Zatopienie Lusitanii: torpedy, które zmieniły losy świata
Zatopienie Lusitanii – zobacz też: Erik Larson – „Tragedia Lusitanii” – recenzja i ocena
U-20 – wreszcie
Przez cały ranek w środę 5 maja morze u wybrzeży Irlandii zasnuwała gęsta mgła. Począwszy od 4.00 rano Schwieger widział przez peryskop tylko białe mleko. U-20 płynął na południe z niewielką prędkością, zapewne około 5 węzłów, aby oszczędzać akumulatory. O 8.25 Schwieger ocenił, że widoczność jest wystarczająco dobra, by mogli się wynurzyć, choć wokoło unosiły się tumany mgły.
Załoga wyłączyła silniki elektryczne i włączyła silniki Diesla. Ruszyli z prędkością marszową, ładując akumulatory. Gdzieś po lewej, we mgle, kryło się południowo-zachodnie wybrzeże Irlandii, opadające ku morzu stromymi klifami. Wkrótce mieli minąć wyspę Valentia, gdzie Brytyjczycy zbudowali silny nadajnik radiowy. Radiotelegrafista Schwiegera odbierał sygnały z tej wieży, ale nie mógł odczytać zaszyfrowanych depesz.
U-20 sunął przez tumany mgły. O 12.50 Schwieger uznał, że znajdują się na wysokości Fastnet Rock, choć jej nie widział. Skała była jednym z najbardziej charakterystycznych punktów orientacyjnych na Western Approaches. Irlandzcy emigranci opuszczający ojczyznę w dziewiętnastym wieku nazywali ją „Łzą Irlandii”, ponieważ był to ostatni skrawek rodzinnej wyspy, jaki widzieli ze statków zdążających do Ameryki. Schwieger skręcił teraz w lewo, by opłynąć Irlandię od południa i dostać się do Liverpoolu przez wielki kanał morski nazywany Morzem Celtyckim – tam spotykały się statki nadpływające z północy, zachodu i południa. Był to świetny teren łowów dla U-Boota, ale morze wokół Schwiegera pozostawało puste.
„Przez całe popołudnie nie zauważono ani jednego parowca, choć pogoda się polepszyła, a znajdujemy się w okolicach jednej z głównych dróg morskich”, napisał w dzienniku.
Widoczność poprawiła się i teraz Schwieger dostrzegał czasami wybrzeże Irlandii. Przez następne trzy godziny U-20 płynął na powierzchni, ale nie napotkał żadnego statku. Pod wieczór mgła znów zaczęła gęstnieć.
Tuż przed siedemnastą, u wybrzeży hrabstwa Cork, Schwieger zauważył coś, co na pierwszy rzut oka wydało mu się dużym żaglowcem. Wyłaniająca się z mgły sylwetka statku była piękna, z wydętymi na trzech masztach żaglami. Ale Schwieger pozostał obojętny na doznania estetyczne. Wreszcie dostrzegł cel. U-20 zrobił zwrot, a ludzie Schwiegera załadowali i wycelowali działo pokładowe.
Kiedy podpłynęli bliżej, okazało się, że mgła zmyliła Schwiegera. Statek nie miał trzech masztów, to był zwykły mały szkuner. Schwieger zasygnalizował do niego, żeby się zatrzymał. Choć wielokrotnie strzelał na morzu bez ostrzeżenia, tym razem, na krótko, powrócił do zasad żeglarskich. „Ponieważ nie istniało żadne zagrożenie dla naszego okrętu, skierowaliśmy się ku rufie jednostki”, napisał. Szkuner nosił nazwę „Earl of Lathom”, był zarejestrowany w Liverpoolu, a wiózł kamień z Limerick. Skały ważyły 99 ton.
Kiedy załoga szkunera odpłynęła na wiosłach, Schwieger rozkazał marynarzom obsługującym działo strzelać w kadłub szkunera na linii wody. Pomimo małych rozmiarów i ciężkiego ładunku, statek nie chciał zatonąć. Nad wodą przemykał pocisk za pociskiem i eksplodował w zetknięciu z kadłubem. Załoga Schwiegera musiała wystrzelić dwanaście razy, by zatopić statek.
•
Kilka godzin później, kiedy zapadł zmierzch i znów zrobiło się mglisto, Schwieger znalazł następny cel. Z mgły wynurzył się nagle parowiec – tak blisko, że Schwieger nie miał czasu przygotować się do ataku. U-20 zawrócił, by zwiększyć dystans, ale nie zanurzył się. Parowiec dał całą stop, najwyraźniej spodziewając się inspekcji zgodnie z obowiązującymi zasadami.
Na pierwszy rzut oka statek miał wyporność około 3000 ton i wyglądał na norweski, ale Schwieger i jego pilot Lanz mieli wrażenie, że coś jest z nim nie tak. Oznaczenia umieszczone zostały dziwnie wysoko i Schwieger podejrzewał, że są namalowane na brezencie.
Przygotował się do ataku torpedowego. Rozkazał załadować do wyrzutni torpedę starszego typu, ustawioną na głębokość dwa i pół metra. Kiedy znaleźli się jakieś trzysta metrów od celu, wydał rozkaz odpalenia torpedy.
Tekst jest fragmentem książki Erika Larsona „Tragedia Lusitanii”:
Spudłował.
Tor torpedy pozwalały śledzić pęcherzyki powietrza wyrzucane przez jej silnik pneumatyczny. Kiedy zbliżała się do parowca, ten zaczął nagle przyspieszać i wykonywać zwrot. Na ile Schwieger zdołał ocenić, torpeda albo ominęła rufę, albo przeszła pod nią.
Teraz to U-20 musiał uciekać. Schwieger obawiał się, że statek może być uzbrojony. „Po odpaleniu torpedy zawróciłem i uciekłem, aby uniknąć niebezpieczeństwa ostrzału”, pisał. „Z tego powodu nie podjąłem drugiego ataku. Parowiec zniknął szybko we mgle”.
We wpisie w dzienniku pokładowym z 20.10 Schwieger zastanawiał się, co się właściwie stało. Torpeda tak jakby wytraciła prędkość, zbliżywszy się do celu. „Nie brałem pod uwagę pudła, nawet po wystrzeleniu torpedy, zważywszy na dobrą pozycję okrętu oraz to, że parowiec nie mógł uciec daleko”. Zaskoczyło go, że statek zdołał tak gwałtownie przyspieszyć od zera.
Godzinę później gęsta mgła wróciła i Schwieger ponownie był zmuszony się zanurzyć. Tak zakończył się jego szósty dzień na morzu. Jak dotąd zatopił jedynie 99-tonowy żaglowiec.
(…)
U-20 – spektakl
W czwartek rano 6 maja U-20 płynął powoli wzdłuż południowo-zachodniego wybrzeża Irlandii, przez wody nazywane Kanałem św. Jerzego. Choć termin „kanał” sugeruje wąski tor wodny, Kanał św. Jerzego miał w najszerszym miejscu 90 mil, a między Carnsore Point na wybrzeżu Irlandii a St. David’s Head w Walii 45 mil. Po irlandzkiej stronie zakotwiczony był latarniowiec, aby żaden statek nie wpadł na bardzo niebezpieczną Coningbeg Rock, której nazwę radiotelegrafiści notorycznie przekręcali na Coningberg albo Koninbeg. Dalej obszar wód znów się rozszerzał, tworząc Morze Irlandzkie, czyli Muir Éireann. Liverpool znajdował się w odległości 250 mil morskich, na północny wschód. Nawet płynąc z maksymalną prędkością, wynoszącą na powierzchni 15 węzłów, Schwieger potrzebował jeszcze szesnastu godzin, żeby dotrzeć do wyznaczonej strefy patrolowej.
Tymczasem pogoda mu nie sprzyjała. Uporczywa mgła zmusiła go do pozostania pod wodą przez całą noc. Około ósmej zauważył, że mgła się przerzedza, i wynurzył okręt na powierzchnię za pomocą samych sterów głębokości; zbiorniki balastowe pozostały napełnione wodą morską na wypadek alarmu. Okręt nurkował co chwila w tumany gęstej mgły.
Po sterburcie zauważyli jakiś parowiec. Nie miał wywieszonej bandery i żadnych innych znaków rozpoznawczych. Schwieger postawił w stan gotowości obsadę działa pokładowego. Pomimo słabej widoczności, na parowcu jakiś marynarz o dobrym wzroku zauważył okręt podwodny; statek wykonał ostry zwrot i uciekł z pełną szybkością.
Schwieger ruszył w pogoń, strzelając raz za razem z działa. Dwa pociski trafiły w cel, ale parowiec się nie zatrzymał. Wkrótce wpłynął w mgłę i zniknął. Schwieger podążał za nim.
Tekst jest fragmentem książki Erika Larsona „Tragedia Lusitanii”:
Na chwilę wróciła widoczność i ludzie Schwiegera podjęli ostrzał. U-20 robił 15 węzłów, parowiec zapewne tylko 8 lub 10. Pościg trwał niemal dwie godziny. U-20 stopniowo doganiał cel, aż wreszcie jeden pocisk trafił prosto w mostek. To przeważyło szalę. Parowiec zatrzymał się i spuścił na wodę szalupy ratunkowe. Jedna zatonęła, ale trzy inne odpłynęły „maksymalnie zatłoczone”.
Schwieger podpłynął bliżej. Wystrzelił torpedę starego typu w kadłub, z odległości 500 metrów. Wybuchła dokładnie naprzeciwko miejsca, gdzie jak podejrzewał Schwieger, znajdowała się maszynownia. „Niewielki efekt”, napisał w dzienniku. Statek przechylił się, ale nie zatonął.
Obsada działa zaczęła strzelać w kadłub na wysokości linii wody. U-20 powoli opłynął parowiec. Nazwę statku zamalowano, ale z bliska Schwieger zdołał ją odczytać: „Candidate”. Według książki identyfikacji statków był to zatem brytyjski frachtowiec o wyporności około 5000 ton, należący do Harrison Line z Liverpoolu. To przedsiębiorstwo żeglugowe lubiło nadawać statkom tak „romantyczne” nazwy, jak „Auditor”, „Administrator” czy „Electrician”.
Załoga U-20 strzelała z działa, dopóki dziób statku nie uniósł się nad wodę, a rufa nie zaczęła tonąć. Schwieger zanotował długość i szerokość geograficzną, na której się to stało, około 20 mil na południe od latarniowca przy Coningbeg, mniej więcej na środku najwęższej części Kanału św. Jerzego. Była godzina 10.30.
Dziesięć minut później zauważyli na horyzoncie kolejny potencjalny cel, jeszcze większy, na kursie zbieżnym. Mgła utrudniała identyfikację. Schwieger wyznaczył kurs, który powinien zaprowadzić U-20 na pozycję umożliwiającą wystrzelenie torpedy.
Nagle wielki parowiec wynurzył się z mgły. Płynął z dużą prędkością. Schwieger stwierdził, że to liniowiec pasażerski o wyporności około 14 000 ton, a zatem prawdziwa gratka. Wydał rozkaz szybkiego zanurzenia i ruszył z największą prędkością, na jaką pozwalały akumulatory, czyli 9 węzłów. Okazało się, że to nie wystarczy. Statek znajdował się w odległości dwóch mil i płynął bardzo szybko. Schwieger uświadomił sobie, że w najlepszym razie torpeda trafi w kadłub pod kątem 20 stopni – zbyt ostrym, by atak się udał. Odwołał alarm.
Choć nie podał w dzienniku nazwy statku, musiał to być „Arabic” należący do linii White Star, właściciela „Titanica”.
Godzinę później, tuż przed trzynastą, Schwieger zauważył kolejny cel, po bakburcie.
Zaplanował starannie atak. Tym razem postanowił użyć nowocześniejszej torpedy typu G6, ustawionej na głębokość trzech metrów. Wystrzelił ją z odległości mniej więcej 300 metrów od celu. Trafiła parowiec na wysokości przedniego masztu. Dziób zaczął nabierać wody, ale statek pozostał na powierzchni. Załoga uciekła w szalupach. Schwieger wynurzył się.
Stwierdził, że udało mu się upolować brytyjski frachtowiec „Centurion” o wyporności około 6000 ton, należący również do Harrison Line.
Mgła znów zaczęła gęstnieć. Schwieger nie chciał ryzykować, że „Centurion” pozostanie na powierzchni, i wystrzelił drugą torpedę, „by zatonął na pewno”. Również eksplodowała przy uderzeniu. Schwieger usłyszał charakterystyczny syk, z jakim z kadłuba uchodzi powietrze wypierane przez wodę. Dla dowódców U-Bootów zawsze był to moment wielkiej satysfakcji. Kapitänleutnant Forstner zanotował w swoich wspomnieniach, że „powietrze ucieka z ostrym gwizdem przez wszystkie otwory, a dźwięk przypomina wycie syreny parowej. To wspaniały spektakl!”. Często statek wydawał wtedy ostatnie tchnienie: woda wdzierała się do kotłowni, wywołując eksplozję i uwalniając chmurę sadzy i czarnego dymu, nazywaną przez dowódców U-Bootów „czarną duszą”.
Schwieger nie czekał, aż statek zniknie pod wodą. Mgła zrobiła się zbyt gęsta. O 14.15 zanurzył się i wyznaczył kurs, który miał wyprowadzić U-20 na otwarte morze. Chciał bezpiecznie naładować akumulatory i przemyśleć następne posunięcia.
Miał przed sobą trudną decyzję. Zapasy paliwa topniały w zaskakująco szybkim tempie, a od wyznaczonej strefy patrolowej dzielił go nadal cały dzień podróży.