Zbigniew Mikołejko - „Żywoty świętych poprawione ponownie” - recenzja i ocena
Kult świętych od czasów reformacji jest, delikatnie rzecz ujmując, punktem spornym w chrześcijaństwie. Na ile jest on sprzeczny z Pismem Świętym, a na ile nie? Na ten temat wylano już tyle atramentu, że być może nie ma większego sensu, żebym próbował wrzucić tu swoje trzy grosze. Ale mimo wszystko spróbuję.
Mówiąc szczerze, nie do końca rozumiem czemu właściwie służy kult świętych. Czy, wykorzystując, „swoich” lokalnych kanonizowanych Kościół wzmacnia wiarę w regionie? A może jednak jest to bałwochwalczy kult, lekko ocierający się o politeizm? Jak dostać się na listę kanonizowanych? Nie chodzi mi nawet o wymogi formalne, ale raczej te nieformalne, o to którzy święci mieli „plecy” np. wśród wpływowych hierarchów. W końcu najważniejsze pytanie: jak się ma oficjalny biogram dzierżyciela aureoli do jego faktycznego żywota?
Kolejna wersja książki prof. Zbigniewa Mikołejki nie w pełni odpowiada na te pytania. Ale też - bądźmy szczerzy - chyba nikt i nic nie potrafi udzielić takiej jednoznacznej odpowiedzi. Inna rzeczy, że i nie taki cel przyświecał autorowi. Nie jest też jego zamierzeniem propagowanie kultu polskich świętych wśród wiernych. Czym jest zatem ten niezwykły zbiór opowieści?
Autor subtelnym, wyrafinowanym językiem krąży, kluczy, przedstawia ze sobą pozornie sprzeczne fakty, wysnuwa wykluczające się wnioski. Jednak ta kontradyktoryjność ma skłonić do rozmyślań, samodzielnego poszukiwania odpowiedzi na pojawiające się wątpliwości. Temu, jak sądzę, służy szeroka paleta Polskiego Samodzielnego Batalionu Niebiańskiego.
Mikołejko nie opiera się tylko i wyłącznie na oficjalnej tradycji kościelnej. Cukierkowe opisy ideałów kiepsko nadają się do rozważań. I tak np. św. Wojciech wygląda nie tyle na idealistycznego misjonarza, co raczej na członka przegranego stronnictwa, dodatkowo przynoszącego kłopoty swoim gospodarzom. Ironią losu jest to, że św. Stanisław, biskup krakowski jest patronem kraju, który jak można sądzić, nie zasługuje na tak niezależnego patrona. Mamy też Piotra Skargę, który wedle współczesnych wymogów zostałby najpewniej zlinczowany przez opinię publiczną za nietolerancję.
Przykłady tego rodzaju można podawać dalej. Wspomnijmy choćby arcybiskupa warszawskiego Zygmunta Felińskiego, który na początku lat 60. XIX wieku nieco przypadkowo stał się bohaterem narodowym. Mikołejko między wierszami częściowo sugeruje, że ten przedziwny kult jakby przesłania prawdziwy sens wiary (choć też: jaki on właściwie jest?). W gruncie rzeczy każda opowieść, mieszanka hagiograficznych informacji, źródłowych faktów, pewnych niedopowiedzeń to swoiste XXI-wieczne uderzenie w istniejącą dotychczas tradycję.
Autor bawiąc się konwencją wskazuje jednocześnie, że dzisiejsza wersja opowieści o świętych nierzadko jest konsekwencją wielowiekowego podążania za intelektualnymi i narracyjnymi modami. Prowadzi to do wniosku, że nasze „narodowe” opowieści o świętych w gruncie rzeczy wcale narodowe nie są. Wiele wątków czerpiemy np. wprost z tradycji jednego z zaborców (tego katolickiego). Mimo to, co zakrawa na paradoks, dziwnie zafiksowaliśmy się na tradycji naszych świętych. Przeżywamy radość, gdy kolejny Polak dostaje się na ołtarze (coś jak duma z hasła [Polak potrafi]), mimo że na co dzień wielu z nas jest religijnie ambiwalentnych.
Ale czy jest to książka obrazoburcza? Może raczej okrutnie szczera, bo pokazuje obraz polskiej religijności, uwydatniając nasze chłopskie pochodzenie. Świadczy to może o tym, że choć świat się zmienia, pewnych rzeczy w mentalności nie da się zmienić. W pewien sposób pokazuje to rozdział poświęcony Janowi Pawłowi II. Mikołejko jako jeden z milionów świadków tego pontyfikatu wyraźnie nie wychodzi z podziwu wobec tego świętego. Dlaczego? Może w pewien sposób ta książka na to odpowie. Przy czym szansa na to istnieje pod jednym warunkiem - będzie się ją czytać w ścisłym, niczym niezakłóconym skupieniu. To nie pozycja dla każdego, ale raczej intelektualny rarytas.