Zaćma – reż. Ryszard Bugajski – recenzja i ocena filmu
Ośrodek dla ociemniałych w Górkach. Elegancka, dystyngowana kobieta wkracza w jego mury. Głośny stukot obcasów burzy zastaną ciszę, tak jak ona zburzy spokój zakładu. Gracja ruchów, wyprężona sylwetka, zadbana dłoń rozsnuwająca obłoki dymu. Chanel No 5 i idealnie skrojona garsonka. Nienaganny sposób mówienia i elokwencja. Nic nie zdradza tożsamości kobiety, a jednak – przed nami stoi Krwawa Luna.
Julia Brystygierowa, z domu Prejs, która za swoją służbę na jednym z najwyższych stanowisk w aparacie bezpieczeństwa otrzymała przydomek Krwawa Luna, jest bohaterką nowego filmu Ryszarda Bugajskiego pt. „Zaćma”. Twórca niezapomnianego „Przesłuchania” wziął na warsztat jej kontakty z ośrodkiem dla ociemniałych w Laskach (w filmie nazwanych Górkami), do którego często przybywała w ostatnim etapie życia. Reżyser próbował wyobrazić sobie, jak mogło wyglądać spotkanie Brystygierowej z kardynałem Wyszyńskim – właśnie ona odpowiadała przecież za jego pobyt w więzieniu. W „Przesłuchaniu” na pytania aparatu bezpieczeństwa odpowiadała więźniarka, tutaj role się odwracają.
Po latach prześladowania polskich żołnierzy, Kościoła i intelektualistów, Brystygierowa wiedzie spokojne, lecz puste życie jako redaktorka jednego z warszawskich wydawnictw i autorka książki. Jest całkowitym przeciwieństwem stereotypowego ujęcia funkcjonariuszy UB – w świetnie wykształconej erudytce władającej kilkoma językami, pozującej dawniej najsłynniejszym malarzom i utrzymującej kontakty z najbarwniejszymi ludźmi epoki trudno dostrzec oprawczynię. A jednak – kobieta kierowała departamentem aparatu bezpieczeństwa odpowiedzialnym za najkrwawsze przesłuchania. Snuto o niej przerażające legendy – miała czerpać przyjemność z zadawania przemocy więźniom i uczestniczyć w ich katowaniu. Z jej postacią wiążą się także inne mity – w późniejszym etapie życia miała przeistoczyć się w gorliwą katoliczkę.
Historycy do dziś spierają się na temat prawdziwości tych tez. Twórcy filmu również przedstawili jej przeszłość w dosyć zdystansowany, zniuansowany sposób, co można uznać zarówno za zaletę, jak i wadę. Mieli zapewne na celu pokazanie uniwersalnego problemu człowieka próbującego poradzić sobie z demonami przeszłości. Udało im się tego dokonać, choć ucierpiała na tym warstwa historyczna. W ich wydaniu Krwawa Luna jest godna potępienia i współczucia, walczy w niej dobro i zło. Tak zarysowany portret psychologiczny postaci i unikanie łatwych odpowiedzi nie przekreśla jednak innego błędu – film przekazuje niewystarczającą dawkę wiedzy na temat jednej z najbardziej charakterystycznych postaci PRL. Widz niezaznajomiony z historią Krwawej Luny z urywków wspomnień będzie domyślał się, jak wyglądało jej życie, jednak nie pozna przyczyn jej postępowania i etapów jej zaangażowania w komunizm. Co sprawiło, że wykształcona kobieta, nauczycielka z doktoratem z filozofii, idealistka stała się jedną z najbardziej znienawidzonych osób w aparacie bezpieczeństwa? Niestety, podczas seansu nie doczekamy się odpowiedzi na to pytanie.
Dawne dzieje bohaterki przytaczane są w formie halucynacji na pograniczu snu i jawy. Krwawa Luna, prześladowana przez krwawe wizje z przeszłości, w których główną rolę odgrywa zakatowany przez nią żołnierz AK – ucieleśnienie Jezusa Chrystusa, nie może poradzić sobie z piętnem swoich zbrodni. Niektóre sceny jej wspomnień i popadania w szaleństwo ocierają się niestety o kicz i groteskę – przestylizowane, urwane, zamiast artyzmu oferują przesadę.
Nie zawiodła za to warstwa aktorska „Zaćmy”. Największym odkryciem filmu okazała się Maria Mamona wcielająca się w rolę Krwawej Luny. Aktorka zdołała uchwycić wszystkie oblicza człowieka rozliczającego się ze swoim życiem. Brystygierowa w jej ujęciu staje się postacią tak tragiczną, jak nieprzeniknioną, trudną do zrozumienia i zaakceptowania. Stanowi wielki paradoks i zaprzeczenie wszystkiego, co wiemy na temat zła. Jest człowiekiem z krwi i kości, próbującym zmienić swoje życie po całkowitym upadku, a zarazem zbrodniarką, której nie da się usprawiedliwić. Mamona zdołała nakreślić wszystkie odcienie jej charakteru – jej postawa, ruchy, delikatne dłonie, w których dzierży wiecznie towarzyszący jej papieros, kontrastują z jej postępowaniem. Jak filozofka zaznajomiona z największymi umysłami epoki, idealistka pełna elegancji mogła posunąć się do takich czynów i stać się zbrodniczym monstrum, jak nazywały ją jej ofiary? Aktorka sprawia, że właśnie ten problem stanowi główny punkt filmu.
Jej Brystygierowa nie może poradzić sobie ze swoimi zbrodniami. Demony przeszłości nie pozwalają jej normalnie funkcjonować. Wybawienia szuka w Bogu, jednak nie jest w stanie poddać się wierze. Kobieta nie przechodzi przemiany wewnętrznej, nie błaga o przebaczenie, nie staje się gorliwą katoliczką. Poszukuje idei, za którą po omacku goniła przez całe życie, jednak trwa w bezsensie. Choć chciałaby uwierzyć, nie jest w stanie wyzbyć się uprzedzeń. Nadal nie umie odciąć się od swoich dawnych ideałów i nie wątpi w słuszność sprawy, o którą walczyła. Wszystkie twarze postaci pogrążonej w konflikcie wewnętrznym, świadomej ogromu swych zbrodni, nieprzyznającej się jednak do winy nie pozwalają jej jednoznacznie potępić, choć tym bardziej nie pozwalają zrozumieć i przebaczyć.
Jej oczekiwanie na wybawienie, a więc rozmowę z kardynałem, zajmuje większą część filmu. Staje się ono ciekawsze niż sama konfrontacja. Próba, na którą wystawiają ją pracownicy ośrodka – ksiądz Cieciorka (Janusz Gajos) i siostra Benedykta (Małgorzata Zajączkowska), pokazuje powolne kruszenie się wybujałego ego bohaterki i popadanie w coraz większe zwątpienie i rozpacz. Zetknięcie z rzeczywistością, na którą dotąd patrzyła z góry, tylko wzmacnia jej rozterki. Gdy dojdzie do ostatecznego spotkania, role się odwrócą – to ona będzie przesłuchiwana przez wyższą instancję, mogącą zmienić jej życie lub do końca ją pogrążyć. W rolę niezłomnego kardynała wcielił się Marek Kalita, który miał szansę pokazać spektrum swoich aktorskich zdolności w roli kapłana rozrywanego przez obowiązek i ludzkie skłonności, powinność wiary i prywatne urazy.
Na drugim planie pełnym blaskiem lśnią też Janusz Gajos i Małgorzata Zajączkowska w rolach prześladowanego przez UB księdza i pracującej w ośrodku zakonnicy. Ich postaci oddają pole głównej bohaterce, jednak nieliczne sceny z ich udziałem utwierdzają w przekonaniu o doborowej obsadzie aktorskiej filmu.
„Zaćma” nie powtórzy raczej sukcesu „Przesłuchania”, jednak stanowi ciekawy głos w dyskusji – nie tylko o komunizmie, lecz także o wierze, idei, rozpaczy i lękach. I choć może nie zapisze się w kanonie polskiej kinematografii, ta filmowa próba częściowego rozliczenia z komunizmem osnuta mroczną, gęstą jak wszechobecny dym papierosowy atmosferą wczesnej PRL z pewnością zasługuje na chwilę uwagi.