, a Niemcami (a wraz z ekipą PKF zobaczyć jak w szatni nasi hokeiści piją herbatkę...z prądem), a później przenieść się na skocznię narciarską, która swoją efektownością nie ustępowała dzisiejszym tego typu budowlom. Skoki były równie efektowne, być może dlatego, że większość z nich kończyła się upadkiem. Nasza wielka nadzieja medalowa, Stanisław Marusarz, zajął 27 miejsce. Cóż, pompowanie balonika nie jest jak widać świeżą tradycją. (oglądaj od 8 minuty)
Polska potęga w amerykańskiej wiosce (1960)
Pierwszy medal dla Polski w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich zdobył Franciszek Gąsienica Groń, sięgając po brąz w kombinacji norweskiej. Na kolejne medale nie trzeba było długo czekać. W 1960 roku polscy zimowcy szykowali się na wyjazd do Squaw Valley - małego amerykańskiego miasteczka położonego w stanie Kalifornia. Organizacja przerosnąć miała Amerykanów do tego stopnia, że postanowiono, iż już nigdy ZIO nie odbędzie się w taki małej miejscowości.
Polscy sportowcy wyruszali jednak pełni nadziei na sukces. Po odebraniu pokaźnego ekwipunku, wpakowani zostali w samoloty, uroczyście pożegnani podwiędłym goździkiem i odlecieli do USA, gdzie dzielna armia jankeska rozprawiała się z zagrożeniem lawinowym, dbając aby konkurującym nic się nie stało. Autor tekstu do Kroniki wykazał się natomiast zdolnościami profetycznymi. Od lektora słyszymy bowiem, że sukcesów możemy spodziewać się w łyżwiarstwie szybkim, gdzie biec (jechać?) będą Elwira Seroczyńska i Halina Pilejczyk. Jak powiedział, tak też się stało. Obydwie Panie stanęły na olimpijskim podium sięgając po srebro i brąz.
Rewia mody, czyli Grenoble 1968
Podobno jest czas siewu i czas zbioru. Igrzyska w Innsbrucku w roku 1964 kończyliśmy bez sukcesu. Porażką zakończyły się również te rozpoczęte w Grenoble w 1968. Choć otwierał je sam de Gaulle, to nie wpłynęło to motywująco na naszych zawodników. Jak w latach 80. kąśliwie zauważy Polska Kronika Filmowa, we francuskim mieście wygraliśmy tylko w jednej dyscyplinie - nasi sportowcy na inauguracji wyglądali naprawdę ładnie. Rewię mody wzbogacili o eleganckie futerka z góralskimi motywami, bo jak wiadomo zimowa Polska na Zakopanym się zaczyna i kończy.
Złoty medal z kapelusza, czyli Sapporo 1972
Na igrzyska w Sapporo jechaliśmy chyba bez większych nadziei. Zimowa Olimpiada nie rozpieszczała, a dodatkowo w 1972 odbywała się stanowczo za daleko. Japońscy organizatorzy stanęli na głowie, aby igrzyska wypadły jak najlepiej. Wszystko dopięte było na ostatni guzik, a wielkie, potężne lodowe potwory straszyły przybyszów z całego świata. Olimpiada miała być manifestem potęgi Kraju Kwitnącej Wiśni i udowodnić, że i w sportach zimowych Japończyków nie można ignorować. Liczono w szczególności na sukces w skokach narciarskich, gdy tymczasem na Ōkurayamie, wyszedł Wojciech Fortuna...wyszedł i skoczył 111 metrów, bijąc rekord ówczesnego obiektu. Co prawda w drugiej serii spadł ze skoczni (skoczył zaledwie 87 metrów), ale 0,1 punktu wygrał całe zawody sięgając po pierwszy złoty medal w ZIO. Na kolejny musieliśmy czekać aż do 2010 roku.
Niespodziewane igrzyska (Innsbruck 1976)
Bardzo szybko sportowcy zimowi wrócili do Innsbrucku. Stało się tak z powodu rezygnacji Denver, które przestraszyło się kosztów związanych z organizacją tej imprezy sportowej. Austriacy, po małej modernizacji dotychczasowych obiektów, gotowi byli więc przejąć Igrzyska. Oczywiście ponownie rządziły skoki narciarskie. Niestety Wojciech Fortuna w Innsbrucku już się nie pojawił. Nie pojawił się też żaden medal na szyi naszych sportowców. Inni świętowali, my pozostawaliśmy w zimowych nastrojach.
Jugosłowiańskie igrzyska, siedlecka maskotka (Sarajewo 1984)
W 1984 organizacją ZIO zająć miało się jugosłowiańskie Sarajewo. Było to wielkie wyróżnienie dla tej części Europy, która dotychczas wielkich imprez sportowych nie gościła. Przygotowywano się więc do nich z wielką pieczołowitością czuwając nad każdym, choćby najmniejszym elementem. Nowoczesność bić miała z każdego kąta. Hitem miały być dobrze wyprofilowane skocznie, superszybki tor bobslejowy oraz...maskotka w postaci sympatycznego wilczka Wućko, wyprodukowana przez polską Siedlecką Spółdzielnię "Miś". I to w sumie tyle polskich sukcesów w Sarajewie. (oglądaj od 7:30)
Olimpijskie wspomnienia (1984)
Cóż, na koniec jeszcze raz warto powspominać minione Igrzyska. W 1984 roku pomogli nam w tym realizatorzy Polskiej Kroniki Filmowej, robiąc to z niezwykłym przekąsem. Czyżby nasze narodowe podejście do sportu nie zmieniało się od lat?