Zbigniew Adrjański – „Złota Księga Pieśni Polskich” – recenzja i ocena
Dziennikarz muzyczny, literat, publicysta, redaktor programów rozrywkowych i współpracownik największych wydawców muzycznych. Co tu dużo mówić – ktoś, kto zna się na rzeczy. Zbigniew Adrjański, bo o nim mowa, odwalił kawał dobrej roboty, nie po raz pierwszy tworząc wybór i opracowanie pieśni i piosenek.
Omawiana przeze mnie publikacja jest niejako reakcją autora na zanik zwyczaju domowego muzykowania, tak w dawnej Polsce powszechnego. Adrjański określa ją jako próbę wskrzeszenia i kontynuowania owych tradycji. Prawdę mówiąc jest to stwierdzenie, w moim odczuciu, zbyt górnolotne. Cel, jaki postawił sobie autor, jest szczytny, aczkolwiek bardzo trudny do zrealizowania i to przy wykorzystaniu jednej, niekoniecznie wysokonakładowej publikacji. W erze komputera i telewizji, Youtube’a i Wrzuty, gdzie muzyka jest tak łatwo dostępna, ludzie wolą jej słuchać, zamiast odrobinę się wysilić i spróbować tworzyć ją w rodzinnym gronie.
We wstępie czytamy, że autor poszedł tu chytrze drogą chronologii, historii pieśni i piosenki, zastosował połączoną formułę prezentowania wszystkiego tego, co zostało z biegiem lat nobilitowane do rangi pieśni narodowych i ojczystych. Wydawać by się mogło, że będzie to zbiór pełen rozbuchanego patosu. Nic bardziej mylnego.
Co tam w środku siedzi?
Pieśni podzielone są tematycznie na 29 rozdziałów, z których każdy opatrzono krótkim wstępem z charakterystyką danej epoki, bądź tematyki. Kluczem do tego podziału są chronologia historyczna i tematyka poszczególnych utworów. Podział taki jest moim zdaniem bardzo sensowny i znacznie ułatwia zapoznawanie się z poszczególnymi zagadnieniami. Każda poważna pieśń i każda, nawet najbardziej żartobliwa, piosenka umieszczona w Księdze została opatrzona zapisem linii melodycznej, tekstem oraz krótką notką historyczną mówiącą np. o pochodzeniu, autorze, ale też trochę o epoce i okolicznościach powstania utworu.
Linię melodyczną autor serwuje nam w najprostszej formie. Nuty zapisane są jedynie w kluczu wiolinowym, bez zaznaczenia choćby akordów. Z jednej strony ułatwia to odczytywanie i przyswajanie pierwotnej formy danej pieśni. Weźmy za przykład próbę w miarę prostego i łatwego zapisu linii melodycznej utworów Stanisława Moniuszki. Gdyby umieszczono tu oryginalny zapis arii ze Strasznego dworu, dla przeciętnego czytelnika rozszyfrowanie jej byłoby niemal jak zdobycie Rysów w bamboszach. Z drugiej strony, będą oczywiście wśród odbiorców osoby z wykształceniem muzycznym, dla których te „szlaczki i robaczki” na pięciolinii nie mają tajemnic. Takie osoby, chcąc potraktować publikację, jako śpiewnik do użytku domowego, z powodu wskazanych uproszczeń będą miały pod górkę. Myślę, że odrobinę bardziej rozbudowany zapis nie zaszkodziłby nikomu, a wielu czytelnikom ułatwiłby życie – szczególnie, że przy poziomie nauczania muzyki w Polsce, większość osób, które z linią melodyczną spotkały się ostatnio w szkole podstawowej, nie będzie w stanie jej odczytać ani w formie pełnej, ani uproszczonej.
Zastanowić mogą liczne różnice pomiędzy słowami pieśni jakie znamy np. z zaśpiewów weselnych, a tekstem umieszczonym w książce. Wyjaśnienie jest bardzo proste, bowiem... co kraj, to obyczaj. W różnych regionach Polski istnieją różne wersje słów popularnych pieśni i piosenek. Autor przypomina o tym w kilku miejscach. Weźmy za przykład piosenkę Czerwone jabłuszko. W Księdze znajdziemy w dwóch rozdziałach dwie różne jej wersje, z dwóch różnych okresów historycznych. Na tę samą melodie śpiewano tekst ludowy, na kanwie którego układano później pieśni legionowe i numery estradowe oraz tekst „zakazanej piosenki” z czasów okupacji.
Notki dotyczące okoliczności powstania, autora słów i melodii etc. są niestety bardzo nierówne. Wiele pieśni posiada dłuższy opis, urozmaicany często anegdotami. Przykładem może być chociażby historia o prawykonaniu Mazurka Dąbrowskiego. Według autora Wybicki, rozluźniony winem i rozochocony aplauzem publiczności zebranej na bankiecie zorganizowanym na cześć Dąbrowskiego i jego oficerów, postanowił uczcić okazję przygotowaną wcześniej piosenką. Na zewnątrz wybuchały fajerwerki i opróżniane były kolejne beczki z winem. Młodsi oficerowie, zwykli żołnierze i obywatele Reggio nell’Emilia świętowali nie wiedząc, że oto za ścianą, w Caffe dil Lutherani powstał Hymn Polski. Niestety sporo pieśni opisał autor w sposób dość lakoniczny, co zapewne wynika z braku dostępnych źródeł i obszernych opracowań tej tematyki.
Jest na czym oko zawiesić...
Dużym atutem Złotej Księgi Pieśni Polskich jest sposób jej wydania. Oto Złota Księga złotymi literami zapisana! Tak można by w skrócie opisać bardzo estetyczną okładkę. Stylizacja graficzna nawiązuje do średniowiecznego kodeksu oprawionego w skórę i złoto. Wyróżniają się duże, tłoczone na złoto litery zarówno na pierwszej stronie okładki, jaki i na grzbiecie. Równowaga pomiędzy tłem, tytułem, nazwiskiem autora i graficznymi ozdobami cieszy oko. Twarda oprawa, porządny papier i szycie zamiast klejenia. Całość wygląda bardzo ładnie. Śmiało można by uznać tę publikację wydawnictwa Bellona za wydanie bibliofilskie, gdyby nie jeden szczegół. Cena książki jest, jak na takie wydanie, bardzo przystępna. Dzięki temu ma szansę zostać spełniony jeden z celów, jakie postawił sobie autor i Złota Księga Pieśni Polskich dotrze „pod strzechy” – o ile tylko zostanie wydana w dostatecznie dużym nakładzie.
Wewnątrz jest równie ciekawie. Gdy po raz pierwszy otwierałam Księgę bałam się przerostu formy nad treścią. Na szczęście były to czcze obawy. Poszczególne rozdziały opracowane są bardzo estetycznie. Pierwszą stronę każdego z nich opatrzono reprodukcją (w odcieniach brązu) znanego dzieła polskiego malarza, nawiązującego do tematyki. Także w treści nie brakuje ilustracji. Tekst w całej książce rozbito na dwie kolumny, co ułatwia czytanie utworów. Na pochwałę zasługuje praca osoby odpowiedzialnej za skład książki – zwrotki nie są dzielone między stronami, tekst znajduje się obok linii melodycznej itd. Wszystkie tytuły są pogrubione, dzięki czemu od razu przykuwają uwagę. Całość została wydrukowana na dobrej jakości papierze i nie ma obawy, że rozpadnie się w palcach przy częstym przeglądaniu. Wydawca zastosował jeszcze jeden zabieg uprzyjemniający czytanie. Tekst, podobnie jak wszystkie ilustracje i nuty, wydrukowany został w skali brązów. Dzięki temu przy czytaniu nie męczy się wzrok (mniejszy jest kontrast, niż między bielą a czernią), co przy 384 stronach wydrukowanych w innym kolorze byłoby bardzo prawdopodobne.
Naukowo, czy nie bardzo?
_ Złotą Księgę Pieśni Polskich_ można potraktować jak pewien rodzaj edycji źródeł, bo czymże jest piosenka, jeśli nie źródłem historycznym. Zbigniew Adrjański starał się dotrzeć do możliwie najstarszych wersji tekstów, oddających problemy współczesne ich twórcom. W wielu wypadkach udało mu się dotrzeć nawet do tekstu pierwotnego (przynajmniej tak twierdzi). Jeśli wierzyć jego słowom, mamy tu do czynienia z oryginalnym i bardzo wartościowym dla pracy historyka wyborem słów oraz melodii pieśni i piosenek polskich. Większość z nich należy do kanonu „pieśni beatyfikowanych”, jak to określa Adrjański. Opierając się na tych tekstach możemy badać pewne aspekty mentalności ludzi, stosunki społeczne, a nawet pokusić się o próbę rozszyfrowania poczucia humoru osób, które te pieśni śpiewały, jak choćby w przypadku „zakazanych piosenek”.
Słowem podsumowania
Złotą Księgę Pieśni Polskich uważam za publikację bardzo wartościową. Nie jest to zwykły „śpiewniczek ogniskowy”, jakich wydaje się pełno. Nie jest to też (czego w duchu bardzo się obawiałam) ociekający patosem, przesadnie nacjonalistyczno – patriotyczny bełkot. Po tę książkę sięgnąć może praktycznie każdy i znajdzie w niej coś dla siebie. Osoby starsze przypomną sobie piosenki swojej młodości. Ktoś być może znajdzie w niej odrobinę inspiracji do porzucenia sztampowego repertuaru rodzinnych przyjęć (Góralu, czy ci nie żal…, Pije Kuba do Jakuba i innych „standardów”) na rzecz mnóstwa ciekawych i wartościowych utworów. Nauczyciel wykorzysta Złotą Księgę Pieśni Polskich jako źródło historyczne na lekcji. A zawodowy historyk? Co on znajdzie? Otóż nie tylko pamiętniki, dokumenty, akty prawne i wszelkiego rodzaju dokumenty urzędowe mogą stanowić materiał badawczy. Nie każdy pisać umiał i nie każdy miał możliwość zapisywać swoje obserwacje, odczucia i wspomnienia w sformalizowany sposób. Po takich osobach najczęściej pozostały nam tylko piosenki i opowiastki ustne. By rzetelnie badać historię, musimy mieć szersze spojrzenie, a sięganie do tego rodzaju źródeł może nam je umożliwić. Z całego serca polecam Złotą Księgę Pieśni Polskich wszystkim czytelnikom i życzę owocnego odkrywania historii zapisanej w piosenkach.
Zredagował: Kamil Janicki